Cała sytuacja z przeszukiwaniem naszej trójki wydała mi się zbędna i to na całej linii, ale postanowiłem nie protestować, żeby jak najszybciej się stąd ewakuować. Przestało mi się podobać do miejsce. Pod każdym możliwym względem.
- Możemy już iść. - powiedział chłopak i złapał za dłonie mnie oraz białowłosą. Chwilę później znaleźliśmy się już na Dworze Jesieni, ale nieoczekiwanie ugięły się pode mną kolana.
- Jak ty to znosisz? - wydusiłem, starając się nie zwrócić śniadania, co było teraz trudniejsze niż kiedykolwiek.
- Przyzwyczaiłem się już do tego. - powiedział obojętnie. Chwilę potem ruszyliśmy do centrum dworu, co prawda wolniejszym tempem. Kolejny skutek tego przeskakiwania z miejsca na miejsce. Jedynym plusem tej całe sytuacji było to, że to okropne uczucie dosyć szybko przechodziło. Po drodze rozejrzałem się trochę wokół siebie, oglądając wielokolorowe liście na drzewach. Właściwie, całkiem ładnie wyglądało to miejsce, tak niecodziennie. Zacząłem się zastanawiać, jak sytuacja wygląda na Dworze Zimy, jak trzyma się rodzina moja i Beverly. Martwiłem się o nich i szczerze powiedziawszy, nie chciałem się tam znaleźć i patrzeć na obecną sytuację.
- Ostrzegam was, że tutejszy władca nie jest człowiekiem. - wyrwał mnie z zamyśleń Lucien. Przytaknąłem mu i postanowiłem dłużej nie myśleć o mojej rodzinie. Teraz miałem ważniejsze zadanie do wykonania. - Jesteśmy tu bezpieczni.
Im bliżej centrum byliśmy, tym bardziej można było wyczuć woń krwi. Na dłuższą metę było to uporczywe, ale do wytrzymania. Morozhenoye miała z tym największy problem, skrzywiła się bez mała od razu, kiedy zapach krwi uderzył nas mocniej w nozdrza. Zignorowałem to, bo właściwie, co miałem zrobić? Nie tylko jej to przeszkadzało. Chwilę później znaleźliśmy się na jakiejś polanie za zamkiem, na środku której stał książę tego dworu, otoczony wieloma skrzyniami z gotową bronią dla wojska.
- Czy on...? - spytała dziewczyna.
- Tak, włada ogniem. - westchnął Lucien, a ja zaśmiałem się pod nosem. Swój trafił na swego. - ale nie jest taki zły, da się z nim wytrzymać. - dodał po chwili, a brama obok nas niespodziewanie wybuchła, ukazując mnóstwo tych okropnych twarzy orków. Lucien złapał Morozhenoye za dłoń i gdzieś przeniósł, nawet nie wiem do końca gdzie. Nie wiedząc, co począć po prostu szybko wyjąłem miecz z pochwy, gotowy na ewentualną konfrontację. Oczywiście, w tym samym momencie wrócił chłopak, a ja prawie pozbawiłem go głowy. Nie wysilając się za bardzo na przeprosiny, po prostu uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że nie będzie zły.
- Słuchaj, pilnuj, żeby nikt nie zaskoczył naszej koleżanki na górze - zwrócił się do mnie, a ja skinąłem głową. Białowłosa miała już wycelowany łuk, czekała tylko na znak. - Jak będzie się źle dziać, uciekacie i nie zwracacie uwagi na mnie oraz innych. Zrozumiano? - zapytał mnie, a ja lekko się skrzywiłem. Nie widziało mi się uciekać bez niego i w ogóle wszystkich tak tu zostawić. Niepewnie pokiwałem głową. - Dasz radę, wierzę w Ciebie. - dodał, a potem cofnęliśmy się bliżej księcia. Kiedy dzieliło nas od nich kilka kroków, cień Luciena wybuchł a wszędzie zrobiło się dosłownie czarno. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, po czym natychmiastowo się odwróciłem. Uspokoiłem się, kiedy zauważyłem, że to nie ork, tylko jeden z rycerzy. Poprosił mnie, żebym pomógł im poszukać dzieci, które z jakichś przyczyn wcześniej odłączyły się od grupy, a teraz nigdzie nie mogą ich znaleźć. Po krótkim namyśle przystałem na tą propozycję i szybko opuściłem polanę. Właściwie, nie wiedziałem, gdzie mogłem ich szukać, dostałem tylko informację, że brakuje pięciu urwisów i gdzie je zaprowadzić. Szybkim krokiem ruszyłem w wyznaczone miejsce i zacząłem rozglądać się po okolicy, w nadziei, że je znajdę. Poszło dosyć szybko, wręcz od razu zauważyłem trójkę dzieci, mających około dziesięć lat każde. Krótko ochrzaniłem je za oddalanie się od reszty, ale postanawiając nie marnować więcej czasu, zaprowadziłem do reszty. Wróciłem do wcześniejszego miejsca, w którym znalazłem dzieci. Nie było tam pozostałej dwójki, więc zacząłem przeszukiwać większy obszar. Znając życie, mijałem się z nimi mimo szybkie pokonywanie terenu. Zacząłem zbliżać się w stronę polany, na której nieciekawie się działo. Szukałem dzieci w bardziej porośniętym drzewami i krzakami terenem, aż usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Gdzie ty się włóczysz, szukałam cię - powiedziała zdyszana. - uciekamy stąd. Lucien kazał uciekać. Słyszysz? - próbowała się ze mną porozumieć. - Halo?!
- Ale nie znalazłem jeszcze dwójki dzieci. - powiedziałem, patrząc jej w oczy.
- Możemy już iść. - powiedział chłopak i złapał za dłonie mnie oraz białowłosą. Chwilę później znaleźliśmy się już na Dworze Jesieni, ale nieoczekiwanie ugięły się pode mną kolana.
- Jak ty to znosisz? - wydusiłem, starając się nie zwrócić śniadania, co było teraz trudniejsze niż kiedykolwiek.
- Przyzwyczaiłem się już do tego. - powiedział obojętnie. Chwilę potem ruszyliśmy do centrum dworu, co prawda wolniejszym tempem. Kolejny skutek tego przeskakiwania z miejsca na miejsce. Jedynym plusem tej całe sytuacji było to, że to okropne uczucie dosyć szybko przechodziło. Po drodze rozejrzałem się trochę wokół siebie, oglądając wielokolorowe liście na drzewach. Właściwie, całkiem ładnie wyglądało to miejsce, tak niecodziennie. Zacząłem się zastanawiać, jak sytuacja wygląda na Dworze Zimy, jak trzyma się rodzina moja i Beverly. Martwiłem się o nich i szczerze powiedziawszy, nie chciałem się tam znaleźć i patrzeć na obecną sytuację.
- Ostrzegam was, że tutejszy władca nie jest człowiekiem. - wyrwał mnie z zamyśleń Lucien. Przytaknąłem mu i postanowiłem dłużej nie myśleć o mojej rodzinie. Teraz miałem ważniejsze zadanie do wykonania. - Jesteśmy tu bezpieczni.
Im bliżej centrum byliśmy, tym bardziej można było wyczuć woń krwi. Na dłuższą metę było to uporczywe, ale do wytrzymania. Morozhenoye miała z tym największy problem, skrzywiła się bez mała od razu, kiedy zapach krwi uderzył nas mocniej w nozdrza. Zignorowałem to, bo właściwie, co miałem zrobić? Nie tylko jej to przeszkadzało. Chwilę później znaleźliśmy się na jakiejś polanie za zamkiem, na środku której stał książę tego dworu, otoczony wieloma skrzyniami z gotową bronią dla wojska.
- Czy on...? - spytała dziewczyna.
- Tak, włada ogniem. - westchnął Lucien, a ja zaśmiałem się pod nosem. Swój trafił na swego. - ale nie jest taki zły, da się z nim wytrzymać. - dodał po chwili, a brama obok nas niespodziewanie wybuchła, ukazując mnóstwo tych okropnych twarzy orków. Lucien złapał Morozhenoye za dłoń i gdzieś przeniósł, nawet nie wiem do końca gdzie. Nie wiedząc, co począć po prostu szybko wyjąłem miecz z pochwy, gotowy na ewentualną konfrontację. Oczywiście, w tym samym momencie wrócił chłopak, a ja prawie pozbawiłem go głowy. Nie wysilając się za bardzo na przeprosiny, po prostu uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że nie będzie zły.
- Słuchaj, pilnuj, żeby nikt nie zaskoczył naszej koleżanki na górze - zwrócił się do mnie, a ja skinąłem głową. Białowłosa miała już wycelowany łuk, czekała tylko na znak. - Jak będzie się źle dziać, uciekacie i nie zwracacie uwagi na mnie oraz innych. Zrozumiano? - zapytał mnie, a ja lekko się skrzywiłem. Nie widziało mi się uciekać bez niego i w ogóle wszystkich tak tu zostawić. Niepewnie pokiwałem głową. - Dasz radę, wierzę w Ciebie. - dodał, a potem cofnęliśmy się bliżej księcia. Kiedy dzieliło nas od nich kilka kroków, cień Luciena wybuchł a wszędzie zrobiło się dosłownie czarno. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, po czym natychmiastowo się odwróciłem. Uspokoiłem się, kiedy zauważyłem, że to nie ork, tylko jeden z rycerzy. Poprosił mnie, żebym pomógł im poszukać dzieci, które z jakichś przyczyn wcześniej odłączyły się od grupy, a teraz nigdzie nie mogą ich znaleźć. Po krótkim namyśle przystałem na tą propozycję i szybko opuściłem polanę. Właściwie, nie wiedziałem, gdzie mogłem ich szukać, dostałem tylko informację, że brakuje pięciu urwisów i gdzie je zaprowadzić. Szybkim krokiem ruszyłem w wyznaczone miejsce i zacząłem rozglądać się po okolicy, w nadziei, że je znajdę. Poszło dosyć szybko, wręcz od razu zauważyłem trójkę dzieci, mających około dziesięć lat każde. Krótko ochrzaniłem je za oddalanie się od reszty, ale postanawiając nie marnować więcej czasu, zaprowadziłem do reszty. Wróciłem do wcześniejszego miejsca, w którym znalazłem dzieci. Nie było tam pozostałej dwójki, więc zacząłem przeszukiwać większy obszar. Znając życie, mijałem się z nimi mimo szybkie pokonywanie terenu. Zacząłem zbliżać się w stronę polany, na której nieciekawie się działo. Szukałem dzieci w bardziej porośniętym drzewami i krzakami terenem, aż usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Gdzie ty się włóczysz, szukałam cię - powiedziała zdyszana. - uciekamy stąd. Lucien kazał uciekać. Słyszysz? - próbowała się ze mną porozumieć. - Halo?!
- Ale nie znalazłem jeszcze dwójki dzieci. - powiedziałem, patrząc jej w oczy.
Morozhenoye?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz