Ten dzień miał wyglądać inaczej.
Choć panowała jesień, słońce postanowiło obdarzyć świat jeszcze tymi ostatnimi, ciepłymi promieniami. Łagodnie spływały one na rudziejące wzgórza, wiatr hasał wśród morza więdnących tuż przed zimą traw. Powietrze miało nieco nostalgiczny, wilgotny zapach, który kojarzył mi się z coraz wcześniej zapadającym zmrokiem i długimi wieczorami spędzanymi pod cudzym dachem. Gdzieś tam tańczyły barwne, jesienne liście, drzewa zrzucały swe korony, szykując się do snu.
Sam miałem ochotę zawinąć się w koc i pójść wcześniej spać, albo chociaż poczytać jakąś niewymagającą książkę. Taką z ciekawą, baśniową historią, ale za to pozbawioną jakichkolwiek sensownych faktów, które musiałbym zapamiętać na zajęcia na następny dzień. Do tego na pewno dobrym pomysłem byłaby herbata – całe życie mieszkałem w dość ciepłym rejonie Me Shi, herbata nie była tam specjalnie popularna, jednak tutaj, w Kernow, gdzie powietrze potrafiło stać się niemożebnie zimne i gryźć w uszy, doceniłem w pełni wszelkie uroki gorącego naparu.
Zrobiłem mały postój w wiosce - ot tylko tyle, by odpocząć i cokolwiek zjeść - a potem ruszyłem dalej, zostawiając za sobą ludzi i pastwiska.
A przynajmniej taki miałem zamiar.
Nie opuściłem jeszcze nawet obrębu ostatnich zabudowań - wciąż zdążałem wysłużoną, piaszczystą drogą zrytą kołami licznych, wiejskich wozów, a do mych uszu docierało porykiwanie bydła. Wtedy jednak ponad to porykiwanie przebił się jeszcze jeden dźwięk.
Ludzki krzyk.
Odwróciłem się natychmiast, wzrokiem w panice przebiegłem linię horyzontu. Nie byłem wojownikiem - nie miałem ku temu ani umiejętności, ani serca. W mojej duszy nie było ani grama odwagi, nie potrafiłbym rzucić się na przeciwnika, jednak nie byłem na tyle nieczuły, by pozostać głuchym, obojętnym, kiedy komuś działa się krzywda. Moje spojrzenie padło na jakąś sylwetkę na polach, ale byłem zbyt daleko, by zobaczyć, co dokładnie się tam dzieje.
— Chodź, Isa — powiedziałem odruchowo do swego demona i puściłem się biegiem na pastwiska.
Może i niewiele potrafiłem, prawda, ale jeśli chodzi o bieganie - potrafiłem poruszać się znacznie szybciej, niż mogła wskazywać na to moja niewyględna postać. Z lekkim trudem przesadziłem jakiś płotek oddzielający cudze gospodarstwo od morza traw, a potem dopadłem miejsca, z którego usłyszałem krzyk.
Na środku stała jakaś dziewczyna - na oko nawet chyba młodsza ode mnie. Ubrana w do bólu przeciętny, wiejski strój, znaczony śladami pracy w polu. Rozchodzone łapcie, brudny fartuch, przepocona chustka na głowie. Dziewczyna kurczowo ściskała postronek, na końcu postronka zaś była krowa. Ot, zwykła mućka, jakich wiele - biała w brązowe łaty, z utrąconym jednym rogiem.
Do tej idyllicznej sceny kompletnie nie pasowały trzy stworzenia, których nawet nie potrafiłem sam opisać ani nazwać. Może uczyłem się o nich w akademii, a może jeszcze nie - w końcu dołączyłem dość niedawno, zaś wiedza jednym uchem wlatywała, drugim wylatywała, niewielkie jej ilości zostawały mi pomiędzy jednym i drugim uchem. Dość jednak powiedzieć, że stwory, przypominające mi jakieś przerośnięte, zmutowane wilki, łakomym spojrzeniem obejmowały teraz zarówno krowę, jak i siłującą się z nią dziewczynę.
— No chodź, Krasula! — krzyknęło dziewczę w panice, pociągnęło za postronek.
Krowa ryknęła, ale nie zamierzała nigdzie się ruszyć, przekrwionym ze strachu okiem patrzyła tylko na te trzy ohydne stwory. Te zaś - krok za krokiem - zbliżały się do bezbronnej dziewczyny i jej mućki.
Z jednym może dałbym sobie radę. Ale z trzema? Mimo to nie mogłem pozostać obojętny, podbiegłem do dziewczyny.
— Zostaw krowę i uciekaj!
Ta spojrzała na mnie spanikowanym wzrokiem, sens mych słów jej chyba umknął. Stanąłem między nią i trzema wilkami. Zapowiadała się ciężka przeprawa…
Lecz wtem spostrzegłem kątem oka jakiś błysk - blady, bardzo szybki. I tak nagle, jak wpakowałem się w tę sytuację, tak nie byłem w niej już sam, bo oto drugi chłopak również stanął między wilkami a ich niedoszłą kolacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz