Na bogów, co to było.
Ta myśl kołatała mi się w głowie, gdy ostatnie języki ognia zmieniły się w smugi niegroźnego dymu. Miałem szczerą nadzieję, że prócz oczywistych zniszczeń w rodzaju spalonych chałup, stodół i innych utraconych dóbr, nikomu nie stała się większa krzywda. Jakieś oparzenia można było jeszcze przeboleć, chociażby miały być widoczne do końca życia - ale utrata wzroku, kończyny, albo życia…? Nie, o tym wolałem nawet nie myśleć.
Całe szczęście, że wiejskie domy były małe - pierwsze tańczące wśród strzech języki ognia płoszyły z wnętrza wszystkich domowników. Doprawdy, całe szczęście. Co prawda ludzie łkali nad straconym dobytkiem, jednak stracony dobytek dało się jeszcze jakoś odzyskać, odpracować. Nie to, co rany na całe życie lub utratę członka rodziny, prawda?
Sam niewiele byłem w stanie komukolwiek pomóc. Nie znałem się na pierwszej pomocy, a pochodząc z południa, z wioski, w której większość ludzi trudniła się połowem ryb, lepiej radziłem sobie z przypadkami, gdy ktoś zakrztusił się słoną wodą lub obtarł sobie dłonie. Ogień - to była rzadkość. Jedyne, co potrafiłem zrobić razem z Isagomushim, to wyciągnąć więcej wody ze studni i przyłożyć rozedrgany, wodny bąbel do miejsca, które pokąsał ogień.
W tamtym momencie w moim sercu zrodziła się myśl, że chciałbym być bardziej przydatny. Nie tylko w kwestii tego, by nie dopuścić do rozprzestrzenienia się ognia. Nie, nie chodziło mi wyłącznie o zwiększenie swojej kontroli nad wodą. Chciałem czegoś więcej, chciałem być uniwersalnie przydatny. Przez moment, gdy siedziałem wsparty częściowo o cembrowinę studni, próbując złapać dech, zaś Isagomushi odpoczywał na mym ramieniu, myśli rozbiegły mi się w różne strony, usiłując znaleźć rozwiązanie. Pamiętałem te kilka początkowych lekcji z Akademii, gdy nauczyciele starali się nałożyć do mej relatywnie pustej głowy same podstawy tego, jakie istnieją typy demonów i co w ogóle potrafią.
Isa był cudowną istotą, nigdy mnie nie zawiódł i stanowił zawsze promyk światła w nawet najbardziej krytycznej, beznadziejnej sytuacji. Miałem wrażenie, że moc kontroli wody, którą ze mną dzielił, to ta mniej ważna i epicka z jego umiejętności, a tak naprawdę - Isagomushi był dla mnie dodatkowym wsparciem. Jego skorupa zdawała się chronić moje serce, gdy opadały je złe myśli. Teraz zaś żółw trącił moją szczękę nosem. Obaj byliśmy koszmarnie zmęczeni.
Typy demonów.
W mojej głowie kołatały się cztery, których moc co prawda nie współpracowała na pierwszy rzut oka z mocą Isagomushiego, jednak mogły mieć tę unikalną umiejętność, której teraz tak bardzo potrzebowałem. Uzdrawianie.
Nie byłem wojownikiem i nie byłem pewien, czy kiedykolwiek miało się to zmienić. Ale chciałem nieść pomoc, nienawidziłem patrzeć na cierpienie innych, sprawiało mi to niemal fizyczny ból. Widoku krwi się nie bałem - szczególnie, gdybym miał zaraz sprawić, że zniknie. Spojrzałem kątem oka na swojego demona.
— Isa, chciałbyś mieć kumpla?
Nie dane nam było jednak fantazjować więcej o życiu we trójkę. Moje spojrzenie znów przyciągnął tamten chłopak w jasnych szatach. Ściągał uwagę pośród przewijających się grup wieśniaków, odzianych najczęściej w ciemniejsze, prostsze ubrania. Do tego zapadał powoli wieczór, światła było coraz mniej, jasne włosy chłopaka łapały ostatnie promienie słońca.
Chciałem do niego podejść. Nie wiedziałem nawet, jak zacząć rozmowę - spytać, czy należy do którejś z Akademii? Co tu robił? Czy spróbować jeszcze czegoś innego?
Rzeczywistość rozwiązała za mnie ten dylemat. Nieznajomy jak się pojawił, tak momentalnie zniknął. Podniosłem się, chciałem jeszcze gdzieś przejść. Zaraz jednak zaczepiła mnie dziewczyna - ta sama, którą udało mi się uratować (wraz z jej bezcenną krową) przed wilkami. No, może nie do końca ja ratowałem, ale byłem obecny na miejscu i nie próżnowałem.
Nie spodziewałem się, że ktokolwiek będzie chciał mnie tu czymkolwiek częstować, w głowie zaś cały czas miałem obraz tamtego chłopaka, z którym chciałem porozmawiać. Jednak los musiał mieć mnie w swej opiece - ponoć im mniej rozumu, tym więcej szczęścia - toteż gdy tylko zdążyłem usiąść, dziewczyna gdzieś zniknęła i chwilę potem wróciła z owym chłopakiem.
Nie powiem, zatkało mnie trochę. Tego się nie spodziewałem. Dlatego też siedziałem przez chwilę w ciszy, próbując wydobyć z siebie jakieś zdania, dając się chłopakowi oderwać pierwszemu.
— Hiromaru — odpowiedziałem, zapamiętując jego imię. „Ena" brzmiało ładnie, krótko, ale i wdzięcznie. — A to mój demon, Isagomushi.
Isa leżał plackiem na moim ramieniu, i mimo zmęczenia ani myślał się chować. Popatrzył tylko swoimi ciemnymi oczkami na Enę, machnął łapą w pozdrowieniu.
— Dziękuję za twoje słowa. — Instynktownie moja dłoń powędrowała na kark, potarłem go trochę. Zawsze tak robiłem, kiedy ktoś mnie chwalił - nie przywykłem do tego, opadało mnie skrępowanie. — Wiele tam nie zrobiłem. Gdyby nie ty, skończyłbym jako obiad dla wilków. Razem z tą dziewczyną i jej krową. Dzięki za ratunek.
Mimowolnie moje myśli uciekły do tych feralnych kul ognistych - gdyby udało mi się je jakoś zatrzymać, może całość by tak nie wyglądała.
— Ja uh… no, pewnie się domyślasz, że jestem z Sarlok — wypaliłem w końcu, boleśnie świadom, że wystawiam swojej Akademii niezbyt pochlebną opinię. Mój demon wiązał się w końcu z wodą, powinienem był jakoś zgasić te ognie, nim dotarły do budynków. Ale na to nie wpadłem, a gdybym nawet wpadł, pewnie bym sobie z tym nie poradził. Wszystko działo się zbyt szybko. — Em… dopiero zacząłem naukę — wyjaśniłem niezbyt zgrabnie. — A ty? Też uczęszczasz do jednej z Akademii, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz