- Młoda, wyjdź. - wskazałem palcem na drzwi. Beverly chwilę stała w bezruchu, po czym wyszła. Wyjąłem jeszcze jakieś kieliszki, nawet nie wiem czy dobre, oraz wino i nalałem po trochu dla mnie i dziewczyny. Gdybym miał większy asortyment, po prostu chlałbym z butelki. Ale nie mam, więc pozostał mi kieliszek. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, podczas której (o dziwo) dostrzegłem, że Carmen jakoś dziwnie mi się przypatruje. Zignorowałem to, nie miałem ochoty walnąć jakimś żartem na temat tego, jaki piękny jestem, czy coś w tym stylu. Dalej gdzieś z tyłu głowy męczyła mnie cała ta sytuacja, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy, przez ilość wypitego alkoholu.
- Dobra, ja już muszę się zbierać. - powiedziała i chwiejnie podniosła się z fotela. - Będę mieć przejebane jak się skapną, że gdzieś byłam nocą i wracam najebana.
- Współczuję. - mruknąłem, dopijając resztę trunku.
- Spotkajmy się dziś rano, musimy ustalić parę rzeczy. - powiedziała i wyszła z pokoju. Po jakiejś chwili wstałem i zamknąłem drzwi na klucz, dopiłem resztę wina po czym poszedłem wziąć prysznic. Dziwię się, że ustałem tam na nogach nic sobie nie robiąc. Wróciłem do pokoju, zgasiłem światło i bez większego zastanowienia rzuciłem na łóżko, wręcz natychmiastowo zasypiając.
***
Obudziłem się jakoś koło godziny jedenastej, bez żadnych, ale to żadnych chęci do życia. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, jeszcze słońce nawalało po oczach i po prostu można było umierać. Nakryłem się kołdrą na głowę i miałem usypiać, jednak przypomniałem sobie o spotkaniu z dziewczyną.
Po kiego ja się zgadzałem?
Niechętnie podniosłem się z łóżka i wykonałem poranną rutynę, niekompletną ale jednak. Jedyne, co zrobiłem, to ubrałem się, wziąłem tabletkę na ból głowy i umyłem zęby. Wyjrzałem za okno, aby zobaczyć, czy dziewczyna jest już na miejscu. Po co wychodzić wcześniej, szczególnie w obecnej sytuacji. Jednak była tam, stała i na mnie czekała, więc ze zwykłej uprzejmości i szacunku do niej, postanowiłem się zebrać. Powoli opuściłem mury akademii i kierowałem się w stronę białowłosej. Już z daleka byłem w stanie zobaczyć i wyczuć jej poirytowanie, jednak przyspieszenie tempa tylko pogorszyłoby sytuację. W końcu podszedłem do wampirzycy, a ona tylko zgromiła mnie wzrokiem.
- Dłużej się nie dało?
- Jak chcesz, mogę się wrócić. - powiedziałem a na moją twarz mimowolnie wstąpił delikatny uśmiech. W sumie, droczenie się z nią zaczęło przynosić mi więcej radości, niż z innymi. Musiała się przyszykować na męczenie z mojej strony.
- Słuchaj, musimy obgadać wiele ważnych rzeczy. To, co wydarzyło się wczoraj. Musimy coś zrobić z ciałem. Gorzej, jeśli ktoś je już znalazł. - ściszyła ton, widząc przechodzącą grupkę drugoklasistów obok nas.
- Jak mogliśmy to przeoczyć...- mruknąłem, mając nadzieję, że dziewczyna nie wyczuje mojej niepewności podczas wypowiadania tego. Miałem głęboko w dupie, co stanie się z tym ciałem. zabrałem ze sobą sztylet, a nie byłem w stanie przejmować się tylko konsekwencjami. Bardzie przeraziło mnie to, co zrobiłem.
- Słuchaj, to było gdzieś w głębi, wydaje mi się, że blisko wąwozu. Mało kto się tam zapuszcza, więc raczej niezbyt prawdopodobny jest fakt, że ktoś je znalazł. Ale i tak należy je spalić. W ogóle, jak się trzymasz po tym wszystkim? - wyrwała mnie z zamyśleń. Chwilę zastanawiałem się, co jej odpowiedzieć. Nie powiem jej prawdy, że jest chujowo i sam mam ochotę się zajebać, nie taką opinię sobie wykreowałem i nie pozwolę, by jedna sytuacja to zmieniła. Poza tym, nie lubię się nad sobą użalać.
- Dobrze. Całkiem dobrze. - powiedziałem, starając się zabrzmieć wiarygodnie. Jeszcze chwilę staliśmy w ciszy, aż w końcu ruszyliśmy w stronę lasu. Po minucie spędzonej w tym przeklętym miejscu odechciało mi się iść dalej, ale postanowiłem po prostu skupić myśli na czymś innym i iść za dziewczyną. Przez tępe wpatrywanie się w ziemię, nawet nie spostrzegłem, kiedy dziewczyna się zatrzymała. Szybko ją przeprosiłem za wjechanie w nią barkiem. Ciało faktycznie tu leżało, a zapach już zaschniętej krwi dalej unosił się w powietrzu. Miałem już dosyć tego zapachu, widoku i miejsca po wczorajszej nocy.
- Już? Mogę to spalić i stąd iść? - zapytałem, czując się źle z samym sobą. Miałem wczoraj rację.
Ona po prostu nie chce mieć problemów.
- Tylko odciągnij je trochę dalej od krzaków, żeby nic się nie podpaliło, bo będziemy mieli problem. - powiedziała, a ja czułem, jak moja empatia do niej spada. Naprawdę, wydawało mi się już, że znalazłem kogoś, kto przebywa ze mną, bo mnie lubi, a nie szuka w tym jakiegoś interesu bądź po prostu unika problemów. Trochę zabolało mnie serce, ale postanowiłem się tym nie przejmować. Zrobiłem, co powiedziała dziewczyna i bez większych ceregieli podpaliłem martwego mężczyznę. Oddaliłem się od niego i patrzyłem, jak się pali. Z jednej strony czułem ulgę, że jest już o jednego takiego popierdoleńca na ziemi mniej, jednak dalej męczył mnie czyn, którego nie cofnę. Nawet nie próbowałem usprawiedliwić się przed samym sobą, dlaczego to zrobiłem. Nie broniłem się, moja obrona skończyła się po jednym ciosie, a ja zadałem ich kilka, albo nawet kilkanaście. Fakt, że wpadłem w histerię też wcale nie poprawiał sytuacji. Po prostu byłem winny, w sto procentach.
***
Kiedy było po wszystkim, dziewczyna powiedziała, że przyjdzie do mnie jeszcze wieczorem ustalić ewentualnie jedną wersję wydarzeń. Nie widziałem w tym celu, ale się zgodziłem i wróciłem do siebie. Musiałem się z tym wszystkim przespać, bo sama w sobie sytuacja mnie przytłaczała i po prostu nie dawałem rady psychicznie. Do tego doszedł fakt, że zawiodłem się na mojej towarzyszce. Więc generalnie było chujowo po całej linii, ale nie chciałem się tym zadręczać. Mój mózg jak zwykle postanowił inaczej i nie byłem w stanie zasnąć, a kiedy już przysnąłem, usłyszałem pukanie do drzwi. Spodziewałem się, że to Carmen, więc wstałem i otworzyłem jej drzwi. Usiadła na tym samym miejscu co wczoraj, a ja na łóżku.
- Twoja siostra chyba mnie śledzi. - powiedziała na początek, a ja nie za bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć.
- Co masz na myśli?
- No, odkąd weszłam do budynku akademii cały czas za mną szła i myślała, że jej nie widzę. Zatrzymała się dopiero na końcu korytarza tego piętra, kiedy stałam pod drzwiami. - powiedziała, a ja jedynie wzruszyłem ramionami. - No, ale dobrze, że spaliłeś to ciało. - w tym momencie do pokoju wparowała moja siostra. Podniosło mi się ciśnienie, a migrena powróciła.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że to nie Nix go zabił, tylko ty. A ty idioto jeszcze ją bronisz! - zaczęła się na nas drzeć. Carmen wstała z fotela, a już po chwili kobiety zaczęły ujadać między sobą. W końcu miałem tego dość, z resztą, jeszcze sekunda i rzuciłyby się sobie do gardeł.
- Koniec. Trzy metry odległości. - stanąłem między nimi i poczekałem, aż każda odsunie się na dostateczną odległość. - Beverly, możesz się przestać wpieprzać w moje życie? - spytałem poirytowany.
- Ale ona zabiła tego...
- To ja go zabiłem. Jasne? Nikogo nie kryję. - podniosłem głos, nie wytrzymując całej sytuacji.
Beverly?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz