Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

czwartek, 31 marca 2022

Od Bastiana CD. Maebh

Jest coś w tym, jak dziewczyna nosi twoją bluzę.
Przekonuję się o tym, gdy Maebh idzie obok mnie - normalnie nie mam problemu z tym, że ktoś nosi moje ubrania. To znaczy, kiedy mu na to pozwolę. Prawda, większość osób w nich tonie, więc zazwyczaj jest to zabawne. I z Maebh mojej bluzie też nie mam problemu - to na pewno - ale po prostu jest jakoś tak… inaczej. Staram się na tym nie skupiać, mamy przecież misję do wykonania. Ale nie spodziewam się, że sama Maebh pomoże mi w oderwaniu myśli od całej tej bluzy.
W jednej chwili podziwiam ruiny niezbadanego miasta rozciągające się przed naszą dwójką, w kolejnej zaś Maebh rzuca się z urwiska i po prostu sobie leci. Wiem, że potrafi latać, nie wątpię w jej umiejętności, ale to co najmniej ryzykowne i poza tym - dopiero co dostałem po uszach za podobną akcję. Za rzucanie się gdzieś bez sprawdzenia, co tam się w ogóle czai i co się stanie, jeśli się to zrobi.

niedziela, 27 marca 2022

Od Heavena do Juraviel


3 tygodnie wcześniej

  Podróż z Nevady zajęła oczywiście więcej niż tego chciał, ale nie wykraczało to poza założony czas. Nie spóźnią się z powrotem do stolicy Kernow. Przynajmniej tak sądził jeszcze szesnaście godzin przed przebyciem ostatniej prostej po piekielnej pustyni do tej mało strzeżonej części granicy. A potem? Potem jakimś ledwo zrozumiałym cudem sokół wykonał trzy potężne okręgi nad doliną, do której się właśnie kierowali. Heaven najpierw zmrużył oczy, żeby się w tym upewnić, a dopiero wtedy ciężko westchnął. Będą musieli iść naokoło. Nie obchodziło go to czy znajdował się tam karawan kupców, uciekający niewolnicy czy kapłani w trakcie pielgrzymki. Każda z tych grup miała przynajmniej kilku wojowników do ochrony lub organ ścigania z tego czy innego państwa… A tych musieli unikać za wszelką cenę.

sobota, 26 marca 2022

Od Neriny CD. Hiromaru

Zakłopotanie i niepewność Hiromaru była słodka, ale również zabawna. Wiedziałam, że nie powinnam się z niego ani trochę wyśmiewać, bo to sprawiało, że chłopak był coraz bardziej onieśmielony. Byłam pewna, że inaczej by zareagował na całą sytuację, gdybym nie pochodziła z rodziny królewskiej, a była jakąś zwykłą pół Elfką, pół syrenką. Trochę pożałowałam, że powiedziałam mu o swoim pochodzeniu. Mogłam skłamać, chociaż na dłuższą metę to by nie wypaliło. Nie mogłam też tego ukrywać, ponieważ i tak by się jakoś dowiedział. W końcu byłam w Akademii Corvine, gdzie osoby pochodziły z królewskich lub wysoko urodzonych rodów. Zresztą, czasem lubiłam podkreślać moje pochodzenie, ponieważ dzięki temu mogłam być w centrum uwagi, a musiałam szczerze przyznać, że zdarzały się dni, gdy to uwielbiałam. 
— Możemy poćwiczyć przed spotkaniem twoją etykietkę, jeśli tego chcesz — wypaliłam, aby przerwać ciszę. — I tak to spotkanie musimy najpierw porządnie zaplanować, ustalić czas i miejsce. Na razie to czysta sugestia.
— Jeśli to dla ciebie coś ważnego, to możemy — powiedział.

czwartek, 24 marca 2022

Od Maebh cd. Bastiana

Nie chciałam tracić czasu na zmienianie ubrań. Równie dobrze przecież wszystko mogło wyschnąć dalej, na trasie. Jednak za namową Bastiana, oraz odczuwanego powoli chłodu na ramionach, uległam temu pomysłowi. Chłopak zostawił mi swój plecak i zgodnie z moją prośbą oddalił się. Ja w tym czasie miałam chwilę aby zastanowić się, w co tak naprawdę się przebrać. Mój towarzysz zaproponował podzieleniem się własną odzieżą, ale mimo najszczerszych chęci, to nie mogło się udać. Zdecydowałam się jednak nie rezygnować na starcie i chociaż spróbować coś wykombinować. Otworzyłam jego plecak aby zorientować się, co mam do dyspozycji. Nie było mowy o spodniach, zagryzłam tylko dolną wargę żeby nie parsknąć śmiechem. Zdecydowanie wyglądałabym w nich jak krasnal. Spróbowałam jakoś wysuszyć mój bagaż, ale jedynie druga para spodni nadawała się do użytku. Reszta była zbyt zimna, a na nogach byłam w stanie to jako tako przecierpieć. Niestety, ale mój podmuch wiatru był tylko zimny, nie mogłam panować nad jego temperaturą. Koniec końców musiałam coś pożyczyć z szafy Bastiana. Padło na ciepłą bluzę, która sięgała mi niemalże kolan. Wyglądałam w niej jak w worku, ale po dodaniu paska nie było tak źle. Wysuszyłam rzeczy jeszcze raz na tyle ile się dało, wycisnęłam z włosów większe pokłady wody i ruszyłam na poszukiwania Bastiana.

Od Hyo CD. Ena

 - Idź pierwszy. Zajmę się tyłami i cię dogonię. - rzekłem. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale mu to uniemożliwiłem. Nie było teraz czasu na sprzeciwianie się ani pogaduszki. Zająłem się pobliskimi bestiami, po czym pomogłem Enie, w dostaniu się do schodów. Wyminęliśmy martwe bestie, po czym popchnąłem Enę w stronę groty. Musiał iść pierwszy, resztą zajmę się ja. Stanąłem w pozycji obronnej, by nikt nie zaatakował chłopaka, który stara się uwolnić. Wchodził powoli po schodach, w tym czasie ja miałem czas, by podpalić ciała martwych bestii i w razie czego wytępić te poczwary. Może znajdę też coś drogocennego albo gdy zabije ich królową, wówczas inne też padną.
Wiedziałem, co muszę zrobić, gdy Ena zabrał nasze tobołki, wówczas mogłem zawalić przejście, by owe potwory się nie wydostały. Jednakże nie mogłem iść schodami, gdyż musiałem je zatrzymać, zanim się wydostaną i zrobią coś złego chłopakowi.

Od Eny CD. Hyo

Zgodnie z poleceniem Hyo usiadłem na zimnej posadzce. Faktycznie odpoczynek nie wyjdzie mi na złe. Czułem, że moje czoło płonie z gorąca. Gorączka rozwijała się z każdym dniem coraz bardziej. Miałem nadzieję, iż choroba minie szybko. W końcu, nigdy nie cierpiałem na brak zdrowia. Martwił mnie więc fakt tego, jak szybko zwykłe przeziębienie pozbawiło mnie zdolności normalnego funkcjonowania.
Oparłem się o pobliską ścianę. Zacząłem w ciszy medytować w pozycji lotosu, aby choć trochę zregenerować utraconą energię. Nie przychodziło mi to z trudem. Lata treningów przygotowywały mnie właśnie do takich chwil. 
Wtedy usłyszałem hałas. Właściwie był to ledwo słyszalny szmer. Moje wyostrzone zmysły jednak szybko wyłapały go w ów cichej grocie. 

wtorek, 22 marca 2022

Podsumowanie lutego!

 


Sprawy organizacyjne

Doskonalimy bloga więc mamy więcej obowiązków. Z tego powodu na serwerze Discorda pojawił się kanał z podziałem zadań naszego szanownego zarządu. Mamy nadzieję, że każdy już się z tym zapoznał i wie kiedy do kogo i w jakiej sprawie się zwrócić aby uzyskać odpowiedź. Jeżeli jednak nadal tego nie widzieliście to zachęcamy aby się z tym zapoznać. 

W lutym powitaliśmy dwie nowe postacie: Ruijiego oraz Heaven! Serdecznie witamy i mamy nadzieję, że pozostaniecie z nami jak najdłużej!  

Skrót z wątków lutowych pojawi się razem z marcowymi w podsumowaniu marca.

Wynagrodzenie:

W lutym najaktywniejszymi postaciami są Bastian, Ena oraz Maebh - każdy z nich napisał po 4 opowiadania. Otrzymują oni wynagrodzenie w postaci 100SR. Na drugim miejscu uplasowali się Hyo, Hiromaru oraz Nerina mając 3 opowiadania i zdobywając tym samym 50SR. Swoje opowiadania napisali również Lucien, Rowan oraz Daruma (po 1 opowiadaniu). 

Serdecznie dziękujemy za waszą aktywność w lutym i liczymy na was w marcu. 

~Administracja

niedziela, 20 marca 2022

Od Hiromaru CD. Neriny

Te jaskinie śniły mi się potem po nocy.
Brzmiało to dość makabrycznie, ale na szczęście moje sny wcale nie były straszne. Może nieco stresujące, ale nie nazwałbym ich koszmarami. W swojej pamięci znów próbowałem wraz z Isagomushim odnaleźć drogę wśród niekończącego się labiryntu kamiennych ścian, woda podpływała mi po same pachy, gdzieś w dali słychać było jakieś podejrzane echo. Labirynt nie miał końca, co jakiś czas pojawiała się Nerina - czasem w swojej syreniej formie, czasem w ludzkiej. Nie miało to wielkiego sensu, ale w snach niewiele rzeczy w ogóle miało sens. Potem nagle okazało się, że wcale nie ratujemy żadnych naukowców, tylko tego wilczka, którego znalazłem razem z Eną, a potem wilczek przemienił się w latający dywan, sen stracił resztki spójności i fabuła poszła w drzazgi. Nie pamiętałem, co działo się potem. Gdy się obudziłem, miałem tylko jakieś niejasne poczucie wyrwania się z ciemności i chłodu jaskiń - uczucie, które powitałem z ulgą.

sobota, 12 marca 2022

Od Neriny CD. Hiromaru

Po podziękowaniach postanowiliśmy udać się do naszych akademii. Hiromaru odprowadził mnie aż do pokoju.
— Dziękuję za wszystko Hiromaru — powiedziałam. — Naprawdę jesteś bohaterem. Uratowałeś mnie i tych naukowców. W sumie może nie ocaliłeś mi życia, ale wróciłeś po mnie, a to już dla mnie wiele — dodałam.
Chłopak się zarumienił i spuścił głowę. Przytuliłam go delikatnie. 
— Mam nadzieję, że do zobaczenia — powiedziałam i weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Pierwszą czynnością, którą zrobiłam było rzucenie się na łóżku. Czułam się zmęczona mimo tego, że brałam krótką drzemkę. 
Miałam nadzieję, że gdy się obudzę i przemienię w syrenę, moje odrętwienie zniknie. W końcu kim by była syrena bez sprawnego ogona?

***

Po kilku dniach paraliż w ogonie minął. Zauważyłam to, biorąc kąpiel. Mogłam więc odwiedzić swoją rodzinę w wolnym czasie. Oczywiście, nie oszczędziłam im opowieści o uratowaniu naukowców i o Hiromaru. Moje siostry były nim zachwycone. Większość z nich chciała go poznać. Zaproponowały mi, abym go zaprosiła do nas. Wiedziałam, że chłopak potrafi wytrzymać pod wodą, ale nie miałam pojęcia, co było z rozmowami, czy to mieściło się w jego możliwościach, czy już nie.
Postanowiłam, że się go zapytam. Najwyżej urządzimy spotkanie na lądzie lub przy nim. 
Miałam okazję się zapytać Hiromaru, ponieważ pewnego dnia mnie odwiedził. Wyglądał na zatroskanego. Rozczuliło mnie to, więc przytuliłam go na przywitanie.
— Cześć Nerina, jak się czujesz? — zapytał. — Jak z ogonem?
— Lepiej — odpowiedziałam. — Odzyskałam czucia w ogonie, więc jest dobrze.
— Cieszę się niezmiernie.
— Słuchaj Hiromaro — zaczęłam — Co byś powiedział na udanie się ze mną do mojej rodziny? Chcą cię poznać. Szczególnie moje przyrodnie siostry. 
— Czułbym się zaszczycony.
— Tylko jak widzisz jestem syreną, więc to spotkanie będzie raczej pod wodą. Wiem, że umiesz oddychać pod wodą, ale czy możesz coś wtedy powiedzieć?
— Nie mam pojęcia. — Zamyślił się. — Ale możemy się przekonać.
— Jeszcze jest druga sprawa... Nie opowiadałam ci dokładniej o moim pochodzeniu, więc... — Wzięłam głęboki oddech. — Widzisz, moja mama jest żoną króla, ale ja nie jestem jego córką. On jest moim ojczymem. Moja mama jest królową, a ja księżniczką, jednak bez żadnych większych korzyści, bo nie jestem w kolejce do tronu. Moje siostry za to są.

<Hiromaru?>

piątek, 11 marca 2022

Od Hiromaru cd. Eny

— Logicznym wydawałoby się, żeby wziąć się za „leżeć" — odparłem, wzruszywszy ramionami.
Nie chciałem forsować swojego pomysłu - Theo opowiedział mi, jakich mniej więcej komend powinno się nauczyć małego, młodego pieska (albo w naszym przypadku - wilczka), a jakie pozostawały dla nieco starszych pupili. Willow był mądry, szybko wszystko łapał, więc uczenie go nie nastręczało dużego problemu.
Ale Ena przystał na mój pomysł, pokiwał głową.
— Tak, to też będzie przydatne. I to podobna komenda, więc Willow nie powinien mieć z nią problemu.
Więc wziąłem się za nauczenie Willowa komendy „leżeć".
Tak, jak się spodziewałem - szczeniak opanował ją w okamgnieniu i sam nauczył się już, że skoro miałem w dłoni smakołyki, powinien nadstawić uszu, wyłapać komendę i ją wykonać, żeby dostać coś dobrego do jedzenia. Gdy zobaczyłem, że Willow dobrze radzi sobie z nową rzeczą i nie ma problemu, by odróżnić „siad" od „leżeć", przekazałem smakołyki Enie.
— Musi wiedzieć, że nie tylko mnie ma słuchać — wyjaśniłem, gdy chłopak wziął smakołyki z lekkim powątpiewaniem.
— W takim razie powinniśmy też wziąć kogoś ze wsi, by Willow wiedział, że ma się słuchać nie tylko naszej dwójki, ale w ogóle ludzi tutaj.
Skinąłem głową. Tak, to było dobre spostrzeżenie.
— Tak zrobimy, jak będziemy mieli już pewność, że coraz lepiej idą mu komendy.
Teraz to Ena pobawił się nieco z Willowem - zauważyłem, że wilczkowi odpowiada interakcja z człowiekiem i chętnie garnie się do mnie i do Eny.
Potem przyszła chwila przerwy i posiłek.
Wieśniacy przygotowali dla nas nieco jedzenia, a jakaś miła, starsza pani, przyniosła też miskę gotowanej kaszy z warzywami i mięsem dla Willowa. Wilczek jednak popatrzył tylko na jedzenie obojętnym wzrokiem, i ociężale położył się do snu. Ena zmarszczył brwi.
— Źle się czuje? Przesadziliśmy?
— Przesadziliśmy ze smakołykami — powiedziałem, kalkulując w myślach, ile kawałków mięsa pochłonął Willow. — Trzeba będzie je ograniczyć.
— Ale jak? Jeśli mamy go czegoś nauczyć, trzeba będzie mu je przecież dawać. Musi dostać nagrodę, inaczej nie będzie wiedział, że coś robi dobrze albo źle.
— Tak, to prawda — odparłem, między jedną łyżką potrawki a drugą. — Ale ta nagroda to nie zawsze musi być jedzenie. Theo też mi o tym opowiadał. — Przełknąłem. — Mówił, że na początku dobrze jest zacząć od przysmaków, bo dobre jedzenie jest zawsze atrakcyjne dla zwierzęcia i każde zwierzę będzie się zawsze cieszyć z tego, że może coś przekąsić. Nawet takie najgroźniejsze i najbardziej agresywne.
Zagarnąłem łyżką więcej strawy i doszedłem do wniosku, że gdyby za dobrze napisane sprawdziany dawali nam ciasta, a nie oceny, to ja sam na pewno miałbym większą motywację do nauki.
— To sensowne. Tylko jak sprawić, żeby Willow nie poczuł się ukarany, że nie dostaje przysmaku, tylko coś innego?
— Trzeba na początku dać jedno i drugie. Tak, jak robimy to teraz - dostaje przysmak i dostaje głaskanie. Potem trzeba będzie zmniejszyć wielkość tych smakołyków, a potem stopniowo przestać je dawać, ale zawsze go głaskać i mówić, że jest dobrym chłopcem — wyjaśniłem. — Tembr głosu też ma znaczenie. Willow będzie się czuł wtedy pochwalony i przejście od napychania go smakołykami do braku smakołyków przy szkoleniu będzie płynne.
Ena skinął głową, uśmiechnął się do mnie, kończąc swoje jedzenie.
— Tak, powinniśmy jak najszybciej przyzwyczaić go do głaskania. Nie może jeść wyłącznie mięsa.


Willow początkowo zdziwił się trochę, że smakołyki są coraz mniejsze i mniejsze, ale potem wprowadziliśmy mu nową komendę - „zostań" - była nieco inna, niż „siad" i „leżeć". Trwała dłużej, Willow musiał też zostać na miejscu i nie podążać za mną i Eną, kiedy się od niego odsuwaliśmy. Wilczek był zaabsorbowany nowym wyzwaniem i zapomniał już chyba, że za wykonywanie komend dostawał wcześniej jedzenie.
Potem przyszedł czas na „do mnie" - z tą komendą też było inaczej, niż z pozostałymi. Początkowo uczyliśmy Willowa w taki sposób, że stawaliśmy daleko od siebie z Eną, zaś Willow był na bardzo długiej smyczy. Gdy Willow był przy nodze Eny, ja go wołałem i ciągnąłem za smycz, sygnalizując wilczkowi, by do mnie przyszedł. Ten początkowo się dziwił, ale przychodził i wtedy go głaskałem. Potem Isa podawał długą smycz Enie, chłopak wołał Willowa i ciągnął lekko smycz, zaś wilczek podbiegał do niego na głaskanie.
To jednak nie był koniec. Było kluczowym, żeby Willow zawsze przychodził na komendę, bez względu na to, co właśnie robił. I tak - musieliśmy z Eną wołać go, gdy akurat miał przerwę i się bawił. Wołaliśmy go też, gdy sobie drzemał, albo poszedł wąchać coś wśród traw i liści.
Theo mówił, że zwierzak może być niezadowolony, gdy będzie mu się przerywało zajęcie, więc nie możemy tego robić za często, żeby się nie zirytował. Ale musiał wiedzieć, że jeśli usłyszy „do mnie", ma koniecznie przybiec do człowieka. Jak na razie udawało nam się znaleźć ten złoty środek między uczeniem Willowa, bez nadmiernego męczenia go ciągłym przywoływaniem.
— Chyba kolejna komenda to będzie „noga" — powiedziałem, gdy minęło już nieco czasu, a my znów siedzieliśmy w wiosce, jedząc kolejny przygotowany przez wieśniaków obiad.
Prace postępowały bardzo szybko, większość chałup miała już naprawione dachy, zaś powybijane pożarem okna, które do tej pory po prostu zasłonięto deskami, zyskiwały nowe framugi.
— Myślisz, że kiedy będziemy mogli oficjalnie pokazać jego umiejętności wieśniakom? — spytał Ena.
— Myślę, że już niedługo. Chciałem się upewnić, że wszystko potrafi. I wtedy przejdziemy do bardziej skomplikowanych rzeczy.

Od Bastiana cd. Maebh

Zjedzenie czegoś zawsze dobrze na mnie wpływało, i teraz jest tak samo. Wiadomo, jak smok jest głodny, to jest zły, dlatego najlepiej nakarmić go jakąś tłustą owcą. Nasz odpoczynek nie trwa jednak długo, po krótkim czasie trzeba nam ruszać dalej. Te jaskinie nie działają na mnie dobrze, mam już trochę dosyć przebywania w nich, zaś wiszący mi nad głową kamienny sufit niczego nie ułatwia. Smoki lubią mieszkać w jaskiniach i głębokich pieczarach, ale czasem z nich wylatują, prawda? Ja na razie nie mam tej możliwości, muszę wykonać misję i tyle.
Nie zdążam powstrzymać Maebh, nim przechodzi przez wodną kurtynę - moje słowa, choć głos mam mocny, kompletnie toną w huku spadającej wody, a dziewczyna przechodzi na drugą stronę. Dołączam do niej.
Maebh wygląda tak bardzo inaczej, gdy jej puszyste włosy zmieniają się w ociekające wodą, długie strąki, że potrzebuję całej swojej siły woli, by się nie roześmiać albo nie stać oniemiały.
— Trzeba cię wysuszyć! — mówię, próbując przekrzyczeć ten przeklęty wodospad.
— Co? — usta Maebh poruszają się, ale nic nie słyszę.
Kręcę głową, skinieniem dłoni przekazuję, żebyśmy kawałek odeszli.
Wiem, że woda bardzo szybko wyciąga ciepło z ciała, zabiera siły i energię. Niewiele trzeba, by się przeziębić, zaś w tych jaskiniach nie jest zbyt ciepło. Odchodzimy kawałek, korytarz zakręca za skalny załom. I chociaż nie ma tu zbyt dobrego miejsca na postój, poza tym dopiero co jeden zaliczyliśmy, gestem przykazuję Maebh, żebyśmy stanęli.
— Musisz się wysuszyć — powtarzam, ściągając z ramion plecak.
— Nic mi nie będzie, zaraz samo wyschnie.
— Przeziębisz się.
Maebh wspiera dłonie na biodrach.
— Nie ma na to czasu. Ani miejsca.
Dziewczyna podnosi dłonie do włosów, zgarnia je tak, że spływają jej z ramienia, a następnie wyciska. Na dno korytarza chlusta pół wiadra wody.
— Jeśli masz jakieś jeszcze suche ubrania w plecaku, może chociaż się przebierz?
Maebh wzdycha, ale sama rzeczywistość zaczyna ją chyba przekonywać do mojego pomysłu. Przemoczone ubrania zdają się coraz zimniejsze, mam wrażenie, że ramiona dziewczyny zaczynają drżeć.
— Ale musisz sobie pójść. Daleko.
Kiwam głową, nawet przez myśl nie przechodzi mi nic głupiego.
— Zostawię ci swój plecak — mówię, odpinając jego klapę. — Moje ubrania są suche, więc jeśli nie znajdziesz nic suchego u siebie, możesz wziąć któreś z moich.
Maebh unosi brwi, mierzy mnie wzrokiem, w jej oczach błyszczy lekkie powątpiewanie. Wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że różnimy się nieco rozmiarem, i że zamiast moich ubrań Maebh może równie dobrze próbować założyć na siebie namiot, ale trochę nie mamy wyboru.
— Zawołaj mnie, jak już się przebierzesz — mówię, a następnie oddalam się w dół korytarza.
Siadam i czekam. Echo kaskady wciąż odbija się od skalnych załomów, przypominając mi, że w tych jaskiniach nie jest zbyt bezpiecznie. Nie jestem pewien, jak długa droga jeszcze nas czeka, a mapa, którą dostaliśmy z Akademii nie jest zbyt dokładna. W sumie, gdyby się zastanowić, większości przeszkód na niej nie było - był tylko kierunek, jak iść, by się nie zgubić.
Przysiadam w końcu na jakimś skalnym występie, a mój ogon sam zaczyna unosić się i opadać, wybijając nieokreślony rytm na posadzce. Rozkładam nieco skrzydła - drętwieją mi od ciągłego trzymania ich tuż przy ciele, byle tylko nie zawadzić nimi o jakiś ostry kawałek wystającej skały. Zaczynam zastanawiać się, o ile szybciej poszłoby suszenie Maebh, gdybym tylko potrafił ziać ogniem, i myśl ta niezmiennie mnie irytuje. Nabieram głęboko tchu, trzymam go przez moment w płucach, a potem wypuszczam gwałtownie. Jak zwykle - oddech zmienia się w poczerniały dym, nie ma w nim nawet jednej iskry. Prycham poirytowany.

Od Bastiana cd. Sekhmet do Rowana

Nie zdarzyło mi się jeszcze podróżować wozem. Zawsze podróżuję jednak na własnych skrzydłach, a jeśli muszę towarzyszyć komuś pozbawionemu tej wygody, wtedy po prostu poruszam się pieszo. Konno trochę jeżdżę, ale konie niespecjalnie mnie lubią - boją się skrzydeł, ogon je płoszy, robią się niespokojne, czując mój zapach. Cóż, smoki nie gardzą końmi, nie mają oporów przed zgarnięciem jakiejś kopytnej przekąski komuś z pola, więc może po prostu źle się kojarzę wierzchowcom?
Jedziemy na tym wozie, ja zaś skupiam się po części na widokach, w większej mierze jednak moją uwagę przyciągają moi towarzysze.
Maebh znam, już wcześniej los rzucił nas na pożarcie jakimś ruinom. Na szczęście jednak okazało się, że oboje jesteśmy na tyle niestrawni, że ruiny nie pożarły nas doszczętnie, więc chociaż tyle dobrego. Z dziewczyną dobrze mi się współpracuje. Wiem, że mogę na niej polegać, że dobrze sobie radzi, gdy trzeba praktycznych rozwiązań, a przy tym nie jest nadmiernie speszona lub sztywna, jak to się czasem zdarza ludziom w moim towarzystwie.
O Rowanie właściwie nic nie wiem. Fae zdaje się mi tajemniczy, ale ma w sobie aurę wojownika, choć innego, niż ja. Odnoszę wrażenie, że stanowilibyśmy dobry duet, gdyby trzeba było komuś coś ręcznie wytłumaczyć, jednak jak na razie nie miałem jeszcze okazji się o tym przekonać. Okazja - według mojej smoczej intuicji - zbliża się wielkimi krokami.
Sekhmet stanowi dla mnie pewnego rodzaju zagadkę i nie wiem, czego się spodziewać po kobiecie. Gdybym nie wiedział lepiej, przypisałbym ją raczej do akademii Corvine, nie do Ardem. Odnoszę wrażenie, że większości informacji o sobie kobieta woli nie zdradzać, preferuje osłonić je tajemnicą i utrzymywać tylko dla siebie, by użyć ich w odpowiednim momencie.
— Ze mną jest prosto — mówię, gdy zaczynamy omawiać to, kto z czym sobie najlepiej radzi i jakie są jego mocne czy słabe strony. — Potrafię walczyć i to idzie mi najlepiej. Preferuję walkę wręcz, potrafię posługiwać się mieczem i włócznią, mogę też walczyć gołymi rękami.
To mówiąc wyciągam dłonie, te zaś zmieniają się nagle w smocze łapy. Czarne łuski okrywają mi ramiona po same łokcie, palce stają się nagle grubsze i dłuższe, bardziej kanciaste, zaopatrzone w czarne jak smoła, ostre pazury.
— Może te moje ręce nie są takie gołe — dodaję, chowając z powrotem łuski i szpony, przywołując swoje dłonie do ich ludzkiej, mniej groźnej formy. — Grunt, że właściwie nigdy nie jestem bezbronny.
— A jak szybko jesteś w stanie latać? — pyta Rowan, zerkając na moje skrzydła.
— Dosyć szybko — odpowiadam. — Ale szczerze? Lepiej sprawdzam się na długich dystansach.
Nie ma co tego ukrywać - nie jestem genialnym lotnikiem, nie potrafię przemieszczać się zbyt szybko, ani wykonywać skomplikowanych akrobacji w powietrzu. Moje ciało jest na to zbyt ciężkie, ma to jednak swoje dobre strony. Ciężko sprawić, że skręcę z raz wybranej trajektorii, potrafię lecieć stabilnie nawet przy trudnej pogodzie. Niestraszne mi zimno i zawieje.
— A byłbyś w stanie kogoś unieść? — wtrąca Sekhmet.
— Tak, byłbym — zerkam na całą trójkę, zastanawiam się chwilę. — Myślę, że mógłbym unieść każdego z was i przetransportować na jakąś odległość. Ale z manewrami mogłoby być ciężko.
— Może będziemy mieli szczęście i nie trzeba będzie żadnych powietrznych manewrów — dodaje Maebh, uśmiechając się.
— A jak z bronią dystansową? W końcu chyba o tym nie powiedziałeś…? — znów odzywa się Rowan.
— Potrafię obsługiwać łuk. Ale strzelanie wolę zostawić innym — podsumowuję krótko.
— A jak z zianiem ogniem?
No i pięknie, pada to pytanie. Maebh rzuca mi spojrzenie - ona też kiedyś o to pytała, wie dobrze, że pytanie o ogień mnie irytuje. Bo, co tu dużo mówić, po prostu tego nie potrafię, i choć staram się, to mi nie wychodzi. Zaciskam dłonie, na moment odwracam wzrok ku przewijającemu się wokół nas krajobrazowi.
— Słabo, nie ma co na to liczyć — mówię w końcu.

niedziela, 6 marca 2022

Od Maebh CD Bastiana

Jak to mówią, im dalej w las, tym więcej drzew. Tak i podczas naszej misji każda przeszkoda stawała się coraz trudniejsza, a te piekielne przejście w dół było zaledwie drugą z nich. Gdy schodziliśmy w dół, schodki wydawały się być wręcz mikroskopijne, niektóre ledwo mieściły nasze stopy. Jakby ktoś specjalnie zaprojektował je tak, aby chyba tylko wyjątkowo mali ludzie mogli używać ich bez większych problemów. Duże wysokości nie robiły na mnie wrażenia, o ile widziałam co znajduje się pode mną. W tym przypadku czekała nas tylko ciemność, miałam wrażenie, jakbyśmy w niej tonęli coraz bardziej z każdym stawianym przez nas krokiem. Podczas tej monotonnej wędrówki naszło mnie na wiele przemyśleń oraz literackich porównań kierunku naszej podróży. Co jakiś czas robiliśmy przerwę, a ja unosiłam latarnię na nieco dalszy kawałek przed nami żeby zorientować się w sytuacji. Naprawdę myślałam, że te schodki nie będą miały końca, a ja nie zliczę ile razy omsknęła mi się na nich stopa i prawie spadłam. Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy nie natrafiłam już na więcej stopni. Znacie to uczucie, gdy schodzicie po schodach niosąc coś dużego, co przysłania wam widok i nie widzicie, ile schodów zostało jeszcze przed wami, po czym próbujecie “schodzić” na płaskiej już powierzchni? Właśnie tak wtedy miałam. Nie wiem jak Bastian, ale ja wtedy głęboko odetchnęłam. Oczywiście nie z ulgą, bo czekała nas na pewno nie jedna taka przeprawa. Zarządziłam krótką przerwę na chwilę odpoczynku i zjedzenie czegoś. Potrzebowaliśmy uzupełnić nieco energii, tej moralnej również. Wymieniliśmy nieco doświadczeń z naszych szkół, po czym ruszyliśmy dalej.
O dziwo następna droga wydawała się być zupełnie normalna. Bez śmiercionośnych pułapek czy porywistego podmuchu wiatru, który bawiłby się twoją osobą niczym liściem i ciskał nim o każdą możliwą ścianę. Zaczęłam się nawet przyzwyczajać do panującej wokół ciemności. Miałam wrażenie, że moje oczy tak już przywykły do mroku, że gdybym wyszła wtedy na światło słoneczne, to promienie wypaliłyby mi spojówki. Kolejne piętnaście minut spaceru zaprowadziło nas do czegoś w stylu wielkiej groty. Było w niej o dziwo całkiem jasno, a przynajmniej na tyle, że latarnia wydawała się być w tamtym momencie zbędna. Przed nami tym razem ukazał się mostek przechodzący przez wodospad jakiegoś podziemnego źródła. Rozejrzeliśmy się w każdym możliwym kierunku żeby przypadkiem nic nas nie zaskoczyło, ale wydawało się być bezpiecznie. Jedyne co poddawaliśmy wątpliwościom, to to, co znajdowało się lub mogło znajdować po drugiej stronie tamtego wodospadu. Tym razem definitywnie nie było już odwrotu. Zrobiliśmy szybki test desek, które wydawały się na spokojnie wytrzymać ciężar naszych ciał. Nie zwlekając zbyt długo, zaczęliśmy przeprawiać się przez mostek, a ostatnim zmartwieniem pozostawała prawdopodobnie chłodnawa woda. Im bliżej niej się znajdowaliśmy, tym głośniej zaczynało się robić. Nie zastanawiałam się zbytnio, jak uniknąć bycia mokrą, w mojej głowie w tamtej chwili nie istniało żadne rozwiązanie na to, a przynajmniej nic nie przychodziło mi na myśl. Swoją drogą ledwo je słyszałam, nie mówiąc o słyszeniu jakichkolwiek słów padających z ust Bastiana, toteż moich uszu nie sięgnęła jego propozycja zakrycia skrzydłem.
- Zacze…! - usłyszałam, ale było już za późno.
Zacisnęłam zęby i z ogromną determinacją przeszłam przez taflę opadającej wody, dopiero po fakcie orientując się, co się stało. Obejrzałam się na chłopaka, który spokojnie przeszedł, zakrywając się jako tako skrzydłem. Wyglądałam przy nim co najmniej jak mokra kura, i to z tych ras, które są wyjątkowo pierzaste.
- Noo cóż… Nie wiadomo, kiedy stąd wyjdziemy, prysznic może się przydać - powiedziałam, dłońmi odgarniając z twarzy stróżki wody do tyłu jak gdyby nigdy nic.

sobota, 5 marca 2022

Od Sekhmet cd Maebh do Bastiana

Delikatny, choć momentami zrywający się w mocniejszych podmuchach, wiatr rozwiał niedbale spoczywające na ramionach włosy, czym siedząca na kamiennych schodach kobieta zdawała nieszczególnie się przejąć. Cała jej uwaga skupiona była bowiem na trzymanym w dłoni z lekka przyozdobionym pergaminie, którego treść, sądząc po wyrazie jej twarzy, nie zdawała się szczególnie na nią wpływać. Misja? Minęło trochę czasu, odkąd pozwolono opuścić jej mury akademii, udać się w nieznane dotąd miejsce, a tym bardziej dźwigać na swych barkach tak ogromną odpowiedzialność. Nie sądziła, że po ostatniej bójce, w którą niczym głupawy szczeniak dała się wciągnąć, i tymczasowym zawieszeniu jej we wszelkich aktywnościach poza akademickich, przyjdzie jej jeszcze uczestniczyć w czymś podobnym. A przynajmniej nie w tak szybkim tempie. Nie zamierzała jednak narzekać, ba, można śmiało powiedzieć, że Sekhmet cieszyła się wręcz, że los zwrócił ku niej swój gorzki uśmiech, dając niepowtarzalną wręcz szansę. 
Nie zwlekała długo, by skierować się ku swemu pokojowi, z uwagą pakując swój skromny dobytek, nim na dobre opuściła duszące ją mury, rwąc się wręcz w kierunku oczekujących na nią wydarzeń.
~~~
Pomimo rozrywających serce emocji, natura dziewczyny nie pozwoliła jej tego po sobie poznać. Nie spieszyła się więc szczególnie, stawiając krok za krokiem z należytą gracją godną upadłej arystokratki. Gdy w końcu dotarła na miejsce, z pewną ulgą odkryła, że wszyscy, o których jej wspomniano, byli już na miejscu. Odetchnęła głęboko, ciesząc się, że nie będzie zmuszona do trwania w niezręcznej ciszy sam na sam z nieznaną dotychczas osobą, bądź, co gorsza, do podtrzymywania jakiejkolwiek rozmowy, z czym wątpiła, że dałaby sobie radę. 
Sekhmet bez słowa rozejrzała się wokół, poświęcając każdemu z nieznajomych należytą ilość czasu, próbując spamiętać jak najwięcej szczegółów, które mogłyby okazać się dla niej jakkolwiek przydatne. Gdy skończyła swą osobliwą ceremonię, dygnęła lekko, po chwili prostując się i unosząc dumnie podbródek ku górze.
- Sekhmet. Mam nadzieję, że zdołamy się dogadać. - Powitanie mogło zdawać się z lekka wymuszone i dyplomatyczne, lecz to jedyne, co było w stanie wówczas przejść dziewczynie przez gardło.
Pozostała trójka również zdradziła jej swe imiona, w mniej lub bardziej przyjazny sposób, a całej grupie nie pozostało nic innego, jak wyruszyć w dalszą drogę. Wsiedli do powozu, nieszczególnie wiedząc, co czeka ich, gdy w końcu przyjdzie im go opuścić. Droga z Kernow do Me Shi nie należała bowiem do szczególnie krótkich, a tym bardziej przyjemnych. Nagła zmiana klimatu oraz przejazd przez Nevadę okazywały się szczególnie męczące - zwłaszcza dla Sekhmet, dla której na samą myśl o ponownym znalezieniu się w granicach plugawej ojczyzny wywracał się żołądek. Wdech, wydech. Dasz sobie radę, nie daj niczego po sobie poznać. 
Woźnica kilkukrotnie sprawdził jeszcze stan pojazdu, nim grupa w końcu opuściła granicę Kernow, a rozmyty na horyzoncie zarys stolicy w końcu zniknął im z oczu. Jechali w ciszy, jakby wciąż przyzwyczajając się do swego wzajemnego towarzystwa, bądź starając się rozgryźć tymczasowych kompanów, niekiedy jednak rozpoczynali rozmowę, wymieniając się uwagami na temat zleconego im zadania i strategiami, jakie mogliby objąć, choć z powodu niewielkiej ilości informacji, jakie otrzymali, drugi z tematów szybko porzucili na rzecz innych. Dziewczyna aktywnie włączała się do rozmowy, dorzucając swoje trzy grosze, lecz zdecydowanie chętniej z uwagą przysłuchiwała się każdemu wypowiadanemu przez pozostałych słowu, jakoby stanowiło ono najcenniejszą z informacji. I w pewnym sensie tak właśnie było - rozmowa szybko zeszła bowiem na temat indywidualnych zdolności, atutów, którymi każdy z nich mógłby przysłużyć się grupie oraz możliwym podziale ról na podstawie tychże atrybutów. 
Sekhmet pochyliła się lekko do przodu, z niecierpliwością wyczekując, co mieli do powiedzenia siedzący u jej boku kompani. 

<Bastian?>

czwartek, 3 marca 2022

Od Juraviel do Heavena

Złote światło kryształowych kandelabrów zalewa salę balową, wysokie lustra odbijają każdy, najdrobniejszy nawet refleks. Złote ramy, złote zdobienia, złote sztućce. Wszystko tonie w przepychu, odległą muzykę zagłusza szelest muślinów i koronek. Towarzystwo przepływa od miejsca do miejsca, grupki arystokracji dyskutują, spacerują, popatrują - zza rozedrganych parawanów wachlarzy błyskają spojrzenia. Czasem zaciekawione, czasem oceniające, najczęściej enigmatyczne, trudne do odcyfrowania, podszyte drobnym tchnieniem fałszu.
Juraviel stoi u szczytu prowadzących do sali schodów. Przez pewien czas jej wzrok błądzi wśród gości, starając się dostrzec znajome twarze i ocenić, do kogo powinna podejść jako pierwszego - komu najpierw się przedstawić, kogo pozdrowić zgodnie z etykietą. Dziewczyna odgarnia pasmo różowych włosów, miękki lok opada na odsłonięty obojczyk.
Tego wieczora Juraviel stawia na intensywniejsze barwy. Porzuca swoje typowe, pastelowe róże, na rzecz lejącej się sukni, lśniącej i udrapowanej tak, że przy każdym ruchu przypomina mieniące się, roziskrzone, nocne niebo. Głębia indygo ładnie kontrastuje z łagodną barwą starannie upiętych włosów, dopełnia pyszniącej się na nadgarstku bransoletki. Juraviel dostrzega jedną ze swych znajomych, ich spojrzenia krzyżują się, elfka unosi dłoń. Dłonią zbiera skraj sukni, krok za krokiem zaczyna schodzić w dół, po stopniach - w stronę gości, polerowanego parkietu i unoszącej się w powietrzu cichej muzyki.
— Pięknie dziś wyglądasz — mówi Tillaya, płynąc w jej kierunku. Szykowne, szkarłatne koronki spowijają jej smukłą sylwetkę sprawiając, że przyciąga wzrok. Złote włosy ma tego wieczoru rozpuszczone, falujące pasma zdają się lśnić w blasku kandelabrów.
Obie dziewczyny wymieniają nieco uprzejmości, przez moment rozmawiają niezobowiązująco, leniwie spacerując wokół parkietu. Tillaya wzrokiem wskazuje stół pełen przekąsek, Juraviel uśmiecha się, wyłapując spojrzeniem swoje ulubione ciasteczka z marmoladą. Proste, niewymyślne, jednak to właśnie takie słodycze najbardziej jej pasują. Następuje chwila dyskusji nad akademią Corvine, Tillaya jak zwykle wypytuje o interesujących chłopców, Juraviel zbywa temat śmiechem.
Potem spotykają starszego arystokratę w otoczeniu dam, Juraviel i Tillaya witają się, pozdrawiają, opowiadają, co tam w domu, jak się miewa matka, czy ojciec zdrów, jak im idzie w szkołach. I znów - niezobowiązująca rozmowa, nieco uprzejmości, nieco dziewczęcego śmiechu, gdy ktoś żartuje. A potem obie wymawiają się, kłaniają i podejmują swój spacer.
Kolejne przystanki, kolejne twarze i osoby, z którymi należy wymienić nieco słów, pokazać się, pozdrowić. Juraviel, cudownie nieświadoma tego, że za jej sylwetką podąża jeszcze jedna para oczu, spokojnie bawi się na przyjęciu. A oczy te nie należą do żadnego cichego adoratora - tylko do porywacza, ukrywającego się wśród rozbawionego towarzystwa, czekającego tylko na odpowiedni moment, by zniknąć w mroku wraz ze swą zdobyczą.
— Muszę cię komuś przedstawić — mówi nagle Tillaya, jej uśmiech nie zwiastuje niczego dobrego.
Juraviel zna ten uśmiech aż za dobrze, Tillaya znów myśli tylko o jednym.
— Och, niech zgadnę - poznałaś jakiegoś interesującego mężczyznę…
Druga dziewczyna zbywa przytyk gestem.
— Nie wiem, czy jest interesujący. Ale ma ładną twarz, a to już jakiś początek, prawda? Wcześniej go tu nie widziałam, podobno pochodzi gdzieś z Azebergu.
Juraviel parska śmiechem.
— Dobrze, już dobrze. Prowadź w takim razie.

Od Juraviel do Ruiji'ego

W porównaniu do jej pokoju w domu, jej pokój w akademiku Corvine wydaje się tak mały i prosty. Niemalże spartański. Podłoga z jasnego drewna pachnie sosnową żywicą - ledwie tego ranka ktoś ją starannie wypastował. Proste ściany straszą absolutną pustką, biurko zdaje się nieco zbyt kanciaste, łóżko - schludne, acz nadto wąskie. Jedna szafa, jedna skrzynia, brak toaletki z dużym lustrem.
Jednak Juraviel uśmiecha się na ten widok, a pierwsze ukłucie rozczarowania w jej sercu zmienia się w energię do działania. Prawdziwa dama nie narzeka. Prawdziwa dama bierze los w swoje ręce i nawet, jeśli te ręce są drobne i słabe, stara się działać, zmienić coś, poprawić. Chociażby nie wiem, jak niewielka była ta zmiana, liczyło się działanie, chęci i starania.
Juraviel przechodzi wolnym krokiem przez pokój. Jej palce muskają kanciastą ramę łóżka, przesuwają się po pustym parapecie, dotykają pozbawionej ozdób klamki szafy. Zmieni to. I ma już nawet plan.


Dwa tygodnie później pokój jest gotowy. Na parapecie stoją doniczki z kwiatami - zieleń liści wylewa się poza krawędź, barwa kwiatów śmieje się, przełamując zimową szarość za oknem. Biurko nie straszy już pustym blatem - teraz z boku stoi gustowna lampka w kształcie kołyszącego się, rozkwitłego dzwonka, w środku pali się pachnąca świeczka, rzucając miękkie, złote światło na resztę pomieszczenia. Kolejne kwietne lampki i świeczniki stoją tu i tam, ich blask przynosi na myśl tańczące w leśnej kniei światła świetlików. Proste łóżko zyskuje wielobarwną, tkaną kapę, pod ścianą pojawia się bogactwo miękkich poduszek. Szafa zostaje ustrojona ozdobną girlandą z delikatnych, robionych na szydełku kwiatków, - podobnie wyglądała też skrzynia - zaś na środku pokoju pyszni się miękki, włochaty dywan. Tak, teraz pokój wygląda tak, jak powinien. Ma w sobie magię i urok, jaki może wnieść jedynie kobieca ręka.
Juraviel stoi przed lustrem - zawiesiła je po wewnętrznej stronie drzwi od szafy i teraz ma swoją małą, rozkładaną toaletkę. Dziewczyna przygląda się swojej sukience, po raz ostatni poprawia włosy, przez moment zastanawia się, które kolczyki założyć. Wybiera w końcu swoje ulubione, te w kształcie rozkwitłych róż. Chce się tego dnia czuć pewnie i swobodnie, a cóż doda jej więcej pewności siebie, niż ulubione kolczyki, które dostała od matki na swe trzynaste urodziny.
Gruby płaszcz ląduje na ramionach, kaptur skrywa starannie spięte włosy. Juraviel wsuwa dłonie w rękawiczki, przymyka szafę, a następnie wychodzi - choć do balu jest jeszcze trochę czasu, choć dopiero wieczór ma przynieść wyzwanie, dziewczyna musi przecież poznać tego, z kim ma współpracować, a także tego, kogo im obojgu przyjdzie ochraniać.


Posiadłość barona Villemont kryje się pod puchatą pierzyną świeżo spadłego śniegu. Niczym ozdoba zamknięta w śniegowej kuli, śmieje się płynącym z okien blaskiem, dekoracyjnym frontonem i pastelową barwą. Zamieciono cały śnieg z drogi dojazdowej do pałacyku, Juraviel szybkim, drobnym krokiem przecina brukowany dziedziniec, pozwalając by zimowy wiatr rozwiał nieco jej płaszcz. Dociera do drzwi, stuka kołatką. Za drzwiami - sługa. Rozpoznaje ją, pomaga zdjąć płaszcz, pomaga zmienić buty na te bardziej oficjalne i szykowne. A następnie prowadzi w stronę gabinetu barona, gdzie na Juraviel ma już ponoć czekać i syn barona, i ów tajemniczy Ruiji. Juraviel nie wie, czego spodziewać się po drugim chłopaku, nie rozmawiała z nim wcześniej, nawet go chyba nie widziała. Z innej akademii, z innego miejsca, stanowi dla niej trudną do odcyfrowania zagadkę. Jak potoczą się ich wspólne losy? Trudno powiedzieć.

Od Hiromaru cd. Neriny

Powiem tak - może i byłem mężczyzną (młodym, ale nadal), więc powinienem generalnie… ogarniać, ratować ludzi i radzić sobie z rzeczami. Jednakże trzeba było jeszcze brać poprawkę na to, że - co tu dużo mówić - byłem raczej pierdołą i to mnie trzeba było ogarniać i ratować, a z rzeczami raczej sobie nie radziłem. Dlatego może sam fakt tego, że udało się wyciągnąć naukowców z zalanej pieczary, zaś podziękowania dostałem i ja, i Isagomushi (te od Neriny), a potem ja i Nerina (tym razem od samych zainteresowanych) był co najmniej… egzotyczny. Ale nie powiem, bardzo miły - mógłbym zacząć się przyzwyczajać. Isa już się chyba przyzwyczaił - po całej akcji demon czuł się trochę oklapnięty, ale widać buziak od Neriny wrócił mu wszystkie siły.
I gdy wydawało mi się, że całość jest już zakończona, wtedy padły te słowa:
— Dziękujemy wam, nasi bohaterowie. Co możemy w zamian dla was zrobić?
Mnie - zatkało. Nerina okazała się nieco przytomniejsza.
— Naprawdę, nie potrzeba nam niczego. Sama wdzięczność wystarczy. Cieszymy się, że są panowie cali — odpowiedziała uprzejmie, jednak naukowcy okazali się równie uparci w swych postanowieniach, co w swoich próbach ochrony próbek i sprzętu.
— Uratowanie życia to zbyt poważna rzecz, by samo podziękowanie starczyło. Poza tym - jest jeszcze kwestia sprzętu i naszej pracy. Gdyby nie wy, wszystko to by przepadło — wyjaśnił jeden z mężczyzn. — Już trudno powiedzieć, co byłoby gorsze.
Dobór priorytetów już mnie nawet nie zdziwił, skoro naukowiec właśnie powiedział, że nie wie, czy gorsza byłaby utrata życia czy próbek z porostami.
Popatrzeliśmy na siebie z Neriną, ale nic nie przychodziło nam do głowy. Nie wiedzieliśmy, czego sobie życzyć, zaś jakieś banalne poproszenie o wynagrodzenie pieniężne zwyczajnie nie wydawało się nam stosowne. To byłoby tak, jakbyśmy wyznaczali cenę tego, ile jest warte życie danej osoby. Próbowaliśmy jeszcze przez chwilę walczyć z uporem mężczyzn, ale oczywiście na próżno.
— Już wiem — powiedział jeden z nich, otwierając swoją torbę. Rzeczy w niej już wyschły, naukowiec przegrzebał wrzucone tam bibeloty. — Jest pewna rzecz…
Uniosłem brew, znów wymieniliśmy z Neriną porozumiewawcze spojrzenia, czekając na to, co mężczyzna wymyśli.
Tymczasem zaś naukowiec dobył czegoś, czego się kompletnie nie spodziewaliśmy. Były to dwie muszelki na krótkich rzemykach. Mężczyźni wyciągnęli je w naszą stronę.
— Proszę - to zaklęte muszle. Na pewno przydadzą się wam w przyszłości — powiedzieli zgodnie, ja zaś nie miałem nawet czasu by dopytać, jak dokładnie te muszle są zaklęte i co takiego robią.
Z wdzięcznością przyjęliśmy z Neriną podarunki, a naukowcy zaczęli się zastanawiać, jak wynagrodzić też Isagomushiego. Demon, słysząc swoje imię, poderwał się znad mojego ramienia, z zaciekawieniem patrzył na obu mężczyzn. Isa jakoś nie próbował wymówić się od podarku i był bardzo szczęśliwy, gdy dostał do zjedzenia strzępek jakiegoś niemożliwie egzotycznego i rzadkiego porostu. Trochę mnie zaskoczyło, że naukowcy postanowili podzielić się z demonem częścią swojej pracy, ale cóż - nie zawsze byłem w stanie przewidzieć, co im chodziło po głowie.

Od Eny CD. Hiromaru

Ze szczeniakiem wtulonym w ubranie z samego rana poszedłem do wioski. Kolejny dzień napraw zapowiadał się równie męcząco, co poprzednie. Zdawał się być jeszcze bardziej ciężki ze względu na młodego wilka, którego większość mieszkańców z chęcią by się pozbyła. 
Dotarłem pomiędzy zniszczone budynki niedługo później. Wieśniacy nie zwrócili na mnie większej uwagi. Byli całkowicie pochłonięci pracą. Dzisiaj, jak zauważyłem, zajmowali się obudową dachów domów, których fundamenty dobrze się trzymały. Porozstawiane rusztowania i inne konstrukcje otaczały zabudowania, a na ich szczytach znajdowali się budowlańcy. 
Przywitałem się z kilkoma znajomymi osobami, próbując dowiedzieć się, od czego dzisiaj powinienem zacząć. Ku mojemu zdziwieniu, dostałem naprawdę dziwne zadanie. 
Ze względu na to, że na dachach mieli już wystarczająco dużo rąk do pracy, przeznaczono mnie do pomocy kobietom, które właśnie zajmowały się różnego typu robótkami. Niektóre szyły ubrania, inne przygotowywały zioła, a pozostała grupka między innymi przygotowywała kosze czy sieci. 
Dołączyłem do kobiet, które plotły kosze. Nigdy wcześniej się tym nie zajmowałem, ale wyglądało całkiem ciekawie. Po krótkich wyjaśnieniach i poznaniu tajników robienia wiklinowych przedmiotów, byłem gotowy do pracy. 
Kątem oka spoglądałem na wilczka. Szczeniak biegał wesoło wokoło, ale nie oddalał się ode mnie. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby wrócił w moje pobliże. Z oderwanych liści udało mi się sklecić dla niego kulkę. Teraz malec biegał wesoło za nową zabawką, co chwila przewracając się, podskakując czy warcząc. 
Jego sielankowy obraz zwrócił uwagę siedzących obok mnie wieśniaczek. Mimo wcześniejszej niechęci wobec wilczka, teraz zachwycały się jego urokiem. Byłem z tego powodu zadowolony. Im więcej osób przekona się do osieroconego zwierzaka, tym lepiej. 
Pleciony przeze mnie kosz po długim wysiłku w końcu zaczął jakoś wyglądać. Nawet przypominał domyślny przedmiot. Jak na pierwszy raz, czułem się całkiem z niego dumny. 
Wilczek zmęczony zabawą, zabrał swoją piłeczkę i położył się obok mnie. Wtulił się w mój płaszcz i zasnął. Podniosłem go i położyłem pomiędzy swoimi nogami - siedziałem aktualnie w pozycji lotosu, więc spokojnie znalazło się tam dla niego miejsce. Nie przerywając pracy na dłużej, wróciłem do dalszego plecenia kosza. 
Faktycznie była to praca bardzo wciągająca. Wiklina była giętka i prosta w użyciu. Zbliżałem się do końca, ale potrzebowałem wyjaśnień, jak zwieńczyć samą górę kosza. Starsza kobieta musiała mi to wyjaśnić dwa razy, ponieważ ta czynność wydawała się być znacznie bardziej skomplikowana. Ostatecznie udało mi się skończyć swój pierwszy kosz. Nie wyglądał może tak dobrze, jak te przyrządzone przez mieszkanki wioski, ale nie wyróżniał się specjalnie. Na pewno będzie doskonale pełnić swoja funkcję. 
Miałem się już zabrać za kolejny wiklinowy przedmiot, kiedy do wioski dotarł Hiromaru. Szybko się przywitaliśmy i nawiązaliśmy rozmowę na temat naszego aktualnego spędzającego sen z powiek tematu.
- Porozmawiałem z kolegą ze starszego rocznika - opowiadał Hiromaru, siadając obok mnie. - Zasugerował, żebyśmy spróbowali nauczyć wilczka czegoś i pokazali to wieśniakom. To powinno im udowodnić, że wilczek nie jest groźny i że da się go wyszkolić. Dowód powinien najlepiej na nich zadziałać, a poza tym - to będzie też dobre dla niego. - W tym miejscu wskazał na szczeniaka, którego wziąłem na ręce. - Musi mieć trochę rozrywki i wyzwań. Bez nich nie będzie się rozwijał.
Zgodziłem się z pomysłem Hiromaru. Nauka szczeniaka sztuczek na pewno wpłynie na jego sympatię wśród mieszkańców wiosek. Gdyby nauczyć go tropić, polować, bronić wieśniaków oraz przynosić różne rzeczy, byłby niesamowicie przydatny! Patrząc jednak na zaspanego, lekko oderwanego od rzeczywistości malca wiedziałem, że czeka nas wiele pracy. 
Wtedy przypomniałem sobie o pewnej sprawie, o której wczoraj całkowicie zapomniałem. Szybko podzieliłem się nią z Hiromaru, który wyraził swoje zainteresowanie.  
- Musimy nadać mu imię - odparłem, głaszcząc zwierzaka pomiędzy uszami. 
- Właśnie! - przytaknął chłopak. - Całkowicie wypadło mi to z głowy! Myślałeś już o jakimś?
- Cóż, podoba mi się Willow - odpowiedziałem niepewnie. - Ale jeśli masz jakąś inną propozycję, daj znać. 
Prowizorycznie przyjęliśmy "Willow", ale jeśli wpadlibyśmy na coś innego, mieliśmy wspólnie przedyskutować sprawę. 
- Myślisz, że od jakich komend powinniśmy zacząć? - zapytałem Hiromaru. Sam miałem marne umiejętności trenowania zwierząt. Nigdy nie miałem przyjemności tego robić. Liczyłem, że przeszkolony chłopak będzie miał więcej pojęcia, co robić. 
- Musimy zacząć od czegoś prostego - powiedział Hiromaru. Z kieszeni wyjął mały pakunek. Odpakował jego zawartość. Były to kawałki suszonego mięsa. Chłopak wyjaśnił, że będą to nagrody za dobrze wykonaną sztuczkę.
- Coś typu "siad"? - zapytałem. W naszej posiadłości było kilka psów obronnych. Wszystkie znały podstawowe komendy. "Siad" wydawało mi się najłatwiejszą do nauczenia. 
- Myślę, że będzie odpowiednia na sam początek - zgodził się Hiromaru. 
Odłożyłem szczeniaka na ziemię. Chłopak stanął przed nim i pokazał mu kawałek mięsa. Szczeniak czując smakołyk zaczął radośnie biegać wokoło niego i żebrać o przekąskę. 
- Siad, Willow, siad - powtarzał Hiromaru, trzymając nagrodę nad głową wilczka. Ten, nie mając już siły na dokazywanie, w końcu usiadł i zaczął wpatrywać się w kawałek mięsa. Dopiero wtedy otrzymał smakołyk od chłopaka.
- Świetna robota! - pochwaliłem. Po kilku takich próbach Willow zaczął rozumieć, że jeśli usiądzie grzecznie, po chwili dostanie nagrodę. 
- Jest naprawę mądry - przyznał Hiromaru. - Powtarzajmy mu "siad" do końca dnia. Powinien szybko załapać, o co chodzi. 
- Masz rękę do zwierząt - powiedziałem, uśmiechając się w kierunku chłopaka. 
Wróciliśmy do pomocy w wiosce. Hiromaru został i pomógł robić kosze. Wilczek wrócił do zabawy, a my w międzyczasie przypominaliśmy mu o wykonaniu komendy "siad". Willow szybko załapał, co musi robić, słysząc nazwę sztuczki, automatycznie siadał. 
- Idzie mu coraz lepiej - stwierdziłem z uśmiechem na ustach. Oparłem się delikatnie o robiony właśnie przeze mnie kosz. - Jakiej komendy nauczymy go później?

<Hiromaru?>

środa, 2 marca 2022

Music...

....is the universal language of mankind

art by Kuzuvine

|Godność| Juraviel Cedrella Avelyn Touel'alfar
|Pseudonim| Tak naprawdę nie ma pseudonimu, jednak co poniektórzy mówią o niej Różana Panna
|Rasa| Elfka leśna
|Wiek| 16 lat
|Płeć| Kobieta
|Pochodzenie| Kernow
|Orientacja| Demiseksualna
|Rodzina|
Juraviel wychowała się w niewielkim dworku rodu Touel'alfar - rodu może niezbyt bogatego i niezbyt wpływowego, ale za to z starego, szanowanego, z bogatą i rozbudowaną tradycją. Od dziecka matka wpajała jej zamiłowanie do piękna i wrażliwość na przyrodę oraz sztukę. Juraviel zawsze podziwiała swoją matkę za jej grację i rozwagę, zaś ojca - za odważne i mężne serce. Dziewczyna ma bardzo dobre stosunki z całą swoją rodziną, przez cały pobyt w Corvine pisze do wszystkich długie i obszerne listy.

  • Avelyn Brainne Ioriel Touel'alfar (matka) - jest dla Juraviel niedoścignionym wzorem damy, kobiety i pieśniarki (głos). Dziewczyna chętnie zwierza się matce z trapiących ją problemów i słucha wszystkich jej rad.
  • Ganarel Alarith Deylasan Touel'alfar (ojciec)
  • Juraviel ma jeszcze sześć młodszych sióstr

|Charakter| Juraviel od zawsze pragnęła być damą z prawdziwego zdarzenia - roztropną, łagodną i kochaną przez wszystkich. Dziewczyna ma miłe usposobienie, zwraca uwagę na swego rozmówcę, nie umykają jej nawet najdrobniejsze szczegóły jego zachowania. Potrafi wypowiedzieć się na wiele tematów, a jeśli coś wykracza poza zakres jej wiedzy, stara się zadawać pytania i nadal prowadzić uprzejmą, zajmującą konwersację. Jest empatyczna, często aż za bardzo przejmuje się tym, co inni czują albo - co myślą o niej samej. Juraviel łatwo zranić. Zbyt często bierze do siebie słowa innych, doszukując się w nich drugiego dna, rozmyśla nad tym, czy jej słowa przypadkiem nie uraziły drugiej strony. Uważa, że każdy konflikt, nawet najtrudniejszy i najbardziej skomplikowany, można rozwiązać spokojną rozmową. Każda przemoc jest dla niej zła, nie widzi żadnego sensu i powodu, dla którego należy sięgać po broń.
|Umiejętności|

  • Juraviel całkiem dobrze radzi sobie z łukiem - talent, który przejawiają chyba wszystkie elfy. Nie lubi jednak walki, nie chce też polować. Dla niej łuk to bardziej narzędzie, którego można użyć na turnieju, niż broń z prawdziwego zdarzenia.
  • Jej głos potrafi wzbudzić magię i sprawia, że rośliny jej słuchają. Juraviel najchętniej używa swej mocy, by poprosić kwiaty by zakwitły, bądź drzewa, by wydały owoce. W sytuacji zagrożenia potrafi sprawić, że rośliny ją obronią, ale bardzo nie lubi tego robić i ma wyrzuty sumienia, jeśli je o to poprosi.
  • Większość swoich zaklęć rzuca za pomocą pieśni, więc zajmują nieco czasu.
  • Bardzo ładnie śpiewa - nie trzeba długo jej namawiać, by coś zaśpiewała.
  • Chętnie tańczy - zarówno wysublimowane, dworskie tańce, jak i nieco luźniejsze choreografie.
  • W wolnych chwilach maluje i wyszywa. Chciałaby również zająć się poezją, ale jak na razie jej próby wychodzą dość marnie i wstydzi się swoich wierszy. Uważa, że prawdziwa dama powinna również radzić sobie i z tym. Może pewnego dnia i dla niej przyjdzie czas, że jej wiersze będą chociażby zadowalające.
  • Zna podstawy pierwszej pomocy, ale jej nauka jest dla niej bardzo trudna - Juraviel robi się niedobrze na widok krwi i ran.

|Inne|

  • Jest wegetarianką. Nie potrafi wyobrazić sobie skrzywdzenia zwierzęcia.
  • Jest oburęczna.
  • Jej ulubioną formą spędzania wolnego czasu jest przyjęcie herbaciane lub spacer.
  • Chętnie gra w gry planszowe.
  • Kocha kwiaty, a jej ulubiony kolor to różowy.
  • Głos

|Sterująca| ChaosHead#5945

Szablon
Pandzika
Kernow