Wóz niebezpiecznie kołysał się we wszystkie strony. Z dłońmi związanymi na plecach niełatwo było utrzymać równowagę. Wszyscy niekontrolowanie obijaliśmy się o siebie. Nie myślałem nawet o swojej przestrzeni osobistej, którą co chwilę naruszano. W takiej sytuacji zniosę wszystko.
Minęło naprawdę wiele czasu nim zatrzymaliśmy się. Lia siedziała skulona obok mnie. W nikłym świetle pochodni mogłem zauważyć lśniące w jej oczach łzy. Żadne z dziewcząt nie wyglądało zresztą lepiej. Sam również nie czułem się zbyt dobrze. Czas upływał, a ja ciągle nie miałem żadnego planu. Znaczy się. W każdej chwili mogłem przeciąć krępujące liny, znaleźć coś ostrego i stanąć do walki. Nawet, jeśli porywaczy jest wielu, powinienem dać radę pozbywać się ich pojedynczo. To właściwie nie brzmiało tak źle. Podjąłem decyzję.
Chwilę po tym, jak wyprowadzili nas z wozu, moim oczom ukazała się przestronna sala. W jej centrum znajdowało się ogromne ognisko. Nie potrafiłem również oderwać spojrzenia od bogatych ornamentów. Samo pomieszczenie wyglądało na stare, ale doskonale zachowane i zadbane. Mój zmysł estetyczny był zachwycony. Niecodziennie widziało się miejsca, takie, jak to. Gdyby nie okoliczności, zdecydowanie bardziej cieszyłbym się tymi widokami. Teraz nie miałem czasu, aby przyglądać się doskonałym szczegółom i barwom. W końcu, miałem ważniejsze rzeczy na głowie.
Podzielono nas na grupy. Właściwie mi to odpowiadało. Im mniej osób, tym lepiej dla mnie! Sala, do której nas zaprowadzono, była nie większa od poprzedniej. Równie nie wyglądała najgorzej. To właśnie tam usadzono nas pod ścianą. Wszyscy wykonali rozkaz bez oporu. Następnie pomieszczenie opuściło kilku strażników, tym samym pozostało tylko dwóch pilnujących nas porywaczy. Taka okazja więcej mogła się nie powtórzyć.
Lia spoglądała na mnie, nie kryjąc zaskoczenia, kiedy zajmowałem się rozwiązywaniem linek krępujących dłonie. To nie było właściwie nic skomplikowanego. Pobierałem wiele nauk na temat tego, jak wydostawać się z sytuacji beznadziejnych. Teraz nie było inaczej - sprawnie wyplątałem się z więzów. Kolejno, najciszej, jak tylko potrafiłem podniosłem się na równe nogi. Lekko zgarbiony, tak, aby nie zwracać na siebie uwagi podszedłem do niewielkiego ołtarza. Podniosłem z niego świecznik. Uderzyłem nim cicho kilka razy o dłoń. Nada się.
W kilku susach znalazłem się przy pierwszym z porywaczy. Mocnym zamachnięciem uderzyłem go w głowę, pozbawiając przytomności. Drugi z zamaskowanych mężczyzn zareagował w czas. Złapał mnie na nadgarstek, wtrącając przedmiot z dłoni.
Widząc triumf w jego oczach, uśmiechnąłem się delikatnie. Szybki obrót, kopnięcie poniżej pasa pozwoliło mi uwolnić się z uścisku. Podniosłem ponownie świecznik i wymierzyłem kolejny cios. Rozejrzałem się wokoło. Wyglądało na to, że póki co, to koniec pojedynku. Poprawiłem włosy, które w wirze walki lekko się poplątały. Chwila partyzanckiej toalety przedłużyła się na tyle, że w pewnym momencie usłyszałem pośpieszające chrząknięcie.
Bez słowa zacząłem uwalniać porwane uczennice. Sprawnymi ruchami przecinałem liny, pomagając wstawać wszystkim dziewczynom.
- Teraz proszę o ciszę - zwróciłem się do nich. Gestem dłoni dałem im znak, aby poszły za mną. Otworzyłem drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Pusto. Wybrałem najciemniejszy korytarz. Prosta dedukcja podpowiadała mi, że właśnie tędy będzie przechodziło najmniej strażników. Jako demon miałem mniejszą wrażliwość na ciemność. Sprawnie poruszałem się po krętych zakątkach. Martwiłem się o podążającą za mną grupę. Dziewczęta potykały się o siebie, robiąc więcej hałasu, niż powinny. Zmarszczyłem brwi. Nie chciałem zachowywać się niemiło, ale uczennice lekko mnie spowalniały. Musiałem znaleźć im bezpieczną kryjówkę.
Okazja nadarzyła się szybko. Wolne pomieszczenie z drzwiami zamykanymi od środka. Wyglądało na schron. Czyli bezpiecznie.
- Muszę was prosić, żebyście tutaj zostały - poinformowałem, zapraszając dziewczęta do środka. - Wrócę, jak tylko oczyszczę drogę.
Uczennice nie wyglądały na przekonane. Kilka przestraszonych nawet błagało, żebym został.
- Obiecuję, że niedługo znowu się zobaczymy - przekonywałem. - Po prostu nie ruszajcie się stąd.
- Jestem z Ardem! - zawołała nagle jedna z uczennic. - Mogę ci pomóc.
Spojrzałem na stojącą przede mną niewysoką osóbkę. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Tym bardziej powinnaś zostać - odparłem spokojnie. - Gdyby cokolwiek się stało, musisz obronić koleżanki.
- Ale...
Nie czekałem na odpowiedź, choć było to niekulturalnie. Wyszedłem ponownie na korytarz. Nie miałem czasu na pogaduszki. Szybkim krokiem skierowałem się w stronę głównej sali. Panowała tam o wiele większa cisza, niż wcześniej. Niepewnie zajrzałem do środka. W pierwszej chwili dopadł mnie odór krwi. Dreszcz przeszedł po moich plecach. Obawiałem się najgorszego.
Rozejrzałem się wokoło. Na szczęście nie zobaczyłem żadnych rannych dziewczyn. Właściwie po ziemi walały się ciała zamaskowanych mężczyzn. Ktoś ich wykończył. Pytaniem było, kto to zrobił. Miałem nadzieję, że sojusznik, a nie jeszcze gorszy wróg.
W kącie sali dostrzegłem uczennice. Kuliły się, ale nie były już związane. Na mój widok zamilkły, a w ich oczach dostrzegłem strach.
- Nie, nie bójcie się - rzuciłem szybko w jej kierunku. - Jestem z wami!
Dziewczęta wymieniły się spojrzeniem.
- Możecie powiedzieć mi, co tutaj się stało? - zapytałem najłagodniejszym głosem. I tak są już wystarczająco przestraszone.
- Jakiś chłopak pokonał wszystkich... - odpowiedziała jedna z nich niepewnie.
Chłopak? Zmarszczyłem brwi. Tylko jedna osoba przychodziła mi do głowy. Jeśli sprzyja mi szczęście, już niedługo się spotkamy...
Hyo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz