-
Niezła jesteś. - powiedział, starając się być jak najbardziej
przekonujący i udowodnić mi, że jest dumny. - Mnie też to czeka?
- dodał po chwili, złośliwie się uśmiechając. Prychnęłam,
udając obrażoną, ale zdradzał mnie delikatny uśmiech, który
mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
-
Nie denerwuj mnie nawet. - westchnęłam, spoglądając na miejsce, z
którego przyszłam. Potem ponownie mój wzrok skierował się ku
chłopakowi, który doskonale zrozumiał mój przekaz, kierując się
w stronę tego nieszczęsnego stołu z alkoholem. Wypiliśmy kilka
kieliszków, rozmawiając o wszystkim i niczym. Dosłownie, nie była
to rozmowa o czymkolwiek, ale jednak nią była.
-
Tak swoją drogą, czy ty nie jesteś przypadkiem nieletnia? -
zaśmiał się, kiedy wypiłam trunk, odchodząc z nim w bliżej
niezidentyfikowaną stronę. - Zresztą, kogo to obchodzi. Mnie na
pewno nie. - wzruszył ramionami. - Męczy mnie ten tłum, chciałabyś
się przejść? - uciekł wzrokiem w stronę drzwi, po chwili
ponownie przenosząc go na mnie, oczekując na odpowiedź.
- Pewnie, trochę
świeżego powietrza dobrze nam zrobi. - odpowiedziałam i wręcz
natychmiast ruszyłam do wyjścia, co jakiś czas oglądając się za
siebie, czy chłopak aby na pewno idzie za mną. Miałam szczerą
nadzieję, że nie napatoczy mi się znowu ta dziewczyna szukająca
wrażeń, bo przysięgam, że coś bym jej zrobiła. Dosyć szybko
ulotniliśmy się z zatłoczonego miejsca, wychodząc do ogrodu. Po
drodze napotkaliśmy trzy, może cztery osoby, reszta wolała zostać
w środku i pić, bo to było chyba główną i najbardziej obleganą
atrakcją. Przez chwilę zaczęłam zastanawiać się, do której to
wszystko ma trwać, jeżeli w ogóle ma ustaloną godzinę
zakończenia. Wtedy po raz kolejny poczułam dłoń Azriela blisko
swojej, odruchowo splatając nasze palce. Po dłuższej chwili
przestało mnie to krępować w jakikolwiek sposób.
- A tak swoją drogą,
pan przypadkiem nie miał urazy do balów? - zaczęłam w końcu,
śmiejąc się. - Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek
wspominał o jakimś w miły sposób.
- Powiedzmy, że
zmieniłem zdanie. - odparł po chwili namysłu. Ja natomiast
wzdrygnęłam się, czując chłodny powiew wiatru na ramionach.
Miało być ciepło. - Zimno
Ci? - spytał po chwili, odwracając głowę w moją stronę.
- Nie, jest okej. -
zapewniłam go, jednak ten podejrzliwie przeniósł wzrok na mój
nagi bark i przystanął na chwilę, zdejmując z siebie marynarkę,
która po chwili znalazła się na mnie. Rzecz jasna, nie narzekałam,
jednak przeżyłabym i bez niej. Mruknęłam pod nosem jakieś ciche
podziękowanie, spuszczając wzrok na nasze słabo widoczne dłonie.
Było ciemno, a oświetlenie, mimo, że wokół pałacu, nie
powalało. Przynajmniej tamtej nocy. Podniosłam głowę, chcąc
nawiązać kontakt wzrokowy z szatynem, co po chwili mi się udało.
Uśmiechnęłam się, jednak moja głowa szybko odwróciła się w
innym kierunku. W kierunku, z którego docierał niemały hałas.
Ujrzałam tam moją ukochaną przyjaciółkę, zataczającą kółka
w naszą stronę. Myślałam, że szlag mnie trafi. Szybko puściłam
dłoń chłopaka i już chciałam iść w jej stronę, jednak
współlokator złapał mnie za nadgarstek, zmuszając do spojrzenia
mu w oczy. Oczekiwałam jakichś wyjaśnień, czemu mnie zatrzymuje i
o co mu w ogóle chodzi, kiedy pociągnął mnie za sobą gdzieś w
drugą stronę, najprawdopodobniej gdzieś za pałac.
- Możesz mi powiedzieć,
co ty robisz? - spytałam, wyrywając rękę z uścisku, po chwili
zaczynając się śmiać. Przy nim nie da się być złym, spojrzy na
ciebie tymi turkusowymi oczami i z niewiadomych przyczyn zaczynasz
się śmiać.
- Kocico, spokojnie. -
zaśmiał się. - Co robię? Staram się zapobiec bójce. - wzruszył
ramionami, a ja oparłam się o ścianę, zakładając ręce na
piersi. Odwróciłam głowę w stronę, z której przyszliśmy,
szukając wzrokiem upitej dziewczyny, czując niebywały gniew na jej
widok. Sam fakt jej egzystencji zaczął mi szczerze działać na
nerwy. Z początku zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, ale
odpowiedź okazała się być bardzo oczywista – z jakichś powodów
czułam w niej swego rodzaju konkurencję.
Ale nie byłam pewna, że chodzi o to. Spojrzałam się w drugą
stronę, przez chwilę kalkulując, ile już wypiłam, bo mam zwidy.
Okazały się one jednak zbyt realne, żeby wyimaginowane, więc bez
słowa udałam się w stronę lekko uchylonych drzwi. Były
zdecydowanie mniejsze, coś na kształt tylnego wejścia, z którego
na dodatek wydobywało się światło. Azriel podążył za mną,
najprawdopodobniej zastanawiając się, co ja odwalam. Już przy
wejściu, powoli otworzyłam drzwi, zaglądając do środka. Był tam
mały korytarzyk, który prowadził do dwóch pomieszczeń. Nie
patrząc na to, czy szatynowi się to podoba, czy nie, weszłam do
środka, zaglądając najpierw na prawo. Była to jakaś winnica,
naprawdę duża i imponująca. Niezbyt mnie zainteresowała,
przynajmniej na tą chwilę, bo później z chęcią skorzystam.
Przekroczyłam próg i udałam się do pomieszczenia naprzeciw, w
którym było chyba jaśniej, niż w głównej sali w zamku.
Zobaczyłam tam mnóstwo, ale to mnóstwo antyków, jakichś starych
waz i obrazów. Co najlepsze, nie było w nim żywej duszy, więc za
wspaniały pomysł uznałam wejście tam i przynajmniej rozejrzenie.
Machnęłam ręką, aby chłopak wchodził za mną. Jego reakcja
również była podobna do mojej – po prostu nikt nie spodziewał
się tylnego wejścia do pałacu, jeszcze z takim czymś. Takie
zaplecze. Obrazy wisiały na ścianach, a wazy stały bardzo blisko
siebie, ze względu na to, że było ich dosyć sporo, Niektóre
nawet stały jedna na drugiej. Nie miałam pojęcia, czy mają one
jakąś wartość, czy tylko stały tu i ładnie wyglądały.
Podeszłam do jednej, delikatnie jej dotykając, aby nic nie zepsuć,
ale usłyszeliśmy dosyć głośny trzask, który pochodził
najprawdopodobniej z żyrandolu. Spojrzałam na chłopaka, lekko
wystraszona i po chwili zmieniłam się w nietoperza, aby sprawdzić,
co dzieje się z zamocowaniem tego cholerstwa. Nie zajęło mi to
długo i jak się okazało, lina, na której wisiał, po prostu się
przetarła i zaczęła pękać do reszty. Nie wytrzymała pod
ciężarem czegoś tak dużego. W końcu zatrzymała się w miejscu,
a ja trąciłam ją skrzydłem, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko
w porządku. Tak się wydawało, więc zleciałam na ziemię, stając
obok Azriela i cały czas patrząc na żyrandol, który w każdej
chwili mógł spaść. Kolejny trzask, jeszcze głośniejszy.
Oświetlenie pomieszczenia obniżyło się jeszcze bardziej. W końcu
zaczęło spadać, a ja widząc to, natychmiast chwyciłam chłopaka
za rękę i pociągnęłam za rękę, żeby jak najszybciej stamtąd
uciec. Wybiegliśmy z szarego korytarza, upadając na trawę. Chwilę
wpatrywałam się wystraszona w mojego partnera, leżącego na trawie
obok mnie, ale kilka sekund później zaczęłam się śmiać. A on
razem ze mną. Po prostu zawsze musieliśmy mieć jakieś kłopoty i
wypadki, zresztą, od tego zaczęła się nasza znajomość.
- Nigdy więcej. -
wybuchnęłam śmiechem na dobre pięć minut. Kiedy w końcu się
uspokoiłam, leżeliśmy w kompletnej ciszy, wpatrując się sobie w
oczy. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że chciałabym mieć
taki widok codziennie rano.
Miałam wszystko.
Azriel, kochanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz