Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

niedziela, 29 listopada 2020

od Luciena c.d. Dante- Obóz

 Wolałem nie wychylać się przed szereg. Dopiero wieczorem dowiedziałem się o tym jakże głupim obozie, który według mnie nie miał największego sensu. Uczniowie lepsi i bardziej doświadczeni mogli skończyć zabawę w dwie sekundy, jednakże nie mogli we ze względu na własną drużynę jak i inne. Sądziłem, że cały ten czas spędzę nudząc się i patrząc jak reszta mojej ekipy próbuje złożyć jakikolwiek plan, jednakże przybycie nowego ucznia nieco mnie zaintrygowało. Przypatrywałem mu się z daleka, próbując oszacować jego umiejętności i moc. Jednakże musiałem z tym zaczekać, nie chciałem przecież od razu do niego podbijać, nie wiadomo jakie ma wobec nas odczucia, chociaż wydawać się mógł miło, nigdy nie wierzyłem w uśmiechy innych.Wraz z Rowanem sądziliśmy, że postawienie obozu akurat teraz nie był dobrym pomysłem, ale wiedzieliśmy, że reszta właśnie akurat tego chciała. Nie mogliśmy ich ciągnąć na siłę, dlatego po dłuższej chwili wszystkie namioty stały już w naszym prowizorycznym obozie. Usiadłem na ściętym pniu drzewa, przyglądając się lasowi znajdującemu się za nami - znajdowaliśmy się coraz bliżej gór, gdzie mieliśmy znaleźć kryształy, które mieliśmy zdobyć. Nie wyglądała groźnie, jednak wiedziałem, że to nie będzie takie proste, przecież nauczyciele nie kazali by nam wejść do zwykłej jaskini tylko po to by znaleźć sobie świecidełka i tak po prostu wyjść.  Westchnąłem głośno, chowając twarz w dłoniach. Ile to jeszcze potrwa?

~*~

W nocy obudził mnie głośny huk. Wybiegłem prędko, widząc, że las płonie, a wiatr przysuwa płomienie coraz bliżej nas. Dante stał już na polance, wpatrując się w żywioł pochłaniający wszystko na swojej drodze. Głupi ja, powinienem zostawić cienie by pilnowały obozu. Już miałem iść budzić pozostałych, gdy nagle zobaczyłem postaci wybiegające z bezpiecznej części drzew. Uciekały w popłochu a ja już wiedziałem, że to pewnie oni podpalili nas. Jednakże...Nie rozumiałem dlatego powietrze miało dziwny zapach, tak dziwny i unikatowy, że nie wiedziałem skąd go pamiętam. Moje cienie zaczęły wić się, oczyszczając powietrze, a ja zacząłem dokładniej oglądać otoczenie. Wokół nas latały dziwne małe drobinki, przypominające popiół, jednakże ich żółty odcień nie uradował mych myśli.

- Dante nie wdychaj tego! - krzyknąłem do chłopaka, który spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - To trucizna, musieli ją zostawić w lesie i teraz wraz z dymem dostała się do powietrza.

Jednym susłem znalazłem się w namiotach innych, budząc ich. Po drodze wyjaśniłem szybko co się stało i podczas gdy inni pakowali rzeczy, ja oceniałem stan ognia. Okryłem innych własnymi cieniami, przez co trucizna nie mogła się dostać do ich układu oddechowego, jednakże czułem, że długo tak nie wytrzymamy. Zacisnąłem pięści. Nie zdążymy. Mógłbym ich przeskoczyć pod górę, jednak najpierw musiałbym zdjąć z siebie osłonę przed trucizną. Spojrzałem się za siebie. Nie zdążymy. W ciągu pięciu sekund złapałem wszystkich wraz z ich dobytkiem i przeskoczyłem z nimi wręcz pod bramy groty. Czułem, że oddychanie stało się ciężkie, ale przynajmniej oni musieli znaleźć kryształ byśmy wygrali. Mojemu organizmowi potrzeba było około godziny by wyprzeć szkodliwą substancję z organizmu. Wszyscy siedzieli na ziemi, powstrzymując nudności związane z przeskokiem. Czekałem na nich przy wejściu, ścierając pot z czoła.

- Musimy uważać, coś tam jest.

Ostrożnie podeszli pod górę. 

Pearl?

sobota, 28 listopada 2020

Od Pearla c.d. Lyanny

Patrzył dużymi, błyszczącymi oczami na koyoonriego, który bez żadnych przeszkód dawał mu się głaskać. Zwierz już wcale nie wyglądał na groźnego, a ciekawość młodego charuliana tylko się nasiliła. On dotykał najprawdziwszego koyoonriego! Wręcz go miział, a ten cicho mruczał z zadowolenia! Gdyby rodzina o tym usłyszała, nie uwierzyłaby mi!
Będąc bardzo blisko stworzenia postanowił wykorzystać okazję, by mu się dobrze przyjrzeć. Ciemne, ale gdzieniegdzie bardzo jasne, zimne pióra, mocne przednie łapy, zgrabne tylne, długi ogon i wielkie, przepiękne skrzydła. Ogólną budową trochę przypominał Charulę – ale tylko trochę. Charula miał pysk zamiast dzioba, mniej piór i był o wiele większy.
Na samą myśl o bóstwie dopadła go nostalgia, piórka, podobnie jak powieki, nieco opadły. Ilekroć choć trochę dłużej pomyślał o nim, o rodzinie i domu, pojawiała się tęsknota. Stracił to wszystko, a do tak strasznej tragedii doprowadzili głupi i bezduszni ludzie! Poprzysiągł sobie, że jeśli kiedykolwiek ich zobaczy, zemści się w najboleśniejszy i najokrutniejszy dla nich sposób.
– Wszystko w porządku? – usłyszał wtem.
Zamrugał parę razy, podniósł wzrok na stojącą obok niego Lyannę. Dziewczyna wpatrywała się z nieco widocznym w oczach zmartwieniem, ale też pewną ciekawością.
– Mhm – przytaknął, jednocześnie odpędzając negatywne myśli.
Powrócił do głaskania Aegona, chwilę później zmierzył jego przód wzrokiem. Wypatrzył jedno miejsce koło głowy; zaczął je drapać, gdy nagle stwór położył się, jakby właśnie doznał największych w świecie rozkoszy. Pearl zamrugał parę razy, przyjrzał mu się uważnie. Czyli trafił w najodpowiedniejsze miejsce.
Lyanna patrzyła na swojego pupila z pewnym zdziwieniem na twarzy, chwilę później przeniosła wzrok na Pearla.
– Wow, trafiłeś w punkt, którego drapanie najbardziej lubi – powiedziała. – Skąd wiedziałeś?
W odpowiedzi Pearl wzruszył ramionami.
– Dużo ma tak – odparł.
Spędził w dziczy z przeróżnymi stworzeniami wystarczająco dużo czasu, by znać ich zachowanie, nawyki i czułe punkty, a także móc to wszystko przewidzieć u innych. Kontakty ze zwierzętami podobnymi do tych, które znał nie było takie problematyczne – każda grupa miała jakieś wspólne cechy. A jednak leśna wiedza przydaje się poza lasem. Chociaż... byli w lesie. I to dotyczyło zwierzęcia, które... cóż, jest zwierzęciem i w ogóle.
Chwilę spędził na dalszym mizianiu Aegona. Lyanna obserwowała go uważnie w milczeniu, jakby nad czymś się zastanawiała, lecz w końcu postanowiła spytać:
– Mieszkasz blisko?
– Nie – odparł niemal od razu charulian. – Mój dom las, ale daleko. Dalej niż tu.
Za bardzo nie myślał nad tym, co mówi, bardziej skupiony na głaskaniu niż czymkolwiek innym.

Lyanna?

środa, 25 listopada 2020

Od Darumy cd. Mavena - Obóz

 Spojrzałem z politowaniem na namiot. Jak niby miałem się tam wyspać? Leżenie na ziemi całą noc, po tym jak przywykłem do wygód dworskich poduszek i koców, zapowiada się udręką. Westchnąłem ciężko i wszedłem do środka. Po szybkim ogarnięciu jakiegokolwiek chociaż trochę wygodnego legowiska, usiadłem na ziemi. Zapowiadała się ciężka noc. Chciałem więc jak najszybciej zasnąć. Kręciłem się jednak w kółko, najpewniej przeszkadzając swoim towarzyszom. Dopiero po upływie dłuższego czasu udało mi się zasnąć. Mimo to, co chwilę budziłem się i musiałem przeciągnąć, aby rozgrzać zdrętwiałe części ciała. Nienawidzę obozów. Za rok nie zgodzę się na niego pojechać. Nigdy więcej.
***
- Jak się spało? - Obudziły mnie słowa poznanego wczoraj chłopaka. Wstałem niemrawo z ziemi. Wszystko mnie bolało. 
- Niezbyt przyjemnie - odpowiedziałem niemrawo. Marzyłem, aby powrócić do akademika, gdzie mogłem wylegiwać się na stosie poduszek. 
Wtem z krzaków wyskoczyła bestia. Na samym początku ogarnął mnie niepokój. Myślałem, że zaatakowało nas jakieś dzikie, łaknące krwi leśne cholerstwo. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że musi to być demon Mavena. Z pyska podążającej w naszym kierunku istoty zwisał zając. Poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle. Biedny zwierzak...
- Możemy zrobić śniadanie reszcie! - Chłopak wydawał się być podekscytowany. Ja jedynie przytaknąłem niepewnie w odpowiedzi i odszedłem, aby nie patrzeć na to, co zaraz się stanie.
Rozpaliłem ognisko. Chciałem ogrzać się przy ciepłych promieniach, ponieważ poranki z dnia nadziej były coraz chłodniejsze. Dodatkowo, reszta drużyny najpewniej będzie chciała zjeść zająca, a lepiej, by nie próbowali skonsumować go surowego. Mi udało się znaleźć przygotowane przez nauczycieli wczoraj sucharki. Dopóki nie znajdę w lesie niczego lepszego, będę zmuszony zadowolić się nimi.
- Co tak dobrze pachnie? - Jedna z naszych towarzyszek weszła na polanę. Od razu dołączyła do Mavena, który opiekał już mięso. Lyanna wróciła do obozu niedługo później. 
Wspólnie podzielili się śniadaniem. Maven przygotował również porcje dla mnie. Oczywiście uprzejmie odmówiłem.
- Nie jesteś głodny? - zapytał, nie kryjąc zdziwienia. 
- Jestem - odparłem. Wskazałem równocześnie na sucharki. - Nie jadam mięsa. 
Ciemnowłosy chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. Bez słowa wszyscy skończyliśmy posiłek. Śniadanie reszty drużyny było znacznie pożywniejsze niż suche ciastka, którymi musiałem się zadowolić. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze wśród drzew jakieś jadalne jagody. Ewentualnie grzyby. Za nimi również nieszczególnie przepadałem, jednak nie mam zbyt wielkiego wyboru. 
- To od czego zaczynamy? - zapytała Lyanna, kiedy wszyscy przygotowaliśmy się do dalszej drogi. 
- Naszym zadaniem jest odnalezienie smoczych piór - przypomniał Maven, spoglądając na wręczoną nam na początku wyprawy mapę. - Nie wydaje się to być prostym zadaniem...
- Smoki najczęściej żyją w górach - odparłem, wspominając lekcje o magicznych stworzeniach. - Myślę, że w tutejszych też powinniśmy znaleźć jakiegoś przedstawiciela tego gatunku. 
Wspólnie więc zgodnie ustaliliśmy, że obierzemy kurs na piętrzące się przed nami wzniesienia. Miałem nadzieję, że szybko uda nam się odnaleźć poszukiwane pióra i wrócić do głównego obozu w jednym kawałku. Liczyłem, że przy odrobinie szczęścia nie będziemy musieli stawać do walki z żadnym przerośniętym gadem.

Lyanna?

poniedziałek, 23 listopada 2020

Od Dantego c.d. Rowana - Obóz

 Wieść o nowym uczniu rozeszła się wyjątkowo szybko jak na akademię. Nowa twarz na szkolnych korytarzach, które mimo wszystko od jakiegoś czasu były już w połowie puste. Większość z uczniów praktykowała coś na rodzaj obozu w tym tygodniu, niezwykle interesujące. Kilka grup, niewielkich, po kilka osób wyruszyły w dziki las, mając ze sobą jedynie namioty i jakieś drobne pomoce. Mieli oni bowiem odnaleźć punkt wyznaczony na mapie, jednak nic nie mogło  być tak proste, na drużyny wyczekiwały najróżniejsze wyzwania o różnym poziomie trudności. I wiecie co? Już pierwszego dnia edukacji w tej niezwykłej akademii, chłopak imieniem Dante został wyznaczony i poproszony o dołączenie do wyzwania. Rychło w czas, obóz rozpoczął się paręnaście godzin wcześniej  a młodzieniec dopiero co został zakwalifikowany na uczelnie. Jedyne co to zdążył się rozpakować i coś przekąsić. 

- Przepraszam, ja na obóz. Gdzie mam się zgłosić? - zwrócił się do wysokiego, w kwiecie wieku mężczyzny. Był on jednym z nauczycieli.

Uczony popatrzył na niego zza swoich okularów i uśmiechnął się pod nosem jakby rozbawiło go najzwyklejsze pytanie chłopaka.

- Oh, grupy wyruszyły dziś rano, gdzieś się podziewał młodzieńcze? Ah, no tak, ty musisz być tym nowym Zaklinaczem. Dante jak mniemam. - skrzydlaty uśmiechnął się lekko, jak to zwykle robił, po czym przytaknął lekko głową i rzekł: 

- Bardzo mi miło profesorze, wszakże muszę już ruszać. - ponaglił mężczyznę nie zapominając o uprzejmości. 

Nauczyciel spojrzał do swojego notatnika, pomyślał trochę i ponownie spojrzał w czarne oczy Dante.

- Dołączysz do Drużyny Białych Drzew, chłopcy sami wymyślili te nazwę - zaśmiał się jakby chciał podkreślić kreatywność swych podopiecznych - w drużynie są sami chłopcy;  Lucien, Anien, Rowan i Pearl, on jest dowódcą. 

W ten właśnie sposób Charlotte szedł brzegiem rzeki kopiąc mały kamyczek  i co chwilę rozglądając się za niejaką młodzieżą, która miała być w okolicy. Na sobie miał koszule, płaszcz, czarne spodnie i swoje ulubione buty, które były w nienagannym stanie. Pora dnia była dosyć późna, zaczynało się ochładzać i ściemniać, było wręcz nieprzyjemnie. Cała ta sytuacja lekko go podirytowała, szedł tak już Bóg wie ile czasu a po uczniach ani śladu.

Po niedługim czasie od zapadnięciu zmroku udało mu się usłyszeć głosy, ciche co prawda i światło ogniska. Nie śpiesząc się dążył w kierunku obozu i już po chwili dostrzegł rozłożone już namioty. On swój dalej niósł na plecach. Gdy podszedł wystarczająco blisko młodzież siedząca przy ognisku jak na zawołanie zerwała się na dwie nogi zdezorientowana.

Pierwszy podszedł do skrzydlatego wysoki mężczyzna o jasnych włosach i wrogiej minie. Przyglądnął się Dante i lekko skrzywił.

- Kim jesteś? - wywalczał po czym podszedł do niego niższy chłopak o licznych zdobieniach swojego wyglądu między innymi piórami czy błyskotkami.

- Dante, zostałem przydzielony do tego oddziału - odrzekł a następnie wskazał na namiot w swojej niebieskiej torbie. Uśmiechnął się ciepło jak to miał w zwyczaju i podszedł trochę do swoich rówieśników. - miło mi was poznać.

Już po chwili wiedział że niski nastolatek znany był z imienia Pearl M'Acrei, był on charulianem czyli jego nietypowy wzrost był chyba normalny dla istot tego pochodzenia. Nie mówił dużo, sprawiał wrażenie jakby małomównego. Był na swój sposób uroczy. Po chwili skrzydlaty dowiedział się jak wołają na tego wysokiego, groźnego, młodego mężczyznę, szczycił się on bardzo pięknym imieniem - Rowan. Pasowało w stu procentach. Po nie długim czasie poznał również Aniena i Luciena. Anien - nieśmiały szesnastolatek który na szczęście Dante, również należał do Akademii Sarlok. Lucien zaś nie specjalnie zainteresowany był przybyciem rogatego. Chłopak sprawiał wrażenie niechętnego do rozmowy i niezbyt zadowolonego. Po krótkiej wymianie zdań z nowymi znajomymi, Dante skierował się w trochę oddalone i dosyć przestronne miejsce by rozstawić swój namiot. Rozłożył materiał by następnie za pomocą specyficznych drutów stawić nieduże,  przenośne schronienie. Był z siebie niezwykle dumny ponieważ od zawsze nie miał ręki do takich prac a dziś wyszło mu to wyjątkowo szybko.  Po skończonych robotach zwrócił swój wzrok ku nowym towarzyszom siedzącym przy wielkim ognisku. Anien wydawał się mu przyglądać właśnie dlatego, skierował się ku niemu .

- Dante, mam rację? - spytał młodszy by upewnić się jak wołać na chłopaka.

Anien?

Od Darumy cd. Luciena

 Obserwowałem wychodzącego z biblioteki Luciena. Wyszedł porozmawiać z nieznaną mi kobietą na temat jednego ze składników. Jak mnie pamięć nie myliła, były to łzy feniksa. Nigdy w życiu nie spotkałem się z tym legendarnym stworzeniem. Czy naprawdę możliwe będzie odnalezienie go w celu otrzymania brakującej rzeczy? Przygryzłem policzek od środka. Miałem nadzieję. 
Stojąca obok mnie kobieta zaproponowała poinformowanie o całej sprawie głowy dworu. Nie miałem ku temu żadnych obiekcji. Udałem się za nią. Jedynie pomoc książąt mogła nam umożliwić wykonanie eliksiru. Muszą się zgodzić.
Po krótkiej rozmowie z młodzieńcami, kobieta zaprowadziła mnie do ogrodów w środku których znajdowała się szklana kopuła. Właśnie w tej niecodziennej zielarni zaczęliśmy poszukiwania odpowiednich roślin. Pierwszy raz miałem przyjemność oglądać niektóre znane mi jedynie ze stron podręczników kwiaty czy trawy. W pamięci recytowałem właściwości kilku z nich. Ból brzucha, mdłości, zakażona rana....
Z zamyślenia wyrwał mi głos kobiety. 
- Wiesz, jak zbierać mandragorę? - Na zadane pytanie, podszedłem do niej, spoglądając na podłużne, zielone liście.
- Potrzebujemy korzenia, prawda? - przypomniałem, patrząc zaciekawiony na roślinę. Ze szkoły pamiętam, że nie należy ona do najłatwiejszych do zdobycia, a dodatkowo nieumiejętne zbieranie jej może przynieść nieprzyjemne skutki.
- Owszem - przytaknęła kobieta. - Masz wyostrzony słuch, jak się domyślam? 
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Faktycznie moje uszy zapewniały o wiele lepszą słyszalność. Wystarczyło postawić je pionowo i żaden dźwięk mi nie umknie. 
- Pisk mandragory może ogłuszyć, a nawet zabić - wyjaśniła moja rozmówczyni. Oczywiście wiedziałem o tym doskonale. Owa roślina została opisana dokładnie w trzecim podręczniku do zielarstwa, a ja czytałem go z pięć razy. 
- Może lepiej wyjdę - odparłem i skierowałem się w stronę drzwi. Kobieta jednak mnie zatrzymała.
- Potrzebuję twojej pomocy - przyznała. - Proszę - dodała, podając mi pokruszone liście nieznanej mi rośliny. - Sprawi ona, że na koło godzinę całkowicie ogłuchniesz, ale krzyk mandragory stanie się dla ciebie nieszkodliwy. Oczywiście sama też go zażyję. To najlepszy sposób na poradzenie sobie z tą rośliną - wyjaśniła pewnym głosem. Chwilę później, dopóki jeszcze oboje mogliśmy się komunikować, kobieta opowiedziała mi o tym, jak zebrać mandragorę. 
Zjadłem gorzkie zioło. Wtedy ogarnęła mnie nieprzyjemna, głucha cisza. Rozejrzałem się niepewnie, zaskoczony nieznanym dotąd uczuciem. Przez chwilę nawet straciłem równowagę i potknąłem się o własne nogi. Moja towarzyszka wyjaśniła mi wcześniej, że takie objawy przejdą po chwili. 
Kiedy oboje byliśmy już gotowi, kobieta wspomagając się łopatką, wykopała ruchomy, brzydki korzeń. Mandragora przez chwilę machała łapkami, otwierając małą paszczę najszczerzej jak tylko potrafiła. Cieszyłem się, że nie słyszę jej krzyku. Musiał być okropny. 
Moja towarzyszka wyciągnęła z kieszeni małe zawiniątko. Było w nim kilka jagód, które po chwili kobieta wsypała roślinie do buzi. Po chwili brzydki korzeń przestał się ruszać. Równocześnie, czego domyśliłem się po jego mimice twarzy, zamilkł. 
Uśmiechnąłem. Udało nam się! Dalej w milczeniu zebraliśmy resztę roślin i wróciliśmy do budynku. Oczywiście, dalej nic nie słyszałem. Było to dość zabawne uczucie. Mijani mieszkańcy dworu próbowali nawiązać z nami rozmowę, a ja widziałem jedynie, jak ruszają ustami. Kobieta pokazywała im upolowaną mandragorę, na co kiwali głowami i odchodzili rozbawieni. Chciałem, aby to nieprzyjemne uczucie głuchoty już minęło. 
Wtedy poczułem nagłe szturchnięcie w ramię. Odwróciłem głowę, spoglądając na Luciena. Chłopak wpatrywał się we mnie przez chwilę szczerze zaskoczony. Powiedział coś, ale nie udało mi się tego odczytać z ruchu warg. 
Uśmiechnąłem się niezręcznie i pokazałem na korzeń. Nie słyszę cię. 

Lucien?

Od Mavena do Dantego

 Dzisiejsze ćwiczenia nie były wcale miłe, nasza nauczycielka nie miała zbytnio dobrego humoru, co tylko pokazywał wściekły demon kręcący się wokół niej. Pomimo tego lekcja była ta jak milion poprzednich - ćwiczenie ataków i synchronizacji ze swoimi demonami. W naszej klasie było tylko dwóch uczniów mających więcej niż jednego demona, dlatego ja i Iris musieliśmy przykładać do tego większą wagę. Czułem jak pot lał się po moim ciele, chociaż ogień wrzący w moich żyłach sprawiał, że szybko parował, nie dając nawet szansy wsiąknięciu mu do materiału mojej koszuli. Kochałem zaczynać początek tygodnia w taki oto sposób - potyczkami między uczniami by ściągnąć z siebie częściowy stres. 

Gdy już nauczycielka miała nam podziękować za lekcje i powiedzieć co mamy robić za tydzień, do sali weszła nieznana nam wszystkim osoba. Czarnowłosy powoli podszedł do naszej grupy, a za nim kroczył jego demon. Deva najeżyła futro ale już po chwili przyglądała się stworzeniu z ciekawością, pewnie obserwowała swojego nowego wroga. Chłopak nie wydawał się speszony bądź przestraszony widząc swoją nową klasę. Wpatrywał się w nas tak samo jak my w niego, bez skruchy i strachu w oczach. 

- W końcu przyszedłeś - Diana zmierzyła go wzrokiem. - To wasz nowy kolega, Dante. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego problemu jeśli chodzi o nową osobę w grupie. Bez popisywania się.

Nikt nawet nie zareagował na jej słowa. Nasza klasa miała jedną, najgorszą wadę pod całym niebem, każdy każdego traktował jak wroga. Ja nie miałem takich upodobań, dlatego zbytnio się tym nie przejmowałem ale lekcje z takim nastawieniem nie należały do najprzyjemniejszych.  Ale nie miałem innego wyboru niż spokojne znoszenie tego dzień w dzień, byle by przetrwać i zdać tą szkołę.

- Maven, mam nadzieję, że go oprowadzisz - nauczycielka mruknęła i wyszła bez dalszego słowa z sali. Zmrużyłem oczy, patrząc w ślad za nią, nie zwracając uwagi na uśmieszki innych. Zawsze przecież zostanę pupilkiem dyrektorki. Poczułem gniew Devy przelewający się przez mój umysł, jednak Artis skutecznie ją tamował, by nie przejęła nade mną kontroli. Powoli wszyscy opuszczali salę, podczas gdy ja stałem i wpatrywałem się w podłogę. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Większość nowych uczniów było z pierwszych klas, dlatego nie miałem problemu z ich oprowadzeniem, jednak to był chłopak w moim wieku, najpewniej z takim samym doświadczeniem. Westchnąłem. Czy naprawdę ja zawsze musiałem się tym zajmować? Jednakże wiedziałem, że nie powinienem się tak wobec niego zachować - w końcu przecież nic mi nie zrobił. 

- Jak już zdążyłeś się pewnie dowiedzieć jestem Maven, przewodniczący jakże urokliwej i cudownej klasy - kiwnąłem w jego stronę delikatnie głową. - A to Deva i Artis, moje demony. Nie wiem czy byłeś już u dyrektorki, ale po oprowadzeniu cię, możemy do niej pójść.

Dante?


niedziela, 22 listopada 2020

Od Azriela cd Colette

Choć ponowna wizyta młodszego brata napełniła Azriela niewyobrażalną wręcz furią, a sam chłopak  w duchu przygotowywał się już na kolejny doszczętnie zrujnowany rodzinną manipulacją i knowaniami dzień, interwencja Colette okazała się dokładnie tym, czego demon wówczas potrzebował. I choć z całą pewnością nie spodziewał się ani jednego słowa, które opuściło wówczas usta jego współlokatorki, obecna w jej oczach irytacja skutecznie utwierdziła go w przekonaniu, że mówiła prawdę, a każdy jej gest był absolutnie szczery. Chłopak uśmiechnął się więc skrycie, czując niezwykle osobliwe, rozlewające po całym ciele ciepło, wzbierające na sile z każdą kolejną sekundą - czy właśnie tak objawiała się szczera sympatia? Świadomość, że ktoś posunął się do kłótni w twoim imieniu? Azriel wiedział jedynie, że cokolwiek skłoniło wówczas Colette do działania, było dla niego niezwykle istotne, a on sam był szczerze wdzięczny za każdą sekundę tej chaotycznej pseudodyskusji. I choć gdy Magnus zdecydował się opuścić w końcu próg ich pokoju, Azriel w końcu zabrał głos, pragnąc wyrazić swą wdzięczność, zdał sobie sprawę, że absolutnie nie ma pojęcia, jak powinien to zrobić, a wszystkie zdania, które sklecał na poczekaniu, absolutnie nie spełniały swej funkcji. W końcu zamilknął więc, pozwalając dziewczynie zająć się swoimi własnymi sprawami - zbłaźnił się już wystarczająco i nie powinien tego dalej ciągnąć. Odczekał więc chwilę, nim z ogromną niechęcią wypisaną na twarzy zaczął szykować się na swe nadchodzące, aż nadto nużące zajęcia.
***
Chłodne powietrze zdawało się wybawieniem w porównaniu z duszącą atmosferą akademickich sal - przez ostatnie godziny Azriel z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem, za nic w świecie nie potrafiąc skupić się na wypowiadanych przez profesorów słowach. Litery zlewały się w jedno, a ton głosu, niby kołysanka, obciążał powieki. Sytuacji z nastawieniem Sullivana ani trochę nie poprawiał fakt coraz częstszych wizyt Magnusa, które w przeświadczeniu demona były jedynie ciszą przed burzą, na którą ten z całą pewnością nie był jakkolwiek gotowy. Był zwyczajnie zmęczony i gdyby tylko mógł, oddałby wszystko, by choć przez chwilę odpocząć od całego rodzinnego zamieszania. Dręczony własnymi myślami leżał więc na łóżku, wpatrując się tępo w sufit, przerywając swe zajęcie jedynie na chwilę, gdy Colette powróciła do pokoju, by minuty później zniknąć w łazience, a pomieszczenie raz jeszcze przepełniła przytłaczająca cisza przeplatana jedynie stłumionym dźwiękiem bieżącej wody. Sytuacja szybko skomplikowała się jednak, gdy dziewczyna zawołała go, sprawnie tłumacząc powód całego zamieszania - Azriel westchnął ciężko, powstrzymując się od komentarzy na temat dbania o własne rzeczy, nim bez większego pomyślunku pochwycił znaleziony w rzeczach Colette ręcznik, zaciskając dłoń wokół klamki łazienki. 
- Otworzę je trochę i podam zgubę, dasz radę go złapać? - Zapytał, wsuwając rękę przez szparę w drzwiach, samemu wciąż pozostając jednak w głównej części pokoju.
- Nie ma szans, za daleko. - Stwierdzenie Colette poskutkowało serią stłumionych przekleństw ze strony Azriela. 
Zawahał się na chwilę, czując pewną blokadę przed naruszeniem prywatności swej współlokatorki, nie był bowiem pewien, czy gdy znajdzie się już w środku, nieumyślnie nie uzyska łatki zboczeńca - za wszelką cenę wolałby uniknąć bowiem postawienia Colette w niekomfortowej sytuacji. Ostatecznie westchnął jednak ciężko, zauważając, że nie ma większego wyjścia.
- Dobra, wchodzę. - Odczekał chwilę, nim przekroczył próg łazienki.
Gorące, wilgotne powietrze uderzyło go niemal natychmiastowo, a uporczywe starania trzymania wzroku na odpowiednim poziomie, by nie dostrzec za dużo, okazywały się wyjątkowo niefunkcjonalne, wkrótce sprawiając, że z trudem unikał uderzania głową w podwieszone pod sufitem instalacje. I choć z początku udawało mu się na ślepo poruszać po wypełnionym parą pomieszczeniu, wkrótce mimowolnie uniósł wzrok, ku swojemu nieszczęściu, a może i szczęściu, dostrzegając przed sobą czekającą wciąż na ręcznik dziewczynę. I być może związane było to z faktem, że wpadł w zwyczajną, wewnętrzną panikę, a może i podświadomie robił to celowo, bo wampirzyca była według niego po prostu atrakcyjna, przyglądał się jej zdecydowanie za długo, by uznać to za przypadek. Na ziemię sprowadził go dopiero głos dziewczyny, którego przekazu nie był jednak w stanie zrozumieć, i szarpnięcie wyrywanego mu z dłoni ręcznika. I choć Azriel z jakiegoś powodu nie potrafił przyswoić sensu wypowiadanych przez Colette słów, szybko zrozumiał, że dziewczyna chciała zwyczajnie pozbyć się go w końcu z łazienki. Rzuciwszy więc pod nosem szybkie przeprosiny, ociągając się nieco, wrócił do pokoju, natychmiastowo kładąc się do łóżka.
- Jesteś, kurwa, idiotą. - Warknął sam do siebie, kładąc dłoń na skroniach. - Coś ty sobie w ogóle myślał. 
Chłopak był zwyczajnie zawstydzony własną postawą, w duchu dziękując, że dzięki rozległym poparzeniom twarzy, niemożliwym było dostrzeżenie niewątpliwie zdobiących jego policzki rumieńców. Leżał tak jeszcze dłuższą chwilę, nim dziewczyna bez słowa wyszła z łazienki, a Azriel nie potrafił za nic w świecie wyczuć, jak powinien się zachować - czy przeprosić za chwilę słabości, czy może udawać, jakoby cała sytuacja nigdy nie miała miejsca? Czuł się beznadziejnie zagubiony, niczym dziecko we mgle, nie mając bladego pojęcia, w którą stronę powinien się udać. Trwali więc przez dłuższy czas w ciszy, która z każdą kolejną chwilą stawała się coraz bardziej męcząca. W głowie naprzemiennie przewijał się ujrzany w łazience widok oraz myśli i plany o chwilowej swobodzie, które snuł podczas dzisiejszych zajęć. I choć z pozoru rzeczy te nie miały ze sobą zupełnie nic wspólnego, myśli Azriela wkrótce wypełnił dość ryzykowny, zwłaszcza w obecnej sytuacji, pomysł. Chłopie weź się w garść. 
- Colette... - zaczął w końcu, odwracając głowę w jej stronę - Nie mamy jutro zajęć, a ja od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego...nie chciałabyś może wyjść gdzieś, dosłownie gdziekolwiek, chociażby jutro? - Niemal natychmiastowo pożałował, że kiedykolwiek otworzył usta. - Nie mam bladego pojęcia, co robi się na takich wyjściach, ale jestem pewien, że znaleźlibyśmy zajęcie. W Kernow raczej nie sposób się nudzić. Jeśli chcesz oczywiście. - Dodał znacznie ciszej, ponownie wbijając wzrok w sufit.

[Colette? Is that a date??? ] 

Od Castora do Dantego

Głośne trzaśnięcie drzwiami poprzedzające głuche uderzenie upadających na podłogę książek z całą pewnością przebudziło wszystkich zajmujących okoliczne pokoje uczniów - Castor był jednak zbyt pochłonięty własnymi myślami, by przejąć się przeciągłym syknięciem zmęczonej współlokatorki oraz kilkoma roznoszącymi się echem stuknięciami w ściany jego pokoju. W pospiechu pozbierał więc cały rozsypany dobytek, upychając go do i tak przepełnionej już podróżnej torby. Westchnął ciężko, z bólem serca pozbywając się kilku usytuowanych na wierzchu przedmiotów, niejednokrotnie tęskno spoglądając w ich stronę, jakby poważnie rozważając użycie iluzji do stworzenia kolejnej walizki. I choć pokusa z każdą chwilą wzbierała na sile, zdrowy rozsądek i ponaglający Castora czas ostatecznie zdecydowały o porzuceniu śmiałych fantazji. 

Gdy w końcu skończył, zdążył jedynie upewnić się, że wyrysowane przed zajęciami, fioletowe gwiazdki wciąż trzymają się na jego twarzy, nim rzucając pospieszne pożegnania, wybiegł z pokoju. Zawiłe korytarze Corvine zdawały się dla niego najprostszą drogą, jakoby tłumy uczniów nie stanowiły żadnej przeszkody - ekscytacja otrzymaną z rana wiadomością skutecznie odebrała elfowi zdolność logicznego spojrzenia na sytuację. W najśmielszych snach nie spodziewałby się bowiem, że ze wszystkich wybitnie uzdolnionych wychowanków akademii kruka, to właśnie jemu przypadnie obowiązek reprezentowania placówki podczas okazjonalnej wymiany studenckiej, ba, przez większość czasu uważał, że szkoła nie ośmieliłaby się zaryzykować wysłania go gdziekolwiek, gdzie ich surowe spojrzenie nie mogłoby sprawować nad nim opieki. A jednak się udało, a ekscytacja Castora z każdą chwilą stawała się coraz większa. I nawet w chwili, gdy przesiadując w napędzanej nieznaną mu magią bryczce, zmuszony był do wysłuchania listy obowiązujących go zasad i sztywnych zaleceń, myślami uciekał już w stronę nieznanych terenów Sarlok oraz czekających go przez najbliższe dwa tygodnie niewiadomych - jak odnajdzie się wśród związanych z demonami istot? Jak bardzo skryta przed światem placówka różni się od przepełnionego flegmatycznością i powagą Corvine? 
I choć podczas swej długiej, z całą pewnością nużącej podróży zdążył obmyślić setki mniej lub bardziej prawdopodobnych scenariuszy, wszystkie zdawały się nie mieć najmniejszego znaczenia, gdy w końcu stanął przed bramą zionącego chłodem budynku - w głowie nie pojawiła się nawet pojedyncza myśl, która powiązałaby wysnute na poczekaniu wizje z faktycznym stanem rzeczy. Stan otępienia nie trwał jednak długo - odczuwana wcześniej ekscytacja powróciła, przepełniając każdy skrawek jego świadomości, sprawiając, że Castor mimowolnie zignorował dalsze nakazy ze strony poinstruowanego przez grono pedagogiczne kierowcy, niemal natychmiastowo znikając wśród potężnie wyglądających, szkolnych murów. 
Poruszanie się w akademickim labiryncie korytarzy i nieznanych mu struktur okazało się niemałym wyzwaniem, które chłopak za wszelką cenę starał się jednak rozpracować na własną rękę - odpuścił dopiero w chwili, gdy zaintrygowane spojrzenia niektórych uczniów dały mu do zrozumienia, że nieustannie zataczał koło. 
- Cholera. - Westchnął, śmiejąc się pod nosem. - Chyba nie masz innego wyjścia. - rzucił pod nosem, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu kogoś, kto przyciągnąłby jego uwagę na tyle, by sprowokować go do podejścia
I choć wkrótce zdał sobie sprawę, że szkoła tonęła wręcz od ilości intrygujących indywidualności, z którymi Castor z przyjemnością uciąłby sobie krótką rozmowę, jego wybór padł na stojącego po drugiej stronie korytarza chłopaka - o wyborze owego nieszczęśnika zadecydowały w dużej mierze skrzydła, które były jednym z niewielu elementów, jakie elf potrafił dojrzeć z takiej odległości. Były naprawdę ładne, a fakt ten sam w sobie okazał się na tyle ważny, by Castor sekundy później wyrósł nieznajomemu przed nosem, uśmiechając się szeroko.
- Cześć, chciałbyś może uratować życie zagubionemu elfowi i powiedzieć, gdzie znajdę gabinet dyrekcji? - Przekrzywił nieznacznie głowę, przyglądając się bliżej swemu nowemu rozmówcy. 
I choć rogaty młodzieniec nie odpowiedział od razu, wkrótce Castor poznał odpowiedzi na wszystkie kryjące się w jego głowie pytania związane z planem budynku. Nim odszedł, podziękował pospiesznie, żegnając chłopaka niezwykle ciepłym, szczerym uśmiechem.

***

Nie potrafił usiedzieć w miejscu, gdy raz jeszcze zmuszono go do wysłuchania tych samych, nużących zasad - znał je już niemal na pamięć, włącznie z jakże charakterystyczną dla organów oświaty intonacją i manieryzmem, od którego powieki Castora niemal same się zamykały. Sarlok zdawało się jednak znacznie mniej zatracone w błędnym kole perfekcji absolutnej, sprawnie przechodząc do spraw, które faktycznie go interesowały - dzięki dogłębnej pogawędce dowiedział się, że przydzielono mu już jeden z pokojów w akademiku, a od jutra uczestniczyć będzie w niektórych zajęciach wraz z uczniami ze swej grupy wiekowej. I choć informacje na pozór nie zdawały się jakkolwiek interesujące, Castor nie potrafił doczekać się już zagłębienia w środowisko tak odmienne od tego, do czego zdążył przywyknąć - lecz tym, co zaintrygowało elfa najbardziej, była notka wydana przez dyrekcję, mówiąca, jakoby jeden z uczniów Sarlok miał posłużyć elfowi za osobliwego przewodnika, pewną pomoc w odnalezieniu się wśród nieznanych terenów i aktywności. 
Dante de Charlotte
Napisana ozdobnie na górze kartki tożsamość nie mówiła Castorowi absolutnie nic, a nim zdążył choćby zapytać, gdzie mógłby odnaleźć owego nieznajomego, drzwi gabinetu zamknęły mu się przed nosem, pozostawiając go samego wraz z kłębiącymi się w głowie, zupełnie nowymi pytaniami. Chłopak wzruszył jedynie ramionami, nie widząc sensu w dalszym zamartwianiu się całą sprawą - na pewno znajdzie okazję, by zadać je któremuś z uczniów. Wyciągnął więc z kieszeni otrzymany chwilę wcześniej klucz do tymczasowego pokoju, bez chwili zawahania ruszając w jego stronę, by odłożyć bagaż. I choć sklecony na poczekaniu plan zakładał jak najszybsze pozbycie się zbędnych ciężarów, ujrzany po drodze skrzydlaty chłopak, którego Castor miał już szansę wcześniej zaczepić, skutecznie sprawił, że elf niemal natychmiastowo porzucił swe postanowienia, raz jeszcze nachodząc nieznajomego mu młodzieńca.
- Cześć...znowu. - Śmiech elfa krył w sobie nutę wstydu brakami we własnej organizacji. - Mam kolejne pytanie, spadłeś mi z nieba w idealnym momencie! Czy wiesz, kto to i gdzie mógłbym go znaleźć? - Uśmiechnąwszy się szeroko, podsunął czarnowłosemu otrzymaną wcześniej od dyrekcji notkę, w duchu błagając, by udało mu się sprawnie odnaleźć odpowiedź.

[Dante? mam nadzieję, że będzie okej]

Od Luciena c.d. Darumy

 Nie spodziewałem się, że tak szybko coś znajdziemy. Lista w mojej dłoni wydawała się zbyt ciężka, patrząc na grubość papieru, na której się znajdowała. Czy damy radę to wszystko znaleźć? Wydawało mi się, że Daruma również zaczął w końcu mieć nadzieję, że nasza "misja" się powiedzie, wszystko miało swoje plusy - oprócz pomocy mu mogłem w końcu zapomnieć o swoich własnych problemów. 

- Zobaczę czy u nas w zielarni są te pozycje - wskazałem kilka roślin zapisanych na papierze ozdobnym pismem. - Ale z niektórymi będzie problem.

Kobieta pokiwała głową najpewniej wiedząc o co mi chodzi. Niektóre z tych przedmiotów były dostępne tylko na innych Dworach. Tam gdzie mieliśmy przyjazne relacje, nie było problemu, ale musiałem przyznać, że nie wszędzie tak przecież było. Jedna z rycin wydała mi się nad wyraz ciekawa. Podniosłem kartę ze stołu przyglądając się rysunkom na niej. Feniks. Zmarszczyłem brwi z trudem rozczytując znajdujące się na niej informacje. Nigdy nie widziałem feniksa, nie wiedziałem także, gdzie można je spotkać bądź znaleźć, ale znałem kogoś kto wiedział. 

- Pójdę do Amreny i zapytam o łzy feniksa - odparłem po chwili zastanowienia. Wiedziałem, że pewnie będzie wiedziała o czym mówię, czasem odnosiłem wrażenie że wie o wszystkim i o wszystkich, bo w niektórych sytuacjach było wręcz przerażające.

- Amreny? - Daruma spojrzał na mnie, pewnie nie przypominając sobie sytuacji bym o niej wspominał. Pewnie nie wiedział o kim mówię.

- To nasz stara znajoma, bardzo stara...Jest czymś nie z naszego świata, ale to dłuższa historia, po prostu, lepiej jej nie denerwować.

Meleke zaśmiała się pod nosem. Pewnie pamiętała swoje pierwsze spotkanie z nią, podczas którego Amrena nie chciała wyjść z biblioteki, była tak zaczytana, że wróciła do swojego mieszkania dopiero po dwóch dniach. 

~*~

Amrena siedziała na fotelu w swoim domu, naprzeciw palącego się ognia - ognia, który nigdy nie dawał ciepła, jednak sprawiał obraz normalności, w końcu jej nigdy nie było zimno. Przekroczyłem po cichu próg, sprawdzając czy Kasjana nie było w środku, nie byłem jeszcze przygotowany na konfrontacje z nim. Przynajmniej nie dzisiaj, nie teraz. 

W domu było zimno jak na tą porę roku. Okna były zasłonięte, firany nie przepuszczały nawet jednego promienia słonecznego, wiedziałem, że osoba tu mieszkająca nie lubiła słońca ale...Stal w jej oczach świeciła nawet bez niego, odbijała światło niewiadomego pochodzenia, co napawało ludzi strachem. 

- Rhys znowu przysyła swoje pieski zamiast samemu się stawić? - jej głos był oschły, jednak nie czułem by była zła, raczej...zmęczona. - To robi się już męczące.

- Akurat przybyłem w swej własnej, prywatnej sprawie. - wyjąłem zwinięty pergamin z kieszeni i rozłożyłem go na stoliku obok niej. - Wiesz coś o feniksie?

Jej źrenice zwęziły się, podczas oglądania ryciny ognistego ptaka. Przejechała palcem po jego głowie, jakby coś sobie przypomniała, jej uśmiech był dziwny, dlatego wolałem się jak na razie nie odzywać.

- Feniks, co? - wymruczała. - To stworzenie nie należy do w a s z e g o świata. Co od niego chcesz?

Przełknąłem ślinę. 

- Potrzebuje jego łez.

Musiałem się czegoś od niej dowiedzieć. Wiedziałem, że w tym samym czasie Meleke i Daruma rozmawiali z Rhysadrem i Kasjanem o reszcie składników, ale ten był wręcz niemożliwy do zdobycia. Ale czułem, że zapłacę za niego każdą cenę.


Daruma?

piątek, 20 listopada 2020

Od Lyanny CD. Pearl'a

 Chłopak był znacznie niższy ode mnie, w dodatku posiadał charakterystyczny strój oraz piórka. W pierwszej chwili uznałam go za zaklinacza ale to niekoniecznie mi pasowało to klasycznego opisu. Musiał być stworzeniem, o którym jest mowa w legendach i pieśniach ale nikt ich nigdy nie widział. Pearl również nie mógł należeć do Akademii Sarlok, staram się zapamiętywać twarze mijanych przeze mnie osób. “Może jest jeszcze dzieckiem?”, przeszło mi przez myśl ale z jakiegoś powodu nie chciałam w to wierzyć.
-Zły ? - posłał pytające spojrzenie mając na myśli mojego demona.
Zerknęłam na Aegona, który nadal czujnie obserwował Pearla. Pokręciłam głową.
-Jest potulny jak baranek i ciężko go zdenerwować - wytłumaczyłam ale chłopak zamrugał parę razy myśląc nad wypowiedzianymi przeze mnie słowami. Otworzyłam szerzej oczy w lekkim zdziwieniu. - Nie rozumiesz? - spytałam czujnie obserwując reakcję. Skłamie czy raczej przyzna się do tego faktu?
Niepewnie kiwnął głową ale chciał również zaprzeczyć. Nie spodziewałam się by mogło być inaczej ale z pewnością nie wiedział co z tym faktem zrobić. Porozumiewawczo popatrzyłam na Aegona, który stanął bliżej mnie szturchając delikatnie w ramię. Prawą dłoń zanurzyłam w jego grzywie drapiąc za uchem. Gardłowy pomruk zadowolenia wydobywał się z ciała demona. Chwyciłam dłoń Pearla na tyle lekko, że mógł z łatwością po prostu wyślizgnąć się z mojego uchwytu ale nie zrobił tego. Z lekką nieufnością ale również odrobiną ciekawości przyglądał się temu co właściwie robię. Aegon nachylił głowę pozwalając się dotknąć nowo poznanej osobie.
-Nie krzywdzi pierwszy - zastanawiałam się co jeszcze mogłabym powiedzieć. - Jest mój na zawsze, wieczność - liczyłam na to, że rozumie więcej niż mi się wydaję. Nie jest groźny więc uczynienie z niego swoim przyjacielem wcale nie było głupim pomysłem. 


Pearl? 


czwartek, 5 listopada 2020

Od Darumy cd. Luciena

Rozejrzałem się po przestronnej sali, w której owiał mnie charakterystyczny zapach starych tomisk. Biblioteka przypominała mi tą, którą znałem z Kernow. Wszędzie stały równo poukładane na regałach książki. Nie potrafiłem oderwać od nich wzroku.  
Kobieta ruszyła pomiędzy szafki, a Lucien usiadł na sofie. Ja dalej spoglądałem na zdobione okładki.
- Nie martw się, jestem pewny, że coś znajdzie. - Usłyszałem głos ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. 
Byliśmy o krok do osiągnięcia celu. Chociaż próbowałem nie dać tego po sobie poznać, czułem małą ekscytację. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest móc chodzić na dwóch nogach. Wydawało mi się to niezwykle dziwne. Czy to właściwie możliwe? Cztery kopyta znacznie ułatwiały sprawę. 
Wtedy ogarnął mnie lekki strach. Co, jeśli sobie nie poradzę? Jeśli nie dam rady przejść nawet kawałka? Możliwe, że utknę w tej formie na zawsze! Czy naprawdę tego chcę? 
Tak. Chcę. Zmarszczyłem brwi. Może w końcu będę wyglądać normalnie? Mój uśmiech osłab, kiedy wpatrywałem się w tomy. Jedyny centaur w rodzinie. Byłem ciekaw, czy cokolwiek by się zmieniło, gdyby tak, jak wszyscy, urodził się po prostu elfem. Zdecydowanie oszczędziłoby mi to problemów.
- Coś się stało? - Głos Luciena zadziałał kojąco na moje zmieszane myśli. Westchnąłem głośno. Nie miałem powodów, by ukrywać przed nim prawdę.
- Po prostu zastanawiam się, jak to wszystko się potoczy - wyjaśniłem, spoglądając na zmartwionego chłopaka. - Będzie dobrze - dodałem uspakajająco.
Kobieta powróciła do nas niedługo później. W dłoniach dzierżyła stos zwojów i ksiąg. Rzuciła to na stolik, który stał naprzeciwko sofy. 
- To będzie gdzieś tutaj - poinformowała. - Tylko musicie pomóc mi szukać.
Bez słowa podszedłem do książek i wziąłem jedną z nich. Zdmuchnąłem zalegający na stronicach kurz i otworzyłem księgę. Lucien i kobieta poczynili to samo. Usiadłem na zimnej posadzce i zacząłem przeglądać zawartość tomu. Napotkałem przeróżne zaklęcia, nawet takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Materiału było wystarczająco, abyśmy siedzieli tutaj do wieczora. 
Rzeczywiście tak było. Przepatrywanie dokładnie papierów to nurząca praca. W międzyczasie przyniesiono nam ciepłą herbatę do picia i niewielkie przekąski. 
Chociaż przerobiliśmy połowę zgromadzonych informacji, dalej nie odnaleźliśmy odpowiedniego zaklęcia. Szczerze zaczynałem wątpić, że nam się powiedzie. Dłonie miałem całkowicie zabrudzone kurzem, a głowę zamgloną mnogością nowopoznanych formułek.
- Mam! - Głos kobiety sprawił, że skoczyłem na równe nogi. - Znalazłam!
Zaraz z Lucienem dołączyliśmy do niej i pochyliliśmy się nad zwojem.
- To zaklęcie w dodatku z podaną poniżej miksturą to to, czego szukaliśmy - odparła z dumą. - Niestety, nie wszystkie składniki mamy w spiżarni - dodała, lekko się smucąc. - Będziecie musieli je zdobyć sami czy kupić. Sądzę, że nie są to łatwo dostępne rzeczy.
Zerknąłem na listę. Niektóre nazwy widziałem pierwszy raz na oczy.
- Jak długo będzie utrzymywać się efekt? - dopytywałem, mając na uwadze wcześniejszą niepewność.
- Koło tygodnia - wyczytała kobieta. - Ale można skrócić lub wydłużyć ten czas.
Zerknąłem na Luciena. Uśmiechał się. Pewnie jest dobrej myśli. Podobnie jak ja.
- To od czego zaczynamy? - zapytałem z ekscytacją, prostując się. Nie mogłem się doczekać!

Lucien?

Od Mavena c.d. Darumy - Obóz

 Wcale całe to zamieszanie mi się nie podobało, próbowałem nie ukazywać znużenia tą sytuacją, jednakże wiedziałem, że się z tego nie wywinę. Dyrektorka wszystkim uczniom życzyła powodzenia i widziałem, że była dumna, że kolejne pokolenie dorasta w murach jej szkoły, a jedno musiałem przyznać - wcale nie chciałem jej zawieść. 

Lyanna została liderem naszej drużyny, było mi to bardzo na rękę, ponieważ nie chciałem odpowiadać za innych, zawsze wolałem pracować sam by nie narażać innych na me głupie czasem pomysły. Dlatego też po rozłożeniu namiotów chciałem już iść już tylko spać, wstać rano i szybko wykonać te pytanie. Deva i Artis wciąż kręcili się wokół mnie, ale wzrok mojego jeleniowatego przyjaciela nieco mnie koiła - widać, że było to inteligentne zwierzę, wiedzące o swojej masie i sile, które w razie zagrożenia nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Nie poznaliśmy się jeszcze w 100%, spędziliśmy raptem kilka dni od upolowania go przed Devę w eterze. Jednakże wiedziałem, że wybór akurat tego demona był doskonały - idealnie uzupełniał mojego drugiego podopiecznego. Zająłem jeden z wolnych namiotów, Artis nie chciał wejść do środka, chciał zostać na warcie co doskonale rozumiałem, w końcu inne drużyny by mieć większą szansę na przetrwanie będą próbowały zabrać nam nas sprzęt i pożywienie, byle by pozbyć się konkurencji. Pogłaskałem go po szyi i ruszyłem wraz z Devą spać. Nie usypiałem jej, wolałem by była na wolności w razie jakiś niespodziewanych gości, w końcu nie tylko ja z Lyanną byliśmy z Sarlok - wielu innych zaklinaczy znajdowało się wokół nas. 


~*~

Obudziłem się dość wcześnie, wszyscy oprócz Darumy jeszcze spali - centaur najpewniej nie miał zbyt przyjemnej nocy z powodu nieprzystosowanego namiotu. Artis podbiegł do mnie i uderzył delikatnie porożem na powitanie, co nieco mnie zdziwiło, nigdy tak nie robił. Uśmiechnąłem się delikatnie i ruszyłem w stronę Darumy który pakował z powrotem do torby swój namiot.

- Jak się spało? - spytałem, nie wiedziałem jak inaczej mogę zacząć rozmowę. 

- Niezbyt przyjemnie - odparł. Czułem, że nie jest do mnie wrogo nastawiony, dlatego nie miałem zamiaru źle go traktować. Deva wyłoniła się zza drzew niosąc w pysku zająca. Położyła go pod moimi stopami, a jej pysk pełny we krwi odwrócił się w moją stronę.

- Możemy zrobić śniadanie reszcie.

Odszedłem kilka metrów od Darumy, wiedząc, że najpewniej nie będzie chciał widzieć jak oprawiam owego królika. Zrobiłem to wprawnie i szybko, rozdzielając kawałki mięsa od siebie. Centaur w tym czasie rozpalił ognisko. Poszedłem do przyprawy znajdujące się w moim plecaku i wtedy na polankę, ze swojego namiotu wyszła Colette.

- Co tak dobrze pachnie? - spytała.

Pokazałem palcem na piekące się mięso.

Colette?

Od Rowana c.d. Pearl'a - Obóz

 Nie sądziłem, że stanę się członkiem tak interesującej drużyny - Pearl, którego już kojarzyłem i mniej więcej znałem jego zachowania, Anien - tego komentować nie muszę i czarnowłosy, od którego poczułem zapach fae, czułem, że był mieszańcem, lecz nie wiedziałem z jaką rasą, dlatego wolałem jak na razie mu się przypatrywać. Westchnąłem rozglądając się wokół, wszystkie drużyny witały się ze sobą a jedynie my prawie się do ciebie nie odzywaliśmy. Patrzyliśmy na siebie tylko, ilustrując wzrokiem i czekaliśmy by ktoś zaczął cokolwiek robić. Nagle Pearl wyciągnął dłoń w moją stronę, podając mapę.

- Masz, to twoje - odparł, wlepiając we mnie swe oczy. Spojrzałem na kawałek papieru w mojej dłoni, przypatrując się elementom zaznaczonym czerwonym atramentem. Odnaleźć kryształy w jaskini, tak? Jaskinia była oznaczona małym jej obrazkiem, lecz żeby się do niej dostał, trzeba było przejść przez rzekę i małe pasmo górskie. Oni naprawdę sądzili, że zdążymy na czas tam dotrzeć i jeszcze stawić się w wyznaczonym miejscu? Pewnie po jednej zrobionej misji, czeka na nas kolejna. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się jak najszybciej tam dotrzeć, czułem, że Lucien się przysunął by samemu też patrzeć na mapę. Spojrzałem na niego z ukosa, ale postanowiłem się nie odzywać.

- Najlepiej by było iść po prostu tędy - wskazałem miejsce rzeki gdzie jej koryto jest najcieńsze, a droga wcale nie wydawała się długa. - Tutaj pewnie dotrzemy pod wieczór i będziemy mogli rozbić obóz bądź iść dalej, bo sądzę, że nikt z nas nie ma problemu z widzeniem w ciemności, mam rozumieć?

Pozostała trójka potwierdziła moje słowa, dlatego też plan już mieliśmy gotowy.  Wszyscy zaczęli ogarniać rzeczy, które zapakowali a ja ruszyłem po skromny prowiant, który szkoły przygotowały dla swoich uczniów - nie sprawdzałem nawet co znajduje się w pakunkach, rozdałem je reszcie, bez słowa. Coś czułem, że gorzej będzie nam przetrwać przez samych siebie a nie przez przeszkody na naszej drodze. 


~*~


Dojście do rzeki zajęło nam pół dnia. Podczas drogi rozmawialiśmy dość mało, ale każdy o kimś się dowiedział. Jednakże nadal nie znałem umiejętności tajemniczego chłopaka, który wciąż wpatrywał się w drogę przed siebie, ale wiedziałem, że nasłuchuje otoczenia. 

Woda przed nami pojawiła się dość szybko. Ostry i szybki nurt rzeki, wcale nie zachęcał do wejścia do niej, jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Pearl podszedł do samego brzegu, rozglądając się wokół. Obydwoje zaczęliśmy się zastanawiać jak przejść najbezpieczniej na drugą stronę. Niedaleko leżało przewalone drzewo, lecz jego stan nie gwarantował, że nie zawali się pod nami. Gdy tak łaziliśmy od drzew do rzeki zauważyłem osobę w skórzni po drugiej stronie. Co kur...

- Jak ty tam przeszedłeś?! - ryknąłem na całe gardło, przekrzykując wodę szumiącą pomiędzy nami. Lucien uśmiechnął się delikatnie i po sekundzie znalazł się obok mnie. Zmrużyłem oczy w jego stronę, czując, że zaraz zrobię mu krzywdę. - Jaśnie Pan nie pomyślał, że powinien wcześniej się pochwalić, że możemy przejść przez rzekę w CHOLERNE PIĘĆ MINUT?

Już chciałem podejść do niego bliżej, jednakże poczułem dobrze znaną mi dłoń, która złapała mnie za nagdarstek.

- Z-zostaw go - Anien stał obok mnie, wpatrując się w nas rozszerzonymi oczami.


Anien?

środa, 4 listopada 2020

Od Luciena cd. Darumy

Jego towarzystwo działało na mnie kojąco - niczego ode mnie nie chciał, nie oczekiwał ani nie naciskał, gdy nie chciałem mu czegoś powiedzieć. 

Spojrzałem na niego zastanawiając się nad jego słowami.

- W podziemiach Zamku znajdują się biblioteka, w której jest wiele starych ksiąg o magii, tej starej jak i tej pradawnej. Mógłbym poprosić Kapłanki by czegoś poszukały - odparłem, zastanawiając się czy mogłoby mu to pomóc. 

- Kapłanki? - Daruma wydawał się zdziwiony ich obecnością ich na naszym Dworze.

- Od kiedy zła magia zaczęła krążyć, ludzie rzucili się na najsłabsze osobniki, które były mordowane przez wiele lat. Rhys nie mógł na to patrzeć, dlatego zabrał je tutaj, ranne opatrzył i dał im schronienie. Siedzą tutaj z własnej woli, mogą odejść kiedy będą tylko chciały, ale żadna z nich nie chce odejść. Wokół całego Zamku a zwłaszcza wokół biblioteki jest wiele zaklęć ochronnych, które mają zapewnić im bezpieczeństwo.

Na chwilę zapadła między nami cisza, w której centaur trawił moje słowa. Mało kto wiedział co działo się z Kapłankami, niektórzy nawet nie wiedzieli, że takie kobiety istnieją - a to właśnie one dawały osobom magicznym nadzieję na lepsze dla nich czasy, niestety nie wszyscy ludzie byli na tyle tolerancyjni.

- Możemy tam pójść? - zapytał. Zdawałem sobie sprawę, że dość późna godzina już wybiła, ale nie miało to różnicy, w bibliotece były zmiany by zawsze o każdej porze mógł pomóc. 

Kiwnąłem głową, by Daruma poszedł za mną. Nie chciałem iść przez główny hol, w którym pewnie Kasjan i Rhys nadal rozmawiali między sobą. Ruszyliśmy bocznym korytarzem, który odbijał nasze kroki. Wejście do podziemi nie znajdowało się tak daleko - jedynie dwa zakręty i stanęliśmy przy dość dużych drzwiach. Popchnąłem je delikatnie i pomimo swojego starego wyglądu nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Od razu po przekroczeniu progu pojawiła się przed nami kobieca postać w niebieskiej szacie, o nieskazitelnych blond włosach. Meleke patrzyła na nas z delikatnym uśmiechem, który od razu koił nerwy. 

- Witaj, Lucienie - jej głos był delikatny i miły, tak jak to sobie zapamiętałem.

- Przyszliśmy poprosić o pomoc.

Kobieta skinięciem ręki pokazała nam byśmy za nią ruszyli. Złapałem Darumę za łokieć - w pomieszczeniu nie było schodów, tylko podłoga wijąca się w dół, bałem się, że się poślizgnie, a wtedy trudno było by go złapać. 

- A więc...Wiesz może czy jest jakieś zaklęcie, które zmieniło by jego nogi w ludzkie?

Meleke obejrzała się w jego stronę, marszcząc brwi. Bałem się, że pokręci głową i nasze marzenia runął, jednak odprowadziła nas do jednego ze stołów otoczonych dwoma, wygodnymi sofami i zniknęła między regałami. Rozsiadłem się wygodnie na meblu, tak, że głowa zwisała mi z podłokietnika - tak miałem widok na drogę, którą wracać powinna kapłanka

- Nie martw się, jestem pewny, że coś znajdzie - odparłem, nie wiem dlaczego.


Daruma?


Od Lyanny CD Mavena

 Maven po prostu wyszedł z sali całkowicie pochłonięty złością nie tylko na wodnego zaklinacza, ale również na mnie która miała czelność załatwić sprawę szybciej niż wszyscy tego oczekiwali. Tak, klasa wydawała się z początku rozczarowana całym przebiegiem sytuacji ale już po chwili znaleźli inną rzecz, którą mogli gnębić Mavena. Poczułam wewnętrzną złość spowodowaną tą sytuacją. Cokolwiek bym przecież nie zrobiła, zawsze znajdą coś o co mogliby zahaczyć. 
- To są ćwiczenia, zabronione wam są walki gdzie grozi wam większy uszczerbek na zdrowiu - fuknął pedagog. - Lyanna, nie powinnaś się wtrącać - zwrócił się do mnie na co skinęłam głową. 
- Ktoś musiał to zakończyć - odparłam na odchodne tak, że usłyszała mnie klasa. 
- Chcieliśmy popatrzeć jak cierpi ten zafajdany kundelek wszystkich nauczycieli - warknął chłopak stojący nieopodal mnie widocznie najbardziej przejęty brakiem widowiska. 
-A małe pieski potrafią tylko szczekać - zmierzyłam go od góry do dołu unosząc z odrazy brwi do góry. 
-Lyanna! Niech przeciwko tobie będzie... -odezwał się nauczyciel ale nie dokończył. Wyszczekany dzieciak chciał koniecznie zmierzyć się z moją osobą. 
-Chcę na ochotnika! -wypadł do przodu ze swoim chowańcem. Ponownie zmierzyłam go wzrokiem oceniając jego i moje szanse w tym starciu. 

Po zakończonym starciu niepostrzeżenie wyszłam z sali. Oddychałam głęboko po męczących ćwiczeniach ale przynajmniej lepiej się trzymam niż mój były partner niedoli. Nie dochodziłam do siebie po paraliżu od spięciach. Wymknęłam się z sali intuicyjnie zmierzając do ogrodów akademickich. Potrzebowałam odpocząć a nikt nie zwróciłby uwagi na brak mojej obecności. Wchodząc do środka szybko spostrzegłam Mavena i aby uniknąć niepotrzebnej konfrontacji chciałam pójść na drugi koniec. Niestety jego demon wyczuł naszą obecność i zawarczał złowrogo podchodząc powoli w naszą stronę. Wzięłam głęboki oddech zerkając beznamiętnie na Deve, a potem na Aegona, który stanął w bojowym nastroju czujnie obserwując swojego ewentualnego oponenta. Włożyłam rękę w grzywę demona drapiąc go na uspokojenie. Czekałam na reakcję ze strony Mavena.


Maven?

poniedziałek, 2 listopada 2020

Od Colette cd. Azriela

  - Przepraszam. - rzucił w końcu. - Ale przemyślałem kilka rzeczy. Skoro nie mam na razie jak legalnie wyplątać się z tej sytuacji, być może uda mi się sprawić, że to oni zrezygnują z trzymania mnie siłą u swego boku. Do ojca mam zdecydowanie za daleko, ale nic nie stoi na przeszkodzie uprzykrzenia życia Magnusowi...podpalenie pokoju, subtelne podtrucie, być może przypadkiem spowodowana kontuzja. - po tych słowach na jego twarzy zagościł niewidziany przeze mnie od dawna, delikatny uśmiech. - Nie wiem, czemu ci o tym mówię, ale możesz potraktować to jako prośbę o zostanie moją partnerką w zbrodni, jeśli zechcesz i kiedy poczujesz się już lepiej. - wzruszył ramionami. Nie do końca wiedziałam, co odpowiedzieć chłopakowi, bo cała sytuacja była najzwyczajniej w świecie chora i nigdy nie spodziewałabym się, że coś takiego dzieje się nie tylko w filmach. Na kilka minut nastała więc cisza, która wyraźnie była bardzo niekomfortowa dla Azriela.

- Cóż - westchnęłam w końcu. - Wyciągniemy cię z tego. - starałam się mieć jak najbardziej przekonujący ton głosu, ale oboje doskonale wiedzieliśmy, że prawdopodobnie się to nie uda. - A co do zajęcia się twoim bratem, z chęcią pomogę, kiedy tylko noga mi na to pozwoli. - dorzuciłam a szatyn zaśmiał się pod nosem. Szczerze miałam nadzieję, że to wszystko skończy się tak samo szybko, jak się zaczęło.

- Cieszy mnie to. - odpowiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. W zasadzie, zastanawiało mnie, czemu większość uczniów boi się tego chłopaka i stara się okazywać mu ogromny szacunek na każdym kroku. Zdążyłam go naprawdę polubić. Może i nie znałam go jeszcze jakoś bardzo dobrze, ale już wydawał mi się ciekawą i z pewnością inteligentną osobą. Podczas tych rozmyślań ani na chwilę nie oderwałam wzroku od mojego współlokatora, co wyraźnie zauważył. Po powrocie na ziemię rozejrzałam się niemo wokół siebie i niedługo po tym nakryłam kołdrą na głowę, z nadzieją, że tej nocy usnę szybko.

***

Rano oczekiwałam słońca, które prawdopodobnie bym wyklinała, jednak jego brak był zdecydowanie gorszy. Kolejny dzień, w którym nie miałam za grosz ochoty zwlekać się z łóżka. Po kilku sekundach zaczęłam kontaktować, więc postanowiłam odwrócić się twarzą w stronę łóżka Azriela, z zamiarem nawiązania jakiejś rozmowy. Miałam wrażenie, że czasami po prostu tego potrzebował. Tak też zrobiłam, jednak go tam nie zastałam. Domyśliłam się, że pewnie jest w łazience, ale kiedy wstałam z łóżka, zobaczyłam go stojącego w drzwiach i rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Nie miałam pojęcia kto to, mimo wszystko jeszcze nie rejestrowałam wszystkich informacji które do mnie docierały. Przez chwilę zastanawiałam się, czy tam podejść, jednak po tonacji głosu mojego przyjaciela, wywnioskowałam, z kim rozmawia. Wtedy więc bez wahania przykuśtykałam do drzwi, wpychając się między Azriela a futrynę. Ten wyraźnie się mnie nie spodziewał, ale po chwili odsunął się nieznacznie, tak, abym mogła bez problemu stanąć.
- Dzień dobry, Azriel. - powiedziałam z uśmiechem, przenosząc wzrok na naszego gościa i wyciągnęłam dłoń w jego stron. - Colette. - obejrzałam się za siebie, aby sprawdzić, która godzina. Za wczesna na odwiedziny. - Co Cię tu sprowadza tak wcześnie? Jakieś problemy?
- Huhu, Az, w końcu znalazłeś sobie dziewczynę, czemu się nie chwaliłeś? - powiedział kpiąco, a ja zrobiłam się czerwona. Pytanie tylko, czy przez złość, czy przez tytuł "dziewczyny Azriela". 
- Nie chwalił się, bo dziewczyna to nie powód do dumy. - założyłam ręce na piersi, unosząc głowę do góry. Byłam przy nich pieprzonym krasnoludkiem. - A tak właściwie, kim, przepraszam, jesteś, żeby nachodzić nas rano? Mama nie uczyła, że odwiedziny to po ósmej co najmniej?
- Colette, załatwię to. - wtrącił się szatyn, kładąc mi rękę na barku na znak, żebym mu to zostawiła. Nie twierdziłam, że nie da sobie rady, ale lubię się kłócić z obcymi. To moja specjalność.
- Ależ ja też postoję i podyskutuję. - odpowiedziałam z uśmiechem, przez chwilę patrząc mu w oczy. Potem ponownie skupiłam się na nieco niższym od niego mężczyźnie. Zmierzyłam go wzrokiem, po chwili podchodząc bliżej. - Nie szanuję osób, które wchodzą z brudnymi buciorami w czyjeś życie, a ty właśnie to robisz, więc nie przychodź, kiedy ja tu jestem, bo następnym razem napluję Ci w ryj. - cofnęłam się i trzasnęłam drzwiami. Mój współlokator był wyraźnie zszokowany, ale przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza.
- Niepotrzebnie ingerowałaś. Uspokój się, jesteś cała czerwona. - zaśmiał się pod nosem. Jego ton głosu był aż zbyt spokojny jak na wizytę tego typa.
- Potrzebnie. - odpowiedziałam oschle. - Porozmawiamy później, muszę się szykować. - chwyciłam ubrania i jak gdyby nigdy nic wpakowałam się do łazienki, następnie kierując się na lekcje.

***
Był to dzień w którym zajęcia odbywały się do najpóźniejszej godziny, a przez aktualną porę roku zaczęło się ściemniać. Spacerowałam dookoła murów Akademii, korzystając z chwili wolnego czasu. Już dawno tego nie robiłam, zapominając, jak bardzo umilało mi to czas. Oczywiście nie pomyślałam, aby wziąć ze sobą jakąś bluzę, więc nie spędziłam na dworze tak dużo czasu, ile chciałam. Zauważyłam również, że z moją nogą było coraz lepiej - powoli zaczynałam normalnie chodzić. Powoli wracając w stronę pokoju, napotkałam na swojej drodze Magnusa, kochanego braciszka mojego współlokatora. Na jego widok jedynie wywróciłam oczami, czego ten chyba nie zauważył. Może to i lepiej.
- Jesteś już? - spytałam dosyć głośno, wchodząc do pokoju, wyczekując jakiejś odpowiedzi.
- Jestem. A ty gdzie byłaś? - usłyszałam, a to pytanie mnie zdziwiło. Nawet bardzo.
- Mam mówić jak na spowiedzi? - zaśmiałam się.
- Oh, nie, nie zrozum mnie źle, pytałem z ciekawości. - powiedział szybko i najwyraźniej lekko się speszył.
- Wiem, spokojnie. - uśmiechnęłam się i praktycznie od razu sięgnęłam po wszystkie potrzebne mi rzeczy. - idę się umyć. - rzuciłam, kierując się do łazienki, a chłopak odruchowo mi przytaknął. Nie wiem czemu, ale mówiłam to codziennie, jakbym zamiast tego miała uciec przez łazienkowe okienko do lasu i już nigdy nie wrócić. 
Umycie się poszło mi nadzwyczajnie sprawnie, znając moje możliwości do siedzenia w łazience trzy godziny. Szybko jednak zorientowałam się, że nie wzięłam wszystkiego, a właściwie zostawiłam na łóżku najgorszą z możliwych rzeczy.
Ręcznik.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co zrobić, ale szybko doszłam do wniosku, że nie mam innego wyjścia niż poproszenie Sullivana o pomoc.
- Azrieeeel - przeciągnęłam, mając nadzieję, że nie wyszedł z pokoju. Na szczęście cały czas w nim był i niemal natychmiast znalazł się pod drzwiami łazienki.
- Co się stało? - spytał z wyraźnym przejęciem w głosie.
- Mógłbyś - westchnęłam. - czy mógłbyś podać mi mój ręcznik?

Azriel? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

niedziela, 1 listopada 2020

Od Azriela cd Colette

Ostatnie dni okazały się znacznie bardziej chaotyczne, aniżeli kiedykolwiek by przypuszczał - seria treningów z nieznaną mu jeszcze niedawno dziewczyną, pojawiające się raz za razem kontuzje i scalający wszystko ze sobą, nieszczęsny pokój, który zmuszeni byli ze sobą dzielić. Mogłoby się wydawać, że czyhające nad nimi fatum, Bóg Komedii Tragicznych, bądź jakakolwiek inna siła, która stąpała im po piętach, nie zamierzała tak szybko sobie odpuścić - zupełnie jakby ich losy nagle splotły się w jeden, a dwójka nastolatków nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Azriel nie protestował więc, z głuchym westchnięciem przewracając się na drugi bok, twarzą ku ścianie - nie należał do osób szczególnie towarzyskich, to prawda, jednak mimo wszystko nie chciał dodatkowo pogarszać sytuacji leżącej przy przeciwległej ścianie Colette. Była dla niego miła, absolutnym minimum, które mógł dla niej zrobić, to odwdzięczenie się w ten sam sposób. 
I choć przez cały wieczór z pewnym pobłażaniem spoglądał ku z lekka nieporadnym z powodu kontuzji poczynaniom dziewczyny, nie reagował, z trudem wypełniając jej dość agresywną prośbę, którą wysunęła w jego stronę jakiś czas temu. Jeśli będzie mnie potrzebować, to sama się odezwie, prawda? 
Z niemym pytaniem rozbrzmiewającym mu w głowie, przygotował się do snu, by wkrótce całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością. 
***
Wstał o świcie, a właściwie został do tego zmuszony, gdy dobrze znana mu, parszywa aura wypełniła pomieszczenie, w jednej chwili stawiając Azriela na nogi, napełniając porażającą dawką obrzydzenia. Przekląwszy pod nosem, spojrzał ku swej współlokatorce, upewniając się, że ta wciąż śpi, nim z niechęcią odwrócił swój wzrok ku stojącej w drzwiach postaci, szybko żałując swej decyzji. 
Szeroki, przepełniony fałszem i obłudą uśmiech wywoływał nudności, a kpiący ton głosu sprawiał, że gdyby nie perspektywa srogich konsekwencji, demon najprawdopodobniej już dawno rzuciłby się przybyszowi do gardła.
- Czego chcesz? - Azriel warknął, udając zainteresowanego porannym przygotowaniem się do zajęć. Był gotów zrobić wszystko, byle nie musieć dłużej uczestniczyć w tej rozmowie.
- Az, zawsze byłeś pełen zawiści, ale nie tak powinno się witać własnego brata. - Prowokacyjnie zacmokał ustami. - Nie cieszysz się, że mamy okazję porozmawiać? 
- Jestem kurwa przeszczęśliwy, Magnus. - Prychnął, przeciągając czarny golf przez głowę. - Możesz w końcu przejść do rzeczy?
Młodziak stłumił śmiech, wyciągając z rękawa ozdobnie zapieczętowany pergamin, z pełnym wyższości grymasem wręczając go swemu starszemu bratu. Azriel przejął przesadnie udekorowany zwitek z pewną niechęcią, dystansem, jakoby dotknięcie listu miało nieść za sobą cielesne konsekwencje. Demon zwlekał, jak tylko mógł, nim finalnie zerwał krwistoczerwony ornament, wbijając wzrok w idealnie spisany ciąg słów. Lektura zdawała ciągnąć się w nieskończoność, a każde kolejne zdanie napełniało Sullivana jeszcze większą agresją, znacznie przekraczając znane mu dotychczas normy. Gdy w końcu skończył, jeszcze przez dłuższą chwilę nie potrafił wydusić z siebie choćby słowa, ledwo powstrzymując się przed uderzeniem Magnusa w twarz. 
Głowa pulsowała od natłoku myśli, sprzecznych ze sobą komunikatów, a przede wszystkim pobudzającej go złości. Wstępując w szeregi Ardem, nadwyrężając własne ciało i zdrowie w imię samorozwoju i desperackiej pogoni za potęgą nigdy nie spodziewał się, jak łatwo może to wszystko utracić. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy tym, co obecnie czuł była wściekłość, gorycz, czy może zwyczajny żal w stronę prześladującego go fatum. 
Dwór Jesieni. Jednostka pod dowództwem Zoltana Sullivana. 
Pojedyncze komunikaty migotały mu przed oczami, raz jeszcze przypominając, jak niewielką miał faktyczną kontrolę nad własnym życiem. 
- Co to ma być? - Warknął w końcu, po chwili znacząco zniżając ton głosu, jakby przypominając sobie o śpiącej wciąż po drugiej stronie pokoju dziewczynie. 
- Dokładnie to, co przeczytałeś. - Magnus wydawał się wręcz rozbawiony widokiem kipiącego ze złości brata. - Nie myślałeś chyba, że tak łatwo się od nas odetniesz, bękarcie. Sam o to zadbałem. 
- A więc to twoja wina. Mogłem się tego, do cholery, spodziewać. - Dźwięk, jaki wydał z siebie Azriel niepewnie balansował pomiędzy łkaniem a wściekłym syknięciem. - Nie myśl sobie, że tak łatwo ci to odpuszczę. 
Odpowiedział mu jedynie pobłażliwy, niewątpliwie kpiący śmiech, nim młodszy z Sullivanów skłonił się nisko, znikając w głębi korytarza. Demon został sam, czując, jak grunt osuwa mu się pod nogami, a wszystkie cele, do których dążył, w jednej chwili rozwiewają się, niczym pełna zawodu mgła. Stał w całkowitej ciszy jeszcze przez chwilę, nim wepchnął zmięty list pod poduszkę, pozbawiony sił kończąc przygotowywanie się do dzisiejszych zajęć. 
Pochłonięty własnymi myślami nie zauważył nawet, że Colette w końcu się obudziła, a nawet nawiązała z nim krótką rozmowę - chłopak odpowiadał jej grubiańsko, niemal automatycznie, nie do końca nad sobą panując, nim przy akompaniamencie trzaskających drzwi wyszedł z pokoju.
***
Godziny mijały, a słowa profesorów, wszystkie wykonywane przez niego ruchy zdawały się zlewać w jedno, jakby sam nie do końca je pamiętał. Poranne wieści skutecznie wyprowadziły go z równowagi, a Azriel był niemal pewien, że uniemożliwienie mu skupienia się przez resztę dnia było jednym z ukrytych celów Magnusa. Przebrzydły śmieć. Przeklinając w duchu swego brata, demon zdecydował nie pojawiać się na ostatnich zajęciach, zaszywając w pokoju, próbując przespać się ze zrzuconymi mu na barki informacjami, lecz bezskutecznie. Leżał więc w bezruchu, tępo wpatrując się w sufit, nim stłumione skrzypienie drewnianej podłogi i pojawienie się Colette choć na chwilę sprowadziły go z powrotem na ziemię. Dziewczyna nie odezwała się jednak, całą swą uwagę poświęcając wyjętej z torby książce. Może to i lepiej. Cisza trwała więc nadal, a panująca w pokoju atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, sprawiając, że brunetka w końcu nie wytrzymała, rozpoczynając rozmowę. Chłopak nie odpowiedział od razu, zastanawiając się, w jaki sposób streścić wszystko to, czym się zadręczał, o ile w ogóle powinien był się odzywać. Ostatecznie westchnął jednak ciężko, streszczając współlokatorce poranny przebieg zdarzeń, by na końcu wyciągnąć spod poduszki nieszczęsny list, raz jeszcze przejeżdżając po nim wzrokiem.
- Wiesz, że w przyszłym roku kończę akademię, prawda? Planowałem wstąpić do armii tutaj, w Kernow i jakoś ułożyć sobie życie, ale najwidoczniej nawet nad tym nie mam, kurwa, kontroli. - Ton jego głosu momentalnie oziębł, a ciałem wstrząsnęła irytacja. - Magnus i mój...ojciec - Ostatnie słowo wypowiedział z niemałą odrazą. - Ta dwójka próbuje kontrolować wszystko to, co zrobię. Wygląda na to, że za rok wracam na Dwór Jesieni, żeby robić za byle piechura w oddziale mojego ojca. Podobno podpisali za moimi plecami to, co trzeba. Nie mam nawet pojęcia, jak miałbym się z tego wyplątać, skoro żaden z nich nie potrafi przyjąć nie, jako możliwej odpowiedzi. - Wplótł dłoń we włosy, wbijając wzrok w podłogę. - To tylko kwestia czasu aż przywłaszczą sobie prawo do ułożenia mi też reszty życia, ustawienia małżeństwa, a może i liczby, kurwa, dzieci. - Warknął ze złością. - Dawno nie czułem się tak bezsilny. 
Gdy w końcu skończył mówić, poczuł zażenowanie samym sobą, zażenowanie obnażoną słabością i utraconą kontrolą. Poczuł się, jakby właśnie stracił w oczach Colette, samemu przyczyniając się do całkowitej zmiany własnej reputacji. 
- Nieważne, zapomnij. - Rzucił pod nosem, wychodząc z pokoju. 
Nie do końca wiedział, dokąd zamierzał się wybrać. Być może chciał jedynie uciec od przytłaczającego go uczucia bezsilności, ukazanej w przeraźliwej ilości niemocy. Był zwyczajnie wściekły na samego siebie, na całą tę sytuację, w której się znalazł. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł w sobie tak wiele emocji jednocześnie, kiedy ostatnio utracił panowanie na taką skalę i z całą pewnością nie wiedział, jak powinien się zachować. 
Szedł więc przed siebie, nie odwracając się nawet na chwilę.
***
Do pokoju wrócił późnym wieczorem, z niemałym wstydem otwierając skrzypiące drzwi, by zobaczyć czuwającą wciąż Colette. Nie spojrzał jej w oczy, a może patrzeć nie chciał, w pewnym stopniu obawiając się tego, co mógł w nich zobaczyć. Skierował się więc do własnego łóżka, przez dłuższą chwilę bezcelowo wpatrując się w sufit, bawiąc się spoczywającym na jego środkowym palcu sygnetem. 
- Przepraszam. - powiedział nagle, czując, że mimo własnych wewnętrznych sprzeczek zachował się jak idiota, znikając na tak długo. - Ale przemyślałem kilka rzeczy. Skoro nie mam na razie, jak  legalnie wyplątać się z tej sytuacji, być może uda mi się sprawić, że to oni zrezygnują z trzymania mnie siłą u swego boku. - Usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę w taki sposób, by móc spojrzeć Colette prosto w oczy. - Do ojca mam zdecydowanie za daleko, ale nic nie stoi na przeszkodzie uprzykrzeniu życia Magnusowi...podpalenie pokoju, subtelne podtrucie, być może przypadkiem spowodowana kontuzja. - Po raz pierwszy od dawna nieznacznie się uśmiechnął. - Nie wiem, czemu ci o tym mówię, ale możesz potraktować to jako prośbę o zostanie moją partnerką w zbrodni, jeśli zechcesz i kiedy już poczujesz się lepiej. - Wzruszył ramionami, by po chwili raz jeszcze poczuć się zażenowany każdym słowem, które opuściło jego usta. 

Colette? x.x
Szablon
Pandzika
Kernow