Powrót do akademika po świętach w domu był paskudny, potwornie się rozleniwiłam. Jednak w tym akademikowym pokoju miałam więcej prywatności niż we własnym w Kanzawie. Bliźniaki nieźle mi dokuczały i wyjazd stamtąd był dla mnie wręcz zbawienny. Nie dziwię się, że Tim wyprowadził się z rodzinnego gniazda już rok temu. W międzyczasie zebrało się trochę kurzu, więc miałam co robić. Podczas robienia porządków starłam też z półki z moimi zielnikami. Tęskniłam za latem albo chociażby wiosną, kiedy robi się o wiele cieplej i natura budzi się do życia. Przeglądając jedną z książek, która zawierała wiele barwnych, letnich kwiatów, wróciłam wspomnieniami do leśnych spacerów podczas których szukałam nowych okazów do studiowania i ususzenia. Westchnęłam głęboko licząc na to, że mrozy szybko odpuszczą. To nie tak, że nie lubiłam zimy, bo całkiem lubiłam z oczywistego powodu, jakim są święta, ale widziałam dla siebie więcej zajęć podczas cieplejszych pór roku. Gdy już usiadłam na łóżku, wyciągnęłam spod niego moją lutnię i oddałam się grze. Po mniej więcej godzinie wyjrzałam przez okno, widok jasnego nieba mnie ucieszył. Ciepło się ubrałam i gdy tylko przekroczyłam próg drzwi, pojawił się Libre, wiedział, co to oznacza. Po znacznym oddaleniu się od murów akademii ogier zaczął mnie trącać skrzydłem, zachęcając do zabawy. Rozgrzałam się i przybrałam pozę, patrząc na niego tym szczególnym, znanym tylko naszej dwójce, spojrzeniem. Po wypowiedzeniu słowa “start” oboje niczym strzały wzbiliśmy się w powietrze. Libre uwielbiał się ścigać, a ja rzucać mu wyzwania mimo, że prędkością nie dorównywałam mu do pięt w przestworzach. Zawsze na początku dawał mi fory, ale koniec końców jego chęć zwycięstwa wygrywała i zostawiał mnie daleko w tyle. Po godzinie takich wyścigów byłam już wykończona, czego nie mogłam powiedzieć o moim demonie, który chętnie spędziłby tak kolejną godzinę. Drogę powrotną do akademii pokonałam już na jego grzbiecie. Pod akademikiem czekała już na nas jedna z nauczycielek. Nieco mnie to zdziwiło, ale nie zadawałam żadnych pytań gdy poprosiła mnie abym poszła za nią do gabinetu dyrektora. Tam zostały mi przedstawione szczegóły na temat jakiejś misji, której miał towarzyszyć mi uczeń z Ardem. O akademii Ardem nie słyszałam zbyt wielu dobrych opinii, niezbyt też przypadła mi wizja nauki pod ścisłym rygorem. Rozważałam tą opcję, ale doszłam do wniosku, że nie nadaję się do tamtejszego klimatu, a wojownik ze mnie marny.
Po dostaniu wytycznych przygotowałam wszystko, co uznałam za potrzebne i ruszyłam w drogę. Ja miałam zwykłą torbę, a Libre miał na sobie siodło z dwiema bocznymi. Podziękowałam w myślach ojcu, który pomógł mi znaleźć kogoś, kto podjął się wykonania siodła dla tego cudaka. Oczywiście musiałam wcześniej sporo na nie odkładać. Drogę do wioski docelowej pokonywaliśmy różnymi sposobami - raz w powietrzu, a raz na lądzie. Latanie stało się już dla mnie taką normą, że niekiedy cieszyłam się bardziej z głupiego spaceru pieszo. Do wioski udało nam się dotrzeć całkiem szybko. Zeskoczyłam z Libre i zaczęłam się rozglądać za osobą z jakimiś szczególnymi cechami, bo nie powiedziano mi, jak ma wyglądać mój partner. Nie znałam w sumie niczego, oprócz imienia. Na szczęście po kilku minutach, kawałek przede mną dostrzegłam dosyć sporej postury osobę ze skrzydłami, ogonem oraz rogami. A więc Dragonborn, swoją drogą nie miałam okazji nigdy wcześniej jakiegoś poznać. Gdy się odwrócił i poczułam jak przeszywają mnie jego czarne oczy, trochę się zestresowałam. Chłopak był ode mnie wyższy o conajmniej głowę i utwierdzał mnie w tym każdy kolejny krok wykonany w jego stronę. Roztaczał wokół siebie taką aurę, która mnie onieśmielała, ale z całych sił starałam się to jakoś pokonać. Gdy byłam już blisko, wzięłam głęboki oddech na uspokojenie. Może jest naprawdę w porządku, a tylko sprawia wrażenie gościa, który, gdybyśmy chodzili do jednej szkoły, nie zauważyłby nawet mojego istnienia bo byłby zbyt zajęty trzymaniem się z tą częścią osób lubiącą poszaleć i dać w kość nauczycielom. A przynajmniej starałam się pocieszać tymi myślami.
-To ty jesteś Maebh? - spytał, gdy Libre delikatnie szturchnął mnie skrzydłem żebym dała sobie spokój.
- Tak, a ty pewnie jesteś Bastian? - odpowiedziałam, czując, jak ulatuje ze mnie cały niepotrzebny stres. - Hej. No więc przydzielono nam wspólną misję, to może żeby nie stać tutaj jak kołki i nie marznąć, znajdźmy jakieś miejsce do przenocowania i obgadajmy dalszy plan działania, co ty na to? - spytałam, przeplatając na zmianę palce.
Starałam się za wszelką cenę nie palnąć jakiejś głupoty czy się przejęzyczyć, a najbardziej to nie dać po sobie tego wszystkiego znać. Przecież to tylko najzwyklejsza osoba, z innej akademii, której po tej misji prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczę, więc po co ten stres? Po przyjęciu tego wszystkiego do wiadomości, wrzuciłam na luz, traktując go jak znajomego ze szkoły. Lubiłam poznawać nowe osoby, lubiłam przygody, co mogło pójść nie tak?
<Bastian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz