Co prawda nie mogłem zasnąć, słyszałem ciszę panującą w całym budynku, lecz czułem, że pewnie towarzyszące mi osoby nie mogą zasnąć z powodu emocji nagromadzonych przez cały dzień. Usiadłem na łóżku, przecierając dłońmi twarz, po chwili mój wzrok utkwiłem w oknie, znajdującym się po drugiej stronie pomieszczenia. Powoli podszedłem do niego, wpatrując się w gwiazdy widoczne na niebie. Piękny widok, lecz wiedziałem, że najpiękniejsze gwiazdy i noce zawsze będą widoczne w miejscu, z którego pochodziłem, z mojego domu.
Muszę się przewietrzyć. Otworzyłem połówkę okna, ostrożnie wchodząc na parapet znajdujący się na zewnątrz, dzięki temu, że pokój znajdował się na najwyższym piętrze, nie miałem kłopotu z dostaniem się na dach. Było tu cicho i spokojnie, widok obejmował większą część miasta - w wielu oknach widać było jeszcze światło, mieszkańcy pewnie martwili się o dalsze losy wojny jak i o własne życie, bo nie pozwalało im zasnąć. Delikatny wiatr owiewał moją twarz, pozwalając schłodzić rozgrzane ciało, co dawało niesamowitą ulgę. Nie wiedziałem też co o tym wszystkim myśleć, nie raz brałem udział w bitwie większej czy mniejszej, lecz nigdy nie w tak dużej, wiedziałem, że od moich poczynań zależą życia milionów ludzi, co nie jedną osobę napawałoby strachem, który odebrałby mu rozum. Natomiast ja od dziecka uczony byłem spokoju, zatapiania miecza i patrzenia ze spokojem i kamienną twarzą na spływającą krew. A później musiałem nauczyć się też współczucia do innych, często nie przejmowałem się ich ranami, nie widząc niczego dziwnego w bólu, dlatego wszyscy mnie nienawidzili, ale to właśnie Kasjan i Rhysand pokazali mi jak ważna jest opieka nad swoimi żołnierzami i przyjaciółmi, sprawdzając ich stan i poprawiając samopoczucie. I z każdym dniem widziałem tego rezultaty, stałem się nieco bardziej emocjonalny dla swoich bliskich, jednak aż do tej pory dla nieznajomych jestem niczym mur trudny do zdobycia. Chociaż w sumie chyba jest jedna osoba w moim życiu, który zaczęła kruszyć ten mur...
Przymknąłem oczy z delikatnym uśmiechem i wystawiłem twarz w stronę księżyca. Wiedziałem, że wszystkie Dwory dadzą sobie radę - wiedziałem, że każdy z książąt jest silny, każdy groźny na swój niepowtarzalny sposób. Nie. Oni nie są zwyczajnie potężni. Oni stanowią p o t ę g ę .
~*~
Nie wiem ile spałem. Musiałem zdrzemnąć się na dachu, ponieważ gdy otworzyłem oczy słońce już powoli wschodziło. Usłyszałem krzątanie się w budynku pode mną, pewnie większość z nich już wstała. Po cichu znów wróciłem do swojego pokoju, lecz zdziwiło mnie, że drzwi były otwarte. Szybkim krokiem wyszedłem na korytarz, widząc jak Nix z Morozhenoye dyskutują o czymś przy stole, nieco podniesionymi głosami.
- Zostawił nas! - dziewczyna była wściekła, widziałem to nawet z tej odległości. Oparłem się o barierkę, wpatrując w ich sylwetki.
- Coś się stało? - mój głos był zimny i oschły, sprawił, że wszyscy odwrócili się w moją stronę. Nic nie mówili, tylko wpatrywali się uporczywie, chyba zastanawiając się czy słyszałem ich rozmowę, udałem, że nie.
- Nie.
Kiwnąłem głową, na znak zrozumienia i wróciłem do swojego pokoju, chcąc spakować swoje rzeczy - wiedziałem, że tutaj już nie wrócimy. Zarzuciłem niewielką torbę na ramię i ruszyłem do kuchni, widząc coś co mnie zamurowało. Matka Nix'a czekała tam na mnie z apteczką, wyciągając wszystkie rzeczy na stół. Gdy tylko mnie zobaczyła, na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Nic mi nie jest - mówiąc to, podniosłem delikatnie koszulkę, ukazując już prawie całkiem zasklepioną ranę, wiedziałem, że zostanie po niej blizna. Ona jednak nie słuchała moich słów, tylko pociągnęła mnie za dłoń i zaprowadziła w stronę jednego z krzeseł. Usiadłem posłusznie i nie protestowałem gdy podwinęła moją koszulkę i wzięła się za odkażenie ran. Poczułem się nieco nieswojo, zawsze się tak zachowywałem,
- Co jest? - kobieta chyba poczuła, że spinałem się za każdym razem, gdy tylko mnie dotknęła.
- Przepraszam, nie jestem przyzwyczajony, że ktoś mnie dotyka - wymruczałem, nadal wpatrując się w podłogę.
- Nie przesadzaj, przecież twoja mama chyba mus-
- Moja mama nie żyje, zabił ją mój...ojciec.
Zapadła cisza. Mama Nix'a szybko skończyła robotę, nałożyła bandaż i pogłaskała mnie po włosach, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Gdy ja wpatrywałem się w nią dziwnym wzrokiem, Nix i Morozhenoye pojawili się w drzwiach, informując, że są gotowi do dalszej drogi. Otrząsnąłem się z oszołomienia i wszyscy ruszyliśmy w stronę wyjścia. Mój towarzysz pożegnał się z rodzicami, zapewniając ich, że nic mu nie będzie.
Po wszystkich pożegnaniach, ruszyliśmy w końcu w drogę, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Księcia tegoż dworu, musieliśmy poinformować go co dzieje się na innych dworach - u niego wojna toczyła się najdelikatniej ze wszystkich. Po drodze rozmawialiśmy na mało znaczące tematy, mówiliśmy o swoich opiniach i wydarzeniach ze swoich perspektyw. Czułem, że pomiędzy nami powoli zacieśnia się więź, która może uratować nam kiedyś życie.
- Lucien, ktoś za nami idzie. - Moro wyszeptała nagle, nawet się nie odwracając.
- Wiem, śledzi nas już od jakiegoś czasu, ale udawajcie, że tego nie wyczuliście - mruknąłem szybko - Za rogiem poczekamy sobie na niego.
I tak się stało, gdy pokonaliśmy zakręt prowadzący na główny plac i wylądowaliśmy w jednej z pobocznych uliczek, mężczyzna także się tam pojawił. Błyskawicznie podciąłem co, co ułatwił mi wszechobecny śnieg i ścisnąłem jego gardło łokciem, zmuszając do klęczenia.
- Typowo ludzkie okrucieństwo - warknął, próbując wyrwać się bezskutecznie z mojego uścisku.
- Tak kończą ci, którzy próbują mnie śledzić.
Nix?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz