Oparł się o pień drzewa, wziął kilka głębokich wdechów. Był już zmęczony. To ciągłe łażenie, niekiedy bieganie, wte i wewte wyczerpywały jego zasoby energii, a brak jakiegokolwiek rezultatu sprawiał, że miał już powoli dość tego całego polowania.
– Ugh, teraz to już nawet nie możemy go znaleźć – usłyszał.
Podniósł wzrok z ziemi na stojącego kawałek dalej Uraena, który bezskutecznie rozglądał się wokoło. Zając im czmychnął gdy żaden z nich się tego nie spodziewał i po kilku susach przepadł jak kamień w wodę. Chłopcy przeszukali dokładnie okolicę, nawet się bardziej oddalili, ale po zwierzaku nie pozostał nawet ślad.
– Pewnie miał już dość zabawy z nami i po prostu schował się w norze – powiedział, prostując się.
– Nie wierzę, że goniliśmy za nim tyle czasu tylko po to, by ostatecznie nam całkiem zniknął – mruknął Uraen, w rezygnacji siadając na śniegu.
Jakiś czas poświęcili na przerwę. Zjedli swoje bułki i trochę śniegu w celu ukojenia pragnienia. Teava westchnął ciężko, spojrzał w poprzecinane gałęziami drzew niebo. Było już popołudnie, Rostwalk na pewno schował się w cieniu góry. Dobrze, że oni byli po południowej stronie i mogli jeszcze się cieszyć promieniami słonecznymi. Pogoda sprzyjała. Ale szczęście już nie.
– Wiedziałem, że mój szal nic nie zmieni – powiedział wtem, krzywiąc się nieznacznie. – Idę po niego.
Wstał, otrzepał ubranie ze śniegu.
– Czekaj na mnie! – zawołał Uraen, naśladując go.
Szli spacerowym krokiem, już nigdzie się nie spiesząc. Potencjalna zdobycz im uciekła, a oni stracili nadzieje na pojawienie się kolejnej. Wychodziło na to, że ich pierwsze samodzielne polowanie się nie powiedzie. Teava przez to wyraźnie spochmurniał, co Uraen od razu zauważył. W drodze po szal pocieszał młodszego, przypominając słowa swojego ojca. Niezłapanie niczego nie było powodem do zmartwienia.
Gdy dotarli na miejsce, Teava uważnie się rozejrzał. Ku jednak jego nieszczęściu, nie dostrzegł na żadnej z gałęzi szala.
– Ach, gdzie on jest? – mówiąc to zaczął dokładnie szukać.
– Jesteś pewien, że to tu? – spytał Uraen, pomagając mu.
– Tak. To to drzewo. Powinien tu być!
Obydwaj szukali, lecz tak jak z zającem, nie znaleźli zguby. Teava przestąpił z nogi na nogi, czując napływający stres. Zgubił szal. Szal, który dała mu w prezencie mama. Szal, który wcale nie był bardzo tani. Szal, na którego zrobienie rodzicielka poświęciła wiele godzin. On zgubił tak ważną rzecz! Co mama pomyśli? Na pewno będzie zła albo smutna!
– Czemu się ciebie posłuchałem? – jęknął do Uraena. – Kazałeś mi go zostawić!
– I to nagle moja wina, że go nie ma? – oburzył się tamten. – Trzeba było go nie brać na polowanie!
– To nie od szala zależało nasze polowanie! Widziałeś! Jak go zdjąłem to i tak nic nie złapaliśmy!
– A skąd miałem wiedzieć, że to nie o to chodziło?! Dorośli mówili, że na polowanie musisz się ubierać cały na biało!
Nieobecność szala wywołała u kuzynów kłótnię. Krzyki i obraźliwe teksty rozchodziły się po lesie, strasząc okoliczne ptaki oraz małe ssaki. Gdyby byli blisko wioski, ktoś z pewnością by ich usłyszał. I nikogo nie ucieszyłyby słowa, jakie w siebie chłopcy rzucali.
Skończyło się na tym, że obaj usiedli po przeciwnych stronach drzewa, krzyżując ręce na piersi.
Trwając tak bez ruchu, Teava popadł w zamyślenie. Przejmował się tym, że jego ukochany, bardzo cenny szal zaginął. Ale jak tak siedział w zupełnej ciszy, zdał sobie sprawę, że mimo wszystko za ostro zareagował. Nie powinien kłócić się z Uraenem ani tym bardziej go obrażać, nawet jeśli tamten odpowiadał na każdy atak. Byli w końcu kuzynami. I przyjaciółmi.
Ale jestem głupi... Spuścił głowę, zamknął oczy.
– Uraen... – zaczął
– Teava... – rzekł w tym samym momencie kuzyn.
Chwila ciszy.
– Przepraszam – oboje powiedzieli równocześnie.
– Nie powinienem kazać ci go zostawić – przyznał Uraen. – Wiem, jak ważny dla ciebie był... A jednak postąpiłem jak głupek.
– Nie, miałeś rację – odparł Teava. – Gdybym go nie zabrał ze sobą to bym go nie zgubił. To ja jestem głupkiem.
– To co, rozejm?
Słysząc to, Teava wyjrzał zza drzewa. Ujrzał Uraena z wyciągniętą ręką.
– Rozejm. – Podał mu dłoń na znak pokoju.
Obydwoje wymienili się uśmiechami.
– Ach, zimno, już nie mogę siedzieć! – jęknął Uraen, wstając. – Chodźmy szukać dalej, na pewno nie jest daleko.
– Mhm! – przytaknął Teava, podążając w jego ślad, choć on wcale nie zmarzł.
Kontynuowali poszukiwania, kierując się w stronę, w którą wiatr wiał; założyli, że tam mógł im uciec szal. Choć kolory materiału łatwo się rzucały na tle śniegu i drewna, nadal rozglądali się uważnie, a nawet kopali w większych zaspach. Bardzo im zależało na znalezieniu zguby, do tego stopnia, że całkowicie zapomnieli o polowaniu.
Teava spojrzał na południe, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
– Jest! – zawołał radośnie, jego tęczówki błysnęły.
Pociągnął za rękaw kuzyna, drugą ręką wskazał leżący na skraju urwiska szal. Już miał ruszyć w jego kierunku, lecz powstrzymał go Uraen, mówiąc:
– To urwisko, musimy być ostrożni.
– Racja – przyznał Teava. – Nie możemy iść razem. Ja pójdę.
– Co? – zdziwił się tamten. – Jestem starszy!
– Ale ja jestem mniejszy i lżejszy.
Uraen przez jakiś czas milczał.
– No dobra. Ale uważaj.
Puścił młodszego. Teava szybkim, acz ostrożnym krokiem udał się na kraniec przepaści. Teraz już wolno stąpając znalazł się przy szalu. Podniósł go, otrzepał ze śniegu i zamierzał zawiązać wokół szyi, gdy wtem usłyszał:
– Zawiążesz potem, teraz wracaj!
Zastygł w bezruchu, chwilę później spojrzał na Uraena, który zaczął się powoli do niego zbliżać. Spuścił wzrok na szal. Tak, zrobi to jak już będzie poza groźną przepaścią.
Wykonał krok.
Ogarnął go strach, gdy śnieg pod nim niebezpiecznie się ugiął. Zamarł na moment, popatrzył na Uraena. Kuzyn w przerażeniu kazał mu się pospieszyć, sam zaś zaczął biec w jego kierunku.
W tym momencie Teava spanikował. Podskoczył do przodu i wtedy poczuł, że spada. Niepodpierany przez nic śnieg na skraju urwiska zawalił się tuż pod jego stopami.
– TEAVA! – wrzask ogarnął całą okolicę.
Uraen rzucił się na ziemię, najszybciej jak mógł wyciągnął rękę. Teava próbował ją złapać, koniuszki ich palców nawet musnęły siebie nawzajem, lecz to wszystko.
Widząc jak jego młodszy kuzyn, i najlepszy przyjaciel, spada, Uraen mimowolnie odskoczył od tyłu, cofając się w pośpiechu, dopóki nie uderzył plecami o pień najbliższego drzewa. Z przerażeniem na twarzy wpatrywał się w granicę urwiska, z którego jeszcze trochę śniegu się odrywało. Wstrzymał oddech, nie będąc w stanie się ruszyć. Całe jego ciało zamarło, miał nawet wrażenie, że za chwilę zacznie się dusić. Chwilę jeszcze słyszał jakieś dźwięki, a potem nastała mrożąca krew w żyłach cisza.
Potrzebował trochę czasu, żeby odzyskać przynajmniej część zmysłów. Na czworakach zbliżył się do urwiska, spojrzał w dół.
– T-Teava?
Urwisko nie było za duże, na dole dostrzegł sporo śniegu, próbował więc wierzyć, że chłopiec miał w miarę miękkie lądowanie i nic sobie nie zrobił. Nie widział go jednak nigdzie, pozostały jedynie niemożliwe do określenia ślady oraz tajemnicze kawałki lodu. Może przeżył. Nie. Nie może. Na pewno. Na pewno przeżył! Nie było innej opcji!
Przypominając sobie, że w pobliżu znajdowała się w miarę bezpieczna droga na dół, Uraen wstał i na trzęsących się nogach zszedł z urwiska. Na miejscu pospiesznie się rozejrzał.
– Teava! – wołał. – Teava!
Podszedł do śladów, zaczął im się przyglądać. Nie był w stanie powiedzieć, skąd one pochodziły, a nie wyglądały, jakby je pozostawił siedmiolatek po upadku. Były długie, biegły aż między drzewa, przez które nie dało się tego dostrzec z góry. Podążył wzrokiem do ich końca.
– Iiiii! – wzdrygnął się, upadając tyłkiem na śnieg.
Podparł się z tyłu ręką, spojrzał na leżące niecałe dziesięć kroków przed nim wielkie, przerażające stworzenie. Okryta pancerzem przypominającym czaszkę głowa podniosła się, zimne spojrzenie przeszyło na wskroś chłopaka. Uraen zamarł, nie potrafiąc się poruszyć nawet odrobinę. Na szczęście zdołał przyjrzeć się bestii i dostrzec, że tuż obok niej leżał...
– Teava! – zawołał łamiącym się głosem.
Chłopiec podniósł się nieco, położył dłoń na głowie, krzywiąc się nieco.
– Ugh... – mruknął, powoli siadając.
Podniósł nieco powieki, zaczął się rozglądać.
– Uraen? – spytał.
– Nie ruszaj się! – zawołał spanikowany Uraen. – Cokolwiek się dzieje, nie ruszaj się!
Teava jednak nie myślał o zrobieniu tak jak mówił kuzyn, wręcz przeciwnie – zaczął się obracać wszędzie, błądząc gdzieś wzrokiem.
– Uraen, gdzie jesteś? Co to za miejsce? Jakaś jaskinia?
– Powiedziałem, nie ru...! – Uraen zamilkł nagle.
Uniósł brwi w zaskoczeniu. Jaskinia? Co go z tą jaskinią wzięło? Uderzył się w głowę?
Teava odwrócił się, podniósł głowę idealnie w kierunku bestii. Stwór spojrzał na niego, jego uszy poruszyły się. Pociągnął nosem, chwilę później wypuścił z pyska mroźną chmurkę, która musnęła policzki chłopca.
Uraen o mało nie zemdlał na ten widok. Myślał, że bestia zaraz go pożre.
– Uraen! – usłyszał.
Zamrugał parę razy, popatrzył na chłopaka. Dopiero w tym momencie zauważył, że jego oczy były inne, wyglądały... normalnie. Czarne źrenice, zielono-brązowe tęczówki, białe wokół. To były najzwyklejsze oczy, takie jakie mieli zwykli ludzie! Bestia z kolei posiadała dwa niebieskie dyski otoczone czernią. Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie...
– Uraen! – głos Teavy stopniowo robił się coraz bardziej rozpaczliwy. – Uraen, co to za miejsce? Czemu tu tak ciemno? Nic nie widzę! – Zaczął na czworaka iść w kierunku, z którego wcześniej słyszał głos kuzyna. – Uraen, gdzie jesteś?!
Zamarł nagle, gdy poczuł na sobie czyjś dotyk. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że to jego przyjaciel złapał go za ramiona, a sekundę później przytulił mocno do siebie. Teava spoglądał w pustkę, po chwili również oplótł ręce wokół kuzyna.
– Jestem tu! – zawołał Uraen, walcząc z potokiem łez i pociągając nosem. – Jestem!
Nadal przerażony spojrzał na stwora. Bestia nie atakowała. Przyglądała się z dobrą chwilę chłopakom, a następnie spuściła głowę i zniknęła.
Teava zamknął nagle oczy, gdy gwałtownie uderzyło w nie oślepiające światło. Po chwili podniósł powieki, zamrugał parę razy. Wszystko widział. I to wcale nie była jaskinia. Spojrzał na ścianę urwiska, trochę później przeniósł wzrok na czuprynę Uraena. Przytulił się mocniej do kuzyna. Po gładkich policzkach zaczęły spływać łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz