Tam, skąd pochodziłem, wybrzeże było jednak piaszczyste. Plaże ciągnące się kilometrami były moim żywiołem - uwielbiałem bawić się tam z Isagomushim, zostawaliśmy często do późnego wieczora, a gdy było wystarczająco ciepło, spędzaliśmy tak noc - pod gwiazdami, kołysani do snu miarowym szumem fal. Co prawda nad ranem piasek musiałem wytrzepywać nawet z gatek, ale powiedziałbym, że warte było to swej ceny. Może to dlatego tak fascynowało mnie strome, skaliste wybrzeże i majestatyczne klify, które wznosiły się nad stalową powierzchnią gniewnego oceanu. Krajobraz był tak inny, tchnął jakimś trudnym do opisania pięknem mającym swe źródło w chłodnej surowości ostrych skał.
Zastanawiało mnie, jak owe klify muszą wyglądać od wewnątrz - obiło mi się o uszy, że wewnątrz usiane są pokomplikowanym systemem jaskiń i kamiennych korytarzy. Ludzie mówili, że część jest naturalna, część zaś wykuli przemytnicy, piraci, a może jakieś ludy, które zamieszkiwały te tereny na długo przed nastaniem tego, co obecnie. Uwielbiałem takie opowieści, zawsze lubiłem pozastanawiać się, co by było, gdyby. Może dla innych były to tylko bezsensowne dywagacje, ja jednak znajdowałem mnóstwo radości w układaniu w głowie przeróżnych historii.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że układanie historii to zupełnie inna rzecz, niż ich przeżywanie. I choć mój umysł wypełniały myśli o tym, jak mogą wyglądać jaskinie skryte we wnętrzu klifu, to jednak ochoty by się tam zapuszczać nie miałem żadnej. O tym, że rzeczywistość miała zaraz zweryfikować moje chcenie, przekonałem się niedługo.
— Isa, nie jesteś głodny? — spytałem, spacerując w dół ulicy, zerkając na szyldy mijanych miejsc.
Pogoda była całkiem ładna, przed restauracjami wystawiono stoliki, przy wielu siedziały grupy ludzi, ciesząc się posiłkiem. W powietrzu unosiły się smakowite zapachy, od których zaburczało mi donośnie w brzuchu. Usłyszałem w umyśle śmiech Isagomushiego - tak, on też był głodny, więc zaraz skręciliśmy, wybraliśmy jakieś miejsce i już czekaliśmy na posiłek.
Błądziłem wzrokiem wśród mijających nas przechodniów, myśląc o tym, jak bardzo miejsce to różni się od tego, co do tej pory znałem. Droga z Me Shi do Kernow była długa, obfitowała dla mnie w nowe doświadczenia, znajomości. Mój świat rozszerzył się - od niewielkiej wioski rybackiej do połowy kontynentu, stał się nagle o wiele bogatszy, obfitszy w elementy. Powiedziałbym, że szło ku dobremu.
Kelner postawił przede mną talerz, a na moją twarz wypłynął uśmiech - oczywiście, że uwielbiałem owoce morza, a cały ich talerz po prostu nie mógł mnie nie ucieszyć. Zabrałem się za małże, wydzieliłem też część dla Isy - żółw chętnie zabrał się za jedzenie.
I choć byłem skupiony na swoim posiłku, nie umknęły mi niepokojące słowa, które dotarły do mych uszu. Parę kroków dalej stała grupka mężczyzn - ledwie moment temu dołączył do nich jeszcze jeden. Minę miał nietęgą, z rezygnacją kręcił głową.
— Nie wyślą kolejnej grupy poszukiwawczej — powiedział grobowym głosem. — Nie mogą ich znaleźć i uznają za zmarłych.
— Oni na pewno żyją! — wtrącił inny. — Dlaczego władze nic nie chcą zrobić?
— Mówią, że to bezcelowe. System jaskiń jest zbyt skomplikowany, Randy i Bill mogą być wszędzie — westchnął ciężko ten pierwszy. — Mówią, że muszą też dbać o bezpieczeństwo ratowników.
— I dlatego chcą odpuścić? Przecież równie dobrze mogą skazać ich na śmierć!
— To naukowcy, na pewno jakoś sobie poradzą!
— Ale niedługo kolejny przypływ - przecież zaleje część jaskiń. I co wtedy?
— Na ile wystarczy im jedzenia?
Jedzenie zaraz przestało mi smakować, słowa mężczyzn sprawiły, że gdzieś w głębi serca coś mnie zabolało. Spojrzałem na resztkę niedojedzonej ryby i porzucone pancerzyki krewetek.
— Myślisz o tym samym, co ja, Isa? — spytałem swego demona, a ten pokiwał tylko łebkiem.
Wstałem, podszedłem do mężczyzn.
— Przepraszam… o które jaskinie chodzi? — zacząłem, ściągając na siebie ich uwagę.
Nie spostrzegłem, że na taki sam pomysł, co ja, wpadła jeszcze jedna osoba i też zbliżała się właśnie do grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz