Godziny zmieniały się w minuty, by, jak za machnięciem magicznej różdżki, przeistoczyć się w marne sekundy. I choć trening trwał w najlepsze, a skrzywdzona poprzedniej nocy dłoń Azriela nie dawała się we znaki, świst gwizdka i nawoływania nadzorującego grona pedagogicznego ostatecznie zakończyły całą farsę. Chłopak odetchnął z ulgą, chowając pokaźnych rozmiarów broń do umocowanej przy pasie pochwy, z uwagą wsłuchując się w dalszą część przerwanego walką monologu Orka. Seria treningów, kurwa mać. Czarnowłosy zaklął pod nosem, co spotkało się z wyraźną dezaprobatą kilku stojących wokół niego uczniów - chłopak puścił jednak pouczenie koło ucha, zaszczycając ich jedynie iście morderczym spojrzeniem swych podkrążonych oczu. To, co działo się później, nie zapisało się we wspomnieniach młodego demona, zlewając się w jedną, abstrakcyjną mieszaninę kolejnych komend i aktywności, których Sullivan za nic w świecie nie zamierzał wykonywać. Czy nie dość się już nacierpiał, wymachując mieczem z nieznaną sobie drugoklasistką? Czy spędzone na sali godziny nie wystarczyły, by zadowolić łaknących krwi profesorów? Przewróciwszy oczami, mężczyzna opuścił w końcu przeklętą salę, niemal natychmiastowo kierując się ku własnemu pokojowi - jedynym, czego obecnie pragnął, była długa, lodowata kąpiel i sen. I choć pozorny spokój od wszelkich powinności pozwolił mu na realizację pierwszej połowy, pełen sprzecznych ze sobą myśli umysł uniemożliwił mu choćby chwilowe zmrużenie oczu. Azriel skrzywił się z niesmakiem, siadając na łóżku, próbując odnaleźć złoty środek, dzięki któremu ukoiłby dziwnie zaintrygowane myśli. Czyżby koncentracja szwankowała z powodu pierwszego od dawna, wolnego od złośliwości kontaktu z drugim człowiekiem? Demon prychnął pod nosem, jakby odruchowo karcąc się za własną głupotę.
- Nie było w tym sympatii. Nie miała przecież innego wyjścia. - Rozmasował pulsujące osobliwym bólem skronie.
Mimo wszystko podniósł się do pionu, narzucając na siebie świeżą, nienaznaczoną treningiem bluzę. Nogi, niczym osobny, obdarzony własną świadomością organizm, ruszyły korytarzem, manewrując pomiędzy licznymi grupkami pozostałych uczniów akademii. Azriel nie zwracał jednak na nich uwagi, górując nad tłumem potencjalnych gapiów - nim zorientował się, dokąd podświadomie zaszedł, głuchy trzask rozniósł się echem wśród murów damskiego skrzydła, a świat zawirował mu przed oczami. Siła niespodziewanego odrzutu w normalnych warunkach nie zwaliłaby go z nóg, jednak element zaskoczenia i dziwne otępienie sprawiły, że wbrew własnej woli wylądował na lodowatej posadzce, czując, jak ciepła, metaliczna posoka spływa po jego twarzy, wpada do ust, pozostawiając ledwo widoczne plamy na czarnej jak smoła bluzie. Najpierw ręka, teraz nos, kurwa mać, ile można.
- Może pójdziemy na jakiś spacer i spokojnie porozmawiamy, bez rozwalania sobie wzajemnie nosów? Oczywiście, jeśli jeszcze mnie nie nienawidzisz. - Słowa dziewczyny zdawały się dobiegać zza niewidzialnej zasłony, ginąc wśród desperackich starań zatamowania niesłabnącego krwawienia.
Mimo wszystko spojrzenie Azriela powędrowało ku Colette, a brwi wykrzywiły się w nienaturalnym, jakby zaskoczonym geście. Jeśli jeszcze mnie nie nienawidzisz. Kącik ust uniósł się ku górze, rozświetlając poparzoną twarz iluzją uśmiechu. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek to w jego stronę wypowiedziane zostaną słowa, którymi od lat usprawiedliwiał się przed każdą napotkaną istotą. Cisza przeciągała się niebezpiecznie i dopiero po jakimś czasie młodzieniec zauważył, jak niemrawo wyglądała jego towarzyszka - czyżby jednak kpiła z niego, czując obrzydzenie na sam widok rozległych blizn? Czyżby źle ocenił jej nastawienie? Dopiero wraz z chwilą, gdy jej wzrok gwałtownie odwrócił się od okrytego szkarłatem nosa, Azriel zrozumiał, co siedziało jej w głowie.
- Nie mam nic przeciwko. - Zasłonił krwawiący narząd dłonią, by choć odrobinę ulżyć młodszej uczennicy. - Ale najpierw wolałbym wybrać się do pielęgniarki, jeśli pozwolisz.
Colette skinęła głową, niemal mechanicznie odwracając się na pięcie, by sekundy później rozpocząć energiczną wędrówkę ku położonemu w głębi dormitorium gabinetowi lekarskiemu. Przez cały ten czas Azriel gorączkowo rozmyślał nad tematami, które mógłby poruszyć, by jakkolwiek zainteresować kobietę - i choć głowa pękała wręcz w szwach od różnorakich zainteresowań oraz nabytej dzięki książkom wiedzy, wewnętrzna blokada towarzyska sprawiała, że nie potrafił wydusić z siebie choćby słowa. Wciąż nie potrafił wyplewić z serca przekonania, jakoby brunetka traktowała go z politowaniem, wymuszoną litością, a nie szczerą dozą sympatii.
Przygnębiające rozmyślania przerwał coraz silniejszy, drażniący nozdrza zapach formaliny i nieznanych bliżej medykamentów. Chłopak przeprosił więc na chwilę swą towarzyszkę, samemu wstępując do rażącego przesadną ilością bieli pomieszczenia, dobrowolnie oddając się w ręce wyjątkowo starej, łypiącej spode łba piguły.
***
Gdy ponownie zawitał w korytarzu akademika, jego twarz, poza rozległym poparzeniem, raziła również umocowanym w okolicy nosa opatrunkiem. Azriel wzruszył jedynie ramionami, powolnym krokiem podchodząc do pozostawionej chwilę wcześniej towarzyszki.
- Wyliżę się. - rzucił uspokajająco - Masz jakieś konkretne miejsce, w którym lubisz spacerować?
Dziewczyna przytaknęła, a mowa jej ciała wyraźnie wskazywała, że czarnowłosy powinien podążyć za nią. Nie zwlekał więc, wędrując u jej boku, a jego obecność wystarczyła, by tłumy ustępowały im miejsca, usuwając się z drogi. Azriel prychnął jedynie pod nosem, widząc reakcje swych rówieśników, nie czując się jednak na siłach, by jakkolwiek reagować - towarzyszył Colette i to na niej powinien skupić całą swą uwagę, by nie zaprzepaścić swej szansy na chwilę społecznego ciepła. Przekrzywił więc głowę na bok, wciąż zadręczając się myślą, jak zacząć rozmowę, by nie zabrzmieć jak zdesperowany sztywniak, do którego zresztą niewiele mu brakowało.
- Zawsze zaczynasz znajomość w ten sposób? - Wymownie wskazał palcem na swój nos. - Zresztą nieważne, opowiedz mi coś o sobie. Lubię wiedzieć, z kim przebywam. - Uśmiechnął się, choć nie miał większego przekonania, czy grymas ten faktycznie można było zaliczyć do uśmiechów.
[Colette?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz