Już na początku wiedziałem, że sytuacja jest napięta. Wokół nas nie przybywało zbyt dużo żołnierzy, natomiast książę nie mógł wezwać większej ich ilości. Pomagałem mu na ile mogłem, walcząc ramię w ramię, powoli orków było coraz mniej, lecz wiedziałem, że ich posiłki są pewnie w pogotowiu, czekając w cieniach drzew. Wyłamałem szyk tylko na sekundę, by krzyknąć do Morozhenoye, że mają się ewakuować. Nie ważne gdzie, dam radę ich naleźć. Natomiast to, że Nix gdzieś zginął, mogłem się domyślać, że coś pójdzie nie tak.
- Cholera - jeden z orków wbił rzutem włócznie prosto w brzuch żołnierza obok mnie. Od razu na jego miejscu pojawił się drugi, nie chcąc by w naszym murze znalazła się wyrwa, mogłoby to nas zgubić i nie mielibyśmy szans na wygraną. Krew pod naszymi nogami powoli zabarwiła cały plac, wręcz czasem nogi się ślizgały. Ogień szalał wokół nas, paląc ciała wrogów, w sekundę zwęglając ich kości. Nawet na moment nie traciłem skupienia, uderzając raz po raz. Musieliśmy to wygrać - i to prędko.
~*~
Wszyscy ledwo trzymali się na nogach, ja sam opierałem się o ścianę jednego z domów, czując chłód cienia, który dawał choć trochę ulgi. Wytarłem zakrwawiony miecz o jedną ze szmat schowanych w kieszeni i włożyłem go do pochwy. Jeszcze kilka oddechów i odbiłem się energicznie od ściany ruszając w stronę naszego ognistego władcy. Ręką dociskałem ranę, z której wciąż ciekła krew mając nadzieję, że szybko się zagoi.
- Lucien - mruknął i kiwnął delikatnie głową - Dziękuję.
- Nie ma za co, orkowie to teraz nie tylko twój problem.
Cisza między nami nie była nieprzyjemna. Obydwoje nieco opadliśmy z sił, więc taka chwila wytchnienia była nam na rękę. Żołnierze zabierali ciała i rannych, szybko się uwijając, obawiali się kolejnego ataku. Dziwiło mnie zorganizowanie orków. Atakowały dość często, lecz z małą ilością przeciwników, nawet nie zastanawiając się nad miejscem ataku, lecz teraz było całkowicie inaczej, byli zorganizowani, ich wojska były liczne i wyglądało na to, że mieli własnych przywódców. Czyżby uczyli się na własnych błędach?
- Gdzie ta dwójka co z tobą była? - zachrypnięty głos Rotrudis'a wyrwał mnie z zamyślenia.
- Kazałem im się ewakuować, powinienem niedługo ich szukać.
- Co ty robisz w ogóle w posiłkach z Kernow? - jego głos stał się nieco podejrzliwy, jeszcze tego mi brakowało.
- Rhysandowi zachciało się wysyłać mnie do szkoły - sapnąłem, udając, że bardzo mi się to nie podobało - Ale cóż, w końcu to mój książę.
Jego delikatny śmiech, odbił się w moim umyśle. Wcale nie wyglądał jakby właśnie brał udział w bitwie. Tylko, ciekawe gdzie byli jego synowie?
- Ruszaj już, damy sobie radę - mruknął. - Być może są gdzieś na moich terenach, pewnie przyszedłeś tutaj po informacje dla innych dworów. - mężczyzna wytłumaczył mi, gdzie znajdują namioty medyków oraz spiżarnie i spichlerze, zbrojownie. Podziękowałem mu krótkim skinieniem głowy - wiedziałem, że nic mu się nie stanie dzięki ogniowi krążącemu w jego żyłach.
Przeskakiwałem z miejsca na miejsce, szukając swoich towarzyszy. Nie wiem ile czasu mi się zeszło zanim dojrzałem sylwetkę Nix'a. Westchnąłem z ulgą i już po chwili znalazłem się niezauważony obok nich.
- Nic wam nie jest?
Odwrócili się gwałtownie w moją stronę, ilustrując moje ciało.
- Czy nam nic nie jest? Nie - Morozhenoye podeszła bliżej mnie - Ale widzę, że tobie tak. - wskazała dłonią na mój bok.
- To nie ważne, zaraz się zagoi - wyszeptałem - Musimy szybko wszystko sprawdzić, książę podał mi umiejscowienie interesujących nas obiektów.
Nix?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz