Już parę godzin leżałem na dachu, rozkoszując się w sumie ostatnimi promieniami słońca tego dnia. Mógłbym tu spędzić jeszcze kilka godzin aż do nocy i nawet wtedy nie zejść. Czekałem tylko na sen, który uparcie nie chciał przyjść. Mocniej zacisnąłem oczy, przewracając się na bok. Co za dzień. Nie podobało mi się tu. Za dużo ludzi. Za głośno. Jak tu spać w spokoju? Wszędzie gwar. Ludzie chodzili wszędzie i oczywiście gadali na głos. Tak chyba działa społeczeństwo... Będą mieć gdzieś to, że ja chcę sobie spać. Faktycznie bym może tam zasnął, gdyby nie kropla deszczu, która spadła mi na nos. Gwałtownie się podniosłem, spoglądając w niebo. Zachmurzyło się i widać było, że zaraz zacznie lać. Chcąc nie chcąc podniosłem się i przeciągnąłem.
- No dobra już się zmywam. - mruknąłem w stronę nieba, powoli podchodząc do brzegu dachu. Spojrzałem w dół. Chyba mogłem jeszcze moment zaczekać. Usiadłem na krawędzi.
Naprawdę nie rozumiałem decyzji rodziców. Nie robiłem im przecież nic złego, więc skąd wziął się ten idiotyczny pomysł, by wysłać mnie do szkoły. Stać ich było na prywatnych nauczycieli. Prywatne szkoły. Ale nie. Teraz utknąłem w szkole wojskowej. Deszcz zaczął padać znacznie mocniej i jedynie głęboko westchnąłem, gdy krople, które dotknęły moich ramiona, zaczęły się unosić w powietrzu. Dość użalania się nad mym jakże okrutnym losem. Najlepiej się stąd zmyć. Zrobiłem krok naprzód, stając na pionowej ścianie.
Zacząłem spacerować w dół budynku, cicho nucąc sobie pod nosem. A więc gdzie miałem się „zakwaterować"? Zacząłem zaglądać w napotykane po drodze okna. Nie było tam nic zbyt ciekawego i w sumie nie były to zbyt kuszące propozycje. Przy jednym z nich zatrzymałem się na dłużej, aby móc się lepiej przyjrzeć. Pokój za szybą wydawał się jakoś pusty... Więc chyba nikt by się nie zezłościł, gdybym tak... Nie namyślając się długo, zamachnąłem się nogą na szybę, która momentalnie pękła, wręcz się rozpryskując na wszystkie strony. Przez moment wydawało mi się, że coś usłyszałem, jednak moment później stwierdziłem, iż musiał to być deszcz lub odległy grzmot. Wskoczyłem do środka, już normalnie stając na podłodze i... O dziwo jednak pokój nie był pusty.
Na jego środku klęczała dziewczyna, która chyba zdążyła rozrzucić po pokoju książki, nim się tu dostałem i akurat przyłapałem ją na akcie sprzątania ich. Teraz siedziała tylko, zszokowana wpatrując się we mnie i czasami rzucając nerwowe spojrzenia w stronę okna.
- Hej... Nic ci nie jest? - uniosłem, brew kucając, aby być na jej wysokości.
Niepewnie pokręciła głową, nie potrafiąc najwyraźniej wydusić z siebie słowa... Aaalbo po prostu była zbyt nieśmiała, by to zrobić. Głęboko westchnąłem, już czując, że muszę przejąć inicjatywę w swoje ręce. - W porządku panienko... Zacznijmy od tego mam na imię Osamu... I... - zamrugałem, wpatrując się w jej bok, który zaczął robić się niepokojąco czerwony. - Ty chyba krwawisz...
MOMENT... Czy to było szkło? Cholera wbiło się w nią? Czy ja znowu zabiłem człowieka? Zbladłem odrobinę. Nie no przecież jeszcze żyła. Słysząc mój komentarz, powoli opuściła wzrok na ubranie i drgnęła.
- Spokojnie, tylko spokojnie... - Nachyliłem się do niej, sięgając do szkła by ostrożnie je wyciągnąć. - Teraz musisz ściągnąć koszulkę.... Proszę... - wymamrotałem, nie będąc pewnym czy powinienem uciskać ranę, by tak nie krwawiła czy zaczekać na pozwolenie ze strony dziewczyny. Ona za to słysząc moją prośbę, spojrzała na mnie, zaskoczona unosząc brwi.
- ... T... Ty zboczeńcu... - wymamrotała tak cichutkim, delikatnym głosikiem, ale faktycznie zaczęła ściągać z siebie górną część ubioru. Miała całkiem ładny głos i miło się go słuchało. Jedynie się głupio do niej uśmiechnąłem.
- Ej księżniczko to nie tak. Chyba nie chcesz się tu wykrwawić? - zrzuciłem płaszcz wiszący mi na ramionach na ziemię, by mieć dostęp do przedramion, na których owinięte były bandaże. Teraz okazały się całkiem praktyczne nie tylko po to, aby pokryć liczne blizny, lecz również jako przenośna apteczka. - Więc muszę jakoś mieć dostęp do rany a przez twoje ubranko to dość ciężko. - stwierdziłem, odwijając spory kawałek bandaża. Po raz kolejny się do niej nachyliłem, tym razem zaczynając owijać ją w pasie bandażem. - Mów jakbym zaczął wiązać go zbyt ciasno. - wymamrotałem, skupiając się na tym, w jaki sposób owijam bandaż. - Jednak zaznaczę, że musi być dość ciasno by zatamować krwawienie. Gdyż byłoby szkoda tak pięknej twarzyczki jak twoja droga księżniczko. - posłałem jej szelmowski uśmiech.
Morozhenoye?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz