– Wow, wygląda jak nowy!
Średniego wieku kobieta pełnym fascynacji wzrokiem oglądała trzymany w rękach biały sweter. Widząc, że po niemałej dziurze nie został nawet ślad, uśmiechnęła się szeroko, mrużąc delikatnie oczy.
– Dziękuję ci bardzo, Elieno, uratowałaś ukochany sweter mojego męża! – zawołała radośnie.
Stojąca przed nią Eliena sprawnym, choć odrobinę niezręcznym ruchem ręki poprawiła niesforny kosmyk włosów, który nieco przysłonił jej oko.
– Niezmiernie się cieszę, że może być – odpowiedziała trochę nieśmiało.
– Ależ jest wspaniale! – Kobieta przytuliła sweter do piersi. – Jak będziesz miała czas to wpadnij, skarbie, na herbatę. Będę musiała ci się odwdzięczyć.
– Ach, nie musisz, Omerio, naprawdę! – Eliena na moment zamilkła. – Ale z chęcią cię odwiedzę!
Na te słowa kobieta znów się uśmiechnęła szeroko.
– Będę czekać!
Eliena odwzajemniła uśmiech. Już miała się żegnać, gdy wtem usłyszała wołanie:
– Ma! Ma!
Odwróciła głowę, spojrzała na biegnącą w jej stronę Mellie. Dziewczynka w zabawny trochę sposób przybiegła do niej, stanęła na palcach, wyciągając najwyżej jak mogła rączkę, w której coś trzymała. Eliena wzięła ją na ręce i trzymając ją tak, żeby było jej wygodnie, zmierzyła uważnie wzrokiem.
– Co tam masz, Mellie? – spytała, szybkim ruchem poprawiając jej czapkę.
– Dla ma! – oznajmiła dziewczynka, pokazując prezent.
– O, jaka piękna śnieżka! Mama jest szczęśliwa.
Stojąca w drzwiach swojej chaty Omeria uśmiechnęła się, składając dłonie.
– Jaka ona śliczna! – zawołała. – Widać, że w mamusię się wdała!
Słysząc jej ciepłe słowa, na twarzy Elieny zatańczył uśmiech.
– Hanvil narzeka, że nikt nie przejął po nim wyglądu – zaśmiała się.
– A tam, pewnie Teava wyrośnie na prawdziwego mężczyznę i równie przystojnego co twój mąż! Teraz to czeka go świetlana przyszłość!
Choć ludzie, a przynajmniej ci z Azebergu, zawsze zachwalali inne dzieci i nieraz powtarzali, że będą miały dobrą przyszłość, wyrosną na ładnych, wspaniałych dorosłych i inne tego typu rzeczy, minęło dość sporo odkąd ostatni raz Eliena słyszała te słowa skierowane do jej rodziny. Kiedy to było? Chyba tuż po narodzinach Teavy. Chociaż parę osób pochwaliło wygląd malutkiej kruszynki o imieniu Mellie, gdy ta przyszła na świat. W każdym razie w tym momencie poczuła się dość... dziwnie. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Spuściła głowę, ale po chwili powróciła wzrokiem na Omerię.
Teava biegł przez środek wioski, trzymając się wydeptanych i nieco odgarniętych ze śniegu ścieżek, aczkolwiek w niektórych momentach wybierał drogę mocno na skróty. Przebiegł obok wieśniaka, który akurat naprawiał dach. Mężczyzna z góry bez problemu dostrzegł chłopca.
– O, hej, Teava! – zawołał, na chwilę przerywając pracę.
– Dzień dobry! – odpowiedział pospiesznie Teava, nawet się nie zatrzymując.
Po drodze powitało go kilka innych osób. Wraz z piątym razem zatrzymał się nagle i spojrzał za siebie na kobietę, która pomachała mu delikatnie i zaraz potem powróciła do swoich spraw.
Minęło kilka tygodni odkąd babcia Halier wróciła do Rostwalk, a Teava dowiedział się, czym... kim tak naprawdę był. Z początku myślał, że jedyną zmianą będą jego odwiedziny u znachorki, która mu opowiadała, jak działają zaklinacze i chowańce, jak to określiła, oraz wszystko inne, co powinien o nich wiedzieć w wieku pięciu lat. Nie przypuszczał jednak, że jego rola w wiosce może się tak szybko zmienić. To znaczy, szybko i nie tak bardzo.
Mieszkańcy Rostwalk przestali traktować go jak zakałę wioski lub coś, co trzeba było unikać za wszelką cenę. Nawet ostatnio nie słyszał, żeby ktoś mówił coś złego za jego plecami. Co lepsze, niektórzy zaczęli go witać! Jak normalnego dzieciaka! No dobra, prawie, ponieważ z innymi jeszcze nawiązywali bardzo krótką rozmowę, ale samo powitanie było wielkim krokiem naprzód. Przyjęli do świadomości nowe oblicze chłopca szybciej niż można było przypuszczać.
Zamierzał biec dalej, lecz odskoczył gwałtownie, bowiem ujrzał przed sobą Vicka. Pasterz wolnym krokiem przemierzał wieś, u jego boku dreptała wesoło Śnieżka. Gdy suczka dostrzegła Teavę, podbiegła do niego, merdając ogonem.
Chłopiec przywitał się z nią, głaskając głowę, a następnie drapiąc za uchem. Uśmiechnął się szeroko, gdy jednak odruchowo spojrzał na pasterza, kąciki ust opadły, ukazując bardziej niepewność. Obydwoje wymienili się spojrzeniami, Vick spoglądał na niego na tyle groźnie, że aż podświadomie zabrał z psa ręce.
– Śnieżka, do nogi! – zawołał mężczyzna zwierzaka.
Suczka była bardzo posłuszna, więc nie trzeba było powtarzać. Szybko polizała dłoń chłopca, a następnie odwróciła się i powróciła do swojego właściciela.
Teava odprowadził dwójkę wzrokiem.
Nie wszyscy jeszcze się przekonali do jego osoby. Jedni wciąż patrzyli na niego wzrokiem pełnym nieufności. Szczególnie Vick. Aż chwilami Teava bał się, że pewnego dnia pasterz coś mu zrobi.
– Teava?
Wysoki głos odwrócił jego uwagę. Zamrugał parę razy, spojrzał w stronę, z której on się wydobył. Jego oczom ukazała się znajoma dziewczynka w jego wieku.
– Gelra? – spytał, przyglądając się jej uważnie.
Zastanawiał się, w jakiej sprawie do niego przyszła. Chciała coś od niego? W czymś jej w jakiś sposób przeszkodził?
Najbardziej go dziwiło, że w ogóle go zaczepiła. Gelra nie należała do rozmownych, do tego była nieśmiała. Zawsze chowała się w cieniu swojej starszej siostry, Welminy. Cóż, w tym wypadku Teava aż taki zaskoczony nie był. Welmina miała mocną osobowość, nierzadko dyrygowała innymi dzieciakami, więc owinięcie swojej własnej siostry wokół palca zapewne nie było dla niej żadnym wyzwaniem. Zwłaszcza że Gelra nie miała jak się bronić – w końcu była młodsza.
Dziewczynka stała przed nim, spoglądając w dół na ziemię i bawiąc się swoimi palcami. Tylko raz odważyła się spojrzeć w oczy chłopca, ale dosłownie na moment; nie minęła sekunda, jak powróciła do gapienia się w śnieg, jak gdyby to było teraz największą atrakcją w jej życiu.
Stali tak z dobrą chwilę w zupełnej ciszy, aż wreszcie Gelra otworzyła usta.
– Teava... – zaczęła – ja... ja...
– GELRA!
Nagły krzyk spowodował, że obydwoje się wzdrygnęli. Jak jeden mąż spojrzeli na stojącą trochę dalej Welminę. Dziewczyna z ręką podpartą pod biodro wpatrywała się w ich dwójkę: nie wyglądała na zadowoloną.
– GELRA! – znów krzyknęła.
– I-Idę! – zawołała Gelra.
Ostatni raz spojrzała na Teavę zanim odwróciła się na pięcie i uciekła.
Teava patrzył jak Welmina krzyczy na siostrę. Z racji, że była bardzo głośna, mógł dobrze usłyszeć jej słowa, co nie rozweseliło go wcale. Gdy dziewczyny odeszły, westchnął ciężko.
Zdecydowanie nie wszyscy w Rostwalk go zaakceptowali.
– Hyy, zapomniałem! – zawołał wtem do siebie.
Czym prędzej zaczął biec dalej.
Niedługo potem był na niedużej polanie, gdzie już czekał na niego ojciec. Mężczyzna zdążył rozstawić szeroki kawałek drewna, na którym nakreślona była tarcza łucznicza i teraz stał kawałek dalej.
– Jesteś – rzekł spokojnie, gdy chłopiec był już przy nim.
Teava rozejrzał się dokładnie po polanie, od razu dostrzegł tarczę i trzymany w ręku rodzica łuk. Otworzył szeroko oczy.
– Czy to...? – zaczął.
– Tak – odpowiedział wesoło ojciec, po czym odchrząknął. – Słuchaj, synu. Wiem, że jesteś bardzo młody, masz pięć lat i w ogóle, ale widząc, że bardzo dobrze się bawisz moim prezentem urodzinowym oraz całkiem nieźle ci idzie, postanowiłem, że pora cię nauczyć prawdziwego łucznictwa.
Słysząc jego słowa, oczy Teavy błysnęły.
– Naprawdę?!
– Tak.
– Dzięki, tata! – chłopiec aż podskoczył z radości.
Łucznictwo od zawsze go kręciło. Ale co tu się dziwić, jego ojciec chodził na polowania to on też chciał.
Cóż, w przeciwieństwie do innych dzieciaków jemu jakoś zachciało się szybciej dorastać. Rodzice śmiali się na to, mówiąc, jak to te dzieci szybko dorastają – choć na boku mama powiedziała, że powinien jeszcze korzystać z tych pięknych lat dzieciństwa. Szczerze mówiąc, korzystałby. Gdyby nie to, że jakoś nie znał za dobrze dzieciństwa; nie miał kiedyś z kim się bawić, więc często pomagał rodzicom, dowiadując się o ich dorosłym życiu tego i owego.
– Czy będziesz mnie zabierał na polowania? – zapytał. – Czy będę mógł chodzić na nie z Uraenem?
– Oczywiście! – odparł ojciec. – Ale wszystko w swoim czasie. Najpierw musisz opanować sztukę łucznictwa.
– Dam z siebie wszystko!
I dał.
Ale to wszystko okazało się być niewystarczające.
Kto by przypuszczał, że podziwiane przez niego łucznictwo tak szybko mu obrzydnie? Pewnie nikt, patrząc na jego początkowy entuzjazm. Wystarczyło jednak kilka lekcji, by po bezwładnym padnięciu na łóżko Teava mógł spokojnie oświadczyć wszystkim (to znaczy swojemu pluszowemu nieyakowi), że ma dość łucznictwa... a w zasadzie całego treningu – do łucznictwa nagle dołączyły inne ćwiczenia czysto fizyczne, które małemu chłopcu wydawały się być niewykonalne lub też pozbawiające całej energii.
– Nie powinienem nic mówić, że lubię strzelać z łuku – mruknął.
Przestał zamiatać, oparł się o miotłę, wzdychając ciężko.
– Czyli zamierzasz czekać, aż twój towarzysz będzie mógł wszystko zrobić za ciebie? – rzuciła staruszka, odkładając słoiki z różnymi składnikami i substancjami na wytarte z kurzu półki.
Teava z początku nie zrozumiał jej słów.
– Aaa, chowaniec – rzekł do siebie, powracając do zamiatania. – Aż zapomniałem o nim – dodał głośniej.
Kobieta cicho prychnęła. Z cichym stękiem zaczęła wycierać kolejną półkę, do której niestety Teava jeszcze nie sięgał.
– Cóż, nie mówiłam ci, bo wcześniej nie miałam takiej potrzeby ani jakoś specjalnie nie propaguję tego motywu, ale słyszałam, że najlepszy zaklinacz to taki, który nie tylko polega na swoim towarzyszu, lecz też sam potrafi wykrzesać z siebie iskrę.
– To znaczy...?
– Pokazać, na co go stać. W dużym świecie nie zawsze wystarczy sama pomoc chowańca. Czasami warunki lub okoliczności nie pozwalają na skorzystanie z jego siły, więc trzeba samemu sobie radzić.
Teava poświęcił chwilę na przestudiowanie jej słów. Wtem zastygł w bezruchu, tym samym przestając zamiatać podłogę.
– Duży świat? – zapytał. – Mówisz o świecie poza Rostwalk?
– Poza Rostwalk? – powtórzyła staruszka jakby z cieniem pogardy. – Poza cały Azeberg!
– Azeberg? – na moment popadł w zamyślenie. – Mówisz, że... że mogę zobaczyć świat poza Azebergiem?
– Owszem. Daleko stąd jest miejsce dla takich jak ty. Myślałam nawet czy by nie namówić twoich rodziców, żeby cię tam posłali jak dorośniesz.
– Mogę zobaczyć świat poza Azebergiem? – powtórzył znów, tym razem bardziej napalony.
– Ale! – Kobieta odwróciła się do niego ze szmatką. – Musisz najpierw tutaj czegoś się nauczyć. Nie możesz tak od zera tam iść. W to wliczam nie tylko umiejętności związane z chowańcem, ale też tobą.
Teava spojrzał na pomarszczony palec, którym staruszka go wskazała. Posmutniał nieco, zdając sobie sprawę, że babcia Halier miała rację. Jak zresztą zawsze. Kobieta była znachorką, do tego wszechwiedzącą, nikt nie dorównywał jej jeśli chodziło o wiedzę i doświadczenie. A już zwłaszcza taki dzieciak jak on.
– Czyli muszę się przykładać do treningów taty – odparł ponuro.
– Jeśli chcesz szybko się usamodzielnić i poradzić sobie ze swoim chowańcem, musisz mieć przynajmniej podstawowe zdolności – powiedziała babcia Halier. – Ale myślę, że sobie poradzisz. Nie jesteś jak inne dzieciaki. Wiesz, czemu twój ojciec tak wcześnie postanowił cię trenować?
Chłopiec pokręcił głową.
– Czemu?
– Bo zobaczył w tobie potencjał, którego nie da się dostrzec w twoich rówieśnikach.
Słowa staruszki rozjaśniły umysł małego Teavy. Chłopiec spojrzał na nią, oczy delikatnie błysnęły.
To była okazja. Nie każdy w wiosce mógł być wojownikiem czy chociażby chodzić na polowania. To było swego rodzaju wyróżnienie. Jeśli osiągnie w tym sukces, inni będą z niego dumni... Rodzice będą z niego dumni. Ojca nie można było zawieść.
Zacisnął dłonie na miotle.
– Dam z siebie wszystko. – Choć jego głos nie przeciekał entuzjazmem jak przed pierwszym treningiem, dało się w nim usłyszeć pewność siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz