*turn back time do ich dzieciństwa*
Pierwszy września, dla mnie dosyć szczęśliwy dzień, w końcu szedłem już do trzeciej klasy! Czułem się naprawdę dorosły, patrząc z góry na wszystkie dzieciaki w klasie drugiej...a co dopiero w pierwszej! To dopiero bobasy. A ja? Ja byłem jak szef podwórka, czy jak to mówił Clay z klasy szóstej - szef osiedlowej mafii. Nie za bardzo wiedziałem, co to oznacza, poza tym, że mniej więcej to samo co szeryf podwórka. Ale nie używałem tego zwrotu tak czy tak, z obawy, że to jakieś przekleństwo i dostanę ścierą po głowie. Rozpoczęcie roku miało być dopiero o w pół do dziesiątej, ale już od siódmej w domu panował harmider. A dlaczego? Moja siedmioletnia siostra szła do pierwszej klasy. Nie nabijałem się z niej, jak z innych. Ale krzyczenie mamy "Włóż no normalnie tę sukienkę, bo Cię przechrzczę normalnie za moment. I stań prosto, bo teraz wyglądasz jak sierota!" naprawdę mnie męczyło. Tym bardziej, że mogłem sobie jeszcze sobie jeszcze spokojnie pospać. Ja nie wiem, czy ona musiała sobie wymyślić, że chce mieć sprężyny na tym pustym łbie i przez to wstawać 5 godzin wcześniej? Dziewczyny w ogóle są dziwne.
I brzydkie.
Po dłuższym zakrywaniu głowy poduszką wstałem niechętnie z łóżka, przeczesując palcami (już wtedy) całkiem długie włosy. Znaczy, nie były długie jak mamy, ani nawet jak siostry. W ogóle nie wiedziałem, czemu Beverly miała włosy do ramion. Były takie...nijakie. Ani dziewczyńskie, ani chłopięce. I strasznie długą, końską grzywę, którą próbowała poskromić różowymi spinkami.
Fu. Różowy.
Wynurzyłem się z mojej jaskini smoka, po cichu wychylając głowę zza futryny drzwi. Mama biegała jak poparzona, Beverly coś tam brzęczała, tata był najprawdopodobniej w drodze do pracy. Pomału udałem się, jak gdyby nigdy nic, do kuchni, udając, że dopiero co wstałem. Nalałem sobie wody do szklanki. Sama czynność nie sprawiała mi problemu, ale dojście do blatu graniczyło z cudem. Musiałem omijać biegającą mamę, a przez to, że u mnie w pokoju było ciemniej, o wiele ciemniej, niż w kuchni, widziałem jedynie czarną plamę, pojawiającą mi się co chwilę przed oczami. Ale w końcu się udało.
Chcę Nobla.
- Cholera, Nix, nie kręć mi się tu teraz! - krzyknęła, a ja wystraszony podskoczyłem i w efekcie wylałem trochę wody, którą wytarłem skarpetką. Tak, spałem w skarpetkach, ale nie zwykłych. Najbardziej miłych w dotyku, miękkich i grubych skarpetkach na świecie.
- Wiesz, ja też mam dzisiaj rozpoczęcie roku, tak tylko przypominam. - zanim to powiedziałem, chwilę zastanawiałem się, czy nie dostanę za to ochrzanu.
- Nie pyskuj - rzuciła. - ty ubierasz się szybciej, niż Beverly. Nie stękaj tylko rób sobie jedzenie. - mruknęła i wróciła do lokowania mojej siostrze włosów. Wywróciłem oczami zdenerwowany, że jak zwykle ONA jest ważniejsza i zrobiłem sobie tosty. W końcu, przecież ubiorę się szybciej niż ona i mogę sobie zrobić coś, czego przygotowanie zajmuje więcej niż trzy minuty. Poza tym, było to moje ulubione śniadanie. Zbyt rzadko sobie je robiłem. Stanowczo zbyt rzadko. Po krótkich rozmyśleniach na temat tego, dlaczego moja dieta ma w sobie tak mało tostów wyjąłem opieczone pieczywo z serem z tostera i położyłem na talerz. Wziąłem go i ruszyłem do stołu. Przeszedłem obok mamy i Beverly, jeszcze dostałem z łokcia od kobiety i prawie upadł mi pokarm bogów. Myślałem, że dostanę zawału, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ja zjadłem tosty, a moje serduszko było szczęśliwe i spokojne. Spojrzałem na zegar - chyba powinienem się już ubierać. Mama jak zawsze wcześniej Uprasowała mi koszulę i jeansy - których swoją drogą nienawidziłem. Ale te kilka razy w roku, byłem w stanie je założyć i przeżyć. Co naprawdę graniczyło z cudem.
- Zrób siostrze gofry.- zakomenderowała mama, a ja tylko westchnąłem. W tej chwili żałowałem, że umiałem je robić, bo byłem zatrudniany do gotowania częściej, niż powinienem. Ale musiałem przeboleć. Dosyć sprawnie zrobiłem siostrze jej ukochane gofry, wyjąłem z lodówki bitą śmietanę i ledwo opanowując czary mary ze słodkim wnętrzem, dwa gofry zostały obdarowane chmurkami na samej górze. Wziąłem talerz i poszedłem w kierunku siostry oraz stołu. Przy samym stole potknąłem się, uderzyłem głową o stół a gofry wylądowały na Beverly.
Już nie żyję.
- Zrób siostrze gofry.- zakomenderowała mama, a ja tylko westchnąłem. W tej chwili żałowałem, że umiałem je robić, bo byłem zatrudniany do gotowania częściej, niż powinienem. Ale musiałem przeboleć. Dosyć sprawnie zrobiłem siostrze jej ukochane gofry, wyjąłem z lodówki bitą śmietanę i ledwo opanowując czary mary ze słodkim wnętrzem, dwa gofry zostały obdarowane chmurkami na samej górze. Wziąłem talerz i poszedłem w kierunku siostry oraz stołu. Przy samym stole potknąłem się, uderzyłem głową o stół a gofry wylądowały na Beverly.
Już nie żyję.
Beverly? Tak Ci się spieszy, to masz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz