— Logicznym wydawałoby się, żeby wziąć się za „leżeć" — odparłem, wzruszywszy ramionami.
Nie chciałem forsować swojego pomysłu - Theo opowiedział mi, jakich mniej więcej komend powinno się nauczyć małego, młodego pieska (albo w naszym przypadku - wilczka), a jakie pozostawały dla nieco starszych pupili. Willow był mądry, szybko wszystko łapał, więc uczenie go nie nastręczało dużego problemu.
Ale Ena przystał na mój pomysł, pokiwał głową.
— Tak, to też będzie przydatne. I to podobna komenda, więc Willow nie powinien mieć z nią problemu.
Więc wziąłem się za nauczenie Willowa komendy „leżeć".
Tak, jak się spodziewałem - szczeniak opanował ją w okamgnieniu i sam nauczył się już, że skoro miałem w dłoni smakołyki, powinien nadstawić uszu, wyłapać komendę i ją wykonać, żeby dostać coś dobrego do jedzenia. Gdy zobaczyłem, że Willow dobrze radzi sobie z nową rzeczą i nie ma problemu, by odróżnić „siad" od „leżeć", przekazałem smakołyki Enie.
— Musi wiedzieć, że nie tylko mnie ma słuchać — wyjaśniłem, gdy chłopak wziął smakołyki z lekkim powątpiewaniem.
— W takim razie powinniśmy też wziąć kogoś ze wsi, by Willow wiedział, że ma się słuchać nie tylko naszej dwójki, ale w ogóle ludzi tutaj.
Skinąłem głową. Tak, to było dobre spostrzeżenie.
— Tak zrobimy, jak będziemy mieli już pewność, że coraz lepiej idą mu komendy.
Teraz to Ena pobawił się nieco z Willowem - zauważyłem, że wilczkowi odpowiada interakcja z człowiekiem i chętnie garnie się do mnie i do Eny.
Potem przyszła chwila przerwy i posiłek.
Wieśniacy przygotowali dla nas nieco jedzenia, a jakaś miła, starsza pani, przyniosła też miskę gotowanej kaszy z warzywami i mięsem dla Willowa. Wilczek jednak popatrzył tylko na jedzenie obojętnym wzrokiem, i ociężale położył się do snu. Ena zmarszczył brwi.
— Źle się czuje? Przesadziliśmy?
— Przesadziliśmy ze smakołykami — powiedziałem, kalkulując w myślach, ile kawałków mięsa pochłonął Willow. — Trzeba będzie je ograniczyć.
— Ale jak? Jeśli mamy go czegoś nauczyć, trzeba będzie mu je przecież dawać. Musi dostać nagrodę, inaczej nie będzie wiedział, że coś robi dobrze albo źle.
— Tak, to prawda — odparłem, między jedną łyżką potrawki a drugą. — Ale ta nagroda to nie zawsze musi być jedzenie. Theo też mi o tym opowiadał. — Przełknąłem. — Mówił, że na początku dobrze jest zacząć od przysmaków, bo dobre jedzenie jest zawsze atrakcyjne dla zwierzęcia i każde zwierzę będzie się zawsze cieszyć z tego, że może coś przekąsić. Nawet takie najgroźniejsze i najbardziej agresywne.
Zagarnąłem łyżką więcej strawy i doszedłem do wniosku, że gdyby za dobrze napisane sprawdziany dawali nam ciasta, a nie oceny, to ja sam na pewno miałbym większą motywację do nauki.
— To sensowne. Tylko jak sprawić, żeby Willow nie poczuł się ukarany, że nie dostaje przysmaku, tylko coś innego?
— Trzeba na początku dać jedno i drugie. Tak, jak robimy to teraz - dostaje przysmak i dostaje głaskanie. Potem trzeba będzie zmniejszyć wielkość tych smakołyków, a potem stopniowo przestać je dawać, ale zawsze go głaskać i mówić, że jest dobrym chłopcem — wyjaśniłem. — Tembr głosu też ma znaczenie. Willow będzie się czuł wtedy pochwalony i przejście od napychania go smakołykami do braku smakołyków przy szkoleniu będzie płynne.
Ena skinął głową, uśmiechnął się do mnie, kończąc swoje jedzenie.
— Tak, powinniśmy jak najszybciej przyzwyczaić go do głaskania. Nie może jeść wyłącznie mięsa.
Willow początkowo zdziwił się trochę, że smakołyki są coraz mniejsze i mniejsze, ale potem wprowadziliśmy mu nową komendę - „zostań" - była nieco inna, niż „siad" i „leżeć". Trwała dłużej, Willow musiał też zostać na miejscu i nie podążać za mną i Eną, kiedy się od niego odsuwaliśmy. Wilczek był zaabsorbowany nowym wyzwaniem i zapomniał już chyba, że za wykonywanie komend dostawał wcześniej jedzenie.
Potem przyszedł czas na „do mnie" - z tą komendą też było inaczej, niż z pozostałymi. Początkowo uczyliśmy Willowa w taki sposób, że stawaliśmy daleko od siebie z Eną, zaś Willow był na bardzo długiej smyczy. Gdy Willow był przy nodze Eny, ja go wołałem i ciągnąłem za smycz, sygnalizując wilczkowi, by do mnie przyszedł. Ten początkowo się dziwił, ale przychodził i wtedy go głaskałem. Potem Isa podawał długą smycz Enie, chłopak wołał Willowa i ciągnął lekko smycz, zaś wilczek podbiegał do niego na głaskanie.
To jednak nie był koniec. Było kluczowym, żeby Willow zawsze przychodził na komendę, bez względu na to, co właśnie robił. I tak - musieliśmy z Eną wołać go, gdy akurat miał przerwę i się bawił. Wołaliśmy go też, gdy sobie drzemał, albo poszedł wąchać coś wśród traw i liści.
Theo mówił, że zwierzak może być niezadowolony, gdy będzie mu się przerywało zajęcie, więc nie możemy tego robić za często, żeby się nie zirytował. Ale musiał wiedzieć, że jeśli usłyszy „do mnie", ma koniecznie przybiec do człowieka. Jak na razie udawało nam się znaleźć ten złoty środek między uczeniem Willowa, bez nadmiernego męczenia go ciągłym przywoływaniem.
— Chyba kolejna komenda to będzie „noga" — powiedziałem, gdy minęło już nieco czasu, a my znów siedzieliśmy w wiosce, jedząc kolejny przygotowany przez wieśniaków obiad.
Prace postępowały bardzo szybko, większość chałup miała już naprawione dachy, zaś powybijane pożarem okna, które do tej pory po prostu zasłonięto deskami, zyskiwały nowe framugi.
— Myślisz, że kiedy będziemy mogli oficjalnie pokazać jego umiejętności wieśniakom? — spytał Ena.
— Myślę, że już niedługo. Chciałem się upewnić, że wszystko potrafi. I wtedy przejdziemy do bardziej skomplikowanych rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz