Jak to mówią, im dalej w las, tym więcej drzew. Tak i podczas naszej misji każda przeszkoda stawała się coraz trudniejsza, a te piekielne przejście w dół było zaledwie drugą z nich. Gdy schodziliśmy w dół, schodki wydawały się być wręcz mikroskopijne, niektóre ledwo mieściły nasze stopy. Jakby ktoś specjalnie zaprojektował je tak, aby chyba tylko wyjątkowo mali ludzie mogli używać ich bez większych problemów. Duże wysokości nie robiły na mnie wrażenia, o ile widziałam co znajduje się pode mną. W tym przypadku czekała nas tylko ciemność, miałam wrażenie, jakbyśmy w niej tonęli coraz bardziej z każdym stawianym przez nas krokiem. Podczas tej monotonnej wędrówki naszło mnie na wiele przemyśleń oraz literackich porównań kierunku naszej podróży. Co jakiś czas robiliśmy przerwę, a ja unosiłam latarnię na nieco dalszy kawałek przed nami żeby zorientować się w sytuacji. Naprawdę myślałam, że te schodki nie będą miały końca, a ja nie zliczę ile razy omsknęła mi się na nich stopa i prawie spadłam. Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy nie natrafiłam już na więcej stopni. Znacie to uczucie, gdy schodzicie po schodach niosąc coś dużego, co przysłania wam widok i nie widzicie, ile schodów zostało jeszcze przed wami, po czym próbujecie “schodzić” na płaskiej już powierzchni? Właśnie tak wtedy miałam. Nie wiem jak Bastian, ale ja wtedy głęboko odetchnęłam. Oczywiście nie z ulgą, bo czekała nas na pewno nie jedna taka przeprawa. Zarządziłam krótką przerwę na chwilę odpoczynku i zjedzenie czegoś. Potrzebowaliśmy uzupełnić nieco energii, tej moralnej również. Wymieniliśmy nieco doświadczeń z naszych szkół, po czym ruszyliśmy dalej.
O dziwo następna droga wydawała się być zupełnie normalna. Bez śmiercionośnych pułapek czy porywistego podmuchu wiatru, który bawiłby się twoją osobą niczym liściem i ciskał nim o każdą możliwą ścianę. Zaczęłam się nawet przyzwyczajać do panującej wokół ciemności. Miałam wrażenie, że moje oczy tak już przywykły do mroku, że gdybym wyszła wtedy na światło słoneczne, to promienie wypaliłyby mi spojówki. Kolejne piętnaście minut spaceru zaprowadziło nas do czegoś w stylu wielkiej groty. Było w niej o dziwo całkiem jasno, a przynajmniej na tyle, że latarnia wydawała się być w tamtym momencie zbędna. Przed nami tym razem ukazał się mostek przechodzący przez wodospad jakiegoś podziemnego źródła. Rozejrzeliśmy się w każdym możliwym kierunku żeby przypadkiem nic nas nie zaskoczyło, ale wydawało się być bezpiecznie. Jedyne co poddawaliśmy wątpliwościom, to to, co znajdowało się lub mogło znajdować po drugiej stronie tamtego wodospadu. Tym razem definitywnie nie było już odwrotu. Zrobiliśmy szybki test desek, które wydawały się na spokojnie wytrzymać ciężar naszych ciał. Nie zwlekając zbyt długo, zaczęliśmy przeprawiać się przez mostek, a ostatnim zmartwieniem pozostawała prawdopodobnie chłodnawa woda. Im bliżej niej się znajdowaliśmy, tym głośniej zaczynało się robić. Nie zastanawiałam się zbytnio, jak uniknąć bycia mokrą, w mojej głowie w tamtej chwili nie istniało żadne rozwiązanie na to, a przynajmniej nic nie przychodziło mi na myśl. Swoją drogą ledwo je słyszałam, nie mówiąc o słyszeniu jakichkolwiek słów padających z ust Bastiana, toteż moich uszu nie sięgnęła jego propozycja zakrycia skrzydłem.
- Zacze…! - usłyszałam, ale było już za późno.
Zacisnęłam zęby i z ogromną determinacją przeszłam przez taflę opadającej wody, dopiero po fakcie orientując się, co się stało. Obejrzałam się na chłopaka, który spokojnie przeszedł, zakrywając się jako tako skrzydłem. Wyglądałam przy nim co najmniej jak mokra kura, i to z tych ras, które są wyjątkowo pierzaste.
- Noo cóż… Nie wiadomo, kiedy stąd wyjdziemy, prysznic może się przydać - powiedziałam, dłońmi odgarniając z twarzy stróżki wody do tyłu jak gdyby nigdy nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz