- Alex, skończyłeś? - Czatowałem pod drzwiami do łazienki, czekając aż mój współlokator łaskawie skończy poranną toaletę.
- Już wychodzę! - Podobne wymówki słuchałem już od godziny. Westchnąłem przeciągle. Elf opuścił toaletę dopiero kilka minut później.
- Dzięki Bogu - mruknąłem, wymijając chłopaka w drzwiach. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Połowa poroża, jaka pozostała mi na głowie, wyglądała dość biednie. Przeczesałem dłonią zmierzwione po nocy włosy. Musiałem się chociaż trochę doprowadzić do stanu używalności.
Na zakończenie krótkiej pielęgnacji, założyłem na szyję i pozostałe jedno poroże złote naszyjniki. Narzuciłem również na siebie przygotowaną wcześniej pelerynkę. Gotowy, wyszedłem z pomieszczenia. Czas na rozpoczęcie zajęć!
***
Pierwsza lekcja przebiegała zwyczajnie. Uczniowie odpowiadali na zadawane przez nauczyciela pytania, podchodzili do tablicy czy też sporządzali notatki. Podparłem łokcie o blat, wsłuchując się w temat zajęć.
Wtedy też nagle do sali wparował dyrektor. Były to dość niezwykłe odwiedziny. Ferris Rotavele rzadko pojawiał się bez zapowiedzi. Obrzucił zaskoczonych uczniów i nauczyciela miażdżącym spojrzeniem. To zapowiadało kłopoty.
- Czy zastałem Darumę Vaedbar'a? - Na dźwięk swojego nazwiska, poczułem, jak robi mi się gorąco. Przełknąłem ślinę i wstałem z miejsca.
- Chodź ze mną - polecił profesor i wyszedł z sali. Ja wymieniłem spojrzenie z nauczycielem prowadzącym lekcje i ruszyłem za dyrektorem. Moja głowa eksplodowała od tysiąca myśli i obaw. Dlatego Rotavele poprosił mnie o rozmowę? Moje nogi drżały z każdym krokiem. W końcu znaleźliśmy się na korytarzu.
- Mam dla ciebie zadanie - poinformował dyrektor. Dalej wytłumaczył mi krótko o ataku orków. Zgodnie z przekazaną mi wiadomością, miałem się udać do Dworu Nocy, gdzie do moich zadań będzie należała pomoc medykom. Przyznam, że wybór profesora schlebiał mi, jednak uważałem, iż kiepsko nadaję się do wyznaczonej misji. Wprawdzie znałem kilka zaklęć leczniczych, ale nigdy nie przykładałem dużej uwagi to rozwijania podobnych umiejętności.
Nie mogłem jednak odmówić. Przyjąłem zadanie i zgodnie z poleceniem dyrektora udałem się do swojego pokoju. Musiałem się spakować - przez kilka kolejnych dni będę zwolniony z zajęć. Czekała mnie zaś dość długa podróż do Dworu Nocy.
Kiedy znalazłem się już w akademiku, zapakowałem do torby wszystkie niezbędne rzeczy. Zacząłem od ubrań, dorzuciłem opatrunki, a na końcu w wolne miejsce wcisnąłem kilka fiolek ze znanymi mi eliksirami. Mogą się przydać.
***
Moja podróż niestety opóźniła się. Nienawidziłem nie przychodzić na czas, jednak prowadzący nas podróżnik zabłądził. Część trasy więc włóczyliśmy się w celu odnalezienia poprawnej drogi. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce było już dawno po apelu. Świetnie rozpoczęta misja, nie ma co.
Niemal od razu przydzielono nas do drużyn. Ja trafiłem do grupy z niejakimi Carmen i Colette. Naszą liderką zaś została Lyanna. Dwie wampirki, w tym jedna z hemofobią oraz zaklinaczka. Zapowiada się świetnie.
Kompanki zakończyły opowiadanie o sobie. Nadeszła chwila na mnie. Przełknąłem nerwowo ślinę i powstrzymałem drżenie nóg.
- J-jestem Daruma, centaur - przedstawiłem się dość uprzejmie, lekko skłaniając głowę. Tym samym zaprezentowałem niekompletne poroże. - Nie pochwalę się żadnymi szczególnymi umiejętnościami. Znam jednak wiele przydatnych zaklęć, które, jak myślę, mogą nam pomóc wykonać zadanie.
Dalej wspólnie udaliśmy się we wskazany przed medyków plac. Dwór Nocy. Nigdy wcześniej nie miałem przyjemności odwiedzić równie osobliwego miejsca. Wszyscy jego mieszkańcy wyglądali do złudzenia podobnie. Obserwowałem Illyrianów - ich opis pokrywał się ze snutymi przez Luciena opowieściami o swoim domu.
W międzyczasie jeden z medyków poprosił mnie o zaopiekowanie się pokaźną torbą medykamentów. Cóż, choć opcja dźwigania na swoim grzbiecie ciężkiego bagażu nie należała do najprzyjemniejszych, zgodziłem się. Lekarze wręczyli nam również charakterystyczne, białe kitle. Dzięki Bogu, że były na guziki. Inaczej nie istniała możliwość, abym założył swoje odzienie.
Tak, aby nie uszkodzić znajdującego się na moich plecach ładunku, usiadłem na ziemi, wyczekując na dalsze rozkazy. W oddali było już słychać odgłosy walk. Kwestią czasu jest, kiedy zostaniemy zobowiązani do pomocy rannym. Czułem, jak plus mojego serca przyśpiesza. Pragnąłem, aby ta wojna już się skończyła.
Carmen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz