- Nie ma nic do dalszego rozważania, dziewczyny. Czy mogłybyście mnie zostawić samego? - położyłem się, wpatrując tępo w sufit. - Proszę. - dodałem cicho, na tyle cicho, że białowłose najprawdopodobniej tego nie usłyszały. Wiedziałem, że żadnej nie było to na rękę. Beverly wyszła z pokoju bez słowa, a Carmen jeszcze chwilę stała i patrzyła na mnie z politowaniem oraz lekką irytacją, ale po chwili również opuściła pomieszczenie. Za drzwiami jeszcze słyszałem krzyk mojej...przyjaciółki? Nie byłem w stanie opisać tej relacji. Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem tam wyjść i zaprowadzić porządek, ale po próbie zwleczenia się z łóżka z migreną, odpuściłem sobie. Nie miałem teraz siły na kłótnie. Ani fizycznie, ani psychicznie. Położyłem się z powrotem i nie zwracając uwagi na właściwie nic, na dziewczyny, wczesną jak na mnie godzinę - na siebie samego - zasnąłem.
~*~
W nocy już po raz kolejny śnił mi się ten cały incydent w lesie, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. Wielokrotnie budziłem się w nocy zlany potem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem z siebie tego wydusić. Docierało do mnie co zrobiłem, ale nie mogłem płakać, nie mogłem krzyczeć, po prostu zjadało mnie to od środka przez całą dobę. Naprawdę chciałem się komuś wyżalić, ale z trudem przez gardło przechodziło mi słowo "morderstwo", a nawet "krew". Po prostu byłem teraz uczulony na każdym możliwym punkcie, który był związany z tym nocnym koszmarem. Las, pole, sztylet - ilekroć usłyszałem te słowa, tyle razy w głowie miałem obraz całej tej sytuacji. Najprawdopodobniej było to po mnie widać, bo kilkoro nauczycieli oraz osób, z którymi nie mam większej styczności poza lekcjami zapytało mnie, czy wszystko w porządku. Oczywiście, odpowiedź nigdy nie była szczera, przynajmniej nie do końca.
Po obudzeniu się ze snu, o ile te kilkuminutowe drzemki można było określić tym mianem, po prostu nie chciało mi się wstać z łóżka. Było tak już wcześniej, lecz dzisiaj zaatakowało ze zwiększoną siłą. Jakby nie patrzeć, trochę mnie to zmartwiło, bo przecież minęło już kilka dni od tej cholernej nocy, powinno być lepiej, a było tylko gorzej. Zacząłem analizować, co zrobiłem, jak i dlaczego. Zaczęło mi się robić tylko coraz ciężej na sercu i zdałem sobie sprawę, że powinienem zapłacić za to, co zrobiłem. Wcześniej o tym nie myślałem, nie pozwalałem sobie o tym myśleć, łudząc się, że to pomoże.
Nadzieja matką głupich, Nix.
W końcu moje własne myśli i złudzenia na temat tego morderstwa zaczęły mnie przytłaczać. O ile wcześniej dawałem radę zajmować głowę czym innym, tak teraz to wszystko samo wpływało do mojej głowy i najgorsze, że nie chciało wypłynąć. Moje poczucie winy narosło na tyle, że w końcu się podniosłem - muszę odpowiedzieć za to, co zrobiłem. Spojrzałem na okno. Nie, to był zły pomysł. Po co z niego skoczyć i umrzeć bezboleśnie, tak robi ktoś kto chce przestać czuć ból. A moja podświadomość jasno mówiła, że powinienem cierpieć tak samo, a nawet bardziej niż tamten mężczyzna. Podszedłem do szafki i wyjąłem jedną szklankę. Chwilę na nią patrzyłem, po czym z całej siły pieprznąłem nią o kant stołu. Rozbiła się na średniej wielkości kawałki. Wziąłem ten, który wydawał się posiadać najostrzejszy kant. Usiadłem na łóżku i ścisnąłem szkiełko w palcach, chwilę zastanawiając się, czy to dobry pomysł. Oczywiście, że to był zły pomysł, tak samo jak dobijanie tego faceta w lesie. Ścisnąłem zęby i uchwyciłem szkło jeszcze mocniej, niż wcześniej. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem przecinać swoją skórę na nadgarstku. Na początku tylko małe zadrapania, które nawet nie bolały aż tak bardzo. Myślałem wtedy o tym, dlaczego to robię, dlaczego chcę zginąć. Gorycz i obrzydzenie do siebie samego pierdolnęły mnie w twarz, po której bez mojej wiedzy i woli zaczęły spływać łzy. Moja ręka zaś krwawiła coraz mocniej, coraz mocniej dociskałem szkło i mimo, że coraz bardziej bolało, coraz bardziej chciałem się zabić. Krew spłynęła po mojej ręce na podłogę. Cała czynność zaczęła sprawiać mi radość. Uchwyciłem szkło w drugą dłoń i zacząłem ciąć drugi nadgarstek, jeszcze mocniej, niż pierwszy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co w ogóle robię, nie wiem, co wtedy mną kierowało. Albo jednak wiem. Chęć zemsty, na samym sobie. Kiedy moje nadgarstki tonęły wręcz w mej krwi, a ja czułem, jak robi mi się słabo, usłyszałem pukanie do drzwi. Były tylko trzy opcje - Beverly, Carmen albo Lucien. Raczej rzadko przesiadywał w pokoju, więc czułem się w nim jak u siebie. Jednak najbardziej prawdopodobną była dziewczyna, która zawróciła mi w głowie już przy pierwszym spotkaniu. Nie odpowiadałem, ale dobijała się do drzwi.
- Przyprowadź Beverly. Proszę Cię. - powiedziałem po chwili, dosyć ściszonym głosem, żeby przypadkiem nie wybuchnąć płaczem. Z nieznanych mi przyczyn, nie chciałem widzieć reakcji dziewczyny na to, co sobie zrobiłem. Tylko dlatego wysłałem ją po Beverly, może choć tym razem mnie posłucha. Jak zwykle grałem na zwłokę.
- Już pędzę. - powiedziała wyraźnie przejęta. Ja natomiast spojrzałem na kawałek szkła w mojej dłoni. Cały we krwi, jak moje ręce i podłoga. Właściwie, co ja robiłem? Zacząłem kląć na siebie w myślach, że sam siebie doprowadziłem do takiego stanu. Przecież miałem tyle rzeczy do stracenia.
Mogłem stracić Carmen.
Na ponowne pojawienie się sylwetki dziewczyny u mnie w głowie uśmiechnąłem się tylko sam do siebie, lecz po chwili nie widziałem jej, uroczo wkurwiającej się na moje dziecinne zachowanie, tylko ze strachem ciągnącą mnie za rękę na drugi koniec lasu. Łzy zaczęły płynąć jeszcze bardziej niż wcześniej, mieszając się z krwią na podłodze. Jeszcze kilka razy przeciągnąłem szkłem po żyłach, a potem odrzuciłem je jak najdalej od siebie. Odbiło się o ścianę i poleciało gdzieś w pizdu, nie obchodziło mnie to. Zaczęło mi się robić coraz słabiej, aż usłyszałem pukanie do drzwi.
- To ja. - usłyszałem przejęty głos mojej siostry. Wstałem i otworzyłem je, szybko odwracając się plecami. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na moją siostrę, która ewidentnie oczekiwała jakiegokolwiek wyjaśnienia całej sytuacji. W końcu jej wzrok zaczął błądzić po rozbitym szkle, krwi, aż w końcu przeszedł na moją mokrą od łez twarz, a następnie nadgarstki. Odwróciłem głowę w stronę lustra - wyglądałem okropnie, zresztą tak samo się czułem. Beverly nic nie powiedziała, tylko zdruzgotana wybiegła z pokoju. Zanim go opuściła, wstałem i chciałem ją zatrzymać, ale zakręciło mi się w głowie, co poskutkowało jedynie oparciem się o ścianę, a po chwili również osunięciem na podłogę. Zauważyłem, że siostra nie domknęła drzwi. Domyśliłem się, że jeśli jest z nią Carmen, wyczuje krew. Po sekundzie znalazła się w drzwiach. Chwilę stała w nich, patrząc na mnie ze strachem, a potem do mnie podbiegłą i kucnęła obok. Widziałem ją słabo, w ogóle nie widziałem już nic poza czarnymi mroczkami, jakbym miał zgona, i to porządnego.
- Co ty odpierdalasz, Nix, do kurwy - powiedziała i najpierw chwyciła mnie za nadgarstki. Syknąłem i natychmiast mnie puściła, przenosząc swoje już zakrwawione dłonie na moją twarz, ewidentnie widząc, że odpływam. Też to czułem. Potem już tylko coś mówiła, ale nie byłem w stanie zrozumieć, co. W końcu się stało. Zemdlałem. Albo umarłem?
~*~
Ponownie otworzyłem oczy. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to już piekło, czy żyję, leżę w swoim łóżku i dalej wewnętrznie umieram. Odwróciłem głowę i ujrzałem moją siostrę, kurczowo trzymającą mnie za dłoń, prawie płaczącą. Nie wiedziałem co się stało, przez tę krótką chwilę nie pamiętałem niczego. Dopiero owinięte bandażami nadgarstki przypomniały mi wydarzenie sprzed kilku minut. A może godzin, lub dni? Nie wiedziałem. Zaczęła coś mówić, ale przez jej emocje i dosyć ściszony ton, nie byłem w stanie zrozumieć, co. Podniosłem się, za co siostra mnie skarciła i rozejrzałem po pokoju.
- Gdzie Carmen? - spytałem. Wiedziałem, że nie zadowoli jej to pytanie.
- Wróciła do siebie, ciężko to zniosła. - mruknęła niechętnie. - z resztą, nie tylko ona. - dodała, jakby chcąc podkreślić, że też się o mnie martwi.
- Muszę do niej iść. - powiedziałem i szybko podniosłem się. W mojej głowie zawirowało, jednak nie tak, jak wcześniej, więc byłem w stanie iść. Siostra coś zaczęła mówić, najprawdopodobniej na temat tego, że nie powinienem był tego robić, ale na tamtą chwilę miałem to w dupie. Opuściłem pokój, chcąc jak najszybciej dostać się do wampirzycy. Strażnicy przy bramie zdziwili się, gdzie mi się tak spieszy. Oczywiście, skłamałem, że kolega z innej akademii musiał przypadkiem zawinąć moje książki. Chyba mi nie uwierzyli, ale wyszedłem i to się liczyło. Po drodze kilka razy musiałem przystanąć i usiąść na trawie, bo znowu zaczynało mi się robić czarno przed oczami, a nie mogłem paść w połowie drogi. W końcu doszedłem do Ardem, z zewnątrz dużo nie różniła się od Corvine. Wziąłem głęboki oddech i przekroczyłem mury tej placówki, nikt nie miał z tym większego problemu, więc od razu wszedłem do akademika. Nie wiedziałem, gdzie znajdę Carmen i jej pokój, więc podszedłem do pierwszego lepszego chłopaka na korytarzu.
- Wiesz, gdzie Carmen ma pokój? Wampirzyca, białe włosy. Coś Ci to mówi? - powiedziałem na jednym tchu.
- Piętro wyżej, drugi pokój od schodów. Niezłe z niej ziółko, dziwne żebym nie znał.
- Ta, dzięki. - mruknąłem.
- Udanego pukanka - rzucił za mną a ja tylko prychnąłem. Ten tekst był żałosny, ale puściłem go mimo uszu i szybko pokonałem schody. Stałem pod wyznaczonym pokojem. Wziąłem głęboki wdech i powoli uchyliłem drzwi, zaglądając do środka. Dziewczyna siedziała na łóżku, widocznie wcześniej płakała. Miała cały rozmazany makijaż, wszystko spłynęło jej na policzki.
- Można? - spytałem, a dziewczyna poderwała się z miejsca. Bez zbędnego oczekiwania na odpowiedź wszedłem do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Stanąłem jakiś metr przed dziewczyną. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie kilka sekund, aż w końcu dziewczyna rzuciła się na mnie i mocno przytuliła, wycierając resztki tuszu do rzęs w bluzę. Przez chwilę nie wiedziałem jak się zachować, ale potem delikatnie się uśmiechnąłem i również objąłem dziewczynę. Staliśmy tak kilka minut i mimo, że chciałem się już wyzwolić z jej uścisku, wiedziałem, że w jakimś stopniu musi jej na mnie zależeć, skoro zareagowała tak emocjonalnie, więc pozwalałem jej dalej miażdżyć mi organy. W końcu jednak mnie puściła.
- Poczekaj, zmyję to. - uśmiechnęła się i wskazała na twarz, śmiejąc się. Skinąłem spokojnie głową i usiadłem na jakimś fotelu, czekając, aż wróci. W końcu przyszła, a ja pierwszy raz zobaczyłem ją całkowicie bez makijażu. Sam sobie nie wierzyłem, że wyglądała bez niego aż tak oszałamiająco.
- Powinnaś rzadziej się malować. - uśmiechnąłem się, a ona tylko delikatnie się zaczerwieniła i usiadła na łóżku. - mam nadzieję, że nie przeszkadzam, prawda?
- Skądże. - odparła wręcz natychmiastowo. - jakim cudem tu przyszedłeś?
- Jakoś dałem radę. - zaśmiałem się. - ale chciałem Cię tylko przeprosić, za to - wskazałem na nadgarstki i wziąłem głęboki oddech. - i wiesz, wtedy, podczas tego morderstwa - wykrztusiłem z siebie po chwili i tak z wielkim trudem. - bałem się o Ciebie. Cholernie. - spojrzałem jej w oczy i czekałem na jakąkolwiek reakcję.
Carmen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz