Serce podeszło mi do gardła, gdy drobna kobieta wtargnęła do sali lekcyjnej i z kamienną miną zlustrowała mnie wzrokiem.
- Alvares, do dyrektora. - powiedziała krótko, a ja nie czekając na jej dalsze słowa wstałem i wyszedłem. Myślałem, że może ktoś mnie widział, kiedy wychodziłem z akademii. W głowie już układałem plan, jak się z tego wybielić albo chociaż wytłumaczyć na tyle dobrze, żeby zostać uczniem szkoły. Jednak tuż przy samym gabinecie zauważyłem, że wychodzi z niego kilka dziewczyn - młodszych lub starszych, nie obchodziło mnie to.
Czyżby masowo wypierdalali ze szkoły?
Na to wskazywały ich miny, raczej nie dostały orderu najlepszej tapety. Wziąłem oddech i tak spokojnie jak tylko potrafiłem, zapukałem do gabinetu, a gdy usłyszałem "wejść", uchyliłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia. Wszędzie były mapy, ile razy tu byłem nigdy ich nie widziałem. Bynajmniej nie aż tyle.
- Czy coś zrobiłem? - zapytałem po chwili, chcąc mieć już to za sobą.
- Pomożesz w walce na Dworze Lata. - powiedział i już brał oddech, kiedy do gabinetu weszła białowłosa demonica. Stanęła obok mnie i nie odezwała się ani słowem, najwyraźniej wiedząc, co się święci. - Udajcie się tam oboje jak najszybciej. Na miejscu powiedzcie, że jesteście pomóc z Kernow. Resztę dowiecie się już tam. - skończył i kiwnął głową, na znak, żebyśmy wyszli. Otworzyłem dziewczynie drzwi, a potem sam rzucając krótkie "dowidzenia", wyszedłem i zamknąłem drzwi. Chciałem przedstawić się dziewczynie, porozmawiać o całej sytuacji, ale praktycznie natychmiast się ode mnie oddaliła.
- Spotkajmy się za dziesięć minut pod Akademią. - rzuciłem, a dziewczyna odwróciła się w moją stronę, skinęła głową i poszła dalej.
~*~
Zgodnie z moimi wcześniejszymi słowami, byłem koło bramy dziesięć minut później. Dziewczyna o dziwo też była na czas, co w sumie mnie ucieszyło. Nie uśmiechało mi się teraz stać i czekać, aż łaskawie przyjdzie. Po raz kolejny próbowałem jakoś zainicjować rozmowę - choćby krótką - ale dziewczyna nie była zbyt rozmowna. Jednak było widać, że traktuje to poważnie. Dosyć szybko dojechaliśmy na miejsce, po drodze zamieniliśmy raptem kilka zdań. Rozejrzałem się. Było tu jak zwykle ciepło i słonecznie, jednak był też okropny tłok. Wszyscy gorączkowo biegali z punktu A do punktu B, właściwie - nie dziwię się. Ale nie za bardzo wiedziałem gdzie mam iść. W tym momencie podszedł do nas pewien osobliwy mężczyzna.
- Jesteście z Kernow, prawda? - spojrzał po nas zdenerwowany.
- Owszem, jesteśmy. - odpowiedziałem, zanim Morozhenoye zdążyła coś powiedzieć. - przyjechaliśmy pomóc.
- Jak dobrze, że tak szybko! - uradował się szatyn. - Podejdźcie do księcia, on powie wam, gdzie czekać na Luciena. - powiedział i wskazał dłonią mężczyznę w niezbyt trwałej zbroi, przynajmniej na taką wyglądała. Przytaknąłem i skinąłem głową do białowłosej, aby poszła za mną. Nie za bardzo wiedziałem, jak rozpocząć rozmowę z kimś tak wysoko postawionym, jak książę. Zatrzymałem się jakieś trzy metry przed nim, przez co demonica lekko uderzyła rogiem o mój bark. Spojrzałem na nią i rozmasowałem bolące ramię.
- Wybacz. - mruknąłem, wziąłem głęboki wdech i do niego podszedłem. Podniósł głowę znad jakichś papierów i spojrzał mi w oczy, wyraźnie oczekując jakiegoś odzewu. - Jesteśmy z Kernow. - powiedziałem pewnie, ale jednak uważając, żeby nie podnosić głosu.
- Wspaniale. - uśmiechnął się. - poczekajcie proszę tam, ktoś do was jeszcze ma dojść. - tym razem Morozhenoye przytaknęła, po czym odeszliśmy trochę na bok. Tym razem dziewczyna wykazała chęć rozmowy. Całkiem przyjazna osoba.
Po jakimś czasie obok mężczyzny pojawił się ktoś od nas, przynajmniej tak mi się wydawało. Po chwili do nas podszedł.
- Ty jesteś Lucien? - zapytała dziewczyna, na co on tylko skinął głową.
- Demon i...?- spojrzał na mnie, najwyraźniej próbując wydedukować, jakiej rasy jestem.
- Żywiołak, ogień. - odpowiedziałem. W każdej innej sytuacji bym się z nim droczył, ale nie teraz. Mruknął coś pod nosem, po czym przewiesił białowłosej pas z dwoma sztyletami.
- Wiem, że walczysz z daleka, ale to Ci się przyda w razie niebezpieczeństwa, kiedy żaden z nas nie będzie obok Ciebie. Tobie musimy coś załatwić.- przeniósł wzrok na mnie, a potem na moment opuścił nas, żeby najwyraźniej omówić coś z księciem. Chyba byli jakąś rodziną. Machnął ręką, na znak, żebyśmy poszli za nim. Od razu przyspieszyłem, żeby dotrzymać chłopakowi kroku.
- Może ty powiesz nam coś o sobie, musimy się jakoś wzajemnie dogadywać. - powiedziałem w końcu, patrząc na chłopaka.
- Jestem iliyrianem. - mruknął. Wnioskując po jego tonie, nie miał zbytnio ochoty opowiadać o sobie. Co mogłem z tym zrobić? Nic i taka była prawda. Postanowiłem się nie póki co nie odzywać, odwróciłem się tylko za białowłosą. Dopiero by się narobiło, gdybyśmy ją gdzieś zgubili. Po kilku minutach doszliśmy do dość sporej zbrojowni. Byłem pod wrażeniem, widząc ilość broni. Stanąłem na środku pomieszczenie i omiotłem je wzrokiem. Przez chwilę zwątpiłem, czy w ogóle dam radę się tym w razie czego obronić. Na co dzień nie jarałem się bronią i takimi tematami, ale te to były cudeńka. Szkoda, że miałem już swoją zbroję - chętnie zobaczyłbym siebie w tej tutaj, aaale moja mimo wszystko wyglądała na trwalszą. Lucien podszedł do jednej ze ścian i ostrożnie wziął miecz - tak czysty i lśniący, że gdyby padły na niego promienie słoneczne, mógłby kogoś oślepić. Podszedł do mnie i mi go dał.
- Uważaj - powiedział, kiedy wziąłem miecz do ręki i prawie zabiłem nim Morozhenoye. Postanowiłem schować go do pochwy przy pasie, było to napewno lepsze rozwiązanie niż machanie nim na prawo i lewo. - masz jakiś sztylet?
- Mam. - odparłem i wyciągnąłem broń. Chłopak wziął go ode mnie i obejrzał.
- Tępy. Weź ten. - podał mi inny, tak samo majestatyczny jak miecz. Skinąłem głową i schowałem go do pasa. Sam wziął dla siebie kilka rzeczy, po czym zakomenderował, że wychodzimy. Udaliśmy się na zewnątrz, wcześniej czekając na niego kilka minut, bo jeszcze o czymś rozmawiał z księciem. Kiedy wrócił, udaliśmy się na środek rynku. Był tam jeszcze większy tłok, niż wcześniej. Chwilę bezczynnie staliśmy, obserwując ludzi. W końcu się ocknąłem i zwróciłem do dziewczyny.
- Nic Ci nie zrobiłem? - spytałem dosyć przejęty, tym razem oczekując na odpowiedź.
Morozhenoye?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz