Kolejny, coraz cieplejszy dzień wiosny. Mimo wszystko wstałam dosyć niechętnie, bo musiałam zrobić to wcześniej niż zwykle, z powodu jakichś treningów z czwartoklasistami. Nie wiem, co to miało na celu, wiedziałam tylko, że muszę być gotowa wcześniej i to mi było niezbyt na rękę. Jednak zwlokłam się z łóżka, ciągnąc nogę za nogą do łazienki. Postarałam dość szybko się umyć i wykonać resztę porannej toalety, ale okazało się, że czas mijał zdecydowanie wolniej, niż mi się zdawało. Zrobiłam więc sobie małe śniadanie, którego zazwyczaj nie jem i chwilę zastanowiłam, czy ubierać się jakoś specjalnie na ten trening. Po dłuższym namyśle założyłam zwykły, szary strój treningowy i ukochane buty sportowe. W końcu chyba nie ma sensu się stroić przed nikim tak naprawdę, bynajmniej nie na treningu. Ubieranie się jak zwykle zajęło najwięcej czasu, na szczęście, nie byłam jeszcze spóźniona. Miecz trzymałam jak zwykle przy pasie, po czym ruszyłam dosyć żwawo do sali treningowej. Oczywiście, wracałam się jakieś dwa razy. Najpierw nie spięłam włosów, potem nie wiedziałam, czy zamknęłam pokój. Ostatecznie ruszyłam szybko w stronę mego celu. Okazało się, że nie jestem ostatnia, więc z ulgą stanęłam w szeregu uczniów nie tylko z moim wieku, ale tak jak już wcześniej wspomniałam - wielu czwartoklasistów. Trochę się spinałam na myśl, że będziemy musieli pokazywać co umiemy a oni to korygować, albo co gorsza - ćwiczyć z nimi. Miałam jedynie nadzieję, że nie było tego po mnie widać. Niczego więcej nie potrzebowałam. W końcu na miejscu zjawiły się ostatnie osoby. W końcu jeden z opiekunów przemówił.
- Zebrałem w tej sali dwa roczniki nie bez powodu. - zaczął powoli. - Chciałem wykorzystać potencjał w specjalnie wyselekcjonowanych przeze mnie jednostkach, by swym uczniowskim okiem mogli wesprzeć swych młodszych kolegów i przekazać im, czego nauczyli się w murach Akademii Ardem. - jasna cholera, znowu wykrakałam. Podświadomie zacisnęłam dłoń, wbijając paznokcie w jej wewnętrzną stronę. - Pani profesor wyczyta teraz pary, w jakich będziecie pracować. - zanim skończył, dosyć drobna kobieta o blond włosach podeszła bliżej nas, z dosyć potężnie wyglądającym zwojem.
Ktoś chce mi powiedzieć, że tam są tylko nasze nazwiska?
Blondynka wyczytywała nazwiska, co raczej mało mnie interesowało. Czekałam na moje, nic więcej.
- Azriel Sullivan, królewska straż, oraz Colette Wilson, generał. - słysząc to otrząsnęłam się i wystąpiłam dwa kroki w przód, spoglądając na mojego partnera treningowego, który stał dosyć daleko ode mnie. Chwilę stałam i za bardzo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, a kiedy zobaczyłam, że chłopak rusza w stronę wolnego kawałka sali, jak gdyby nigdy nic podbiegłąm do niego. Oczywiście, na tyle cicho, by myślał, że od razu wiedziałam gdzie mam iść. Stanęłam i czekałam, aż czarnowłosy coś powie. W końcu westchnął i odwrócił się do mnie.
- Azriel. - w jego głosie wyraźnie było słychać nutę niepewności i tego samego spięcia, które czułam ja, więc w pewnym sensie mi ulżyło. - A więc generał. Wysoko celujesz.
- Colette. Cóż, mam nadzieję, że dobrze wyceluję, ale póki co się na to nie zapowiada. - wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się. Dalej nie wiedziałam, co mam robić, ale wszyscy zaczęli już pojedynkować się mieczami i właściwie nie wiem, czy tak być powinno czy nie. - Tooo...zaczynamy? - zapytałam chłopaka dosyć niepewnie.
- Wypadałoby. - cicho się zaśmiał. Naprawdę, nie wiem, co czuł on, ale mnie bardzo krępowała ta cała sytuacja. Zaczęliśmy machanie tymi mieczami jak popaprańcy, w sumie z czasem zaczęłam czuć się przy nim nawet swobodnie. Wydaje mi się, że to była zasługa naszej rozmowy o wojsku, która może nie była żywiołowa i interesująca, ale w moim przeczuciu rozluźniała atmosferę. W końcu nadszedł koniec. Zbiórka, która miała zakończyć nasze męczarnie, na które z własnej woli się zgodziliśmy. Zmęczyłam się, nie ukrywam. Ponownie stanęliśmy w szeregu, a Ork odchrząknął i ponownie zaczął mówić.
- Pragnę was poinformować, że to był pierwszy, ale nie ostatni trening tego typu. Radziłbym zapoznać się bliżej, bo będziecie tak pracować przez najbliższe tygodnie. - w tej chwili jedyne co było w stanie mnie pocieszyć, to zapewnienie, że dogadam się z Azrielem na tyle, aby pracowało się nam dobrze i bez skrępowania, jak dziś. - Drugoklasiści mogą iść, reszta zostaje. - odetchnęłam i padnięta ruszyłam w stronę wyjścia. Przy drzwiach zauważyłam, że mój partner od treningów (jedyne kreatywne przezwisko, jakie byłam w stanie wymyślić na poczekaniu) odwrócił głowę w moją stronę. Ja jedynie się uśmiechnęłam, starając się nie wyjść sztucznie i opuściłam salę. Za drzwiami wypuściłam sporą ilość powietrza z płuc i po prostu wewnętrznie czułam, że kamień spadł mi z serca. Ruszyłam w stronę mojego pokoju, a na miejscu umyłam się i przebrałam w normalne ciuchy - typowo, jeansy i bluzka. Chwilę odpoczęłam, zjadłam, wypiłam, więc przyszła pora na spacer. Z impetem otworzyłam drzwi i oczywiście musiałam kogoś uderzyć. Od razu wybiegłam i oblałam się rumieńcem, widząc, komu postanowiłam zmasakrować nos.
- Jezu, naprawdę Cię przepraszam, nie chciałam się uderzyć...- mruknęłam nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć.
- Spokojnie, nic się nie stało. - chwiejnie wstał i chyba sam nie wierzył w to co mówił.
- Jak nie jak tak, rozwaliłam Ci nos. Niezbyt dobry początek znajomości. - chłopak przyłożył dłoń do krwawiącego nosa, a ubrudzoną dłoń wytarł w spodnie. Widząc krew trochę zakręciło mi się w głowie, na szczęście było jej na tyle mało, że jeszcze nie mdlałam. Starałam się patrzeć gdzie indziej, aby jej nie widzieć, ale znowu rozmowa z nim i patrzenie Bóg wie gdzie było średnio kulturalne. Skupiłam się więc na jego oczach. Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Może pójdziemy na jakiś spacer i spokojnie porozmawiamy, bez rozwalania sobie wzajemnie nosów? Oczywiście, jeśli jeszcze mnie nie nienawidzisz. - po tych słowach czułam, że robię się jeszcze bardziej czerwona.
Zajebiście.
Azriel? Nie miałam innego pomysłu, przepraszam :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz