Ostatnie promienie słoneczne ledwo sięgały ziemi, gdy dzienna gwiazda coraz bardziej chowała się za górami. Mieszkańcy Rostwalk powoli kończyli swoje prace, najmłodsze dzieci wracały do domu. Poza jednym, który nadal znajdował się na ganku przed swoją chatą.
Teava stał niecierpliwie, lodowe oczy skakały to tu, to tam. Szukał czegoś na niebie, do tego stopnia, że już dłużej nie potrafił ustać spokojnie w jednym miejscu. Szukał, jak gdyby od tego zależało jego życie. Obok niego stał ojciec, który bezskutecznie próbował nad nim zapanować.
– No już, już, na pewno zaraz się pojawi – powtarzał zmęczonym tonem, błądząc wzrokiem za chłopcem.
– Zaraz, czyli kiedy? – jęknął rozpaczliwie Teava. – A co jak się nie pojawi?
– Synu, zawsze się pojawia.
Chłopiec spuścił głowę, jego ramiona jakby opadły. Już jakiś czas czekał i zaczął tracić wszelkie nadzieje. Mimo że zawsze się pojawiała, każdego dnia, obawiał się, że tym razem mogła postanowić zrobić biednemu przeklętemu dziecku na złość i się nie pojawić wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebował. Może po czterech razach miała dość? Uznała, że nie lubi go i zniknie...
Podniósł głowę, spojrzał jeszcze raz w niebo.
Wtem jego oczy otworzyły się szeroko i błysnęły mocniejszym cyjanowym światłem.
– Jest! – zawołał radośnie. – Tata, jest!
Złapał ręką za rękaw rodzica, drugą zaś wskazał znajdującą się wysoko na niebie gwiazdę, która jako pierwsza (jak zwykle zresztą) rozbłysła na fiołkowo-różowym nieboskłonie. Ojciec również na nią spojrzał, na jego twarz wskoczył uśmiech.
– Szybko, Teava, pomyśl życzenie!
Na te słowa Teava w oka mgnieniu złożył dłonie, zaciskając mocno palce na grzbietach. Spuścił głowę, zamknął oczy, zastygając w bezruchu.
Jak głosiła tradycja w Azeberg, w dni takie jak dzisiejszy dla Teavy należało pomyśleć życzenie wraz z pojawieniem się na niebie Gwiazdy Wieczorowej. Oczywiście, Teava nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Wiele osób mówiło, że ich życzenia się spełniają, więc on również musiał próbować. Zacisnął usta, które zmieniły się w wąską kreskę.
W poprzednich latach życzył sobie to samo. Stać się normalnym dzieckiem, takim jak reszta wioski. Chciał niczym się nie wyróżniać, żeby jego oczy były najzwyklejsze w świecie. Dotychczas jednak jego życzenie się nie spełniło, mimo że powtarzane kilkukrotnie. Może było ono za wielkie? Dorośli mawiali, że nie można żądać od wyższych mocy zbyt wiele, zwłaszcza jeśli się na to nie zasługuje. Dzisiaj Teava pomyślał sobie, że może bogowie nie mogli uczynić z niego zwyczajnego dzieciaka albo i nie chcieli. Nie zasługuję? Zrobiłem coś złego w poprzednim życiu?
W tym roku wymyślił inne życzenie. Co prawda, było trochę podobne do starego, ale zmienił na tyle, że może bogowie się nad nim zlitują tym razem. Oby...
Wziął głęboki wdech.
– Już! – oznajmił, otwierając oczy.
Ojciec popatrzył na chłopca, uśmiechnął się szeroko.
– No to chodźmy do środka! – mówiąc to założył na głowę syna masywną futrzaną czapkę zdobioną piórami.
Oboje weszli do środka, gdzie powitały ich wesołe głosy, ciepło z kominka oraz masa zapachów, na które aż ślinka ciekła. Teava usiadł na swoim krześle, podczas gdy reszta rodziny zebrała się przy nim i zawołała chórem:
– Wszystkiego najlepszego!
– Teava, Teava, jakie miałeś życzenie? – zapytał żywiołowo Uraen, w oka mgnieniu znajdując się obok niego.
– Nie powiem! – bąknął Teava, krzyżując ręce na piersi. – Jak powiem to się nie spełni! Wiesz o tym!
– Dzieciaki, lepiej zabierzmy się za jedzenie, bo zaraz wystygnie – powiedział wujek Teavy swym mocnym, acz spokojnym głosem.
Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęli się zajadać wszelkimi pysznościami. Jak to bywało na terenach Azebergu, nie trzeba było długo czekać, aż wszystko zniknie z talerzy, wykluczając kości. Cóż, Azebergowie, choć na co dzień oszczędzali, ucztom nie pozwalali przejść koło nosa. Swoją drogą po nich potrzebowali dnia na odpoczynek i powrót do siebie.
Po sytym posiłku przyszła kolej na prezenty.
– Wszystkiego najlepszego z okazji piątych urodzin! – rzekła swym ciepłym, melodyjnym głosem matka, owijając wokół szyi chłopca długi szal.
Teava wziął do ręki kawałek fioletowego materiału z niebieskim wzorem. Dokładnie go zbadał. Był bardzo przyjemny w dotyku. Szale w tych terenach były bardzo ważnym elementem garderoby. Nie tylko zapewniały ciepło i można było je w dowolny sposób zawinąć, ale też poniekąd należały do tutejszej mody. Wszyscy je nosili, a najlepiej jak miały jakieś wzory i dwa lub trzy kolory. Stąd prezent ten wywołał na twarzy chłopca uśmiech.
Kobieta, widząc, że mu się podoba, uśmiechnęła się szerzej.
– Żebyś nam nie zamarzł – dodała.
– Tylko go nie zgub – ojciec musiał to powiedzieć.
Słysząc jego słowa, Teava się speszył.
– Nie strasz go! – jęknęła matka. – Włóczka kosztowała mnie tylko kilka skór!
– No dobra, dobra. – Mężczyzna odchrząknął. – To teraz moja kolej.
Od ojca Teava dostał mały łuk i kilka strzał, które zamiast grotów miały wypchane piaskiem woreczki. Komplet ten miał mu służyć do wczesnej nauki łucznictwa, choć chodzenie na polowania czekało go dopiero za dwa lata. Od wujka otrzymał ubrania, zaś od Uraena zestaw drewnianych figurek (o których wykonanie chłopak poprosił Kaedricka, ale to mniej ważna informacja).
Który prezent mu się najbardziej podobał? Co za pytanie! Oczywistym jest, że lubił wszystko. Nie był wcale taki wybredny, każda rzecz była przydatna. Chociaż nadal najważniejsze dla niego w tym dniu było życzenie. Miał nadzieję, że tym razem się spełni.
Poranki w Rostwalk z reguły były spokojne. Ci, co najwcześniej wstawali, zajmowali się już swoimi rzeczami, pozostali jeszcze nabierali energii lub dopiero się budzili. Tak było dzisiaj i spokój ten miał trwać aż do wieczora. Wszystko jednak zmieniło w południe jedno wydarzenie.
– Babka Halier powróciła!
Okrzyk ten zaprowadził praktycznie całą wioskę do głównej ścieżki, gdzie wszyscy z ogromną radością witali nadciągającą w ich kierunku staruszkę. Podobnego wieku mężczyzna wypadł z tłumu i podbiegł do niej, by wpierw ją uściskać, a potem pomóc w dalszej drodze (choć kobieta bez większego problemu mogła sama iść).
– Znachorko Halier, wielce się radujemy z twojego powrotu – oznajmił pasterz Vick, kłaniając się w oznace szacunku. – Przez straszne trudy przechodziliśmy, więc twój powrót jest dla nas niczym zbawienie od bogów!
– Jakie trudy? – spytała staruszka, unosząc brew. – Z tego co widzę, jeszcze nie zniszczyliście własnej wioski ani żadna plaga na was nie zeszła. Jest bardzo dobrze.
– Babko Halier! – kilka głosów wyrwało się z tłumu.
Mężczyzna u boku Halier przeleciał wzrokiem po zebranych. Od razu się domyślił, co zamierzali za chwilę powiedzieć, dlatego czym prędzej ich wyprzedził, mówiąc:
– Tak, tak, wszyscy mają rację, powinnaś odpocząć.
Posłał wieśniakom wymowne spojrzenie.
– Stary Loran ma rację – rozległ się mocny głos.
– Sołtys! – zawołali wszyscy, jak jeden mąż kłaniając się.
Halier zmierzyła wzrokiem wynurzającego się z grupy rosłego mężczyznę.
– O, Casden, jak miło cię znów widzieć! – zawołała swym ochrypłym nieco głosem. – Przepraszam, nie przypuszczałam, że poszukiwanie wiedzy i nowych ziół zajmie mi aż pięć lat...
– Ależ nic się nie stało! – zawołał sołtys, kładąc silną dłoń na jej ramieniu. – Twój mąż świetnie się sprawował jako zastępca. – Mrugnął do stojącego obok staruszki mężczyzny.
Loran uśmiechnął się lekko, choć na bardzo krótko. Czy taki świetny to nie był pewien. W końcu nie potrafił rozwiązać sprawy jednego chłopca...
Sołtys powrócił wzrokiem na staruszkę.
– Powinnaś odpocząć po tak długiej podróży. Wiesz, że nie musisz od razu wracać do pracy.
– No ale wy już chyba dłużej beze mnie nie wytrzymacie! – odpowiedziała żartobliwym tonem Halier. – Jutro możecie do mnie chodzić z czym chcecie.
– Dziękujemy, babko Halier! – chórem zawołali wieśniacy.
Staruszka wraz z mężem powrócili do swojej chaty. Kobieta wyciągnęła z dużej torby nowe zioła, korzenie i inne przydatne w medycynie rzeczy, które (mimo nalegań Lorana) ułożyła na półkach, a dopiero po tym dała sobie czas, żeby odsapnąć.
Wieczorem siedziała w swoim fotelu i robiła na drutach, gdy wtem po chacie rozległo się pukanie. Bez zawahania zawołała:
– Proszę!
Drzwi powoli się otworzyły, do środka weszła młoda para. Staruszka od razu ich rozpoznała.
– Eliena, Hanvil, cieszę się na wasz widok – rzekła pogodnie z uśmiechem.
– My również – odparła Eliena. – Babciu Halier... Wiemy bardzo dobrze, że chcesz odpocząć po tej jakże długiej wyprawie, ale my nie możemy już dłużej czekać. – Na chwilę zamilkła. – Prosimy, spójrz na naszego syna i powiedz, co mu... to znaczy co się stało.
Zza kobiety wyłoniła się mała sylwetka. Halier zmierzyła wzrokiem chłopca, uniosła brwi widząc jego niecodzienne oczy.
Znachorka od razu się nim zajęła: zbadała go dokładnie i zadała kilka pytań, na które tamten szczerze odpowiedział. Po pewnym czasie staruszka sięgnęła po torbę, wyciągnęła jeden z zapisanych notatników i zaczęła go wertować, podczas gdy goście z wyczekiwaniem się jej przyglądali.
– Nie mam już więcej wątpliwości – odezwała się wtem, podnosząc wzrok z notatnika na rodziców chłopca. – Wasz syn jest zaklinaczem.
– Zaklinaczem? – odpowiedzieli rodzice w tym samym czasie.
– Od razu rozwiewam wasze obawy: to nie żadna klątwa ani nic z tych rzeczy. Cóż, to bardziej jak dar. – Położyła nadal otwarty notatnik na kolanach. – Mały Teava przy narodzinach otrzymał swojego niezwykłego, zwierzęcego towarzysza. Obecnie jest on zapieczętowany w ciele chłopca, co objawia się u niego poprzez oczy.
W całej chacie nastała cisza.
– Co możemy z tym zrobić? – spytała po chwili Eliena.
– Na razie musimy czekać, aż zwierzę się ujawni – odpowiedziała Halier. – Później niech przyjdzie do mnie, a ja go nauczę, ile mogę.
– Czy to stworzenie nie zaatakuje jak się pojawi? – zapytał Hanvil, oplatając ramieniem swoją żonę.
– Nie powinien.
Staruszka jeszcze odpowiedziała na kilka pytań rodziców, rozwiewając tym ich zmartwienia. Gdy już rodzina zamierzała wychodzić, zatrzymała na moment chłopca.
– Możesz być dumny z tego, kim jesteś – powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech.
Słysząc jej ciepłe, pocieszające słowa, do oczu Teavy napłynęły łzy.
– Mhm!
W małych wioskach, gdzie wszyscy się znali, wszelakie informacje rozchodziły się z prędkością wichury, a jeszcze szybciej gdy wypuszczała je ważniejsza z osób. Nie trzeba było więc nawet całego dnia, by każdy mieszkaniec Rostwalk wiedział, że przeklęte dziecko zastępcy sołtysa wcale nie było takie przeklęte.
Teava szedł przez wioskę, w rękach trzymał miskę z jedzeniem dla Szara. Po drodze minął paru dorosłych; każdy z nich zmierzył go wzrokiem, lecz w ich oczach nie dało się już dostrzec takiej obawy jak kiedyś. Co prawda, nadal wyglądali na niepewnych i nie witali się z nim tak jak z innymi dzieciakami, tym razem jednak chłopiec nie słyszał za plecami docinek ani tekstów pełnych strachu, co go w głębi duszy ucieszyło.
Dał miskę psu, a następnie kucnął w pobliżu. Patrzył jak zwierzak wcina, gdy nagle usłyszał głośne:
– TEAVAAAAAAAAAA!
Odwrócił głowę, prostując się, nie zdążył jednak w żaden inny sposób zareagować, bowiem skoczył do niego Uraen, oplótł rękami i przycisnął mocno do siebie, niemalże dusząc.
– Teava! – wołał, jego policzki były podejrzanie mokre, a oczy zaszklone. – Jak ja się cieszę!
– Ja... ja też – wydusił z siebie Teava. – Mógłbyś... mnie nie dusić?
– Ach, wybacz, wybacz!
Uraen puścił kuzyna, trochę niedbałymi ruchami poprawił jego futrzaną kurtkę i szalik.
– Gdy ojciec powiedział mi, co się stało, byłem taki uradowany! – zawołał, podskakując aż. – Naprawdę jesteś zaklinaczem?!
– Cóż – zaczął wolno Teava – tak...
– Ale super! – Uraen był wyraźnie nakręcony. – Wiedziałem, że nie jesteś wcale przeklęty! Naprawdę, masz wielkiego farta, bogowie cię chyba pokochali!
– Możliwe...
– Teraz wszystko się ułoży! Będzie lepiej, zobaczysz! – rozłożył teatralnie ręce.
– Ta, mam taką...
– A co to zaklinacz?
Między dwójką nastała cisza. Teava otworzył szerzej oczy, przyjrzał się Uraenowi, po czym posłał mu wymowne spojrzenie, marszcząc przy tym brwi i wykrzywiając usta w lekkim grymasie.
– Cieszę się, że jesteś tak dobrze poinformowany – rzekł sarkastycznie, opierając dłonie na biodrach.
Nie gniewał się jednak na kuzyna, a spokojnie opowiedział mu o wczorajszej wizycie u babki Halier i opisał to, kim (a może raczej czym) jest.
– Nie no, zapowiada się super! – zawołał Uraen. – Czy to było twoje życzenie?
Na to pytanie Teava uniósł brwi w zaskoczeniu.
– Życzenie? – Powrócił na moment wspomnieniami do swoich urodzin, po czym wzruszył ramionami. – Niezbyt. Ale myślę, że tym razem moje życzenie może się spełnić – dodał po chwili, spoglądając na bezchmurne niebo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz