Moje ciało drżało z zimna. Chłód jaskini otaczał mnie z każdej strony. Na szczęście okalające mnie skrzydła Luciena choć trochę osłaniały moje ciało przed zimnem. W akompaniamencie stukającego o kamienie deszczu, zasnąłem wtulony w bok ciemnowłosego chłopaka.
O poranku obudził mnie delikatny ruch ze strony towarzysza. Lucien właśnie wstał, najpewniej przebudzony przez wkradające się do jaskini promienie słońca. Odsunąłem się od niego nieznacznie, aby nie przeszkadzać mu z wyprostowaniem się.
Chłopak jednak z nieznanego mi powodu, miał trudność z przyjęciem pionowej postawy. Przez chwilę kołysał się we wszystkie strony, niczym pozbawiony zmysłu równowagi. Fakt, wyglądało to dosyć komicznie, ale powstrzymałem nasuwający się na moją twarz uśmiech.
Sekundę później Lucien zniknął z mojego pola widzenia. Okazało się, że brak oparcia spowodował niespodziewany upadek prosto w śnieg. Chłopak mrucząc coś pod nosem, podniósł się i otrzepał z białego.
- Ani waż się ze mnie śmiać.
Z trudem nie zareagowałem cichym chichotem. Podszedłem do Luciena, uśmiechając się do niego serdecznie.
- Nie miałem takiego zamiaru! - zapewniłem, choć zdawałem sobie sprawę z małej nieszczerości tych słów.
Skierowałem się w stronę wyjścia do jaskini. Jednak, nim się obejrzałem, sam straciłem oparcie. Cztery nogi jak tyczki właściwie nie ułatwiały poruszania się. Gładka, pokryta lodem powierzchnia pieczary znacząco utrudniała chodzenie. Szybko, podobnie jak Lucien, straciłem oparcie, lądując na ziemi. Moje nogi rozjechały się we wszystkich kierunkach.
Dłuższą chwilę męczyłem się, aby odzyskać oparcie. Kopyta ślizgały się po cienkiej warstwie lodu. Wczoraj w nocy deszcz oblał wszystko, a zimna temperatura nocą zrobiła nam psikusa, zamrażając wodę.
Z trudem wstałem i wyprostowałem się. Rzuciłem też zirytowane spojrzenie Lucienowi, który również odzyskał już równowagę i nie mógł powstrzymać się ze śmiechu na drugim końcu jaskini. Prychnąłem cicho na ten widok.
- Podejdź tutaj, skoro jesteś taki mądry!
Chłopak szybko spoważniał i powoli, niepewnie przesuwając się po ziemi zaczął się do mnie zbliżać. Będąc już całkiem blisko, ponownie się poślizgnął. Tym razem jednak wpadł prosto na mnie. Nim sę obejrzeliśmy, obydwoje leżeliśmy na zimnym podłożu.
- Moje gratulacje - zaśmiałem się, starając się ponownie odzyskać pion. Lucien zaczął podnosić się w tym samym czasie i skończyło się na tym, że ponownie obydwoje nie daliśmy rady się podnieść.
- A więc tak umrzemy - skomentowałem rozbawiony. - Nie mogąc wstać. Musimy poczekać na wiosnę.
- Przesadzasz! - odparł ciemnowłosy chłopak. Wydawał się być w równie dobrym nastroju.
Powoli, współpracując wspólnie udało się nam wstać. Wspierając się o siebie skierowaliśmy się do wyjścia z jaskini.
W pierwszej chwili owiał mnie zimny wiatr. Położyłem po sobie uszy, mrużąc oczy. Jasne słońce rzucało swoje promyki na leżące wszędzie zaspy śniegu. W związku z tym stały się one wizualnie jeszcze bielsze. Na tyle, że ciężko było na nie patrzeć. Chwilę trwało, nim się przyzwyczaiłem.
Wsparty o Luciena, zaczęliśmy się kierować w stronę obozu. Z trudem stawiałem kolejne kroki. Mróz szczypał moje kopyta, które zanurzały się w głębokie zaspy. Musiałem się rozgrzać. Podskoczyłem kilka razy, wykonując parę susów do przodu, wyprzedzając ciemnowłosego. Lucien widząc to, również przyspieszył kroku, doganiając mnie. Skończyło się na krótkich wyścigach w śniegu. Ta mała rozgrzewka sprawiła, że zrobiło mi się chociaż trochę cieplej.
Zacząłem łapać oddech. Zimne powietrze ogarnęło moje płuca. Czułem, że prędzej czy później skończę na poważnym przeziębieniu. Z moich ust unosiła się delikatna mgiełka.
Rozejrzałem się po okolicy. Znajdowaliśmy się w lesie. Gałęzie drzew pokryła szadź. Największe wrażenie robiła pobliska wierzba płacząca. Jej długie, gęste gałązki spływały ku ziemi, całe otulone białym śniegiem. To zdecydowanie widok, który zapierał dech w piersiach.
Podszedłem bliżej, zanurzając się pomiędzy biały baldachim. Lucien oczywiście ruszył za mną. Ze względu na swój wzrost, nawet pomimo schylenia się, zaczepił o pojedyncze gałązki. Naruszone nagłym trąceniem, zsypały zaległy śnieg prosto na głowę chłopaka.
Z uśmiechem na ustach podszedłem do niego i pomogłem z pozbyciem się białego puchu z włosów. Moje dłonie zanurzyły się w ciemne kosmyki, kontrastujące na tle mlecznej natury.
O poranku obudził mnie delikatny ruch ze strony towarzysza. Lucien właśnie wstał, najpewniej przebudzony przez wkradające się do jaskini promienie słońca. Odsunąłem się od niego nieznacznie, aby nie przeszkadzać mu z wyprostowaniem się.
Chłopak jednak z nieznanego mi powodu, miał trudność z przyjęciem pionowej postawy. Przez chwilę kołysał się we wszystkie strony, niczym pozbawiony zmysłu równowagi. Fakt, wyglądało to dosyć komicznie, ale powstrzymałem nasuwający się na moją twarz uśmiech.
Sekundę później Lucien zniknął z mojego pola widzenia. Okazało się, że brak oparcia spowodował niespodziewany upadek prosto w śnieg. Chłopak mrucząc coś pod nosem, podniósł się i otrzepał z białego.
- Ani waż się ze mnie śmiać.
Z trudem nie zareagowałem cichym chichotem. Podszedłem do Luciena, uśmiechając się do niego serdecznie.
- Nie miałem takiego zamiaru! - zapewniłem, choć zdawałem sobie sprawę z małej nieszczerości tych słów.
Skierowałem się w stronę wyjścia do jaskini. Jednak, nim się obejrzałem, sam straciłem oparcie. Cztery nogi jak tyczki właściwie nie ułatwiały poruszania się. Gładka, pokryta lodem powierzchnia pieczary znacząco utrudniała chodzenie. Szybko, podobnie jak Lucien, straciłem oparcie, lądując na ziemi. Moje nogi rozjechały się we wszystkich kierunkach.
Dłuższą chwilę męczyłem się, aby odzyskać oparcie. Kopyta ślizgały się po cienkiej warstwie lodu. Wczoraj w nocy deszcz oblał wszystko, a zimna temperatura nocą zrobiła nam psikusa, zamrażając wodę.
Z trudem wstałem i wyprostowałem się. Rzuciłem też zirytowane spojrzenie Lucienowi, który również odzyskał już równowagę i nie mógł powstrzymać się ze śmiechu na drugim końcu jaskini. Prychnąłem cicho na ten widok.
- Podejdź tutaj, skoro jesteś taki mądry!
Chłopak szybko spoważniał i powoli, niepewnie przesuwając się po ziemi zaczął się do mnie zbliżać. Będąc już całkiem blisko, ponownie się poślizgnął. Tym razem jednak wpadł prosto na mnie. Nim sę obejrzeliśmy, obydwoje leżeliśmy na zimnym podłożu.
- Moje gratulacje - zaśmiałem się, starając się ponownie odzyskać pion. Lucien zaczął podnosić się w tym samym czasie i skończyło się na tym, że ponownie obydwoje nie daliśmy rady się podnieść.
- A więc tak umrzemy - skomentowałem rozbawiony. - Nie mogąc wstać. Musimy poczekać na wiosnę.
- Przesadzasz! - odparł ciemnowłosy chłopak. Wydawał się być w równie dobrym nastroju.
Powoli, współpracując wspólnie udało się nam wstać. Wspierając się o siebie skierowaliśmy się do wyjścia z jaskini.
W pierwszej chwili owiał mnie zimny wiatr. Położyłem po sobie uszy, mrużąc oczy. Jasne słońce rzucało swoje promyki na leżące wszędzie zaspy śniegu. W związku z tym stały się one wizualnie jeszcze bielsze. Na tyle, że ciężko było na nie patrzeć. Chwilę trwało, nim się przyzwyczaiłem.
Wsparty o Luciena, zaczęliśmy się kierować w stronę obozu. Z trudem stawiałem kolejne kroki. Mróz szczypał moje kopyta, które zanurzały się w głębokie zaspy. Musiałem się rozgrzać. Podskoczyłem kilka razy, wykonując parę susów do przodu, wyprzedzając ciemnowłosego. Lucien widząc to, również przyspieszył kroku, doganiając mnie. Skończyło się na krótkich wyścigach w śniegu. Ta mała rozgrzewka sprawiła, że zrobiło mi się chociaż trochę cieplej.
Zacząłem łapać oddech. Zimne powietrze ogarnęło moje płuca. Czułem, że prędzej czy później skończę na poważnym przeziębieniu. Z moich ust unosiła się delikatna mgiełka.
Rozejrzałem się po okolicy. Znajdowaliśmy się w lesie. Gałęzie drzew pokryła szadź. Największe wrażenie robiła pobliska wierzba płacząca. Jej długie, gęste gałązki spływały ku ziemi, całe otulone białym śniegiem. To zdecydowanie widok, który zapierał dech w piersiach.
Podszedłem bliżej, zanurzając się pomiędzy biały baldachim. Lucien oczywiście ruszył za mną. Ze względu na swój wzrost, nawet pomimo schylenia się, zaczepił o pojedyncze gałązki. Naruszone nagłym trąceniem, zsypały zaległy śnieg prosto na głowę chłopaka.
Z uśmiechem na ustach podszedłem do niego i pomogłem z pozbyciem się białego puchu z włosów. Moje dłonie zanurzyły się w ciemne kosmyki, kontrastujące na tle mlecznej natury.
<Lucien?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz