Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

czwartek, 30 kwietnia 2020

Podziękowanie

Witajcie uczniowie! 
Pewnie zastanawiacie się, czemuż zwołaliśmy tak nagły apel? 

Zgromadziliśmy się, aby wspólnie podziękować za pomoc właścicielce Azriela w tworzeniu się naszej akademii. Dzięki jej zaangażowaniu i poświęceniu, możemy cieszyć się dzisiaj pięknymi opisami na blogu. Poświęciła nam wiele swojego wolnego czasu, wkładając tak samo serce w te miejsce jak my. Nawet gdy prosiliśmy ją o milion rzeczy, zawsze to robiła, jak najlepiej tylko mogła. Jest autorką wszystkich opisów na naszym blogu, gdzie nie spojrzycie, gdzie nie wejdziecie znajdziecie jej pracę, która umila czytelnikom czytanie, zachęcając do dołaczenia.
Proszę więc o oklaski. W podzięce za włożony trud przekazujemy na ręce Azriela dodatkowe 100 srebrników.
Tak, jest to osoba, która bardzo przyczyniła się do powstania tego bloga. Gdyby nie ona, musielibyście czytać nasze wypociny, które pewnie nie pomogłyby Wam w takim stopniu, jak informacje napisane właśnie przez nią. Dlatego właśnie powstał ten post, by podziękować za jej pracę, w którą wkłada tyle trudu. Dziękujemy!

~Administracja Kernow

środa, 29 kwietnia 2020

Od Beverly cd. Nix'a & Carmen

- Nic, właśnie wracam. – odpowiedziałam szybko, ponieważ chciałam się stąd natychmiastowo uwinąć. Ona chyba to zauważyła, nie przejęłam się tym zbytnio.
- Okej? Trochę dziwne że rozmawiasz z tymi futrzakami w biały dzień, każdy tu może się zjawić, a to wygląda idiotycznie. – dziewczyna zwróciła mi uwagę. Poczułam się głupio, chociaż nie robię nic złego. Ukrywałam to w sobie i starałam się być tą twardą oraz odważniejszą niż naprawdę jestem. Jednak nie wyszło tak jak ułożyłam to w swojej głowie.
- Za kogo Ty się uważasz, że zwracasz mi bezczelnie uwagę? – zapytałam cicho i skromnie.  W podświadomości czułam, że już nie darzę jej większą empatią, aczkolwiek to nie czas na konflikty, szczególnie z osobą, którą znam dosłownie parę minut. 
- Spokojnie, spokojnie, jestem Carmen, jak chcesz możesz już sobie iść. – Jasnowłosa zdecydowanie sobie mnie odpuściła. Może nawet lepiej, nie miałam ochoty z nią dłużej rozmawiać.
- Beverly. – odpowiedziałam stanowczo i odeszłam. 
Powróciłam do swojego pokoju i w między czasie myślałam o moim spotkaniu z dziewczyną. Nieswojo czułam się z faktem, że widziała jak rozmawiam z wiewiórką. No cóż, czasu nie cofnę. Po dotarciu na miejsce, rozebrałam się z odzieży wierzchniej. Starałam się uczyć, coś przypominać z dzisiejszych zajęć, przy okazji spakowałam torbę na następny, mało entuzjastyczny zresztą pewnie dzień i rzuciłam się na łóżko.
Nim się obejrzałam, zaczęło się zaciemniać, ale nie na tyle, żebym nie zauważyła czarnej postaci wymykającej się zza murów szkoły przez okno. 
- Oczywiście, że to Nix, a kto inny? – zapytałam retorycznie sama do siebie, po czym przyjrzałam się sylwetce chłopaka i już byłam pewna, że to mój brat. Nie miałam zamiarów zwracać mu uwagi, bo jakby nie patrzeć jest pełnoletni i odpowiada za siebie, a mnie by wyśmiał. Nie zawracałam sobie nim dalej głowy i stwierdziłam, że wykonam wieczorną rutynę. Wzięłam kosmetyki z szafki i skierowałam się ku łazience. Po mojej pielęgnacji znowu wróciłam do ukochanego miejsca – zaraz po lesie – jakim jest łóżko. Nim się obejrzałam, szybko zasnęłam.
Z samego rana promienie słońca zza okna – bo zapomniałam zasłonić rolet – szybko mnie wybudziły, na tyle, że musiałam wstać. Leniwym krokiem podeszłam do szafy wzięłam jakieś pierwsze lepsze spodnie do tego bluza, oprócz tego wiadomo biżuteria i inne dodatki. Weszłam do łazienki, ogarnęłam się na tyle, żebym bez wahania mogła wyjść do ludzi. Rozpuściłam włosy z koka, który miałam do spania i umyłam zęby. Zdałam sobie sprawę, że mam sporo czasu do zajęć, więc pójdę do Nix’a zobaczyć co u niego. Serio mam na nudne życie, aż współczuje bratu iż jest jego częścią. 
- Nix, gdzie ty się włóczysz po nocy? – bez wahania (co do moich wcześniejszych rozmyślań) zapytałam. 
- Tam, gdzie mam ochotę, jestem pełnoletni. – odparł brat, obojętnie wzruszył ramionami, po czym zamknął za mną i wrócił do swojego łóżka, tak jakby mnie tu nigdy nie było.
- Dobrze się czujesz? – powiedziałam i już nie miałam ochoty przestać udawać, że mam wywalone w mojego widocznie chorego brata. Nie tylko ma coś z głową, jak widać.
- Nie. – krótka i prosta odpowiedź, chłopak skrył się pod kołdrą i czekał na zbawienie. 
Rzecz jasna, że nie odpuszczę, jako jego siostra widziałam w moim obowiązku się nim zająć. Stwierdziłam, że daruję sobie dzisiaj lekcje i zostanę z nim. Starałam się zaopiekować Nix’em jak najlepiej mogłam, w końcu jesteśmy rodzeństwem. Wyglądał jakby całej nocy nie przespał, przeżył nie wiem co najmniej apokalipsę zombie. Dodatkowo mówiąc krótko jakby się upił więc od razu go zapytałam. Nie dostałam odpowiedzi, ale sama doszłam do wniosku, że ten pomysł jest do odrzucenia. Chłopak zauważył, że albo mi powie albo nie dam mu spokoju milionem pytań. Po chwili sam mi powiedział co się stało. Dowiedziałam się, że widział się z jakąś nieznajomą, która podobno uratowała mu życie. Gdy to usłyszałam, powiedziałam sobie w myślach „Nix jesteś po prostu debilem, kiedy to zrozumiesz?”, ale nie przekazałam mu tego, to nie czas na wzajemne dogryzanie z mojej inicjatywy. Pierwsze co to przekazałam mu, że się zakochał, jednak zaczął zaprzeczać. Coś gadał pod nosem, nie zmartwiło mnie to. W tedy przez myśl przeszła mi nasza ostatnia nocna rozmowa, gdy to był bardzo zajęty czymś innym. Tak jak to nazwałam sam zagubiony w swoich myślach. W takim sensie, że myślał w tedy o ów ‘nieznajomej’. Stwierdziłam, że to mało prawdopodobne i przestałam zawracać sobie tym głowę. Chłopak zaczął przekonywać mnie, że jest na siłach, żeby wyjść na dwór. Po chwilowym namawianiu, w końcu stwierdziłam, że przewietrzenie mu nie zaszkodzi. W tedy wkraczam ja, która musiała brata stosownie ubrać. Śmieszy mnie fakt, że on się zgadza, normalnie jakby był moją zabawkową lalką. Czułam wewnętrznie, że mam nad nim jakąś przewagę, może nie wielką, ale ważne, że jest. Podeszłam do jego szafy i szybko wybrałam strój adekwatny do moich oczekiwań, niekoniecznie jego. Okazja jedna z niewielu, więc skorzystałam. Wybrałam różową bluzę i czarne ogrodniczki, wyglądał mega słodko. Próbował mnie przekonać, że tak uroczo nie jest, ale mojego zdania jak nie zmienił tak nie zmieni. Założyliśmy buty i po długiej przemowie, co wolno, czego nie wolno wyszliśmy z akademii i po czasie skierowaliśmy się ku murom. Nim się obejrzałam byliśmy już w lesie. 
Posadziłam go w jednym miejscu, zaraz po czym sama usiadłam obok niego i przywołałam wiewiórkę. Rozmawiałam z nią o zachowaniu Nix’a , dobrze, że mnie nie rozumiał. Sam przy tym się położył i wpatrywał w liście. Jak widać był zanudzony faktem, że znów prowadzę konwersację z futrzakiem, jak to nazwała niedawno Carmen. Nie wdrążyłam się ze zwierzęciem w dyskusje, bo oczywiście zdążyło uciec. 
- Ktoś tu idzie, bądź już jest. Serio? Chwilę prywatności by nie zaszkodziło. – pomyślałam i przewróciłam oczami. Zazwyczaj w tym lesie rzadko ktoś przebywał, a tu proszę życie jednak potrafi zaskakiwać. Usłyszałam znajomy głos za mną. Tak, to była Carmen. Co ona tu znowu robi? Nie miałam ochoty z nią gadać i chyba z wzajemnością. 
- A ty znowu z tą wiewiórką? - zaśmiała się. – O, Nix. Jak się czujesz? - spytała i przysiadła obok mojego brata. Oprócz tego chciałam się wtrącić i powiedzieć coś, jednak darowałam sobie. 
- Dobrze, dziękuję. - zaśmiałem się. - ale czekaj...wy się znacie? – gwałtownie się podniósł i widziałam, że zakręciło mu się w głowie. Patrzył raz na mnie, raz na dziewczynę obok nas. 
- Nix, mówiłam Ci, miałeś uważać na siebie… - odparłam obojętnie.
- Kim jesteście dla siebie, że ona mówi Ci co masz robić? – zapytała lekko zdezorientowana Carmen.
- Właśnie siedzisz przy rodzeństwie Alvares. – szybko odpowiedziałam, nie dając bratu tej możliwości. – Chyba nie muszę nic dodawać.
- Co Cię sprowadza do lasu, słońce? – powiedział Nix, oczywiście zwracając się do dziewczyny, co wyraźnie ją zirytowało. Tym tekstem raczej chciał uniknąć kolejnych pytań, żeby nie musieć się tłumaczyć. Pewnie stwierdziła, że opiekuje się nim jak dzieckiem. 

Carmen?

wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Nix'a cd. Carmen&Beverly

- Tak szczerze? Nie mogę zasnąć i stwierdziłam, że pewnie dotrzymasz mi towarzystwa. - odpowiedziała, a ja tylko wziąłem głęboki wdech i wydech. Co ja z nią mam...
- Naprawdę, tylko po to tu przyszłaś? – odparłem lekko zirytowany.
- No.. w sumie to tak. Przeszkadzam?
- Jestem dość zmęczony, ale zjawiłaś się Ty. –
Wywróciłem oczami i lekko się zaśmiałem. – Możesz na razie zostać, jeżeli czujesz taką potrzebę. - uchyliłem szerzej drzwi i wpuściłem siostrę. Chwilę porozmawialiśmy właściwe o niczym, sam po trochu nie wiedziałem czy gadam tak nudno, żeby zanudzić i uspać ją, czy samego siebie. Podczas rozmowy dalej myślałem o nieznajomej, trochę analizowałem wszystkie moje słowa. To w sumie dziwne, że obca osoba tak nie dawała mi spokoju, ale w jakiś sposób mnie intrygowała. Beverly najwidoczniej to zauważyła.
- To ja już będę spadać. Dobranoc. - uśmiechnęła się i poszła w stronę wyjścia z pokoju.
- Śpij dobrze młoda. - podświadomie uśmiechnąłem się, że sobie poszła. Niestety, chyba to zauważyła, ale trudno. Sama dobrze wie jaka jest, a nie może wiecznie wykorzystywać tego, że o tej godzinie jeszcze nie śpię. Zamknąłem drzwi za dziewczyną, zgasiłem światło i rzuciłem się na łóżko. Jeszcze chwilę postanowiłem zobaczyć Carmen oczami wyobraźni, jednak wręcz natychmiastowo usnąłem.
Zwykle nie przejmowałem się tym, że im później się kładę, tym później wstaje. Wstawałem maksymalnie pół godziny później, niezależnie od tego, o której zasnąłem. Jednak dziś musiało być inaczej, wstałem koło godziny 13, czyli na praktycznie końcówkę lekcji. Stwierdziłem, że odpuszczę sobie dzisiaj. Nie było sensu iść i tłumaczyć się z nieobecności na kilku pierwszych lekcjach. Potem najwyżej powiem, że cały dzień wymiotowałem. I po problemie. Po obmyśleniu mojego planu działania na resztę dnia wstałem i ubrałem się oczywiście na czarno, bo to jedyny kolor w którym wyglądam jak normalna osoba. Po porannej toalecie wróciłem do pokoju, zjadłem coś, a resztę dnia spędziłem kręcąc się po jakichś ogrodach. Nim się obejrzałem, zaczęło się ściemniać, co oznaczało, że niedługo najprawdopodobniej spotkam się z Carmen, o ile potraktowała mnie wczoraj poważnie. W sumie sam nie wiem, czy powinna tak to traktować. Ale chyba gdzieś w głębi siebie miałem nadzieję, że przyjdzie. Nie musiałem się przebierać, narzuciłem tylko kaptur na głowę, założyłem buty i wyszedłem z pokoju. Po raz kolejny kierowałem się do wyjścia, po raz kolejny strażnicy spali i po raz kolejny poszedłem na tą polanę. Chociaż dzisiaj było stosunkowo wcześnie jak na wymykanie się, gdyż słońce jeszcze nie zaszło. Tylko z akademii wydawało się już ciemno. Stanąłem na środku pustej przestrzeni i zacząłem patrzeć się, jak słońce zachodzi, a potem na coraz więcej gwiazd na czystym, nocnym niebie. Wtedy zacząłem myśleć o białowłosej - i jak na zawołanie, usłyszałem za sobą jej głos.
- Jestem. - mruknęła trochę niezadowolona, najwidoczniej sama nie wierząc, że tu przyszła. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale szybko przywróciłem obojętny wyraz twarzy.
- Jak miło. Księżniczka raczyła zaszczycić nas swoją obecnością. - lekko się uśmiechnąłem. - po co informujesz mnie o obecności? Teoretycznie rzecz biorąc, nie byliśmy umówieni. - wzruszyłem ramionami. Carmen wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się i chwilę pomyślała.
- A praktycznie? - złożyła ręce na piersiach.
- Praktycznie miałem nadzieję, że przyjdziesz, bo z niewiadomych przyczyn mnie intrygujesz. Czy wszystko jest jasne? - zapytałem retorycznie, a dziewczyna prychnęła. Czy to zabrzmiało, jakbym się zakochał? Może, ale tak nie było. Nie byłem ani łatwy, ani chętny na nowy związek, jak narazie. Poza tym, nie byłem też typem osoby, która zakochiwała się po jednym spotkaniu.
- Więc, gdzie się wybierzemy? Bo chyba nie mamy zamiaru tu stać. A może mamy?
- Nie pójdę z Tobą za daleko, nie ufam Ci. - prychnęła.
- I słusznie. - zaśmiałem się. - w takim razie - zamyśliłem się. Tak naprawdę miałem już obrane kilka celów, gdzie moglibyśmy pójść, ale przynajmniej warto było sprawiać pozory. - może nad jezioro? - zaproponowałem. Widziałem, widziałem to w jej oczach, że z jednej strony chciała odmówić, a z drugiej nie. Teraz tylko czekać, która strona wygra.
- Dobrze. - odparła spokojnie. - prowadź.
Uśmiechnąłem się i zgodnie z prośbą zacząłem kierować się w stronę jeziora. Nie miałem zamiaru jej oszukać w jakikolwiek sposób. Wiem, że mi nie ufała, z resztą - nie dziwię się. Też jej nie ufałem. Była wampirem, przecież w każdej chwili mogła się na mnie rzucić. W ciszy szliśmy z punktu A do punktu B. No prawie, gdyby nie ciche klnięcie Carmen pod nosem na samą siebie. Starałem się tego nie komentować, bo jeszcze wywołałbym niepotrzebną kłótnię. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Stwierdziłem, że dziewczyna musiałaby być ślepa albo głupia, żeby się nie zorientować, więc darowałem sobie teksty w stylu "to tutaj". Bez słowa usiadłem przy brzegu i oparłem na przedramionach, patrząc na jakże spokojną taflę wody. Piękny widok. Księżyc odbijający się w stojącej wodzie.
- No i co chcesz robić? - wyrwała mnie z zamyśleń.
- Uprzedź, kiedy znowu będziesz miała zamiar przerywać mi delektowanie się takimi widokami. - odparłem spokojnie, po czym odwróciłem się w jej stronę. - jesteśmy nad jeziorem. Możemy porozmawiać, albo się wykompać, ale nie licz na to, że zobaczysz więcej niż to co mam pod bluzą - w tym momencie parsknęła śmiechem, ale to nie były wszystkie moje pomysły. - ewentualnie możemy po prostu posiedzieć w ciszy. - wzruszyłem ramionami
- A ja mam lepszy pomysł. - powiedziała, a ja już miałem pytać, jaki, ale zostałem brutalnie wepchnięty do wody. Nie bałem się, było płytko i nic się nie stało, miałem wręcz ochotę się zaśmiać, ale postanowiłem narobić jej strachu. Zacząłem udawać, że się topie. A właściwie że już zachłysnąłem się wodą i powoli umieram.
- Ha ha, bardzo śmieszne, doprawdy. Nie rób z siebie jeszcze większego idioty i wyjdź. Nix, serio. - w jej głosie zacząłem wyczuwać nutkę przerażenia. Coraz dłużej przeciągałem to "dobra, jeszcze chwilę się z nią pobawię" aż w końcu straciłem przytomność.
Nix, jesteś naprawdę cholernym idiotą.
Kaszlnąłem a z moich płuc wydostała się woda. Chwilę trwałem w tym stanie, ale potem położyłem się spowrotem. Bałem się otworzyć oczy. Co, jeśli to już życie po życiu? Mimo wszystko uchyliłem jedno oko, a nade mną zobaczyłem białowłosą. Odetchnąłem z uglą. O ile ona też nie postanowiła się zajebać, to żyjemy.
- Nienawidzę Cię. - prychnęła pogardliwie. Kiedy podparłem się na przedramionach.
- A ja Cię kocham. - zaśmiałem się. - wiesz, że nie żartowałem?
- Zauważyłam. - wywróciła oczami.
- Chociaż na początku był taki zamiar. - przyznałem - a że jestem sierotą i prawie się zabiłem to inna kwestia. - zauważyłem, że dziewczyna zaśmiała się, tym razem szczerze.
- Jesteś pieprzonym grubasem, ledwo Cię stamtąd wyciągnęłam. - dodała po chwili ciszy. Ja tylko wzruszyłem ramionami i zobaczyłem, że naprawdę długo musieliśmy tu siedzieć, bo słońce ponownie wstawało. Wstałem i spojrzałem dziewczynie w oczy.
- Dziękuję za ratunek madame. - ponownie ukłoniłem się i ucałowałem jej dłoń. Bawiło mie to w sumie. A ona nie wiedziała, co ma zrobić. Pożądany skutek od bardzo prostej przyczyny. Świat zaskakuje nas codziennie. Po tym geście ruszyłem spowrotem do Akademii, co zajęło trochę dłużej niż powinno. W końcu, mokre ciuchy odrobinę spowalniały moje ruchy.
Ale tylko trochę.
Całą noc nie spałem, bo co jakiś czas regularnie zbierało mi się na opróżnianie płuc z resztek wody. Właściwie to były zwykle odruchy wymiotne, ale nie pozbyłem się substancji powodujących ten stan. Do tego doszła migrena, spowodowana brakiem odpowiedniej ilości snu. Więc czułem się jak baba z okresem. Chociaż nie wiem, czy można to do tego porównać. Może bardziej do kaca. Tak. To jak najbardziej adekwatne porównanie. Usłyszałem pukanie do drzwi. Jęknąłem niezadowolony, że w ogóle muszę wstawać. Podszedłem do drzwi, a gdy je otworzyłem, ujrzałem moją siostrę, Beverly.
- Nix, gdzie ty się włóczysz po nocy? - zapytała i wparowała mi do pokoju.
- Tam, gdzie mam ochotę, jestem pełnoletni. - wzruszyłem ramionami i zamknąłem za nią drzwi. Nie przejmowałem się jej obecnością, spowrotem rzuciłem się na łóżko.
- Dobrze się czujesz? - spytała z wyraźnym zmartwieniem na twarzy.
- Nie. - odpowiedziałem i nakryłem się kołdrą.
Doszedłem do wniosku, że mimo wszystko nie ja jestem potrzebny Beverly, tylko ona mnie. Pół dnia, zamiast pójść na lekcje opiekowała się mną, pomimo mojego wielokrotnego wyganiania jej. Oczywiście, nie obyło się bez pytań. Pierwszym było, czy się schlałem. Miałem ochotę odpowiedzieć jej "A wali ode mnie wódą?", ale sobie darowałem. Potem objaśniłem dziewczynie, że spotkałem się z nieznajomą, która jakby nie patrzeć, uratowała mi życie. Siostra oczywiście stwierdziła, że się zakochałem, ale to bzdury. Za wcześnie na takie coś. Chociaż, może nawet dobrze wyglądalibyśmy razem w łóżku.
Kiedy w końcu przekonałem siostrę, że dam radę wyjść na dwór, dosłownie ubrała mnie jak małe dziecko i powiedziała, że inaczej nie wyjdę. Wyglądałem jak gówno, ale zgodziłem się na taki strój. Po raz kolejny młodsza siostra mnie zdominowała. Trudno. Stwierdziła, że wyglądam uroczo w różowej bluzie i czarnych ogrodniczkach i nie dała się przekonać, że tak nie jest. Aczkolwiek próbować można.
Po odbytej rozmowie na temat tego, co wolno, a czego nie wolno mi robić, wyszliśmy z akademii, a potem spoza murów. Ma się dar przekonywania. Zaprowadziła mnie do jakiegoś miejsca w lesie, posadziła w jednym miejscu i kazała nigdzie nie odchodzić. Sama usiadła obok mnie i zaczęła rozmawiać z jakąś wiewiórką. Ja tylko położyłem się na plecach i patrzyłem na liście. Aż w końcu za plecami usłyszałem znajomy mi głos, po raz kolejny.
- A ty znowu z tą wiewiórką? - zaśmiała się. - o, Nix. Jak się czujesz? - spytała i przysiadła obok mnie.
- Dobrze, dziękuję. - zaśmiałem się. - ale czekaj...wy się znacie? - gwałtownie podniosłem się, przez co zakręciło mi się w głowie, ale chyba nikt tego nie zauważył. Patrzyłem to na Carmen, to na Beverly.

Beverly? 

niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Carmen cd Beverly&Nix

- Mógłbym zapytać o to samo. - zaśmiał się drwiąco. - Nie wykluczone, że robię tu to samo, co ty. – postanowił zdjąć kaptur i tym samym nie ukrywać swojej tożsamości. Zirytował mnie jego ton.
- Nie mam ochoty bawić się w zgadywanki. – stwierdziłam.
- A ja tak. Nix. – podał mi dłoń, na co ja również mu ją podałam i niechętnie uścisnęłam. Najwyraźniej miał niezłą frajdę z tej rozmowy. Ja nie. - Wypadałoby też się przedstawić. – dodał z kpiącym uśmiechem. Coraz bardziej zaczął mi działać na nerwy. - Carmen. - burknęłam. - Dalej nie wiem, co tu robisz. – dodałam, przyglądając mu się dokładnie. Miał interesującą urodę. Posiadał bujne blond włosy, jego cera była jasna, a oczy koloru atramentowego. Dodatkowo był wysoki, sądzę że niezbyt umięśniony, ubrany cały na czarno.
- Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza i "potrenować" - zaśmiał się ponownie. - Będę przeszkadzał księżniczce? – teraz już wiedziałam, że przesadził.
- Oh, daruj sobie. - wywróciłam oczami.
- Zgodnie z rozkazem madame. – ukłonił się a ja poczułam pierwszy raz od dłuższego czasu aż tak ogromne zażenowanie. Zapewne musiałam zrobić naprawdę dziwną minę, ponieważ zauważyłam, że Nix powstrzymuje śmiech.
- A co ty tu robisz? – zapytał, a ja poczułam się lekko zakłopotana. Szybko jednak obrałam taktykę.
- Nie twój interes złotko. – uśmiechnęłam się ironicznie, odsłaniając swoje kły. Teraz już wiedział, kim jestem.
- Nie wiem, czy jest sens kontynuować tą rozmowę, skoro nie chcesz mi powiedzieć nawet, po co tu przyszłaś. - wywrócił oczami. - Bywaj więc, nie wykluczone, że spotkamy się tu jutro. – dodał, po czym zaczął powoli odchodzić. Poczułam poczucie ulgi. Ta rozmowa mnie tylko zmęczyła i zniechęciła do pozostania dłużej na łące tej nocy. Postanowiłam więc wrócić jak najszybciej do akademii. Używając swoich nadnaturalnych zdolności szybko znalazłam się na terenach szkoły, a następnie w swoim pokoju. Wzięłam zimny prysznic i położyłam się do łóżka. Nie miałam problemu z zaśnięciem, lecz wzięło mnie trochę na przemyślenia. Mam wrażenie, że ta nowa znajomość nie zakończy się szybko.

Obudziłam się dosyć wcześnie, co mi nie przeszkadzało. Nie czułam się zmęczona po dzisiejszej nocy, wręcz przeciwnie, czułam, że chcę tam się jeszcze dziś wybrać. Byłam ciekawa, czy ten żywiołak się jeszcze zjawi. Podeszłam do biurka i spojrzałam na plan lekcji.
- Aha, świetnie. – mruknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie poleżę bezczynnie parę godzin w swoim pokoju. Muszę iść za pół godziny na zajęcia z patroli. – Ku*wa, wyglądam jak g*wno. – spojrzałam na siebie w lustrze, które znajdowało się obok. Postarałam się jak najszybciej ogarnąć, aby wyglądać w miarę znośnie i wybrałam się następnie na zajęcia.
Dzisiaj były wyjątkowo krótkie, co szczególnie poprawiło mi humor. Nie miałam ochoty na treningi. Ze względu na to, że można było na legalu sobie wyjść pod pretekstem indywidualnych ćwiczeń, czego i tak nikt nigdy nie robi, wyszłam poza mury akademii i wybrałam się do pobliskiego lasu. Wszyscy wybierali się bardziej na polany, aby coś zajarać. Przeszła mi myśl, żeby wybrać się z nimi, ale stwierdziłam, że nie mam ochoty być przez resztę dnia naćpana. Nie spieszyło mi się wyjątkowo, chciałam zachować siły na później. Delektowałam się wyraźnymi zapachami kwiatów, trawy i drzew. Przeszkodził mi tylko jeden zapach.
- Proszę proszę… Ile razy jeszcze się z kimś spotkam ? Zawsze tu było spokojnie. – narzekałam w myślach. Skierowałam się w stronę tajemniczej postaci, która prowadziła rozmowę z wiewiórką. Kiedy mnie zauważyła, natychmiast chciała odejść w inną stronę. Ja jednak jej w tym przeszkodziłam.
- Co tu robisz teraz? – zapytałam.
- Nic, właśnie wracam. – odpowiedziała szybko, widać że się speszyła.
- Okej ? Trochę dziwne że rozmawiasz z tymi futrzakami w biały dzień, każdy tu może się zjawić, a to wygląda idiotycznie. – zwróciłam jej uwagę. Nie wzbudzała we mnie szczególnej empatii. W sumie tak jak większość osób.
- Za kogo Ty się uważasz, że zwracasz mi bezczelnie uwagę ? – powiedziała cicho. Zauważyłam po jej tonie, że nie chce się wdawać w kłótnie. Stwierdziłam, że jej odpuszczę i po prostu się przedstawię.
- Spokojnie, spokojnie, jestem Carmen, jak chcesz możesz już sobie iść.
- Beverly. – odpowiedziała krótko i odeszła. Poczułam się trochę głupio że tak na nią naskoczyłam, ale wydawała mi się podejrzana, wiele osób które znałam wydawały się niewinne, a w rzeczywistości były niczym szatan. To już chyba taki odruch. Nie chciałam pozostać dalej w tym miejscu sama, nie pobyłam zbyt długo, ale wolałam wrócić do swojego pokoju w akademiku.

Już nastał wieczór. Teoretycznie byłam umówiona, w praktyce sama nie wiedziałam, czy chcę się z nim spotkać. Po co mi taka znajomość spoza murów szkoły? Może jest jakimś szpiegiem? Nie no, bez przesady, mimo wszystko nie wiem czy warto tracić czas. Zamiast powoli wychodzić, położyłam się i próbowałam zasnąć. Niestety dobrze wiedziałam, że to mi się nie uda. Potrzebuję się jeszcze przewietrzyć i jakoś poukładać swoje myśli. Ubrałam się szybko w czarną bluzę i czarne jeansy i wyszłam z pokoju. Wydostałam się z tej całej posranej akademii najszybciej jak mogłam, po paru minutach znajdowałam się za bramą i biegłam w kierunku łąki tak szybko, aby nikt nie mógł się zorientować że ktoś właśnie się wydostał ze szkoły.
Tym razem nie byłam pierwsza. Niedaleko mnie stał już Nix, unosząc nad swoją dłonią płomień ognia, który bez problemu mógłby mnie zniszczyć. Podobno ćwiczy tutaj swoje moce, ale co jeśli to jest jakaś zasadzka ? Wzięłam wdech. Chyba warto zaryzykować.
- Jestem. – mruknęłam, a chłopak się odwrócił w moją stronę.

Nix ?

sobota, 25 kwietnia 2020

Od Colette cd. Morozhenoye

Był to jeden z pierwszych, cieplejszych dni wiosny. Więc, nie mogło być inaczej, musiałam wstać wcześnie rano, bo słońce postanowiło mnie obudzić. Nie byłam zadowolona z tego powodu, ale za to wyspana, więc choćbym chciała, nie zasnęłabym. Westchnęłam i wstałam z łóżka. Wyciągnęłam z szafy ubrania i dosyć szybko wykonałam poranną toaletę. Schowałam mój "zestaw" do makijażu i zamknęłam mój pokój. Klucz od niego znalazł się w mojej kieszeni, a ja sama dosyć szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Nie zaszkodziło zaczerpnąć trochę świeżego powietrza przed lekcjami. Z niewiadomych mi przyczyn, coś, z tyłu głowy, mówiło mi, żebym szła szybciej. Jakbym robiła coś nielegalnego, a przynajmniej robiła to pierwszy raz. Zbiegłam po schodach i już miałam skręcać, już miałam widzieć wyjście, ale wpadła na mnie - albo ja na nią? - jakaś dziewczyna. Białowłosa nie wydawała się być ani dużo starsza, ani dużo młodsza. Przynajmniej tak nie wyglądała, ale nie wiem. Obie szybko podniosłyśmy się z ziemi i otrzepałyśmy. Dziewczyna wymamrotała pod nosem coś na kształt przeprosin, po czym szybko odeszła, najwidoczniej w stronę sali treningowej. Chwilę stałam, zapatrzona w jej plecy, a dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo mój bark ucierpiał podczas bliskiego spotkania z nieznajomą. Nie wiedziałam, że rogi - najprawdopodobniej demonów - są aż tak twarde i aż tak potrafią zranić. Pomasowałam ramię i powoli poszłam w stronę wyjścia. Już na zewnątrz odetchnęłam świeżym powietrzem zadowolona. Lubiłam przebywać na dworze. Od razu nabierało się trzy razy więcej energii i po prostu chce się żyć. Pobiegłam w miejsce, gdzie było dużo trawy. Kiedy już na nią wbiegłam, po prostu padłam i zaczęłam się po niej tarzać jak dziecko. Zaczęłam się śmiać sama do siebie. Po kilku minutach uspokoiłam się i tępo wpatrywałam w niebo. Najwidoczniej czas mijał zdecydowanie szybciej, niż mi się wydawało, gdyż z wpatrywania się w mleczne obłoki wyrwały mnie głosy uczniów. Musiało być koło ósmej, przed lekcjami jest tu sporo osób. Podniosłam się i oparłam na przedramionach, chwilę myśląc, co dalej zrobić. Obejrzałam moją białą koszulkę - oczywiście, cała zielona. Westchnęłam i zaśmiałam się ze swojej głupoty. Wstałam i dosyć szybko udałam się w drogę do mojego pokoju. Już na miejscu sięgnęłam dłonią do kieszeni po klucz, po czym moje serce dosłownie chciało się zatrzymać. Zgubiłam. Zgubiłam cholerny klucz od głupiego pokoju, po prostu świetnie. Jeszcze chwilę stałam w miejscu i przeszukiwałam kieszenie, jakby oczekując, że kluczyk się tam sam pojawi. Zdałam sobie sprawę, co ja właśnie robię i zbiegłam z powrotem na dół. Gdy już byłam w miejscu mojego tarzania się, gorączkowo szukałam klucza. Nie patrzyłam na nic innego, poza trawą. W końcu go zobaczyłam. Na kolanach podeszłam po niego, dumna z siebie, że go znalazłam, ale kiedy już miałam go łapać, uprzedził mnie ktoś o naprawdę bladym odcieniu skóry. Podniosłam głowę. To ta sama dziewczyna, na którą wpadłam rano. Puściłam się, podniosłam i otrzepałam. Chwilę zastanawiałam się, co powiedzieć, ale białowłosa po raz kolejny mnie uprzedziła.
- To Twoje? - spytała i przed nosem pokazała mi srebrny kluczyk mojego pokoju.
- Owszem, moje. Mogę? - spytałam raczej retorycznie i wzięłam sobie moją własność bez zbędnych ceregieli. - Dziękuję. Colette. - uśmiechnęłam się, schowałam klucz i wyciągnęłam dłoń w jej stronę.
- Morozhenoye. - delikatnie uśmiechnęła się białowłosa. Uroczy uśmiech. - Jeszcze raz, wybacz za rano. - zaśmiała się zakłopotana.
- Nic nie szkodzi, trochę boli ale przejdzie. - wzruszyłam ramionami. Zamieniłyśmy jeszcze kilka zdań i szybko doszłam do wniosku, że chodzimy do jednej klasy. Ucieszyło mnie to w sumie, bo jeszcze nie znałam tu nikogo zbyt dobrze, a zawsze warto mieć kogoś do porozmawiania. Jednak w końcu ją przeprosiłam, musiałam się przebrać z upierdzielonej trawą koszulki. Nie spieszyło mi się. Powoli szłam do pokoju, trzymając w ręce kurczowo kluczyk, żeby przypadkiem znowu mi nie uciekł. Założyłam tym razem czarną bluzkę i wpuściłam w jeansy morro, zapięłam pasek i stanęłam przed lustrem. Postanowiłam spiąć sobie włosy, więc zdjęłam gumkę z nadgarstka i na głowie zrobiłam koka.
- Teraz git. - powiedziałam sama do siebie. Zadowolona z efektu mojego wyglądu spojrzałam na zegarek. Znowu nic nie było po mojej myśli, byłam spóźniona na lekcję już 10 minut. Złapałam torbę, nie zastanawiając się, czy w środku są potrzebne mi książki. Wybiegłam z pokoju, prawie spadając ze schodów. Nawet nie wiem, czy zamknęłam drzwi, ale wtedy o tym nie myślałam. I o ile na codzień uważałam, że biegam szybko, tak teraz miałam wrażenie że ta szkoła niczego pożytecznego mi nie daje. W końcu została mi ostatnia prosta. Biegłam tak szybko jak mogłam, z tego wszystkiego nie zdążyłam wyhamować i rąbnęłam prosto w drzwi lekcyjne. Upadłam, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Wstałam, chwyciłam za klamkę i zdyszana wparowałam do środka.
- Przepraszam za spóźnienie. - mruknęłam, nawet nie patrząc na nauczyciela. Nie musiałam go widzieć, żeby wiedzieć, że ma ochotę zabić mnie wzrokiem. No ale cóż mogę poradzić, życie, nieprawdaż? Omiotłam wzrokiem salę i szybko spostrzegłam, że większość miejsc była zajęta. Jednak w oczy rzuciła mi się wcześniej poznana, białowłosa Morozhenoye - siedziała sama. Bez zastanowienia postanowiłam usiąść obok. Położyłam torbę na podłodze i wyciągnęłam zeszyt, a dziewczyna szeptem zaczęła pytać, czemu jestem taka zdyszana. Opowiedziałam jej historię, jaką jestem sierotą, ale naszemu kochanemu nauczycielowi się to najwyraźniej nie spodobało i troszeczkę, ale tylko troszeczkę się zdenerwował.
- Co u was tak wesoło, Wilson, Annaers? Może się z nami podzielicie? - wiercił we mnie dziurę wzrokiem, a ja tylko spojrzałam na moją towarzyszkę, z nadzieją, że wymyśli coś sensownego.

Morozhenoye?

niedziela, 19 kwietnia 2020

Od Darumy cd. Luciena

Nim stanąłem na nogach, przeciągnąłem się. Kilka poduszek osunęło się i poturlało po podłodze. Westchnąłem, podnosząc się. Pozbierałem przedmioty, które starannie poukładałem na swoim posłaniu. Zebrałem niezbędne rzeczy, udałem się do łazienki, a po porannej toalecie zapakowałem książki. Czas ruszać do szkoły.
Zerknąłem na śpiącego jeszcze Axela. Nie wydawało się, że dzisiaj zaszczyci nas swoją obecnością na lekcjach. Wzruszyłem ramionami. Jego sprawa. 
Chwyciłem torbę i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem znajomym korytarzem w stronę wyjścia z akademiku. Co chwilę drzwi otwierały się, a widocznie niechętni uczniowie dołączali do mnie i innych. 
Wiosna nadchodziła szybkimi krokami. Na zewnątrz owiał mnie ciepły wiatr. Ptaki wesoło śpiewały, rozwiewając ponure nastroje. Planty obrosły zieloną trawą. Gdzieniegdzie dostrzegłem małe kwiaty. 
Do sali, w której miały się odbywać lekcje dotarłem kilka minut przed czasem. Byłem pierwszy. Przysiadłem przy drzwiach. Bycie centaurem posiadało jeden plus. Mogłem usiąść gdziekolwiek i to nie wyglądało dziwnie. Chociaż, jestem jednym centaurem w tej szkole. To jednak wygląda dziwnie. 
Po chwili czekania pod drzwiami zebrała się już spora grupka, aż wreszcie przyszła nasza nauczycielka. Czekała nas jedna z najlepszych, moim zdaniem lekcji - astronomia. 
Przepuściłem w wejściu wszystkich, wchodząc do sali na samym końcu i zajmując swoje typowe miejsce na tyle. Wyjąłem podręczniki i oparłem się o blat ławki. Głosy ucichły. Lekcję czas zacząć. 
Sporządzałem notatki, rysowałem mapy. Astronomia jest cudowna. Dzisiejsze zajęcia to właściwie czysta teoria - za dwa dni będziemy oglądać nocą gwiazdy. 
Spokój lekcji zakłóciło nagłe otworzenie się drzwi. Do sali wszedł nieznany mi wcześniej młodzieniec i sekretarka dyrektora. Nowy uczeń? Najwyraźniej. 
Nasza nauczycielka przedstawiła się. Z jej ust padło kilka słów zachęty oraz "Mam nadzieję, że ci się tutaj spodoba!". 
- Dobrze, zajmij teraz miejsce, przedstawisz się pod koniec lekcji. 
Wzruszyłem ramionami. To nie moja sprawa. Nowy rozejrzał się po sali, najwyraźniej szukając miejsca dla siebie. Spojrzałem na stojące obok siebie wolne krzesło. Cholera. Teoretycznie, należało ono do Axela. Elf jednak pojawiał się na lekcjach na tyle rzadko, że dzieliłem ławkę sam ze sobą. 
Chłopak, choć zaproszony do dzielenia biurka z kilkoma osobami, spokojnym krokiem skierował się w głąb sali. Wybredny. 
Serce zabiło mi mocniej, kiedy nowy dosiadł się właśnie do mnie. Skierowałem wzrok w innym kierunku. Kontakty z obcymi są trudne. Wystarczył mi Axel na głowie. 
Otworzyłem podręcznik na poleconej przez nauczycielkę stronie. 
- Czy mógłbym...? - Głos chłopaka przerwał moją lekturę. O fakt, nie ma książki. Bez słowa przesunąłem tom na środek ławki. Sąsiad podziękował i nachylił się nad tekstem. 
Lekcja zbliżała się do końca, więc nasza nauczycielka zgodnie z obietnicą, zaprosiła nowego na środek, aby się przedstawił. 
- Lucien Vanserra - odparł, niby od niechcenia. Dalej opowiadał trochę o swoich zainteresowaniach czy wymijająco o pochodzeniu. Mówił krótko i zwięźle. Bardzo nie chciał tu być. 
Miałem jednak chwilę czasu, aby przyjrzeć się nowemu. Chłopak był wysoki. Miał średniej długości, czarne włosy. Jego twarz przyjmowała poważny wyraz. Nie rozpoznałem jednak rasy. Wampir? Demon? Właściwie, nie obchodzi mnie to. 
W końcu zadzwonił dzwonek. Spakowałem książki do torby i skierowałem się w stronę drzwi. Historia magii. Przeczytałem już kilka tematów na zaś, więc nie mogłem się doczekać na nadchodzące zajęcia. 
- Poczekaj! - Usłyszałem znajomy głos. Lucien dołączył do mnie i uśmiechnął się nieznacznie. - Co teraz mamy? 
- Sala 236. Historia magii - wyjaśniłem. Chłopak, kiedy stał obok, wydawał się wyższy. Poczułem się nieswojo. 
Lucien pokiwał powoli głową, a po chwili wzruszył ramionami. 
- Nie mam pojęcia, gdzie to jest - przyznał. Westchnąłem. No tak. Dlaczego musiał uczepić się mnie? Poprawiłem włosy.
- W takim wypadku, chodź za mną. 
Lucien?

sobota, 18 kwietnia 2020

Od Morozhenoye do Colette

Obudziłam się w swoim łóżku, kiedy tylko pierwsze promienie słoneczne przedostały się przez ciemną zasłonę przy oknach. Przez kilka następnych minut leżałam bezruchu wpatrując się tępo w jakiś niezidentyfikowany punkt nade mną. Chyba prawie każdego z samego rana ogarniała ta nagła niechęć do wstawania i rozpoczynania swojej typowej rutyny w ciągu dnia. A ta niechęć jest o wiele większa, kiedy wiesz, że tak samo jak wczoraj czy tydzień temu, dzisiaj nie wydarzy się nic szczególnego. Takie myślenie potrafi porządnie dobić i odebrać zapał do wstawania z samego rana.
Po jakimś czasie podniosłam się do siadu, jedną ręką próbując ułożyć zmierzwione włosy, co nie było znowu takie łatwe. Czesanie nie należy do moich ulubionych czynności, głównie dlatego, że rogi utrudniają prawie każdy ruch i rzadko kiedy mam siłę na siłowanie się z nimi i robienie sobie jakiejś fryzury. Dlatego zazwyczaj zostawiam je bez żadnych niepotrzebnych fanaberii.
Wstałam z łóżka, sięgnęłam po jakieś książki potrzebne mi do dzisiejszych zajęć i szybko wyszłam na korytarz. Ciemne i ponure korytarze, pewnie dlatego, że wciąż było dosyć wcześnie. Chociaż niewiele się zmienia, nawet w środku dnia.
Z radością i ulgą zorientowałam się, że na horyzoncie nikogo nie było, a przynajmniej na razie, więc mogłam w spokoju dojść do miejsca, do którego zmierzałam. Dopóki żaden człowiek czy inne nadprzyrodzone stworzenie nie kręciło się w okolicy, mogłam pójść na jedną z tych wyjątkowych i niespotykanych sal treningowych, bez obawy, że będę ćwiczyć ze świadomością, że jest co najmniej jedna para oczu, która bacznie mnie obserwuje. Coś takiego potrafi być wręcz paraliżujące.
Akademia Ardem była z pewnością doskonale przystosowana do wychowywania przyszłych idealnych żołnierzy i pewnie dużo wysiłku i funduszy włożyła w budowę takich sal, których praktycznie nic nie ogranicza. Pewnie nawet pomimo faktu, że nie ma w tej akademii dosłownie nikogo z kim mogłabym porozmawiać, to pewnie ojciec byłby niezwykle zadowolony z postępów swojej córki. Czasami sobie myślę, że tą dbałością o szczegóły i naciskiem na mój rozwój próbuje zatuszować ból i rozgoryczenie po ucieczce Esther. O ile to była ucieczka. Już dawno pogodziłam się z myślą, że starsza siostra może nie żyć, co jest dosyć prawdopodobne.
Z miarę jak zbliżałam się do miejsca docelowego, tempo mojego chodu się zwiększało, jakbym się bała, że zaraz coś mi ucieknie. Doszło do tego, że czasami wręcz przechodziłam w bieg, a jak to w biegu bywa, człowiek nie zawsze zwraca uwagę na otoczenie. Na moje nieszczęście nie zauważyłam nadchodzącej z prostopadłego korytarza dziewczyny, a było to na tyle niespodziewane i szybkie, że nie mogłabym tego przewidzieć.
Z impetem wpadłam na jej ramię, a siła uderzenia sprawiła, że straciłam równowagę i niedługo potem wylądowałam na podłodze. Pewnie, niektórzy ludzie by odczuli jakiś dyskomfort, a może nawet i ból, ale czego się nie robi dla swoich korzyści. Umiejętność się aktywowała i tak naprawdę nie odczuwałam już niczego, jakby bodźce do mnie nie trafiały.
Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, podniosłam się i otrzepałam z tej niewielkiej ilości kurzu. Wymamrotałam jakieś przeprosiny za moją nieuwagę i szybko ją wyminęłam, kontynuując spacer na salę. Miało tu nikogo nie być, jakimś cudem intuicja mnie dzisiaj zawiodła.

Colette?

Od Beverly cd. Nix’a & Carmen

Dzień minął tak jak zwykle. Nie miałam żadnych zarzutów. Jedynie co wiedziałam, że jutro pewnie znowu będzie schematycznie. Co się odwlecze, to nie uciecze, aczkolwiek dochodziły późne godziny wieczorne. Niebo całkowicie się zaciemniło, a gwiazdy rozświetlały budynek akademii. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam niezbędne przedmioty łazienkowe. Szybko postanowiłam się umyć i przebrać w piżamę. Po zakończonych czynnościach położyłam się na łóżku i próbowałam czytać książkę. Doczytałam się blisko dwudziestu stron, jednakże myśli nie dawały mi spokoju. Moje samopoczucie też nie należało do najlepszych. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Zdrzemnęłam się. Liczyłam jednak, że popadłam w objęcia Morfeusza i pełna entuzjazmu wstanę rano i zdam sobie sprawę, że nic się nie zmieniło. Los chciał inaczej. Nie umiem od tak zasnąć, jak dopiero co wstałam. Ogarnęłam trochę siebie i po krótkim przemyśleniu stwierdziłam, że pójdę do brata. Miałam w głowie kilka osób, bądź zwierząt do rozmowy, ale on jest chyba najlepszą obecną opcją.
- A co, jeżeli on już śpi? – pomyślałam, po czym pomysł wypadł mi z głowy. – Pójdę to się przekonam.
Wyszłam ze swojego pokoju i szybkim krokiem skierowałam się ku znanemu mi pokojowi. Gdy znalazłam się przy drzwiach, nieśmiało zapukałam. Widziałam w jego oczach niechęć moich odwiedzin, ale wiem, że mi tego nie przekaże. Serio uważa, że jestem na tyle głupia, żeby tego nie widzieć? To pytanie odeszło natychmiastowo w niepamięć jak usiadłam na jego łóżku. 
- Czego Ci potrzeba o tej godzinie, Beverly? -  spytał chłopak.
- Tak szczerze? – zaczęłam. – Nie mogę zasnąć i stwierdziłam, że pewnie dotrzymasz mi towarzystwa.
- Naprawdę, tylko po to tu przyszłaś? – odparł lekko zirytowany, sądząc po jego mimice twarzy.
- No.. w sumie to tak. – odpowiedziałam. – Przeszkadzam?
- Jestem dość zmęczony, ale zjawiłaś się Ty. – powiedział. – Możesz na razie zostać, jeżeli czujesz taką potrzebę.
Wymieniliśmy się zdaniami, minęło pewnie około pół godziny. Spostrzegłam, że Nix chyba nie chce mi o czymś powiedzieć. Był całkiem ostrożny w tym co mówił. Dodatkowo bywał czasami zamyślony, jakby zagubiony w swoich myślach. Po tym wszystkim postanowiłam zostawić brata w spokoju i spróbować zasnąć u siebie, bo przecież były już godziny nocne.
- To ja już będę spadać. Dobranoc. – odrzekłam kierując się w stronę drzwi.
- Śpij dobrze młoda. – odparł brat i jedyne co dostrzegłam to jego lekko zadowoloną minę. Tak szczerze, to dziwie się, że dalej wytrzymuje z dość upierdliwą jak na mnie siostrą. Czasem dobrze, że go mam. Doszłam do swojego pokoju. Otworzyłam swoje drzwi i jedyne co mi zostało to zasnąć. Muszę być przecież w miarę wypoczęta, jak na kolejny dzień nauki. 
Wstałam dość późno jak na mnie. Byłam trochę temu zdziwiona. Leniwym krokiem podeszłam do zegara, aby wiedzieć jak jestem wyrobiona w czasie. Zostało jakoś piętnaście minut do zajęć. Nim się obejrzałam, zorientowałam się, że mogę spóźnić się na lekcje. Weszłam do łazienki i wykonałam codzienną rutynę poranną. Jak zawsze musiałam zadbać o swoje długie jasne włosy. Potem podeszłam do szafy. Ubrałam jakiś pierwszy lepszy strój skomponowany przeze. Do tego jakaś wiosenna odzież na dwór owinięta w pasie. Sięgnęłam jeszcze po typową dla mnie biżuterię z niebieskimi akcentami. W między czasie zdałam sobie sprawę, że muszę spakować jeszcze potrzebne książki do torby. Gdy byłam gotowa skierowałam się ku sali lekcyjnej. 
Dzień jak co dzień, nic szczególnego. Miałam wewnętrzną potrzebę rozmowy z kimś. Tak, doczekałam się dzisiejszej dłuższej przerwy. Postanowiłam, że wyjdę do lasu. Zdałam sobie niedawno sprawę, że te cudowne istoty leśne wiedzą o mnie więcej niż momentami ja sama. Po dotarciu na miejsce, gdzie wiedziałam, że raczej nikt mnie nie zauważy zawołałam cicho zwierzęta. Podbiegła do mnie jedna z wiewiórek, z którą wiem, że się dogadam. Przeprowadziłyśmy niedługą konwersację, aż stworzenie odbiegło ode mnie. Chwilę później usłyszałam kroki i uginanie się patyków. Natychmiastowo wstałam z miejsca i przeszłam się kawałek. Za jednym z drzew ujrzałam sylwetkę prawdopodobnie kobiety. Początkowo przestraszyłam się, że mogła widzieć moją rozmowę ze zwierzęciem. Pewnie wzięłaby mnie za jakąś idiotkę, która wolny czas wykorzystuje na rozmowę z mieszkańcami lasu. Chciałam już kierować się ku szkole, aczkolwiek usłyszałam najpewniej jej głos. Odwróciłam się i ujrzałam jasnowłosą, wysportowaną dziewczynę. Pierwszy raz ją spotkałam. Czysto teoretycznie myśląc raczej nie z naszej szkoły. Po przejechaniu jej wzrokiem, mogłam sądzić, że jest starsza ode mnie. Jednak nie była to raczej duża różnica wieku między nami.
- Co tu robisz teraz? – zapytała nieznajoma, możliwe, że zdziwiona. 

Carmen?

piątek, 17 kwietnia 2020

Od Nix'a cd. Carmen & Beverly

Kolejny dzień przeminął, na niebo wstąpiły gwiazdy i księżyc. Naprawdę, pięknie to wszystko wyglądało z okna, a jeszcze lepiej musiało z ziemi, z prespektywy podnoszonej do góry głowy. Było już dosyć późno, więc ewentualni "strażnicy" pewnie sobie odpuścili albo poszli napić dobrego  piwa. W zasadzie mało mnie to interesowało. Liczyło się to, że wyjście będzie prostrze niż zirytowanie największej lali w Akademii. Założyłem czarną bluzę i nałożyłem kaptur. W końcu, gdyby przypadkiem ktoś mnie jednak zauważył, nie mógł mnie poznać. Po cichu wyszedłem z pokoju i szybkim krokiem ruszyłem do wyjścia. Na szczęście moje podejrzenia były słuszne, strażnicy smacznie spali przy wejściu. Od razu po wyjściu skręciłem w bok, poruszałem się tuż obok murów. W końcu tam było najwięcej cienia. Dosyć mozolnym tempem ruszyłem w stronę łąki. Po drodze mignęła mi jakaś białowłosa postać, wyraźnie się gdzieś spieszyła. Ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Już na miejscu, rozkoszowałem się zapachem świeżego powietrza. Ostre, lekko drażniące nozdrza. Miałem zamiar trochę, ale tylko troszeczkę, pobawić się swoimi możliwościami. Tylko musiałem udać się dostatecznie daleko, aby przypadkiem z okien Akademii nie było zbyt dużo widać. Bądź co bądź, napewno jeszcze nie wszyscy spali.
- Kim jesteś i co tu robisz? - usłyszałem nagle przed Tobą. Dostrzegłem białowłosą kobietę, która wcześniej pędziła jak do pożaru, a teraz jak gdyby nigdy nic spaceruje po łące.
- Mógłbym zapytać o to samo. - zaśmiałem się lekko drwiąco. - Nie wykluczone, że robię tu to samo, co ty. - wzruszyłem ramionami i zdjąłem kaptur. Skoro oboje mamy na siebie haka, nie ma sensu ukrywać swojej tożsamości.
- Nie mam ochoty bawić się w zgadywanki. - warknęła. Zaczęła mi się podobać ta rozmowa.
- A ja tak. Nix. - wystawiłem dłoń w jej stronę, na co ona niechętnie ją uścisnęła. Dzięki temu miałem okazję jej się bliżej przyjrzeć. Miała bardzo, ale to bardzo bladą cerę, śnieżnobiałe włosy. Piwne, głębokie oczy. Ciekawa uroda. Sylwetkę miała wysportowaną, więc szybko wywnioskowałem, że nie uczęszczamy do tej samej Akademii. - Wypadałoby też się przedstawić. - uśmiechnąłem się do dziewczyny. To nie miał być uśmiech oznaczający "Ej, zaprzyjaźnijmy się", bo coś czuję, że z tego mogłyby się zrobić poważne kłopoty.
- Carmen. - burknęła. - Dalej nie wiem, co tu robisz. - krzywo na mnie spojrzała.
- Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza i "potrenować" - zaśmiałem się. - Będę przeszkadzał księżniczce?
- Oh, daruj sobie. - wywróciła oczami. Zacząłem ją lubić.
- Zgodnie z rozkazem madame. - ukłoniłem się, a kątem oka starałem się zauważyć jej minę.
Zdecydowanie bezcenna.
- A co ty tu robisz? - zagaiłem po krótkiej chwili ciszy.
- Nie twój interes złotko. - uśmiechnęła się sarkastycznie. Dowiedziałem się o niej kolejnej rzeczy - była wampirem. Jak na dziesięć minut znajomości i wymienienie kilku dogryźliwych zdań, wiedziałem o niej aż nad to, co powinienem.
- Nie wiem, czy jest sens kontynuować tą rozmowę, skoro nie chcesz mi powiedzieć nawet, po co tu przyszłaś. - wywróciłem oczami. - Bywaj więc, nie wykluczone, że spotkamy się tu jutro. - puściłem jej oczko i powoli odszedłem. Nie obejrzałem się za nią ani razu, chociaż w sumie zastanawiał mnie jej charakter i cała ona. Pierwszy raz kogoś tu spotkałem.
Nie no, Nix, chyba powinieneś iść spać.
Zkarciłem siebie w myślach. Myślałem właśnie o dziewczynie, której znam ledwie kwadrans i w dodatku poznałem na łące. Przecież to może być każdy.
Szybko wyleciała mi z głowy, zamiast tego zacząłem skupiać się na tym, na czym powinienem. Osiągnięcie pieprzonej satysfakcji z moich umiejętności, bo póki co ich poziom zadowalał mnie jedynie w pięćdziesięciu procentach.
Wznieciłem mały płomień. Póki co byłem w stanie samymi dłońmi osiągnąć wielkość płomienia dosyć sporego ogniska, ale to było mało. A i tak się przy tym niemiłosiernie męczyłem.
Po jakichś dwóch godzinach osiągnąłem dosyć zadawalający efekt, jak na tak krótki czas treningu moje umiejętności polepszyły się o bardzo dużo. Dumny z siebie przysiadłem na ziemi, położyłem się i zapatrzyłem na gwiazdy. W mojej głowie znowu pojawiła się nieznajoma.
- Jeśli jej tu jutro nie znajdę, na własną rękę poszukam jej w Ardem. - powiedziałem sam do siebie po dłuższej chwili ciszy.
Kiedy dostatecznie odpocząłem, postanowiłem podnieść swój leniwy tyłek i wrócić do Akademii. Niedługo zrobi się jasno, a jako tako wyspany muszę być. Wsadziłem ręce do kieszeni czarnych, spranych jeansów i powoli ruszyłem w stronę szkoły. Trochę przed murami nałożyłem kaptur. Wślizgnąłem się niezauważony i szybko udałem do swojego pokoju.
Już u siebie, zamknąłem drzwi i odetchnąłem. Zrzuciłem kaptur i usiadłem na łóżku. Chwilę zastanawiałem się nad niewiadomo czym. Potem wstałem, rozebrałem się z odzieży wierzchniej, wyjąłem bieliznę z szafki i wziąłem szybki prysznic.
Jednak najwyraźniej ktoś miał dla mnie inne plany, ponieważ podczas zakładania spodenek od piżamy usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem i wyszedłem z łazienki. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je zdegustowany godziną odwiedzin. Podniosłem wzrok i zobaczyłem...moją siostrę.
- Mogę wejść? - spytała. O dziwo nie mogłem zlokalizować, jakie emocje odczuwała. Powinienem się już położyć.
- Wchodź. - skinąłem głową i wpuściłem dziewczynę do środka. Kiedy usiadła na łóżku, oparłem się o ścianę i westchnąłem.
- Czego Ci potrzeba o tej godzinie, Beverly?

Beverly? 

Od Carmen do Nix'a

Nadszedł wieczór. Miałam w końcu okazję do odrobiny odpoczynku po tym ciężkim dniu pracy i treningów. Kiedy wiedziałam, że strażnikom bram się trochę przysnęło, wymknęłam się szybko i po cichu. Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Gdy byłam już całkiem daleko, oddałam się w pełni poczuciu wolności. Skupiłam wszystkie swoje zmysły na zapachach kwiatów, świeżym powietrzu i targającym mi włosy wietrze. Znalazłam się na łące. Było to moje ulubione miejsce od paru długich lat. Treningi mnie często wykańczają i zabierają powody do radości, jest to może świetna odskocznia, ale odbija się później na psychice. Takie wymykanie się spoza murów szkoły przynosi mi wiele radości.
Pojawia się teraz następujące pytanie – dlaczego nie jestem szczęśliwa w akademii? Powinnam być, od zawsze chciałam być w wojsku. Jednakże wszystko jest tam bardzo surowe. Aż zbyt. Wielu mnie nienawidzi za rasę. Przyzwyczaiłam się do tego, ale zdarza się, że muszę ponosić konsekwencje za swój gatunek. Na przykład – brak dostępu do krwi zwierzęcej na tydzień a nawet dłużej, a o krwi ludzkiej nie ma w ogóle mowy. Zdarzyło się parę razy w moim życiu, że miałam zaszczyt jej posmakować, ale ze względu na to że ludzie tu w szczególności dominują, muszę się zdecydowanie ograniczać.
Wzięłam głęboki wdech. Rozkoszowałam się tą wspaniałą chwilą wolności i samotności, której mi dotychczas często brakuje. Otaczają mnie wszędzie osoby, którym zbytnio nie ufam, zresztą, większość i tak za mną specjalnie nie przepada. Od zawsze musiałam się mierzyć ze swoimi problemami sama. Spojrzałam na niebo – było dzisiaj czyste. Gwiazdy świeciło jasno. Była pełnia. Tym bardziej nie powinno mnie tu być, kto wie, może jakiś wilkołak wydostał się tak samo jak ja spoza murów akademii? Nie przejmowałam się zbytnio tym faktem. Zdążyłabym raczej uciec, albo walczyć, chociaż bardzo trudno byłoby wygrać, prędzej bym przegrała. Więc zdecydowałabym się na ucieczkę. Ze swoich głębokich rozmyślań i rozważań wyrwały mnie czyjeś kroki. Szybko wyostrzyłam zmysły i zorientowałam się, gdzie znajduje się ten ,, ktoś ‘’. Po niewyraźnym zapachu stwierdziłam, że to żywiołak. Tylko co by tu robił o tej porze? Przecież nikt tędy nigdy nie przechodził. Kiedy wiedziałam, że mnie już zauważył i że jest blisko, odwróciłam się w jego stronę.
Przez chwilę oniemiałam. Szybko sobie zdałam sprawę, że nie wiem kim jest ten koleś i że z łatwością może mnie rozpie*dolić.
- Kim jesteś i co tu robisz ? – zapytałam, udając niewzruszoną jego widokiem.

Nix ? I'm sorry nie umiem zaczynać XDD

Od Darumy cd. Sylvy

To była burzliwa integracja. Wykończony maszerowałem na końcu powracającego do naszej akademii korowodu. Zdenerwowany poprawiałem co chwilę swój płaszcz. Jak mam wytłumaczyć dyrektorowi, co się stało? Dopuściłem do bójki. Oczywiście to było pewne! Mówiłem nauczycielowi, że się do tego nie nadaję. Powinien wybrać kogoś innego! Przez mojego głupiego kuzyna mogła wybuchnąć dość poważna awantura między Corvine a Sarlok. I tak jesteśmy już skłóceni. Mam dosyć problemów.
Westchnąłem przeciągle. Po prostu powiem prawdę. Dyrektor to zrozumie. Ale w życiu nie zgodzę się na kolejne tego typu przedsięwzięcie. Absolutnie. Co to, to nie. Szukajcie sobie kolejnego głupiego.
Ucieszyłem się na widok znajomego gmachu szkoły. Poczułem ulgę. Wszyscy żywi i prawie nikt nie ucierpiał. W międzyczasie przemknął obok mnie mój kuzyn. Złapałem go za ramię.
- Nie śpiesz się tak - odparłem spokojnie. - Idziemy do dyrektora.
- Chyba śnisz! - prychnął, wyrywając się z mojego uścisku. Jednocześnie obrzucił mnie morderczym spojrzeniem. Wzruszyłem ramionami.
- W takim razie, pójdę sam.
Wyminąłem go, powolnym krokiem kierując się w stronę biura dyrektora. Po chwili usłyszałem za sobą kroki.
- Wolę przy tym być - mruknął. - Ale nie myśl, że o tym zapomnę.
Mitchel maszerował obok mnie oburzony. Ręce zaplótł na piersi i mruczał coś pod nosem. Dlaczego musimy być spokrewnieni?
Zapukałem do drzwi prowadzących do biura dyrektora. Kiedy usłyszałem szybkie "Proszę!", przepuściłem w wejściu Mitchela, a sam ruszyłem dopiero chwilę za nim.
Dyrektor przywitał się z nami. W jego spojrzeniu dostrzegłem lekkie zdziwienie. Najpewniej spodziewał się raportu z całego dnia, ale obecność elfa musiała go zaskoczyć.
- A więc? Co macie mi do powiedzenia? - Mężczyzna uniósł brwi. Ja zaś zerknąłem wymownie w stronę swojego kuzyna. Niech on się tłumaczy.
Mitchel westchnął i wymijająco opowiedział całe zdarzenie. Kiedy skończył, uzupełniłem relacje, podkreślając, że uczniowie Sarlok nie ucierpieli i nie są wrogo do nas nastawieni. Oczywiście bardziej wrogo niż zwykle. Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy przyjaciółmi.
Dyrektor pokręcił głową.
- Mitchel. Mam nadzieję, że zrozumiałeś swój błąd - odezwał się w końcu mężczyzna. Wydawał się niezwykle spokojny. - Oby to się więcej nie powtórzyło.
Elf pokiwał głową i cicho przeprosił. Wiedziałem jednak, że nawet trochę nie żałuje. Mitchel najpewniej jest dumny ze swojej bójki. Nigdy się nie zmieni. W międzyczasie rzucił mi wrogie spojrzenie.
Po krótkiej wymianie zdań, mój kuzyn opuścił sekretariat, a ja zostałem sam na sam z dyrektorem. Dopiero na osobności opisałem cały dzień, nie szczędząc szczegółów.
- Dziękuję ci za całe poświęcenie. - Dyrektor wydawał się być zadowolony. - Nie przejmuj się Mitchelem. Kto jak kto, ale ty powinieneś go znać najlepiej.
- Niestety.
Po trwającej jeszcze kilka minut rozmowie, szykowałem się do wyjścia. Chciałem się tylko znaleźć w swoim pokoju. Padałem z nóg.
- Darumo. Wiesz pewnie, że jutro my będziemy gospodarzami dni otwartych - mówiąc to wskazał zaznaczony na kalendarzu dzień. Wstrzymałem oddech. Nie ma mowy, żebym znowu zgodził się na oprowadzanie. Dyrektor najwyraźniej zauważył moje przerażenie, więc dodał pośpiesznie: - Nie proszę cię o pokazanie akademii, chociaż wierzę, że zrobiłbyś to doskonale. Po prostu miej na wszystkich oko. To wszystko, wracaj do siebie. Dziękuję.
 - Dziękuję. - Ukłoniłem się lekko i wyszedłem z gabinetu. Dopiero tam odetchnąłem głęboko. Chciałem się tylko znaleźć w swoim pokoju.
***
Axel spał smacznie, kiedy wszedłem do pomieszczenia. Przyzwałem Pomyk, aby nie obudzić elfa. Nie chciało mi się z nim kłócić. Podszedłem cicho do szafy, z której wyciągnąłem niezbędne do kąpieli przedmioty i skierowałem swoje kroki w stronę łazienki. Muszę się umyć.
Niemal momentalnie po tym, jak wyszedłem spod prysznica rzuciłem się na moją górę poduszek. Odwołałem kulkę światła, samemu układając się do snu. Narzuciłem na siebie koc.
- Dobranoc - szepnąłem do siebie i wtuliłem się w miękkie poduszki. Chciałem zostać tutaj na zawsze.
Niestety kolejny dzień nastał szybko. Zbyt szybko. Zmęczony jeszcze bardziej niż wieczorem, przeciągnąłem się, ziewając. Axel dalej smacznie spał. Próby budzenia go są bezsensowne. Znałem to z autopsji.
Wstałem więc, zabrałem czystą pelerynkę i udałem się do łazienki. Poranną toaletę zakończyłem dość szybko. Na sam koniec przeczesałem włosy szczotką. Wbrew pozorom, to nie było proste zadanie. Omijanie poroża to udręka. Co chwila o nie zaczepiam!
Na plantach i dziedzińcu już roiło się od różnej maści uczniów. Dostrzegłem przedstawicieli każdej ze szkół. Nasza delegacja stała pośrodku i zajmowała się witaniem gości. Cieszyłem się, że nie jestem na ich miejscu. Niech dzisiaj ktoś inny dzisiaj się męczy.
W tłumie obcych twarzy dostrzegłem jedną znajomą. Sylva? Definitywnie. Ogarnęła mnie chwilowa panika. Mam podejść i się przywitać? Tak wypada, a z drugiej strony - co, jeśli wszyscy pomyślą, że bratam się z wrogiem? I tak mam dość problemów.
Z zakłopotania wyrwał mnie głos. Podniosłem wzrok ku stojącej naprzeciwko mnie dziewczyny.
- Cześć, Darumo. - Sylva uśmiechnęła się delikatnie. Ja również wykrzywiłem kąciki ust lekko ku kurze.
- Witaj, jak podoba ci się nasza szkoła? - zapytałem obojętnym, typowym dla mnie tonem.

Sylva?

Od Axela cd. Darumy

Syknąłem, kiedy moje kolano postanowiło dokonać kolejnego czołowego zderzenia z twardym lodem, którego nie zdążyłem w porę wycofać mocą. Powietrze uciekło z moich płuc i przez chwilę wstrzymywałem oddech ze zmarszczonym czołem i zamkniętymi oczami. Pierwszy i na pewno jedyny upadek na ten dzień, a musiałem walnąć akurat w dokładnie to samo miejsce, co w poprzedni dzień.
Westchnąłem, kiedy do mojego mózgu dotarło, że muszę dać sobie odpocząć. Usiadłem na skraju tafli zamrożonej wody i rozpocząłem zmianę obuwia. Myśli o bólu były przekreślane tymi o widoku kończącego na dziś obieg słońca. Patrząc, jak ciepłe kolory mieszają się na niebie stwierdziłem, że widowisko nie jest niczym niezwykłym. W końcu mój wzrok zwrócił się do pulsującego kolana.
Zrozumiałem, że nie wiedziałem nawet, dlaczego upadłem. Pierwszą reakcją mojego procesu myślowego była chęć zawołania trenera, a drugą niekomfortowe uczucie w sercu. Nie miałem nikogo, kto mógłby mi pomóc w zrozumieniu własnych porażek, przez które przecież znalazłem się w jednym pokoju z Darumą. Przez jakiś czas patrzyłem sobie na ręce, lekko przekręcając je, mentalnie notując sposób padania na nie resztki blasku chowającej się za horyzontem gwiazdy. Miałem wrażenie, że w brzuch wbito mi nóż, kiedy zrozumiałem, że nie doceniałem tamtej jednej osoby, która chciała dla mnie dobrze. Odwróciłem głowę w stronę szkoły, w której czułem się zwyczajnie uwięziony. Jak długo miałem tam siedzieć? Moje pięści mimowolnie się zacisnęły, a ja poczułem narastającą we mnie złość. Byłem wściekły na moich rodziców, którzy nie tylko wysłali mnie do tej klatki bez wyjścia, ale też nigdy nie wspierali mnie tak, jak mój trener, który powinien być mi prawie obcy. Pożałują tego. Nie zauważyłem nawet, kiedy powierzchnia zajmowana przez lód zaczęła się zwiększać. Kryształki przechodzące przez tkanki delikatnych roślin gwałtownie się rozrastały.
Oplotłem ramiona wokół kolan i schowałem w nich głowę, próbując przetworzyć napierające na mój umysł myśli. Czułem, jak dźgały one mnie i pobudzały przeróżne negatywne emocje. Całe moje ciało próbowało przyjąć taką postawę, by zajmować jak najmniej miejsca, zamykając się w sobie bardzo szczelnie tak, jakbym bardzo nie chciał wypuścić żadnej ze spostrzegawczych uwag mojego mózgu do otoczenia. Nikt i tak nie chce wiedzieć. Po moich policzkach powoli zaczęły spływać łzy.
Zacisnąłem oczy, kiedy do głowy dostał się mój współlokator i jego wyczyny na lekcji teorii. Był mądry. Lepszy ode mnie. Pewnie takiego syna woleliby mieć moi rodzice. Daruma był wszystkim, o czym marzyli. Nie chcieli mnie nigdy. Nikt nie chciał. Ciężar spoczywający na moich ramionach rósł, wciągając mnie w otchłań serca pełnego luster reflektujących do mnie własne zimno, a także dłoni zaciskających się na gardle pozbawiając powietrza. W boki czułem wbijane mi sztylety, okrutnie przekręcane przez własny, zdradziecki mózg. Moje dłonie zacisnęły się na tkaninie koszuli, od razu zamrażając ją i przyklejając do skóry. Przydługie paznokcie wbiły się w ramię. Mocno.
- Kurwa! - z bólem i dźwiękiem roztrzaskujących się kryształów, gwałtownie oderwałem ręce od rękawów, nieświadomie zrywając z nich kawałki zamrożonej skóry. Podniosłem się, stając na śliskiej powierzchni. Mimo wiosny, otoczenie pokryte było lodem, w którego byłem centrum. Wzrok skierowałem pod siebie, gdzie przywitało mnie własne, żałosne odbicie. Nikt nie będzie nazywał mnie żałosnym. Czerwona, rozzłoszczona twarz z trzaskiem zaczęła się rozpadać, łącznie z resztą kryształów przeplatających wszystkie tkanki roślin w promieniu kilku metrów. Kilka sekund wystarczyło, żeby nie istniało wokół mnie nic oprócz ukochanego lodu. Zniszczyłem zarówno i delikatne, wiosenne kwiatki, jak i jedno z silnych drzew. Nie zostało nic, oprócz mnie. Poczułem ciche zadowolenie. Było tak, jak powinno być. Tylko ja. Na moje usta w końcu zawitał trzęsący się, niestabilny uśmiech.
Z powietrza powoli opadały kryształki, które wcześniej tworzyły mgłę. Coś czerwonego zauważyłem przy zwłokach drzewa.
Przede mną na zmrożonym podłożu leżało truchło wiewiórki, z wnętrznościami na widoku. Zawężone źrenice i szeroko otworzone, wypełnione łzami oczy skierowałem na bok, a jedna z moich dłoni zakryła moje usta. Zabiłem ją. Automatycznie zacząłem się cofać, a lodu z każdą chwilą ubywało. Nagle w moje nozdrza uderzył metaliczny zapach. Mój oddech przyśpieszył, kiedy na swoich dłoniach zobaczyłem krew. Wzrok szybko przeskakiwał między dwoma czerwonymi punktami. Całe moje ciało trzęsło się w strachu i realizacji własnej okrutności. Minęła wieczność, kiedy w końcu moje nogi dały mi się ruszyć. Najszybciej jak mogłem zmierzałem w stronę akademika, a bardziej jedynej osoby, którą w nim znałem. Słońce nie miało jak pomóc mi w drodze, bo jedyne, co spoglądało na mnie z politowaniem z nieba był księżyc. Dotarłem w końcu do akademika. Z hałasem wpadłem do pokoju, w którym światło było już zgaszone.
- Daruma! Pomocy! - wydarłem się głośno, szukając go po ciemku rękoma, by w końcu paść na kolana, znaleźć jego łóżko, a także ramiona i wymazać go krwią. Wstrzymywałem swój nieregularny oddech. Znikąd pojawiło się światło, a ja odsunąłem się od centaura i gwałtownie wypchnąłem przed siebie dłonie, pokazując mu ściekająca po nich czerwoną ciecz.

Daruma?

czwartek, 16 kwietnia 2020

Od Luciena do Darumy

- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? 
Rhysand spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, nie odzywając się już ani słowem. Nie wiedziałem co mu odbiło. Chce mnie wysłać do zwyczajnej szkoły, tak po prostu? Moja twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale moje wnętrze aż kipiało ze złości.
- Zrozum, że wśród tych wszystkich dzieciaków możnych arystokratów być może znajdziesz kogoś z kim dobrze było by zawrzeć sojusz - odparł stojący obok niego Kasjan.- Może się nam to w przyszłości przydać. 
- Więc dlaczego ty tam nie możesz iść?
Książę podniósł się z krzesła i podszedł do nas. Wiedziałem, że nie podobało mu się to równie mocno jak mi. Wolałem być tu, w swoim domu, a nie znów wśród nieznajomych.
- On nie pójdzie, bo nie minęła by godzina, a on już by wpadł w jakąś bójkę z byle powodu, a ja codziennie dostawał bym skargi - mruknął, a w jego fioletowych oczach dostrzegłem błysk rozbawienia. 
- To nie prawda! - Kasjan rozprostował skrzydła, chcąc zwrócić swoją uwagę, lecz nawet się na niego nie spojrzeliśmy. Wiedziałem, że mamy rację, bo nie raz próbował zrobić wszystko bym mu przyłożył i pokazał swoją "prawdziwą iliryjską naturę". Ja tylko podnosiłem brew i odchodziłem. Często widziałem jak wraz z Rhysandrem bili się na ringu, chcąc choć trochę dać upust emocjom. Ale mnie zawsze trzymała ta zimna strona, nakazując zachowywać się spokojnie wśród ludzi. Oczywiście nie dotyczy to walki, której nie mogę uniknąć.
- Spakowałem się już.
Mężczyzna wypuścił powietrze, widząc, że zgodziłem się na jego prośbę. 
- A więc, miłej nauki Lucienie.
Ruszyłem do swojej komnaty, słysząc jeszcze śmiech Kasjana. Po chwili usłyszałem jego syk, kiedy łokieć naszego księcia uderzył go w bok. Jak oni beze mnie się nie pozabijają?

~*~

- Ferris Rotavele - wystawił dłoń w moją stronę, czekając aż ją uścisnę. Nie zrobiłem nic takiego, nie wyciągając rąk z kieszeni. Obejrzałem go od góry do doły, od razu widząc, że jego sympatia była udawana. Zachowywał się tak tylko dlatego, że pamiętał imię i nazwisko, które podpisały list z prośbą o przyjęcie mnie w ciągu roku szkolnego. Uśmiechnąłem się delikatnie nie chcąc wychodzić na gbura i spojrzałem na budynek znajdujący się za nim. Bogato.
- Jak mniemam, panicz Lucien?
- Nie nazywaj mnie paniczem, bo nim nie jestem. mam na imię  L u c i e n. 
Widziałem, że moje zachowanie wbiło go z tropu, ale ledwo dał to po sobie poznać. Schował dłonie za plecy, kiwając delikatnie w moją stronę. Kobieta obok niego, nie odezwała się ani jednym słowem. Na oko wyglądała jak moja rówieśnica, być może uczennica, z którą będę chodził do klasy.
- Lara, zaprowadzi cię do waszej klasy. Akurat trwają lekcje, ale poinformowałem nauczyciela o twoim przybyciu.
Skłoniłem głowę, mówiąc niemo dziękuję i ruszyłem za dziewczyną. Nie odzywała się ani słowem, gdy kroczyliśmy dobrze jej znanymi korytarzami. Bez skrzydeł czułem się niemal nagi, próbując iść prosto bez ich ciężaru na plecach. Ale Rhys zapewnił mnie, że szkoła nie jest przyzwyczajona do skrzydlatych uczniów i mogę mieć problem z poruszaniem się po niej. Dlatego schowałem je, udając, że nigdy ich nie było. 
Lara stanęła przed jedną z sal, a ciebie na moich ramionach zaczęły delikatnie wić się na moich uszach, szepcząc mi kto znajduje się w sali. Westchnąłem cicho, patrząc jak otwiera drzwi i ruchem dłoni zachęca mnie do wejścia. W sumie, zastanawiam się, dlaczego postanowiła nie rozmawiać ze mną od początku spotkania. Czyżby śluby milczenia? Czy też wyglądałem na tyle biednie, że nie czuła chęci rozmowy? Spojrzałem na swoją czarną tunikę i resztę stroju w czarnym kolorze. Rzeczywiście nie wyglądałem zbyt bogato. 
Ruszyłem za nią do środka, przymrużając oczy przez wpadające do środka światło. Zasłony nie były zaciągnięte, wyglądały na nowe, wręcz kupione tylko dla dekoracji. Nauczycielka spojrzała się na mnie z delikatnym uśmiechem. Od niej nie odczuwałem już takiego chłodu jak od dyrektora tejże placówki. Odwzajemniłem uśmiech, czując na sobie wzrok całej klasy.
16 osób
Warknąłem cicho w myślach, czując jak cienie chowają się za mnie. Jak na razie są mi w zupełności zbędne. Rozejrzałem się po klasie, po wszystkich twarzach które zwrócone były w moją stronę. Nie słuchałem nauczycielki, która akurat opowiadała o czym uczy, lecz wychwyciłem tylko jej imię, kiedy postanowiła mi się przedstawić. Katriss. Dobrze zapamiętać.
- Dobrze, zajmij teraz miejsce, przedstawisz się pod koniec lekcji.
Przedstawisz? Chciałem zaprotestować, ale jedna z dziewczyn poklepała miejsce obok siebie z dobrze znanym mi uśmiechem. Byłem kolejnym celem tej pięknej laleczki. Spojrzałem na nią twarzą pozbawioną emocji, a jej pewność siebie nieco spadła i zaczęła poprawiać nerwowym ruchem włosy.
Ruszyłem na tyły sali, słysząc odbijające się echo moich kroków. Nauczyciela znów kontynuowała lekcję, a ja usiadłem obok chłopaka, którzy przypatrywał mi się nieco rozszerzonymi oczami. Spojrzałem ukradkiem w dół. Centaur.
Oparłem się o krzesło, a nogi skrzyżowałem w kostkach, próbując wybadać o czym była dzisiejsza lekcja.

Daruma?

środa, 15 kwietnia 2020

Są różne rodzaje ciemności...

Jest ciemność, która przeraża; ciemność, która koi; 
ciemność, która daje odpoczynek
Jest ciemność kochanków i ciemność skrytobójców. 
Staje się tym, czym jej nosiciel chce, żeby się stała; 
czym potrzebuje, żeby się stała. 
Sama z siebie nie jest ani zła, ani dobra.


Akademia
Corvine
Godność
Lucien Vanserra. Z powodu swoich umiejętności, nazwany został Pieśniarzem Cieni, lecz nigdy nie usłyszał by jego przyjaciele zwracali się do niego tym przezwiskiem.
Rasa
 Illyrian - rasa skrzydlatych wojowników, uważanych za gwałtownych i nieludzkich, którzy zabijają każdego na swojej drodze. Nie słyszałeś o nich? I dobrze. Czytając to być może jesteś osobą, która słyszy o nich jako pierwsza.
Wiek/Płeć/Orientacja/Aparycja*
◈ 17 lat
◈ Mężczyzna
◈ Przez całe swoje życie stwierdził, że obojętna mu jest płeć partnera, lecz jest nieco skryty jeśli chodzi o ten temat. Jak na razie nie poczuł potrzeby by mieć kogoś blisko siebie.
◈ W kulturze iliryjskiej tatuaże są ważnym elementem. Gdy iliryjczycy zostaną zainicjowani jako wojownicy, otrzymują czarne tatuaże, które mają przynosić im szczęście i chwałę na polu bitwy. Każdy z nich wygląda inaczej, lecz mają pewne cechy wspólne - są to przeplatane wzory wręcz przysłaniające całkowicie skórę. Tatuaż Luciena ciągnie się od karku w dół poprzez ramiona aż do dłoni, gdzie się kończy - klik -
Pochodzenie/Status/Specjalizacja
◈ Fieltig 
◈ Jest cichym chłopakiem, który nigdy nie odzywa się jako pierwszy. Co prawda nigdy nie odmówi rozmowy, jednak nie oczekuj, że podejdzie do ciebie by zapytać się o cokolwiek.
◈ Jest urodzonym wojownikiem, który dobrze czuje się w chaosie i rzeźi jaką spotkać można podczas bitew. Jednak przez swoje moce i umiejętności bardziej sprawdza się jako szpieg, który gdy zajdzie taka potrzeba zabije bez świadków i śladów.
Charakter
Jest niesamowicie przystojny i na pierwszy rzut oka wydaje się arogancki, nieostrożny i chłodny. Od czasu do czasu rzuca dowcipami i komentarze na temat swojej łamiącej serce urody. Jest wyjątkowo mroczny pod względem swojego zachowania i otacza go pycha, tajemnica oraz zmysłowość. Sprawy traktuje z pewną dozą pewności, uprzejmości i wdzięku, równie dziką i niebezpieczną, jak piękną i niezwykłą. Ale większość z jego zachowania to maska, która ma zakrywać jego prawdziwe ja. Tak naprawdę jest osobą hojną, uprzejmą i pokorną. Jest ekspertem w manipulacji, oszukiwaniu i kłamstwie. Potrafi także bezbłędnie ukrywać wszystkie swoje emocje. Jednak mimo, że postępuje nieostrożnie i okrutnie, naprawdę troszczy się o pewne osoby i zrobi wszystko oraz poświęci sam siebie aby zapewnić im zdrowie i bezpieczeństwo. Cierpi z wielu emocjonalnych urazów, ale ukrywa je ze śmiertelną gracją i łatwością, udając tylko człowieka mało zainteresowanego światem wokół siebie. Jest on osobą aspołeczną, to pewne. Jednak może wytrzymać z jedną, może dwoma istotami tak z własnej woli. Jeśli uda ci się wyciągnąć z niego choćby słowo powitania - brawo, należysz do elity i masz pozwolenie na zamęczanie panienki rozmową. Chociaż nie spodziewaj się po nim zbyt wiele, bowiem nie mówi dużo. Mimo wszystko nie trzeba poddawać się już wtedy, kiedy każe ci spadać bądź powiesić się na suchej gałęzi, byleby miała ona przenajświętszy spokój. Bez większego trudu, a także wyrzutów sumienia powie ci prawdę, nawet tę najokrutniejszą ze wszystkich. Najbardziej dobijający jest jego ton mowy- nadal obojętny, może lekko drwiący ze wszystkiego i wszystkich. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Bo kimże byłby Lucien bez swojego chłodu? Widoczny jest on również w sposobie przyjmowania do wiadomości rzeczy okrutnych- bez zająknięcia, odgórnie godząc się z tym, co zgotował mu los. A mimo tego wszystkiego nadal błądzi w poszukiwaniu samego siebie, prawdy o swoim bycie.  Na co dzień próbuje unikać spięć, jak kąsającego ognia. Prawdę mówiąc nie jest w tym najlepszy i dlatego często wpada w przeróżne kłopoty. Zacznij wrzeszczeć, krzyczeć. A on co? Przyjmie pozę mówiącą samą za siebie, że czarnowłosy ma cię w głębokim poważaniu, a nawet śmieje się w duchu z oburzenia. Nie to, że od razu delektuje się złością innych, przecież sam też jej ulega. Choć co do spinek ma nerwy ze stali, to jednak potrafi podnieść swój spokojny głos do głośnego warknięcia. 
Relacje*
Tamlin Vanserra - ojciec, który po śmierci matki wziął go pod swoje skrzydła. Pozwolił by jego żona zajęła się bękartem, nie zwracając uwagi jak żyje i co się z nim dzieje. Nigdy nie przejmował się jego losem, po cóż mu było niechciane dziecko? Po wysłaniu syna do obozu ani razu nie przyszedł zobaczyć jak mu idzie. Jednak od czasu do czasu dochodzą do niego pogłoski o Pieśniarzu Cieni, który jako lewa ręka pewnego księcia pomaga w rządzeniu nad ukrytym miastem. 
Lavia Archeon - praczka, matka Luciena, które pracowała u jednej z kobiet z wioski. Nie było jej dane nacieszyć się synem, bo został on zabrany przez ojca. Widywała go bardzo rzadko, z dnia na dzień coraz bardziej umierając z powodu jego braku. Po odejściu syna z zamku została zabita przez Tamlina. Jej głowa została wysłana do Rhysanda, który widząc jak traktują jego przyjaciela, odnalazł ludzi, którzy ją zabili i pomścił jej żywot. Ciała wysłał władcy by wiedział, że nie powinien w ten sposób próbować zaleźć za skórę Lucienowi - tym razem nie był on sam. 
Rhysand - jego przyszywany brat jak i teraźniejszy władca. Włada on miastem o nazwie Velaris - Miastem Nocy. Znajduje się ono na terytorium Dworu Nocy, do którego nikt się nie zapuszcza z powodu pogłosem o gwałtowności i agresywności iliryjskich wojowników, które nie zawsze okazują się wymyślne. Jest to mężczyzna pomocny i dobry, którzy przy swojej przybranej rodzinie na bok odkłada tytuły i hierarchie zachowując się jak normalny człowiek. To właśnie on, podczas gdy został księciem, zabrał go z obozu i zwerbował do swojego wewnętrznego kręgu, gdzie został jego lewą ręką od czarnej roboty. 
Kasjan - kolejny przyszywany brat. Wielki wojownik, z którym nawet nie próbuje się mierzyć. Jest także prawą ręką Rhysandra, generałem jego wojsk. Pewny siebie i dowcipny mężczyzna, broniący swoich bliskich za wszelką cenę. Wraz z Lucienem próbują zakończyć pewną iliryjską tradycję polegającą na przycinaniu skrzydeł kobietą w obozach by nie zostały wojowniczkami, tylko zajmowały się pracami domowymi
Daruma - bliski przyjaciel Luciena, na którego powoli zaczął się otwierać. To właśnie dzięki niemu przetrwał pierwsze tygodnie szkoły i zdołał się zaklimatyzować w nowym otoczeniu.
Umiejętności
Manipulowanie pamięcią - może dowolnie zmieniać wspomnienia, a także manipulować nimi, aby oszukać pamięć. Jest także biegły w czytaniu czyichś myśli i wspomnień.
◈ Jako pieśniarz cieni ma predyspozycje do słyszenia i odczuwania rzeczy, których inni nie mogą. Może wtapiać się w cienie, które zawsze wiją się po jego ciele zza pleców, może dzięki nim podróżować w inne miejsca. To dzięki nim wie co dzieje się w miejscach, w których go nie ma - cienie stale szepczą mu do ucha nowinki ze świata. 
◈Dzięki "przeskokom" umie teleportować się w różne miejsca, na krótkie i duże odległości.  
Historia* 
Przez jedenaście lat mieszkał z ojcem, macochą i dwoma starszymi przyrodnimi braćmi. Mieszkając tam, macocha z powodu jego inności trzymała go w celi bez okien i światła. Pozwalano mu wychodzić tylko na godzinę dziennie, a jego wizyty u matki ograniczały się do jednego w tygodniu. Nie pozwolono mu latać ani trenować, nawet jak jego iliryjskie instynkty wręcz o to błagały. Kiedy miał osiem lat, jego dwaj okrutni przyrodni bracia postanowili wystawić na próbę szybkie iliryjskie leczenie samego siebie. Polali mu ręce olejem, a potem podpalili. Uratowali go wojownicy w obozie ojca, którzy akurat strzegli go, gdy usłyszeli jego krzyki. Jednak jego ręce do tej pory noszą ślady poparzeń. W wieku jedenastu lat za namową macochy jego ojciec postanowił oddać go do iliryjskiego obozu treningowego, gdzie został dobrze przyjęty ze względu na swoje mroczne i unikatowe talenty. To właśnie tam spotkał Rhysanda i Kasjana, którzy także tam trenowali. Ojciec Rhysandra widząc, że we troje mogą zagrozić jego władzy, postanowił ich rozdzielić.  Gdy ojciec Rhysandra umarł, a to on wkroczył na tron, stworzył ze swoich przyjaciół wewnętrzny krąg, który pomaga mu czuwać nad Velaris. 
Statystyki


Siła 50

Zwinność 60

Inteligencja 30

Odporność 25

Wytrzymałość 30 

Magia 5
Inne
◈ Zawsze za paskiem nosi krótki sztylet, z którym nie rozstaje się nawet na chwile, został on ochrzczony mianem Prawdomówcy. 
◈ Lucien uwielbia czytać, większość swojego czasu wolnego spędza w bibliotece, uciekając od towarzystwa innych. To dzięki nim zaczął interesować się zielarstwem i zaczął powiększać swoją wiedzę na ten temat. Nie uważa, że ogrodnictwo jest tylko dla kobiet, sam chętnie sadzi kwiaty i zioła w doniczkach znajdujących się w jego pokoju. Kasjan denerwuje się za każdym razem, gdy w zamku widzi kolejne zielone "coś"
◈ Niektórzy ilirowie noszą syfony pomagające użytkownikom panowanie nad swoimi mocami. Przeciętny wojownik potrzebuje jednego bądź dwóch - on i Kasjan mają po siedem. Dwa na ramionach, dwa na grzbiecie dłoni, dwa powyżej łokci oraz jeden na środku klatki piersiowej.
Sterujący
Pandzika#6611 lub pandzika@gmail.com

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Od Sylvy cd Darumy

Nie spodziewałam się takiego zachowania po Rooku. Zawsze był optymistycznie nastawiony do wszystkiego, przygotowany na każde zajęcia i próbujący roztrzygać wszelkie konflikty bez udziału przemocy. Lecz teraz patrzył z czystą nienawiścią na ucznia Corvine. Złapałam go za ramię nawet nie słuchając przeprosin centaura. Zaprowadziłam chłopaka na korytarz, nie zwalniając kroku. Po chwili znaleźliśmy się w bibliotece, gdzie pozwoliłam mu dopiero odsapnąć.
- Przepraszam - wyszeptał po chwili ciszy. Jego wzrok utkwiony był w podłodze.
- Możesz mi wytłumaczyć swoje zachowanie?
Jego demon, wyglądem przypominający insekta, dość dużego żuka ze skrzydłami, przysiadł na ramieniu swojego pana z cichym brzęczeniem.
- Zaczął wyśmiewać się z Ivana - dotknął pancerzyka swojego podopiecznego - Nie zrozumiesz tego. Ty nie musisz się martwić o takie rzeczy. Lars wygląda jak chodząca śmierć i orkowie myślął zanim cię zaatakują. A ja?
Zapadła cisza. Usiadłam na jednym ze stolików zastanawiając się nad jego słowami. Naprawdę nie zauważyłam jego żalu, ujrzałam go dopiero wtedy, gdy już wybuchł? Chłopak stał tak, jeszcze drżąc z powodu adrenaliny wypełniającej jego żyły. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę jednej z półek, wyciągając jedną z dobrze mi znanych ksiąg demonologii. To właśnie w niej zawarte były znane nam dotychczas rasy, ich charakterystyka i poziom. Rozłożyłam ją przez Rookiem na rozdziale z insektami. Na kolorowym rysunku widniał dorosły już insekt, niewiele różniący się od stworzenia latającego przy jego głowie.
- Widzisz? - na obrazku wskazałam miejsce, gdzie kończył się pancerz istoty, a zaczynały rosnąć tylne nogi - Niedługo twój demon wykształci żądło, które będziemy mogło sparaliżować przeciwnika. Nie brzmi to zbyt silnie, prawda?
Przytaknął, nie wyglądał na przekonanego.
- Instekty mają poziom pierwszy. Są to demony, które dostaję większość pierwszoklasistów, tak samo jak ty. Być może jeden taki mały cudak nie zrobi przeciwnikowi zbyt wielkiej krzywdy, ale wyobraź sobie takie dość liczne stadko. Sprawdzaliście już swój poziom spełnienia?
- Tak, mam szóstkę
- Więc mógłbyś oswoić sześć insektów. W ciągu życia twój poziom się podniesie, dlatego oprócz nich będziesz mógł zdobyć także inne demony. Pamiętaj, że nie tylko ty musisz na nie powołać, żeby je zdobyć. Masz przecież przyjaciół, prawda?
Jego mina nieco pojaśniała i z całkowicie innych podejściem wypadł z sali, mówiąc coś do swojego demona. Lars mruknął niezadowolony z nagłego hałasu, ale nie zwracałam na niego uwagi.
Postanowiłam wrócić do naszych gości. Pewnie siedzą w jadalni nie wiedząc co się dzieje. Otworzyłam wrota, widząc, że zamieszaniem przejęła się nawet pani dyrektor. Wszystkie oczy spoczęły na mnie, gdy powoli szłam w jej kierunku.
- Przepraszam za kłopot. Już nie będzie więcej takich akcji - mruknęłam i pochyliłam nieco głowę. Centaur stał w kącie, cicho lecz zawzięcie rozmawiając z uczniem z Corvine. Kobieta spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem, a moje Larsie oczy spoczęły na uczniach. Wchłonęłam demona, nie chcąc bardziej stresować uczniów. Chyba najlepiej będzie to szybko zakończyć.
Po moim nawoływaniu uczniowie wrócili do stołu, powoli zapominając o zaistniałej sytuacji. Nie dziwiłam im się, pewnie codziennie odstawiali takie cyrki u siebie w szkole i nikt nie zwracał im uwagi. Nie usiadłam razem z nimi. Stałam przy drzwiach omiatając całą sale.
- Dlaczego nie usiądziesz? - Daruma pojawił się obok mnie, uważając by porożem nie zachaczyć o lampę na ścianie.
- Wolałabym, żeby jak najszybciej zjedli i wrócili do siebie. Nie miej mi tego za złe, ale nie mam zbyt dobrych wspomnień z arystokratami i dziećmi bogatych rodziców - mruknęłam. Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, jakby czekając aż rozwinę swoją wypowiedź. Nie zrobiłam tego.
- Sylvo, może żeby uczniowie mieli dobre wspomnienia z naszej szkoły, pokażesz im Eter i ujarzmianie?
Stanęłam jak wryta, widząc jak nauczyciele patrzą na mnie z wyczekiwaniem. Dlaczego tak nagle z tym wystrzeliła? Otwierałam i zamykałam buzię, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nie sądzę by było to dobre rozwiązanie. Uczniowie Corvine mogli by zachorować przez powietrze z Eteru i doznać różnych nieodwracalnych zmian - powiedziałam donośnym tonem, czując że zaczęłam nieco się pocić. Od kiedy się tak denerwuje?
Nasz rektor usiadł z delikatnym uśmiechem.
- I właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałam po naszej prefektce.

~*~

Wszyscy stali na dziedzińcu przed szkołą, szykując się do drogi. Jedna z małych dziewczynek zaczęła rozpaczliwie szukać swojego szalika, który musiał się jej gdzieś zagubić. Widząc jak dwóch chłopców się z niej naśmiewa, zdjęłam własny szal i założyłam na jej szyję, ciepło opatulając. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę z wielkim, zaraźliwym uśmiechem. Odwzajemniłam go
Daruma poganiał wszystkich wokół chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Obserwowałam go przez kilka chwil, a nasze oczy odnalazły się wśród tylu osób.

<Daruma?>
Szablon
Pandzika
Kernow