Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

wtorek, 30 listopada 2021

Od Eny CD. Hiromaru

Ot, kolejny chłodny jesienny poranek. Otulając się szczelniej grubym płaszczem, spokojnym krokiem zmierzałem z akademika do sali treningowej. Wiatr mierzwił moje włosy, długie kosmyki plątały się, zmuszając mnie do ciągłego odkrywania ich z twarzy, ponieważ zasłaniały one moje pole widzenia. 
Po kilku minutach marszu dotarłem do przestronnego wykonanego z czerwonej cegły budynku. Z wnętrza dobiegały już podekscytowane okrzyki prowadzonego przez profesorów treningu.
Cicho, tak, aby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi wszedłem do środka. Od razu skierowałem się w stronę szatni, w której zostawiłem odzienie wierzchnie i torbę z rzeczami na późniejsze zajęcia. Już gotowy do ćwiczeń powróciłem na salę, podchodząc do kilku znajomych mi osób. Po krótkiej rozmowie rozpoczęliśmy typowy trening z samoobrony. Ardem codziennie zapychało plan zajęć coraz to nowymi zajęciami wymagającymi sprawności fizycznej. Od rana do wieczora parowaliśmy się podczas treningów, aby wspólnie szkolić swoje umiejętności walki. 
Minuty mijały powoli, jedna po drugiej. Widoczne zza wysokich okien słońce przesuwało się po widnokręgu, po jakimś czasie całkowicie znikając z pola widzenia, ostatecznie chowając się po drugiej stronie budynku. Zrobiło się już wystarczająco późno, aby zakończyć dzisiejsze praktycznie zajęcia. Czekało nas jednak jeszcze całe popołudnie wykładów teoretycznych. 
Po przebraniu się i zabraniu wszystkich swoich rzeczy, skierowałem się w stronę w wyjścia. Tam czekał jeden z profesorów. Przywitałem się z nim, w tamtym momencie nie wiedząc jeszcze, że czekał na mnie.
- Ena, poczekaj. 
Zatrzymałem się od razu po usłyszeniu wezwania. Nauczyciel szybko wyjaśnił mi powód nagłej rozmowy. Miał do mnie pewną prośbę, która właściwie bardziej wiązała się z pewnym testem w terenie. Podobno, pewna wioska w okolicy zmagała się z uciążliwymi atakami magicznych stworzeń. Zacięta wataha wilków nękała biednych wieśniaków, podkradając zwierzynę lub atakując bezbronnych mieszkańców. Sprawa wydawała się poważna, ale nie na tyle, by wysyłać cały oddział ratunkowy. Zdaniem władz miasta, uczeń Ardem spokojnie poradzi sobie z takim zadaniem. Ów przyjemność spadła na moje barki. 
Szczerze mówiąc wizja niesienia pomocy bezbronnym naprawdę dodała mi energii. Bez żadnego zawahania zgodziłem się przyjąć misję. Wraz z tym, zostałem zwolniony z dalszych zajęć. Nie czekając chwili dłużej, poinformowany, jak dotrzeć do wioski, udałem się w jej kierunku. 
Do małej osady prowadziła wąska kamienna dróżka. Zastanawiałem się, jak tutejsi mieszkańcy poruszają się po niej wozami. Pewnie nieraz zahaczają o pobocze albo wyciągają pojazdy z przydrożnych rowów. Poczułem dziwaczne przygnębienie na tę myśl. Życie ludzi na wsi wydawało mi się naprawdę ciężkie, niezwykle odległe od tego, do którego byłem przyzwyczajony. 
Złote liście powoli spływały na ziemię, przykrywając ów wąską ścieżkę grubym dywanem. Niektóre z nich przyjemnie trzeszczały z każdym postawionym na ziemię krokiem. Uśmiechałem się delikatnie, kiedy tak się działo. Naprawdę podobała mi się ta okolica. Całkowicie różniła się od miejsca, w którym się wychowywałem - przepełnionego przepychem, zgiełkiem i hałasem, gdzie nie znajduje się nawet krótkiej chwili, alby cieszyć się czymś tak trywialnym, jak otaczającą przyrodą. 
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk. Niczym grom z jasnego nieba, sprowadził mnie on ponownie na ziemię. Przyśpieszyłem kroku. Kilkoma szybkimi susami znalazłem się w wiosce, gdzie moim oczom ukazała się nieprzyjemna scena.
W centrum niewielkiej wioski pełnej drewnianych domków stała młoda dziewczyna, która wyglądała, jakby za kilka chwil miała wybuchnąć płaczem. Z upartością godną podziwu próbowała pociągnąć za sobą przerażoną krowę. Zwierzę jednak stało w miejscu, niczym sparaliżowane, ze strachem w oczach spoglądając na trzy ogromne wilki znajdujące się w pobliżu. 
Nim się obejrzałem, między drapieżnikami, a upatrzonymi przez nich ofiarami, stanął chłopak. Z nietęgą miną patrzył na warczące bestie, jakby zastanawiał się, co dalej powinien zrobić. Pierwszy krok postawiony w obronie kogoś innego - niezwykle odważny, ale jednocześnie średnio przemyślany. 
Z ów myślą towarzyszącą mi przez cały czas, zainterweniowałem. Chwytając mocno rękojeść uwieszonego u pasa miecza, wskoczyłem przed wilki. Zaskoczone zwierzęta odskoczyły. Tylko ten jeden, który zareagował zbyt późno - sekundę później leżał wykrwawiając się na ziemi. Pierwsze zadane przeze mnie cięcie i już nie zdążył go uniknąć. Nie zapowiadała się ciężka walka. 
Dwa pozostałe wilki skupiły na mnie całą swoją uwagę. Spokojnie wyprostowałem się, otrzepując lśniące ostrze z krwi. Zaszarżowałem po raz kolejny. Bestie nie pozostały biernie, równie skacząc w moim kierunku. Nie były jednak takie bezmyślne i słabe. 
Szybki unik, kolejny atak, sprawne lądowanie. Żadne z nas nie ucierpiało. Zdałem sobie sprawę, że walka wcale nie musi być tak prosta, jak wcześniej sądziłem. Musiałem przyśpieszyć. 
Kolejny zmniejszający dystans sus - cięcie padło płynnie. Tym razem drugi z wilków padł na ziemię martwy. Został ostatni. Największy. Jego ciemne posklejane kołtunami futro pachniało nieprzyjemnie. Łypał na mnie czerwonymi ślepiami. Pozbawiłem życia jego towarzyszy. Na pewno nie ucieknie i nie odpuści. 
Wtedy, całkowicie niespodziewanie, gorąca kula ognia poszybowała w moim kierunku. Odskoczyłem natychmiast, czując żar na swoim policzku. W myślach pogratulowałem sobie szybkości relacji. Gdyby moi bracia mnie teraz widzieli! Na pewno byliby dumni!
Moment rozproszenia nie trwał długo. Z pyska wilka wystrzelił kolejny piekielny pocisk, zmuszając mnie do zrobienia następnego uniku. Nie spodziewałem się, że bestie te będą korzystać z magii. W raporcie nic nie zostało o tym wspomniane. Stworzenie to naprawdę zagrażało bezpieczeństwu okolicy. Musiałem się go pozbyć. Nie może uciec. 
Poświęcając całą swoją uwagę przeciwnikowi, niemal całkowicie straciłem kontakt z otoczeniem. Ciosy padały naprzemiennie, raz za razem. Kule ognia latały nad moją głową. Wilk zaś krwawił z licznych ran pozostawionych przez moje ostrze. Zwierzę zaczęło kuleć. Poczułem nawet ucisk w sercu widząc ów żałosny obraz. Nie mogłem jednak pozwolić, aby coś tak niebezpiecznego dalej wałęsało się po pobliskich lasach. Korzystając z jednej z poznanych na treningach technik, skróciłem wilkowi cierpienia. Martwe ciało padło na ziemię. 
Przypływ radości ogarnął moje ciało. Pokonanie! Wszystkie wilki nie żyją! 
Ale coś było nie tak. 
Pogrążony w walce nie zauważyłem jeszcze większego problemu, który nieświadomie spowodowałem. Faktycznie, kule ognia mijały mnie, ale trafiały we wszystko inne! Nim się obejrzałem, cała wioska stała w płomieniach. Przerażeni mieszańcy biegali wokoło, ratując dorobek swojego życia. 
Nie miałem pojęcia, co zrobić. Stanąłem zamurowany, obserwując skąpane w płomieniach stare, drewniane budynki. Moja pierwsza samotna misja skończyła się w tak podły sposób! Miałem pomóc mieszkańcom, a nie powodować im jeszcze większych kłopotów. Cóż za wstyd!
Odzyskując resztki logicznego myślenia podbiegłem do studni, aby zacząć czerpać wodę. Wtedy kątem oka dostrzegłem chłopaka, którego spotkałem już wcześniej. Tego, który w brawurowy sposób próbował osłonić swoim ciałem przerażoną dziewczynę i jej krowę. 
- Biegnij po pomoc, szybko! - zawołałem w jego kierunku, jednocześnie wyciągając pełne wiadro zimnej wody, którą wylałem na pobliski budynek. Aby uratować osadę potrzebujemy jak najwięcej osób.

<Hiromaru?>

Od Neriny CD Hiromaru

- Miło mi poznać ciebie i twojego demona – powiedziałam, uśmiechając się do niego. - Wybacz, jeśli wydałam się może trochę wredna. Nie przepadam, gdy ktoś za mną chodzi, a myślałam, że to z innego powodu niż pomoc.
- W porządku, nic się nie stało - odparł Hiromaru.
- Zazwyczaj przy pierwszym spotkaniu jestem milsza. - Zaśmiałam się.
Szliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwał chłopak.
- Więcej czasu spędzasz na lądzie czy w morzu? - zapytał.
- Hm... - Zastanowiłam się. - Obecnie więcej czasu spędzam na lądzie. Wszystko przez to, że uczę się w Corvine. Na lądzie jednak jestem w stanie wytrzymać tylko dzień maksymalnie, a potem muszę wejść do wody, więc często wracam do oceanu, gdy tylko mogę. Im dłużej jestem bez wody, tym większy ból mi to sprawia. Jednak większość swojego życia spędziłam w wodzie.
- I które środowisko wolisz?
- Chyba ląd, ale niestety tak jak mówiłam, nie mogę być na nim długo. 
Chłopak pokiwał tylko głową na znak, że rozumie. 
- Widzę, że interesuje cię tak trochę moja osoba - powiedziałam.
- Niecodziennie spotyka się syrenę na lądzie - odparł. - Nigdy żadnej nie spotkałem, oprócz ciebie, a wychowałem się w pobliżu wody i stanowiła dla mnie ważny element życia, dlatego jestem ciekaw.
- Ty jesteś ciekaw syren, a syreny są zaciekawione ludźmi. Moje siostry najbardziej.
- Naprawdę?
- Tak. Wszystkie by z chęcią cię wypytały o wszystko. Co do nich wracam, oczekują ode mnie różnych historii, szczególnie tych związanych z mężczyznami z lądu. Jeśli chcesz, mogę ci opowiedzieć więcej o moim życiu, a później ty mi opowiesz co nieco o sobie w czasie naszej drogi. Co ty na to?
- Jasne.
- Zacznijmy więc od samego początku... Moja matka Athena zakochała się kiedyś w piracie elfie. Może słyszałeś, kiedyś o Parleyu?
- Niestety nie - powiedział blondyn.
- Są snute o nim różne legendy. To właśnie jest mój ojciec. Tak naprawdę nazywa się Dante Van Eck. Kiedyś członek bogatej elfickiej rodziny Van Ecków, teraz sławny pirat wraz ze swoją załogą. Moja mama spędziła z nim kilka miesięcy, a skutkiem tego związku jestem ja. Moja mama go szczerze kochała, jednak przez to, że jest syreną, spotkała się z różnymi negatywnymi słowami, których nie znosiła. To było powodem ich zerwania. Jednak rozstali się w przyjaźni. Ojciec obiecał, że co jakiś czas będzie się mną opiekował, biorąc na swój statek czy na ląd. Po roku w mojej mamie zakochał się król i tak została sama członkiem rodziny królewskiej, z którego związku urodziło się siedem córek. To moje przyrodnie siostry. Mam też jedną ze strony ojca, z jego wcześniejszego związku. Więc nie dość, że spotkałeś mieszańca syreny i elfa leśnego, to w dodatku księżniczkę i piratkę. - Zaśmiałam się. - Ale dość o mnie. Opowiedz coś o sobie.

<Hiromaru?>

Od Hiromaru CD. Neriny

Właściwie to przypominałem sobie wtedy podobną sytuację. Co prawda nie miała ona miejsca w jaskiniach, ale w dżungli, jednak schemat był podobny.
Niewielka grupa ludzi wybrała się wtedy na poszukiwanie jakiegoś niebywale egzotycznego gatunku ptaka - a może chodziło o jakiegoś owada? Tego nie pamiętałem - w każdym razie ludzie ci byli dobrze przygotowani do swego zadania. Wzięli ze sobą grube namioty, które miały oprzeć się ulewnym deszczom, jakie nawiedzały dżunglę wieczorami. Wzięli też maczety, które miały torować im drogę przez morze barw i zieleni, wzięli ponoć uzdrowiciela, którego zadaniem było radzenie sobie z ugryzieniami jadowitych stworzeń albo chorobą, jeśli któryś z członków ekspedycji nieopatrznie czymś by się zatruł. Do tego jeszcze paru wojowników zdolnych poradzić sobie z groźną fauną charakterystyczną dla najgłębszych i najdzikszych ostępów bezkresnych lasów Me Shi, a także lokalny przewodnik, który nigdy nie gubił drogi wśród labiryntu leśnych ścieżek.
Jednak bez względu na to, jak dobrze była przygotowana tamta grupa, nikt nie mógł przewidzieć osunięcia się ziemi i tego, że sama dżungla popłynie niczym rzeka, na fali burzącej się i drżącej ziemi. Nikt nie chciał wysłać tam grupy ratowników, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył w to, że ktokolwiek mógł ocaleć. Cóż, cała sytuacja wyglądała wtedy wprost beznadziejnie, zaś do przyjezdnych nikt nie pałał nadmierną sympatią.
Trudnej akcji podjęły się dwie osoby - myśliwi, którzy przecież sami tyle razy wybierali się w głąb dżungli, by zdobyć jedzenie dla swych rodzin. Oni wiedzieli, że nie można zostawiać ludzi w potrzebie, że zawsze jest nadzieja i nawet, jeśli jedynym, co zrobią, jest potwierdzenie czarnego scenariusza, który czekał na tamtą grupę, to właśnie była właściwa droga, którą powinni wybrać.
Podziwiałem wtedy tamtych ludzi i sądziłem, że sam nigdy nie będę w stanie czegoś takiego dokonać. Myślałem, że zdecydowanie do końca życia pozostanę w grupie tych wątpiących, którzy nie zamierzali nawet wyściubić nosa, by pomóc drugiemu człowiekowi. Tamci myśliwi się nie wahali, a ich odwaga została nagrodzona, bo dzięki szybkiej reakcji udało im się uratować całą grupę. Co prawda cały ich wielce drogi sprzęt naukowy pochłonęła dżungla, jednak bezlitosne ostępy nie pochłonęły przynajmniej ich żyć. A skoro ich droga się tam nie skończyła, skoro wciąż mieli przed sobą przyszłość i nadzieję, mogli przecież próbować jeszcze raz, i jeszcze raz.
Tak i teraz, gdy usłyszałem, że ktoś potrzebuje pomocy, to choć nie miałem specjalnej potrzeby ani chęci pakować się do jakichś na wpół zalanych jaskiń, nie zamierzałem odpuścić i czekać, aż kto inny to za mnie zrobi. Nawet, jeśli na starcie dostałem odmowę i powiedziano mi, bym nie zawadzał.
Prawda, moje umiejętności nie przytłaczały, a choć dzięki obecności Isagomushiego byłem w stanie panować nad wodą, moja moc była dość skromna, używałem jej raczej do zabawy, niż czegokolwiek innego. Z głębi serca chciałem to jednak zmienić i stać się kimś, na kim można polegać, kto radzi sobie w trudnych sytuacjach i to jego prosi się o pomoc, nie na odwrót.
— Jestem zaklinaczem, potrafię panować nad wodą — powiedziałem, wskazując na lewitującego nad moim ramieniem żółwia. Podobnie do mnie, Isa nie robił wrażenia bardzo bojowego, a jego umiejętności ograniczały się chyba tylko do tej lewitacji, ale tego dziewczynie nie zamierzałem mówić. — Nie wiadomo, co dzieje się w jaskiniach i w jakim stanie będą mężczyźni, gdy się ich znajdzie. Na pewno nie będę ci przeszkodą, mogę być tylko pomocą. Razem można więcej zdziałać.
Dziewczyna zamilkła na moment, wydawała się coś rozważać. Przez ten czas jej się przyjrzałem. Faktycznie, nie wyglądała na syrenę, choć tak jak mówiła tamtej grupie mężczyzn - właśnie nią była. Przypominała mi zdecydowanie elfkę. Widać w jej żyłach płynęła krew obu tych ras, ja zaś mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jak musiała wyglądać jej rodzina i dzieciństwo, skoro pochodziła z połączenia dwóch tak różnych środowisk. Czy wszyscy żyli w zgodzie, czy też różnice w końcu ich podzieliły, albo tak, jak w moim przypadku - ktokolwiek powitał mnie na świecie stwierdził, że nie ma dość sił by zmierzyć się z wychowywaniem wybryku natury i pozwolił, by ślepy los zadecydował o tym, co się ze mną stanie?
— Skoro tak, to może faktycznie będzie lepiej, byśmy poszli razem — odpowiedziała mi i podjęła marsz w stronę klifów. — Jak się właściwie nazywasz?
— Hiromaru — odparłem, a potem wskazałem na swojego demona. — A to Isagomushi. Ale możesz mówić na niego Isa.

niedziela, 28 listopada 2021

Od Hyo CD. Ena

Przemierzałem uliczki, by dotrzeć na spotkanie z Eną. Skoro i tak silny wiatr i chłód dawał wiele do życzenia, to tym bardziej nie miałem czym się przejmować. Zarzuciłem na swoje ramiona o wiele cieplejszy płaszcz. Choć szczerze nie było mi to potrzebne. Reszta mieszkańców, najwyraźniej jak najprędzej pragnęła dotrzeć do upragnionego domostwa, by móc się ogrzać przy kominku. Zabawne jest to, że u nas też niektórzy członkowie wampirzych rodzin też się ogrzewa przy kominku, chociaż nie wiedziałem, po co to robią. Dawno też nie pożywiałem się z żywego organizmu prawdziwie gorącej krwi, mógłbym się zatrzymać na przekąskę, jednakże przełożę to na później. Dotarłem na miejsce i stanąłem tuż przed chłopakiem. Przez wiatr jego śnieżnobiałe włosy się plątały. Policzki się zaróżowiły z zimna, a samo patrzenie na niego sprawiało, że długo i tak musiał czekać.
 - Mogłeś poczekać w środku, przeziębisz się przez ten chłód. - powiedziałem i otworzyłem drzwi, by delikatnie wepchnąć Enę do środka. Ciepło przyda mu się bardziej niż mnie. W sumie to chyba i lepiej. Wolę nie czuć zimna ani gorąca, gdyż wówczas musiałbym się martwić tym, wszystkim. Dokładniej mówię tu o płaszcze i ciepłe ubrania w zimne dnie, a latem upalne i słoneczne.
Ena zaprowadził mnie do stolika, po czym zamówił nam lane piwo karmelowe. Starał się powoli rozgrzać, dlatego też podałem mu swój ciepły płaszcz. Ułożyłem wygodnie ręce na blacie i przyglądałem się chłopakowi. Chłód jego dłoni był wyczuwalny jak dla mnie. Gdyż słyszałem jak jego krew, stara się rozgrzać jego zlodowaciałe dłonie. Złapałem jego dłonie w swoje, po czym wsunąłem te zmarzluchy pod swoją koszulkę. Może moje ciało nie ogrzewa, ale może odebrać nieco chłodu. Zanim jednak przyszła kelnerka z naszym zamówieniem. Udało mi się pochylić delikatnie do chłopaka i musnąć jego wargi swoimi. Krótki niewinny i niemalże niewidzialny pocałunek. Odsunąłem się od niego, a on ode mnie. Nasze piwa karmelowe się zjawiły. Zapach wydawał się słodki, dlatego też ostrożnie i powoli powąchałem, a następnie zmoczyłem język, by posmakować. Po chwili jednak wypiłem drobny łyk.
Oboje byliśmy zajęci piciem, a dokładniej samo towarzystwo drugiej osoby nam wystarczało. Dlatego też mogłem sobie słuchać, o czym rozmawiają tutaj, a nawet na zewnątrz, czy też i dalej. Gdzieś dalej tuż za terenami akademii i miasteczka, gdzie rozlega się dalszy teren, słyszałem zbliżające się stado. Miały one kopyta, jakby uciekały przed kimś.
 - Pewnie niedługo zawitają do nas gości z daleka. - powiedziałem. Ena nie musiał mi wierzyć, gdyż zwyczajnie wiedział, czy to prawda, czy też nie.
 - Kto do nas zawita? Jak to niedługo? - dodał dwa pytania od siebie pełen gracji i piękna.
 - Słyszałem ich tupot, ich ucieczkę, kołujące serca i czuje strach. Chociaż nie wiem, przed kim tak uciekają. - wyjaśniłem.
Ena przeprosił, gdyż musiał skierować się do łazienki, po czym mogłem poobserwować tutejszych pijaków, oraz pijaczki. Najwyraźniej cieszyli się, że nadchodzi chłód, gdyż po nim pojawi się na nowo ciepło, które zachwyci oraz nieco zdenerwuje innych.
Westchnąłem, gdyż chłopak jakoś długo nie wracał. Dlatego też skierowałem się do tego miejsca, do którego wybrał się Ena. Na wejściu poczułem dziwnie nieprzyjemny zapach oraz brak Eny. Nie było go, gdy wróciłem. Zmarszczyłem brwi, po czym ruszyłem pogadać z kelnerką, może ona coś wie.
 - Widziałaś może chłopaka, z którym byłem? - spytałem dziewczyny, która akurat miała brać zamówienie i je zanieść.
 - Wyszedł. Przed wyjściem zostawił ci wiadomość, po czym zapłacił.. - rzekła, podała mi karteczkę z wiadomością, po czym poszła.
 - "Coś mi wyskoczyło i musiałem wrócić" - przeczytałem. Wróciłem do stolika, zabrałem płaszcz i zwyczajnie wyszedłem z knajpki, by poszukać sobie jakiegoś żywego pożywienia. Wziąłem na początek młodą dziewczynę, z zamiarem wypicia jej krwi, jednak zauważył mnie pewien chłopak, który nieco pokomplikował mi moje zajęcie. Dziewczę zniknęło, gdyż całkowicie zapomniało, po co się tu znalazło, za to chłopca, wykorzystałem. Obezwładniałem go, po czym wbiłem kły w jego szyję i piłem. Może wypiłem za wiele, gdyż jego zachowanie zaczęło być dziwne, najwyraźniej chciał czegoś więcej. Ja za to musiałem odnaleźć Enę i mimo złości sprawdzić, czy znowu nie został porwany. Ugryzionemu chłopakowi, załatwiłem mile towarzystwo innego chłopaka.

***

Odnalazłem Enę, był na placu treningowym. Nie był on jednak sam, z nim był ktoś jeszcze, dokładnie pokazując, jak ma stanąć, by najpewniej nowy ruch się przyjął. Już miałem chęć go dziabnąć oraz wydrapać mu oczy, ale zwyczajnie usiadłem sobie na dachu akademii i patrzyłem, jak trenuje. Wyciszyłem emocje w sobie, by móc zwyczajnie strzec go i tyle.
Zawiódł mnie tym, że nie powiedział mi o tym, ani się nie pożegnał, zwyczajnie uciekł. Jednak wiem z doświadczenia, że dzieje się tak z dwóch powodów.
1. Nasze spotkanie mogło spowodować u niego niechęć oraz mógł zastosować swój system obronny. - Jako iż można potraktować to spotkanie jako randka.
2. Ma coś do ukrycia i nie chciał o tym powiedzieć, do tego też dochodzi fakt, że zniknął tak bez niczego, jakby tego właśnie chciał.
Przyglądałem się, jak Ena trenuje wraz ze swoim nowym towarzyszem, w końcu jednak spojrzałem w oddal, by spojrzeć czy kopytne stwory zbliżają się do miasta, czy może jednak zmieniły one swój kierunek.

<Ena?>

sobota, 27 listopada 2021

Od Eny CD. Hyo

Faktycznie propozycja Hyo już w pierwszej chwili wydawała mi się być niezwykle kusząca. Treningów nigdy za wiele. Samodoskonalenie stanowiło dla mnie ważny aspekt codzienności. Mimo zapewnień młodego wampira, nie potrafiłem tak po prostu odpuścić. Musiałem stać się silniejszy, a warunki oferowane przez Ardem znacząco mi to ułatwią. Dlatego też bez większego namysłu odrzuciłem zachęcające zaproszenie chłopaka, obiecując, że wybierzemy się tam innym razem, kiedy okoliczności będą tylko ku temu sprzyjać. 
Pożegnałem się z Hyo i skierowałem się w stronę swojego pokoju. Kiedy tylko opadłem na łóżko, poczułem, jak schodzi ze mnie cały wcześniejszy stres. Będąc w pobliżu wampira nie dałem tego po sobie poznać, ale cieszyłem się, że chłopakowi nie stało się nic poważnego i szybko z tego wyszedł. Ulga ogarnęła całe moje ciało, kiedy zacząłem z uśmiechem wpatrywać się w sufit. Na ów pozbawionym sensu zachowaniu złapałem się dopiero chwilę później, karcąc się w myślach. 
Pokręciłem się jeszcze chwilę po łóżku, aby ostatecznie wstać i zacząć spełniać swoje postanowienie. Choć godzina nie należała już do tych najwcześniejszych, opuściłem tereny akademika. Pogrążonymi w mroku uliczkami dotarłem do placu treningowego. 
Jako pierwsze chciałem doszlifować swoje umiejętności walki mieczem. Zabraną wcześniej z pokoju broń wyciągnąłem z futerału. Jej błyszczące ostrze odbijało jasne światło księżyca. Przejechałem po zimnym metalu opuszkami palców, biorąc głęboki oddech. 
Szybkie cięcie, kopnięcie, unik przed niczym, kolejne natarcie. Zależało mi, aby każdy ruch, nawet ten najprostszy został wyprowadzony w sposób perfekcyjny. Skupiałem się znacząco na postawie, na każdym, nawet najmniejszym kroku. 
Czas mijał, ręce powoli zaczynały mi drżeć. Nie ze zmęczenia, głównie z zimna. Schowałem więc broń ponownie do futerału, a zmarznięte dłonie potarłem jedną o drugą, starając się o odrobinę ciepła. Dmuchając na nie, wróciłem do pokoju, gdzie po szybkiej kąpieli położyłem się do snu. 
***
Kolejne dni minęły mi niemal tak samo. Zaczynały się pilnym uczestniczeniem w zajęciach, a kończyły treningami do późna. W międzyczasie wykorzystywałem krótkie przerwy na spotkania z Hyo. Ostatnio mało się widzieliśmy. On pogrążał się w swoich zajęciach, ja w swoich. Mimo to, wykorzystywaliśmy każdą wolną chwilę, aby spędzić ze sobą chociaż kilka minut. 
Temperatura każdej doby spadała. Nim się obejrzałem z ciemnych chmur zaczęły powoli spływać pojedyncze, delikatne płatki śniegu. W ich akompaniamencie treningi stawały się przyjemniejsze. Świat wydawał się wtedy być taki czysty. 
Niestety, w związku z dodatnimi temperaturami w ciągu dnia biały puch nie utrzymywał się nigdy długo. Topniał w podobnie szybkim tempie, co się pojawiał. Mimo jego ulotności, za każdym razem sprawiał mnie w dobry nastrój. 
Tego wieczora odpuściłem wyjątkowo trening. Wiał zbyt mocny wiatr, więc doskonalenie łucznictwa postanowiłem przełożyć po prostu na inny dzień. 
Korzystając z okazji zaprosiłem Hyo do pobliskiej knajpki na ciepłe, lane piwo karmelowe. Pozbawiony alkoholu słodki napój był jednym z najlepszych sposobów na rozgrzanie chłodnych nocy. Jego smak kojarzył mi się z wieczorami spędzanymi w domu - nadworna kuchnia przyrządzała piwo karmelowe, którym cała moja rodzina wspólnie piła. Już sam zapach płynący z uchylonych drzwi karczmy przypominał mi dziecięce lata. 
Oparłem się o ścianę budynku, w milczeniu oczekując na przyjście wampira. Spokojnym wzrokiem obserwowałem przechodniów. 

<Hyo?>

Od Neriny CD. Fenrysa

Od razu polubiłam tego Fenrysa, a z czasem coraz bardziej przekonywał mnie do siebie. Wydawał się takim pozytywnym marzycielem, który zaraża swoją postawą przez mówienie o tym z pasją. Miałam ochotę go jeszcze bardziej poznać. Przez jego postawę, sama zapragnęłam mieć jego poglądy.
- Zazdroszczę ci tego – powiedziałam, a on spojrzał na mnie pytająco. - No wiesz, marzeń. Ja ich nie mam. Żyje z dnia na dzień bez żadnego nawet najmniejszego planu. Nawet jak myślę o czymś, co mogłoby być moim marzeniem, to jeśli nie uda mi się go zrealizować, to się poddaje.
- Mogę się podzielić z tobą marzeniami, a wtedy będziemy mieli je wspólne – powiedział chłopak. Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- A więc jakie masz jeszcze marzenia, które możesz ze mną dzielić? Raczej zostanie medykiem nie należy do moich marzeń, wybacz – odparłam.
Fenrys przez chwilę się zastanawiał, tak jakby szukał idealnego marzenia, aby się z nim ze mną podzielić. 
- Marzę o tym, aby ludzie biedniejsi mieli zawsze szanse na naukę oraz, aby niewolnictwo się skończyło.
Uśmiechnęłam się znowu. 
- To piękne marzenia. Sądzę, że powinny się spełnić. U syren zanika takie coś jak niewolnictwo – powiedziałam. Fenrys wyglądał na zaciekawionego, tak jakbym miała kontynuować ten temat. Ja jednak milczałam.
- Skąd wiesz? Jesteś elfem – powiedział. 
Zaśmiałam się. No tak, bo przecież na pierwszy rzut oka wyglądałam tylko na elfa. To, że jestem syreną było dopiero widoczne w wodzie.
- Tylko w połowie. Jestem zarówno syreną, jak i elfem leśnym. Mój ojciec i matka mieli zakazany romans, on jest elfem, a ona syreną. Przez opinie innych ludzi też się rozstali, ale przyjaźnią się wspólnie mnie wychowując. Później moja mama wyszła za Trytona, króla części morza najbliżej Kernow. No i takim sposobem jestem księżniczką, więc wiem, co się dzieje w świecie syren, a szczególnie, jeśli chodzi o kwestie polityczne. U nas inne syreny nie są niewolnikami, raczej odeszliśmy od tego jakiś czas temu, a przynajmniej na dworze królewskim i najbliższym otoczeniu.
- Jeśli chcesz możesz opowiedzieć coś więcej o sobie.
- Jakoś nie lubię o sobie mówić, wolę słuchać.
Przez chwilę szliśmy w ciszy, a ja pozwoliłam sobie na rozmyślania. Znowu przypomniała mi się sytuacja z rana. Tak bardzo nie chciałam wychodzić za mąż...
- Wiesz, może z niewolnikami jesteśmy do przodu, jeśli chodzi o brak niewolnictwa, ale u syren, szczególnie w rodzinie królewskiej to ojciec wybiera męża dla niej. Najczęściej to jest to jakiś książę innej części morza. Wiesz, sojusz poprzez małżeństwo. - Zastanowiłam się. - Chyba mam takie małe osobiste marzenie. Chciałabym, aby małżeństwa z przymusu zniknęły, aby kompletnie ich nie było, chociaż to chyba jest niewykonalne. 

<Fenrys?>

Od Luciena CD. Darumy

 Miałem dość tego miejsca. Powoli cała ta sytuacja z Akademią przytłaczała mnie i ciągle czułem się zmęczony. Chciałem, żeby było po staremu - życie w domu Rhysa, gdzie mogłem trenować, spać i zostać sam gdy tylko tego chciałem. Tutaj ciągle ktoś mnie obserwować, patrzył i oceniał. 

Sytuacja w jakiej się znaleźliśmy wcale nie poprawiała mojego stanu. Prawdopodobnie pogoda zmusi nas do pozostania w tej jaskini przez całą noc. Znałem pogodę w górach i wiedziałem, że jeśli się popsuje, ciężko wypatrywać jej zmiany w najbliższym czasie. Usiadłem na ziemi i oparłem się o zimną ścianę, wzrok wbijając w podłogę. Potrzebowałem chwili spokoju. Jednak patrząc na centaura, który spokojnym wzrokiem wpatrywał się w horyzont i patrząc na deszcz, czułem w środku dziwne uczucie, które z sekundy na sekundę coraz bardziej narastało. Potrząsnąłem głową i zamknąłem oczy, żeby chociaż tak odciąć się od świata zewnętrznego.

Kłamca.

Otworzyłem gwałtownie oczy, rozglądając się wokół. Zauważyłem, że moje cienie nerwowo podrygiwały jakby jakaś fala dźwięku je rozpraszała. Nigdy takiego czegoś nie widziałem, ale nie mogłem ich uspokoić. Coś zakłócało nasze połączenie.

- Mówiłeś coś? - zapytałem Darumy, który ze zmarszczonymi brwiami obrócił się w moją stronę. Już to mi wystarczyło bym domyślił się, że to nie on wypowiedział to słowo. 

- Nie, nic nie mówiłem. To pewnie wiatr. - odparł. Wiedziałem, że sam się zaniepokoił, bo oprócz nas nikogo nie było. Wolałem, go jednak bardziej nie denerwować, więc kiwnąłem tylko głową na znak, że się z nim zgadzam. 

- Pewnie do rana pogoda się nie zmieni. Musimy się tu przespać. - rozejrzałem się, by obejrzeć dokładnie miejsce. Wszędzie znajdowała się skała, nie było żadnego miejsca, które wyglądało na wygodne do spania. Wiatr powoli zmieniał swój kierunek i coraz bardziej wiał do jaskini. Nie wyglądało to najlepiej, ale śmierć z zimna nam na razie nie groziła. Potarłem o siebie dłonie, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. - Chodź tutaj.

Podszedłem do tylnej ściany jaskini, siadając na jednym z kamieni. Daruma podszedł do mnie, więc rozłożyłem skrzydła, by osłonić nas od zimna. Poczułem, że skóra na nich sztywnieje z zimna, w końcu nie były tak uodpornione na zimno jak te aniołów. Centaur usiadł na ziemi i oparł głowę o mój bok, zapadając w sen. A ja siedziałem z głową na kolanie, wpatrując się w wejście do groty. Bałem się, że coś może chcieć nas odwiedzić gdy tylko usłyszy bicie naszych serc w tej lodowej krainie.

~*~

Słońce pojawiło się nagle, przyjemnie ogrzewając moją twarz. Na zewnątrz nie padał już deszcz a po burzy nie było śladu. Wiedziałem, że nie przespałem nawet godziny, ale najważniejsze dla mnie było teraz odprowadzenie Darumy do obozu, by mógł się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Mięśnie skrzydeł bolały mnie, ale zdołałem je z niemałym bólem złożyć. Delikatnie złapałem centaura za ramię i potrząsnąłem by go obudzić.

- Wstawaj, czas wracać.

Chłopak otworzył powoli oczy i uśmiechnął się. Miałem nadzieję, że jego kości nie zmarzły i nie bolały go na tyle, że nie mógł się podnieść. Starałem się by w nocy zimne powietrze do niego nie dochodziło, co nie było wcale takie proste. Odwzajemniłem uśmiech, powoli wstając. I nie było to dla mnie takie proste. Nasze skrzydła pomagały nam zachować równowagę, były naszym przedłużeniem. Jednak, gdy tkwiły w jednej pozycji bez możliwości ruchu, stawały się ciężarem u nogi. Dlatego też ja, Kasjan czy reszta nienawidzili ich łamać, wtedy stawaliśmy się niezdarnymi dziećmi, lądującymi na tyłku podczas jakiekolwiek szybszej akcji. Tak jak ja teraz. 

- Ani waż się ze mnie śmiać - warknąłem w przestrzeń, otrzepując tyłek ze śniegu. Cholerna pogoda i jej humorki. 

<Darumo?>




Od Neriny CD. Hiromaru

 Wracając do Kernow, postanowiłam wpaść do jakieś restauracji, ponieważ zrobiłam się strasznie głodna. Patrząc na menu, zauważyłam w spisie jakieś nazwy serów. Nigdy nie jadłam sera, więc postanowiłam zamówić parę rodzajów wraz z pieczywem. Nie czekałam na szczęście długo, już po niecałych pięciu minutach dostałam zamówienie.
Wzięłam po jednym kawałku sera i najpierw spróbowałam każdego oddzielnie. Niektóre bardziej mi smakowały, a niektóre mniej. Przy tych smaczniejszych, rozpływałam się w smaku. 
— Mmm — zamruczałam.
Następnie spróbowałam je zjeść z chlebem. Muszę powiedzieć, że najadłam się tym wszystkim. Już chciałam iść, gdy usłyszałam rozmowę grupki mężczyzn.
— Nie wyślą kolejnej grupy poszukiwawczej — powiedział grobowym głosem jednej z mężczyzn. — Nie mogą ich znaleźć i uznają za zmarłych.
— Oni na pewno żyją! — wtrącił inny. — Dlaczego władze nic nie chcą zrobić?
— Mówią, że to bezcelowe. System jaskiń jest zbyt skomplikowany, Randy i Bill mogą być wszędzie — westchnął ciężko ten pierwszy. — Mówią, że muszą też dbać o bezpieczeństwo ratowników.
— I dlatego chcą odpuścić? Przecież równie dobrze mogą skazać ich na śmierć!
— To naukowcy, na pewno jakoś sobie poradzą!
— Ale niedługo kolejny przypływ - przecież zaleje część jaskiń. I co wtedy?
— Na ile wystarczy im jedzenia?
Słysząc rozmowę, zrobiło mi się bardzo przykro. Jakiś Randy i Bill zagubili się w morskiej jaskini. Niestety, często się to zdarzało ludziom, ale nigdy nie słyszałam o tym w chwili, gdy te osoby jeszcze żyły i była jakaś szansa, aby im pomóc. W końcu mogłam wykorzystać to, że jestem syreną i komuś pomóc. Wstałam i chciałam podejść do nich. To samo zrobił chłopak, który pierwszy do nich podszedł.
— Przepraszam… o które jaskinie chodzi? — zapytał, ściągając na siebie ich uwagę.
— O te, których wejście jest u podnóża klifu, częściowo zalane przez morze. Ciężko się tam dostać — odpowiedział mężczyzna. — Randy i Bill tam poszli. Są naukowcami. Wzięli sprzęt, aby się tam lepiej poruszać oraz trochę prowiantu, ale starczy im raczej tylko na jeden dzień, maksymalnie dwa.
— Przepraszam, że panom przeszkodzę — powiedziałam, podchodząc do nich. — Usłyszałam tą rozmowę i musiałam zareagować. Moim zdaniem można pomóc tym mężczyzną, nie muszą zostać uznani za zmarłych, jeśli jeszcze są żywi.
Mężczyźni spojrzeli na mnie zaskoczeni.
— Jak twoim zdaniem można im pomóc? — zapytali. — Żaden człowiek raczej się tam nie dostanie panienko, nawet elf. — Ten komentarz rzucił, patrząc na moje elfie uszy.
— Och, ale syrena może się tam dostać z łatwością, a tak się składa, że jestem mieszańcem syreny. Jeśli panowie pozwolą, chciałabym się udać do tych jaskiń i wyciągnąć Randy'ego i Billa, o ile jeszcze żyją.
— Skoro jesteś syreną może rzeczywiście to ci się uda — powiedział jeden z nich. — Ratuj ich więc panienko.
— Nazywam się Nerina i wyruszę nawet teraz — powiedziałam i poszłam do kelnera, zapłacić za jedzenie.
Zauważyłam, że chłopak, który wcześniej przyszedł do mężczyzn, idzie za mną. Zatrzymałam się i zlustrowałam go wzrokiem. Chłopak wyższy ode mnie. Był blondynem z niebieskimi oczyma. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego.
— Dlaczego za mną chodzisz? — zapytałam.
— Chcę ci pomóc w wydostaniu tych mężczyzn — odpowiedział.
— A jesteś syrenem?
— Tak właściwie to nie, ale...
— W takim razie sądzę, że poradzę sobie lepiej sama. Bez obrazy.

<Hiromaru?>

Od Fenrysa CD. Neriny

Spacer z samego rana dobrze mi robił. Akurat dzisiaj mogłem sobie pozwolić na spędzenie większego czasu na zewnątrz, z powodu dnia wolnego. Jednak prawdę mówiąc kompletnie nie wiedziałem co z tym czasem zrobić. Mogłem iść gdzie tylko chciałem, ale co z tego jeśli nawet nie znałem miasta? Pomimo, że w Kernow byłem już od kilku dobrych dni, nie zamieniłem słowa z żadnym uczniem z prośbą by mnie oprowadzili. Jak mogłem ich o to prosić, skoro doskonale wiedziałem, że niedługo kończy się rok szkolny i mają tak dużo nauki na głowie?
Kluczyłem między sklepami, przyglądając się każdej witrynie po kolei. Wiedziałem doskonale, że przez brak pieniędzy niczego nie kupię, jednak kolorowe i świecące na różnego rodzaju kolory przedmioty kusiły swoim wyglądem, by je oglądać, kupić i podziwiać. Torba ciążyła mi na ramieniu, wypchana książkami i papierem. Chciałem znaleźć jakieś zaciszne miejsce, w którym mógłbym się poczuć, a jednak trafiłem tutaj, wśród tych wszystkich ludzi, którzy byli tak zabiegani, że nie widzieli piękności, które ich otaczają. Tylko nieliczni zatrzymywani się by coś obejrzeć i zapytać o cenę, ale od razu odchodzili, jakby tak naprawdę nie byli tym zainteresowani.  Gdy zapadał zmrok dodawał on miastu uroku. Co prawda robiło się nieco zimniej, co nie było takie dziwne zwarzywszy na porę roku, jednak uwielbiałem spacerować właśnie wtedy, gdy ludzie w końcu postanawiali trochę odpocząć i rozkoszować się pogodą. Zima miała nastać już niebawem, każdego dnia mógł pojawić się śnieg, którego nie lubiłem. W końcu kto lubi moczyć sobie buty w tych cholernych białych zaspach? 
- Przepraszam - głos dochodził zza moich pleców a potem poczułem dotyk na swojej dłoni. Odwróciłem się do młodej dziewczyny, a dotyk zniknął. Słuchałem uważnie to co ma do powiedzenia, nie przerywając jej. 
- Oczywiście, że pójdę z tobą. Chciałem jeszcze trochę pospacerować, ale może to poczekać do jutra. Przecież świat dziś w nocy się nie skończy. Jestem Fenrys - ukłoniłem się delikatnie. - A ty?
Przez chwilę milczała, jakby zastanawiała się czy wyjawienie swojego imienia nieznajomemu było dobrym pomysłem.
- Nerina.
Warto zapamiętać. Po jej stroju od razu mogłem poznać z której akademii pochodzi. Ani razu nie spotkałem jej na korytarzach Corvine, przynajmniej nie przypominałem sobie jej twarzy. Być może tak jak ja unikała towarzystwa innych uczniów. Było powszechne to, że w naszej szkole toczył się wyścig szczurów. Im wyższe wyniki tym szansa na zajęcie wyższego stanowiska, stanowiska bliższego władcom. Ja nie zwracałem na to zbyt dużej uwagi, lecz niektórzy umieli brać sobie swoje oceny aż za bardzo do serca. Bogate dzieci czasem nie znały granic i dokładały wszelkich środków by być najlepsze. W naszym świecie brakowało medyków, większość wolało stanąć na polu bitwy i walczyć, poczuć krew na własnym ciele. Ale nigdy nie zastanawiali się kto ich łatał, gdy uchodziło z nich życie. Nie obchodziły ich imiona ludzi, którzy czasem po kilka dni biegali wokół nich, byle by uratować ich życie. Tylko po to, by za kilka dni znowu powitać go w swoim namiocie po kolejnej bitwie. 
- A więc panienko Narino - wystawiłem łokieć w jej stronę, by go chwyciła - wracajmy do szkoły.
Chwyciła się mnie, rozglądając wokół nieco niepewnie. Prawdę mówiąc ja też za każdym razem bałem się wychodzenia na miasto po zmroku. Nie każdy przecież był zwolennikiem magii a narwańców nie brakowało w żadnym kraju. 
- Czym się zajmujesz? - zapytała, prawdopodobnie po to by przerwać ciszę. 
- Chodzę do Corvine i szkolę się na medyka. Niezbyt częste by w tak prestiżowej szkole ktoś uczył się by ratować innych, ale świat zaskakuje. Trzeba tylko chcieć go poznawać i marzyć. Przecież to właśnie od marzeń zależy nasze życie. 

<Nerino?>

Od Hiromaru do Eny

Ten dzień miał wyglądać inaczej.
Choć panowała jesień, słońce postanowiło obdarzyć świat jeszcze tymi ostatnimi, ciepłymi promieniami. Łagodnie spływały one na rudziejące wzgórza, wiatr hasał wśród morza więdnących tuż przed zimą traw. Powietrze miało nieco nostalgiczny, wilgotny zapach, który kojarzył mi się z coraz wcześniej zapadającym zmrokiem i długimi wieczorami spędzanymi pod cudzym dachem. Gdzieś tam tańczyły barwne, jesienne liście, drzewa zrzucały swe korony, szykując się do snu.
Sam miałem ochotę zawinąć się w koc i pójść wcześniej spać, albo chociaż poczytać jakąś niewymagającą książkę. Taką z ciekawą, baśniową historią, ale za to pozbawioną jakichkolwiek sensownych faktów, które musiałbym zapamiętać na zajęcia na następny dzień. Do tego na pewno dobrym pomysłem byłaby herbata – całe życie mieszkałem w dość ciepłym rejonie Me Shi, herbata nie była tam specjalnie popularna, jednak tutaj, w Kernow, gdzie powietrze potrafiło stać się niemożebnie zimne i gryźć w uszy, doceniłem w pełni wszelkie uroki gorącego naparu.
Zrobiłem mały postój w wiosce - ot tylko tyle, by odpocząć i cokolwiek zjeść - a potem ruszyłem dalej, zostawiając za sobą ludzi i pastwiska.
A przynajmniej taki miałem zamiar.
Nie opuściłem jeszcze nawet obrębu ostatnich zabudowań - wciąż zdążałem wysłużoną, piaszczystą drogą zrytą kołami licznych, wiejskich wozów, a do mych uszu docierało porykiwanie bydła. Wtedy jednak ponad to porykiwanie przebił się jeszcze jeden dźwięk.
Ludzki krzyk.
Odwróciłem się natychmiast, wzrokiem w panice przebiegłem linię horyzontu. Nie byłem wojownikiem - nie miałem ku temu ani umiejętności, ani serca. W mojej duszy nie było ani grama odwagi, nie potrafiłbym rzucić się na przeciwnika, jednak nie byłem na tyle nieczuły, by pozostać głuchym, obojętnym, kiedy komuś działa się krzywda. Moje spojrzenie padło na jakąś sylwetkę na polach, ale byłem zbyt daleko, by zobaczyć, co dokładnie się tam dzieje.
— Chodź, Isa — powiedziałem odruchowo do swego demona i puściłem się biegiem na pastwiska.
Może i niewiele potrafiłem, prawda, ale jeśli chodzi o bieganie - potrafiłem poruszać się znacznie szybciej, niż mogła wskazywać na to moja niewyględna postać. Z lekkim trudem przesadziłem jakiś płotek oddzielający cudze gospodarstwo od morza traw, a potem dopadłem miejsca, z którego usłyszałem krzyk.
Na środku stała jakaś dziewczyna - na oko nawet chyba młodsza ode mnie. Ubrana w do bólu przeciętny, wiejski strój, znaczony śladami pracy w polu. Rozchodzone łapcie, brudny fartuch, przepocona chustka na głowie. Dziewczyna kurczowo ściskała postronek, na końcu postronka zaś była krowa. Ot, zwykła mućka, jakich wiele - biała w brązowe łaty, z utrąconym jednym rogiem.
Do tej idyllicznej sceny kompletnie nie pasowały trzy stworzenia, których nawet nie potrafiłem sam opisać ani nazwać. Może uczyłem się o nich w akademii, a może jeszcze nie - w końcu dołączyłem dość niedawno, zaś wiedza jednym uchem wlatywała, drugim wylatywała, niewielkie jej ilości zostawały mi pomiędzy jednym i drugim uchem. Dość jednak powiedzieć, że stwory, przypominające mi jakieś przerośnięte, zmutowane wilki, łakomym spojrzeniem obejmowały teraz zarówno krowę, jak i siłującą się z nią dziewczynę.
— No chodź, Krasula! — krzyknęło dziewczę w panice, pociągnęło za postronek.
Krowa ryknęła, ale nie zamierzała nigdzie się ruszyć, przekrwionym ze strachu okiem patrzyła tylko na te trzy ohydne stwory. Te zaś - krok za krokiem - zbliżały się do bezbronnej dziewczyny i jej mućki.
Z jednym może dałbym sobie radę. Ale z trzema? Mimo to nie mogłem pozostać obojętny, podbiegłem do dziewczyny.
— Zostaw krowę i uciekaj!
Ta spojrzała na mnie spanikowanym wzrokiem, sens mych słów jej chyba umknął. Stanąłem między nią i trzema wilkami. Zapowiadała się ciężka przeprawa…
Lecz wtem spostrzegłem kątem oka jakiś błysk - blady, bardzo szybki. I tak nagle, jak wpakowałem się w tę sytuację, tak nie byłem w niej już sam, bo oto drugi chłopak również stanął między wilkami a ich niedoszłą kolacją.

Od Hiromaru do Neriny

Tam, skąd pochodziłem, wybrzeże było jednak piaszczyste. Plaże ciągnące się kilometrami były moim żywiołem - uwielbiałem bawić się tam z Isagomushim, zostawaliśmy często do późnego wieczora, a gdy było wystarczająco ciepło, spędzaliśmy tak noc - pod gwiazdami, kołysani do snu miarowym szumem fal. Co prawda nad ranem piasek musiałem wytrzepywać nawet z gatek, ale powiedziałbym, że warte było to swej ceny. Może to dlatego tak fascynowało mnie strome, skaliste wybrzeże i majestatyczne klify, które wznosiły się nad stalową powierzchnią gniewnego oceanu. Krajobraz był tak inny, tchnął jakimś trudnym do opisania pięknem mającym swe źródło w chłodnej surowości ostrych skał.
Zastanawiało mnie, jak owe klify muszą wyglądać od wewnątrz - obiło mi się o uszy, że wewnątrz usiane są pokomplikowanym systemem jaskiń i kamiennych korytarzy. Ludzie mówili, że część jest naturalna, część zaś wykuli przemytnicy, piraci, a może jakieś ludy, które zamieszkiwały te tereny na długo przed nastaniem tego, co obecnie. Uwielbiałem takie opowieści, zawsze lubiłem pozastanawiać się, co by było, gdyby. Może dla innych były to tylko bezsensowne dywagacje, ja jednak znajdowałem mnóstwo radości w układaniu w głowie przeróżnych historii.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że układanie historii to zupełnie inna rzecz, niż ich przeżywanie. I choć mój umysł wypełniały myśli o tym, jak mogą wyglądać jaskinie skryte we wnętrzu klifu, to jednak ochoty by się tam zapuszczać nie miałem żadnej. O tym, że rzeczywistość miała zaraz zweryfikować moje chcenie, przekonałem się niedługo.
— Isa, nie jesteś głodny? — spytałem, spacerując w dół ulicy, zerkając na szyldy mijanych miejsc.
Pogoda była całkiem ładna, przed restauracjami wystawiono stoliki, przy wielu siedziały grupy ludzi, ciesząc się posiłkiem. W powietrzu unosiły się smakowite zapachy, od których zaburczało mi donośnie w brzuchu. Usłyszałem w umyśle śmiech Isagomushiego - tak, on też był głodny, więc zaraz skręciliśmy, wybraliśmy jakieś miejsce i już czekaliśmy na posiłek.
Błądziłem wzrokiem wśród mijających nas przechodniów, myśląc o tym, jak bardzo miejsce to różni się od tego, co do tej pory znałem. Droga z Me Shi do Kernow była długa, obfitowała dla mnie w nowe doświadczenia, znajomości. Mój świat rozszerzył się - od niewielkiej wioski rybackiej do połowy kontynentu, stał się nagle o wiele bogatszy, obfitszy w elementy. Powiedziałbym, że szło ku dobremu.
Kelner postawił przede mną talerz, a na moją twarz wypłynął uśmiech - oczywiście, że uwielbiałem owoce morza, a cały ich talerz po prostu nie mógł mnie nie ucieszyć. Zabrałem się za małże, wydzieliłem też część dla Isy - żółw chętnie zabrał się za jedzenie.
I choć byłem skupiony na swoim posiłku, nie umknęły mi niepokojące słowa, które dotarły do mych uszu. Parę kroków dalej stała grupka mężczyzn - ledwie moment temu dołączył do nich jeszcze jeden. Minę miał nietęgą, z rezygnacją kręcił głową.
— Nie wyślą kolejnej grupy poszukiwawczej — powiedział grobowym głosem. — Nie mogą ich znaleźć i uznają za zmarłych.
— Oni na pewno żyją! — wtrącił inny. — Dlaczego władze nic nie chcą zrobić?
— Mówią, że to bezcelowe. System jaskiń jest zbyt skomplikowany, Randy i Bill mogą być wszędzie — westchnął ciężko ten pierwszy. — Mówią, że muszą też dbać o bezpieczeństwo ratowników.
— I dlatego chcą odpuścić? Przecież równie dobrze mogą skazać ich na śmierć!
— To naukowcy, na pewno jakoś sobie poradzą!
— Ale niedługo kolejny przypływ - przecież zaleje część jaskiń. I co wtedy?
— Na ile wystarczy im jedzenia?
Jedzenie zaraz przestało mi smakować, słowa mężczyzn sprawiły, że gdzieś w głębi serca coś mnie zabolało. Spojrzałem na resztkę niedojedzonej ryby i porzucone pancerzyki krewetek.
— Myślisz o tym samym, co ja, Isa? — spytałem swego demona, a ten pokiwał tylko łebkiem.
Wstałem, podszedłem do mężczyzn.
— Przepraszam… o które jaskinie chodzi? — zacząłem, ściągając na siebie ich uwagę.
Nie spostrzegłem, że na taki sam pomysł, co ja, wpadła jeszcze jedna osoba i też zbliżała się właśnie do grupy.

Od Hiromaru do Mavena

Wydawało mi się, że gdy tylko dotrę do celu swej wyprawy, poczuję jakąś ulgę, spokój. Że z moich barków zniknie ciężar, bo oto nie będę już sam, bo znajdą się ludzie podobni do mnie, posiadający - tak, jak ja - zespolone z ich ciałem demony, bo w końcu będą też nauczyciele, którzy nauczą mnie, jak radzić sobie z moim darem. Miałem rację.
Wydawało mi się.
Widok surowych, granitowych murów Sarlok, odcinających się przytłaczającą czernią i szarością na tle chłodnego błękitu nieba, wywoływał w sercu tylko strach. Instynktownie sięgnąłem dłonią do tego niewielkiego wybrzuszenia na mojej piersi, gdzie pod grubymi warstwami ubrania siedział Isa.
Isagomushi nalegał, żebym go nie chował - choć mówiłem mu, że droga będzie ciężka, że zimno mu nie służy, że tylko mi się zmęczy - nie posłuchał mnie, uparł się i nie potrafiłem go przekonać. Przeszliśmy razem długą drogę; z samego serca dżungli Me Shi, aż do nadmorskiego Kernow, przecinając po drodze tyle krain, że sam nie potrafiłem już ich spamiętać. Isa stwierdził, że skoro zawsze trwał u mego boku przez długie tygodnie tej mozolnej wędrówki, nie zamierza przespać samej jej końcówki.
— Isa? — Mój głos zmienił się w obłoczek pary. — Już prawie jesteśmy.
Poczułem, jak żółw porusza się pod materiałem, gramoli. Wystawił łeb, wiercił się jeszcze chwilę, a potem wydostał ze swej kieszonki, zrobił małą rundkę wokół mojej głowy i zawisł mi nad ramieniem, ze wzrokiem utkwionym w budynku akademii.
— Ostatnia prosta — westchnąłem i ruszyliśmy dalej.


Pierwsze dni w Sarlok mnie przytłaczały. Gubiłem się w akademiku, gubiłem się i w samej akademii, kręciłem w kółko po korytarzach. Miałem wrażenie, że chyba tylko ja mam tu takie problemy, a inni po prostu jakoś sobie radzą. Może była to kwestia tego, że całe życie spędziłem w niewielkiej wiosce, której całą populację można było śmiało zmieścić w ledwie jednym skrzydle Sarlok. Nie nawykłem do bycia wciąż otoczonym przez niemożebnie grube mury - czułem się, jakbym przebywał we wnętrzu wielkiej góry. Gdy opadały mnie takie myśli, zaraz przypominałem sobie jednak, co jest poza murami akademii - wyjący wiatr, siarczysty mróz i kotłujący śnieg - i wtedy jakoś lepiej znosiło mi się wszechobecną szarość granitowych ścian.
Isagomushi przyzwyczaił się o wiele szybciej. Gdy tylko przypadkiem trafiliśmy do jakiejś komnaty, której lwią część zajmował naturalny basen ze słoną, niezbyt zimną wodą - akurat podobną południowemu morzu - Isa od razu wskoczył w błękitnawą toń, pluskał i wygłupiał. Chciałem do niego dołączyć, ale doszedłem po chwili do wniosku, że nie byłby to najlepszy pomysł, żebym potem chodził po korytarzach ociekając wodą. Może następnym razem, kiedy będziemy mieli więcej czasu, ja zaś wezmę z sobą chociaż jakiś ręcznik. Że nie było to jedyne takie miejsce, i na pewno nie największe - tego wtedy nie wiedziałem. Spędziłem więc część wolnego popołudnia, siedząc po turecku nad basenem, od czasu do czasu tylko ruchem dłoni wyginając strumień wody w pętlę, przez którą Isa radośnie sobie przeskakiwał. To był przyjemny, beztroski moment, który przypominał mi o domu. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że w akademii takich momentów nie będzie czekać mnie zbyt wiele.


W końcu zlitowano się nad mym nieogarnięciem, bo oto dowiedziałem się, że ktoś ma mi pomóc - oprowadzić nieco po samej akademii, pokazać może jakąś większą logikę stojącą za niejasnym dla mnie układem pomieszczeń. Nie powiem, ulżyło mi. Mówiono, że wbrew wyglądowi i pierwszemu wrażeniu, Sarlok dba o swych studentów, zaś pracujący tu nauczyciele troszczą się o swoich uczniów. Teraz zaś miałem na to namacalny dowód. Moja radość tylko wzrosła, gdy okazało się, że za owo wytłumaczenie mi wszystkiego wcale nie będzie odpowiadał żaden surowy nauczyciel albo sędziwy pracownik akademii, ale nieco starszy uczeń. Czyli - potencjalnie mój nowy, dobry kolega.
Imię Maven nic mi oczywiście nie mówiło. Słyszałem je co prawda na korytarzu, inni coś tam wspominali - muszę przyznać, niezbyt miło - jednak ich słowa jednym uchem mi wpadły, drugim zaś wypadły. Dowiedziałem się tylko, że to zdolny i pilny uczeń, toteż wyobraźnia zaraz podsunęła mi obraz smukłego, niewysokiego mola książkowego, który wyściubia nos spomiędzy starych woluminów tylko na czas posiłku, a każdą swą wypowiedź okrasza nerwowym poprawianiem okularów. Rzeczywistość miała mnie zaskoczyć, ale tego byłem wciąż cudownie nieświadomy, opuszczając pokój. Isa szybował u mego boku, ja zaś w pośpiechu pokonywałem kolejne stopnie, starając się trafić na czas w umówione miejsce. Starałem się. Naprawdę się starałem!
Natura nie obdarzyła mnie zbyt wieloma epickimi umiejętnościami, ale potrafiłem chociaż szybko biegać. Z czego zrobiłem dobry użytek i dotarłem tam, gdzie trzeba, spóźniwszy się może ze trzy minuty. Co prawda dyszałem ciężko, poprawiając grzywkę, ale to nie miało znaczenia. Szybko omiotłem wzrokiem pomieszczenie, szukając rzeczonego kujonka, jednak najwyraźniej go tu nie było. Stał za to jakiś chłopak - wyższy i starszy ode mnie, o charakterystycznie zaczesanych, ciemnych włosach. Dłoń trzymał wspartą na biodrze, brwi nieco ściągnął, usta - lekko zacisnął. Nie chcąc, żeby cisza stała się niezręczną, podszedłem do chłopaka, uśmiechnąłem się, pozdrowiłem gestem.
— Witaj. Szukam Mavena - nie widziałeś go może przypadkiem?
Isagomushi wylądował mi na ramieniu, uklepał materiał bluzy płetwami i wpatrzył się w nieznajomego.

czwartek, 25 listopada 2021

Od Hyo cd Ena

- Nie musisz stawać się silniejszy, gdyż ochrona ciebie to czysta przyjemność. Gdybyś był silniejszy ode mnie, byłbyś znacznie popularniejszy, a tego nie chce. - powiedziałem i zbliżyłem się do chłopaka. Przejechałem palcami po jego policzku, po czym zwyczajnie go przytuliłem do siebie. Wiem, że się martwił, ale coś takiego mnie nie zabije. Może jedynie wzmocnić na tyle, ile się da. 
- Teraz możesz się przytulić i sprawdzić, że nic mi nie dolega. - odezwałem się ponownie. Po moich słowach Ena zaczął, dotykać moje ciało uważnie sprawdzał, czy nie jestem ranny. Jego oczy wyrażały zmęczenie oraz stres. Przemęczony był, dlatego chyba czas zabrać go do miejsca, w którym odpocznie i potrenuje trochę. Może nawet spotka swoich braci, nawet jeśli dom babci nie był odpowiedni, ród i mój dom przyjmie ich z otwartymi ramionami. Gdyż od pewnych dekad, jesteśmy znacznie bardziej otwarci na inne rasy i rody. Chociaż nie wszyscy uważają nas za godnych, ale gdy słyszą, że jesteśmy pełni królewskiej krwi, to patrzą na nas inaczej. Podobny demon do Eny jest w naszym rodzie, uczy i pomaga trenować. Choć mamy swoje własne nietuzinkowe umiejętności, to metody walki i style także pomagają. Niektórych form, wciąż się uczę i nie do końca mi wychodzą. Choć przyswajam wiedzę w zaskakującym tempie.
- Hyo? - spojrzałem na twarz chłopaka,
- Wybacz, zamyśliłem się, chociaż mam propozycję, która może ci się spodobać. Poza tym rok szkolny powoli się kończy, a po tych zdarzeniach mogą dać nam kilka dni wolnego. - powiedziałem i posłałem chłopakowi uśmiech. Potargałem jego włosy, po czym cmoknąłem go w policzek. Delikatne rumieńce pojawiły się na policzkach chłopaka.
- Jaką propozycję? - spytał, uniósł brew i delikatnie przechylił głowę na bok. Tak rozkosznie się zachowuje. Wiedziałem, że jest rozkoszny jednakże, gdy tak sobie razem sami stoimy, to mogę przypatrzeć się mu znacznie bliżej. Słodkie dołeczki, delikatny uśmiech i zawstydzenie, które mu towarzyszy w mojej obecności, do tego te długie piękne włosy. Ta gracja, która wychodzi z niego podczas treningów mieczem, może będę mieć więcej tego widoku, gdy uda nam się razem trenować u mnie z demonem i elfem.
- Ziemia do Hyo. Jaka propozycja? Słuchasz ty mnie? - przed moją twarzą pojawiła się machająca ręka, wówczas spojrzałem ponownie na chłopaka. Napuszył policzki. Musnąłem jego wargi, w delikatnym pocałunku.
- Wybacz, wybacz. Jesteś tak piękny i pełen gracji, że się rozmarzyłem i zagapiłem. - powiedziałem.
- Jaka propozycja? - ponowił po raz trzeci pytanie.
- Wrócimy do mojego rodu, domu na parę dni, a może nawet tydzień. Możemy wrócić sami albo zabierzesz znajomych. Będziesz mógł tam trenować skuteczne oraz tajniki walki i ochrony. Twoi bracia pewnie też tam będą i może ich spotkać. Skoro mam ci o wszystkim mówić, to pochodzę z dawno zapomnianego królewskiego rodu. Jednak nieużywany już tytułów no, chyba że zachodzi taka potrzeba. - wyjaśniłem i zaproponowałem. Musi przemyśleć i zdecydować.
- Czemu moi bracia mają być u ciebie? - spytał.
- W naszym rodzie od kilku dekad, można powiedzieć, że otworzyliśmy się na inne rodu i rasy. Uczymy się wzajemnie o sobie i trenujemy. Walka mieczem, włócznią oaz innymi podobnymi broniami jest niesamowicie przydatny. Uczą nas walki wręcz, ale nie jakiejś takiej zwyczajniej.
- Jednak wolę się skupić na końcu roku i treningach tutaj w szkole. Może, gdy się skończy, wtedy byśmy mogli się wybrać do ciebie. Wybacz Hyo, muszę już iść. - powiedział Ena. 
Wydawał się dziwny, jednakże nie drążyłem już tego. Pozwoliłem mu odejść, jedynie patrzyłem, jak odchodzi. Zostałem w sali przez krótką chwilę, po czym wróciłem do Corvine i swojego pokoju. Musiałem zrobić porządek oraz iść na nocne zajęcia. Po drodze udało mi się ze stołówki wziąć butelkę z krwią, bym mógł na bieżąco się nawadniać. Chciałem sam się skupić na końcu roku, każde z nas po tych wszystkich wydarzeniach powinno. Nie chciałem przeszkadzać Enie, jednakże czasem zjawiałem się na jego treningach, w ukryciu patrzyłem, jak pełen gracji walczy. Chciałem mu pomóc, ale zwyczajnie nie mogłem, gdyż nie powinienem ingerować w to, co mnie nie dotyczy. Westchnąłem i zamknąłem się w pokoju, nigdzie nie wychodziłem. Może jedynie przedpokój, by odebrać paczki, albo na zajęcia. Przełożyłem sobie z dziennych zajęć na nocne, wówczas będzie o wiele lepiej. Gdy jestem w swoim pokoju, daleko od słońca wówczas nie muszę pić, aż tak wiele krwi i mogę się skupić na wszystkim innym.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

Kolejne wydarzenia potoczyły się tak nagle i niekontrolowanie, że sam zacząłem gubić wątek. Ostatni czas był dla mnie niezwykle chaotyczny. Właściwie czułem trudność w pozbieraniu się z tego wszystkiego. Moja głowa bolała w miejscach skroni, kiedy tylko próbowałem ułożyć swoje myśli. 
Niedługo później, w trochę gorszych humorach akademie rozdzieliły się, a uczniowie wrócili na swoje uczelnie. My również powróciliśmy do Ardem.
Już z pierwszym krokiem na terenach akademii przywitał mnie znajomy zapach. Ogarniająca błogość bliskiego mi, pełnego wspomnień miejsca pozwoliła mi się trochę uspokoić. 
Przez ostatnie dni faktycznie byłem w rozsypce. Pozbieranie się do ładu nie zapowiadało się prosto. Zszargane nerwy, zmęczone oczy, potargane włosy. Wyglądałem jak cień samego siebie. I to wszystko ze zmartwienia. 
Chodziło mi o Hyo. Próba właściwe dobiegała już końca, kiedy stało się niespodziewane. Skończyło się na tym, że młody wampir wylądował w szkolnym szpitalu, a ja ledwo trzymałem nerwy na wodzy. Byłem zły na siebie. Że nie dałem rady mu pomóc, że zawiodłem. Kolejny raz. 
Swoją przyszłość wiązałem z pomaganiem innym. Czułem gotowość do poświęceń, ale kiedy przychodziła decydująca chwila, nigdy nie dawałem rady. Znowu zawiodłem. Nie potrafiłem nawet zrobić wszystkiego, co w mojej mocy, aby chronić tak bliską mi osobę. 
W kiepskim humorze dotarłem pod drzwi swojego pokoju. Wcześniej jednak od razu poszedłem odwiedzić Hyo, ale nie zostałem wpuszczony do przychodni. Nie chcąc dłużej przeszkadzać rannym, bez słowa odszedłem. 
Odłożyłem wszystkie zabrane na wyjazd rzeczy na swoje miejsca. Musiałem zająć czymś ręce. Wybrałem więc sprzątanie. Już dawno nie miałem czasu, aby zrobić coś dla siebie. Coś tak trywialnego, jak zwykłe porządki. 
Właściwie sam nie robiłem ich często, dopiero wtedy, kiedy zamieszkałem sam. W dworku rodziny Koretkich służba zajmowała się sprzątaniem. Nie musiałem kiwnąć nawet palcem, aby służki w kilka chwil zebrała porozrzucane rzeczy czy wytarła kurze. Dziwna część mnie właściwie za tym tęskniła. Szybko się jednak na tym złapałem, powtarzając sobie, że muszę być samodzielny. Nie mogę wiecznie polegać na innych. Obiecałem sobie, że od dzisiaj przestanę być problemem dla innych. Szczególnie dla Hyo. Nastał czas, bym sam zadbał o swoje bezpieczeństwo. Nie narażę już nikogo bliskiego. Nigdy więcej. 
Z tym postanowieniem błądzących po moich myślach skończyłem ogarniać otoczenie. Ze zmęczeniem wpełzającym powoli do mojego umysłu położyłem się na łóżku. Zasnąłem nadzwyczaj szybko. Potrzebowałem tego odpoczynku. 

***
Kolejne dni minęły szybko, poprzeplatane zmartwieniem nad stanem zdrowia Hyo. Ciągle nie mogłem go zobaczyć, a niewiedza mnie wykańczała. Niczym cień samego siebie, szukałem dla siebie miejsca. Skupiałem się głównie na nauce, pomijając przez ostatnie doby jakiekolwiek przyjemności. Rzucałem się w wir treningów, nie myśląc nawet o odpoczynku. Brnąłem naprzód, powtarzając sobie, że muszę się stać silniejszym. 
Nadszedł w końcu długo oczekiwany dzień. Dotarła do mnie informacja, że Hyo wybudza się i mam szansę się z nim spotkać. Właściwie w głównej sali miał się odbyć apel. Zgodnie z poleceniem, jak najszybciej potrafiłem, zjawiłem się w miejscu docelowym. 
Stanąłem w pobliżu znajomych mi osób. Asai rozmawiał z Olivią. Z jakiegoś powodu był z nimi Daruma. Drżał na całej objętości swojego ciała. Nic dziwnego. Znajdował się w Ardem. Tutejsi uczniowie średnio przepadali za uczniami z Corvine, a chłopak nie należał do najodważniejszych istot pod słońcem. Rozglądałem się za Lucienem, ale ciemnowłosy młodzieniec był nieobecny. Dziwna sprawa.
Przez chwilę toczyłem ze znajomymi ożywioną dyskusję na temat tego, co ostatnio nas spotkało. Snuliśmy najróżniejsze teorie spiskowe, ale żadna z nich nie wydawała się chociaż trochę realna. Wiedzieliśmy, że odkrycie prawdy jeszcze trochę nam zajmie. 
Z rozmowy wyrwał mnie znajomy głos. 
- Ktoś mi wyjaśni, co się, u diabła, wydarzyło? 
Hyo zwrócił na siebie uwagę zebranych. Poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Nie potrafiłem jednak spojrzeć prosto w jego kierunku. Wciąż czułem się winny za to, co go spotkało. Gdybym tylko był silniejszy...
Zmarszczyłem brwi i zacząłem się przysłuchiwać relacją składanym przez zebranych. Pomieszane zeznania błąkały się bez ładu po moich myślach, z trudem układając się w spójną całość, której niestety brakowało jeszcze zbyt wielu szczegółów. 
Po wysłuchaniu tego, co mieli do powiedzenia świadkowie, sam krótko podsumowałem całą tę nielogiczną sytuację. Nauczyciele krótko dodali swoje trzy grosze, a chwilę później puścili nas wolno, żebyśmy w spokoju przedyskutowali całą sprawę. 
Daruma wrócił do Corvine, wcześniej żegnając się z nami serdecznie. Przy wyjściu czekał już na niego Lucien. Olivia i Asai pogrążeni w zaciętej konwersacji oddalili się, wymieniając nowymi poglądami. 
Zostałem sam na sam z Hyo. Pierwszy raz od wielu dni. Dalej nie potrafiłem na niego spojrzeć. Kąsające poczucie winy paraliżowało moje ciało. Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać narastająco frustrację. Dlaczego to on ucierpiał, a nie ja? 
Młody wampir szybko zauważył, że coś jest nie tak. Rzucił mi pytające spojrzenie. Wiedziałem, że nie mogę długo ukrywać swoich uczuć westchnąłem cicho, w końcu motywując się na podtrzymanie wzroku chłopaka. Oczy są zwierciadłem duszy, prawda? 
- Hyo - podjąłem się rozmowy. - Dziękuję ci za wszystko. 
Mówiłem niepewnie, słowa z trudem przechodziły mi przez gardło. 
- Ale martwię się o ciebie, nie chcę, żebyś więcej cierpiał. - Mój głos łamał się. - Przepraszam, teraz stanę się silniejszy. Nie pozwolę, aby kiedykolwiek znowu coś ci się stało, obiecuję. 
Chłopak milczał, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. 
- Wiążę się z tym jednak jeszcze moja ostatnia prośba - kontynuowałem, teraz już trochę pewniej. - Zaufaj mi, nie musisz niczego przede mną ukrywać. Możesz mi powiedzieć, o wszystkim, co cię męczy i niepokoi. 

<Hyo?>

środa, 24 listopada 2021

Żaba w studni nie zna morza

井の中の蛙大海を知らず
i no naka no kawazu taikai wo shirazu

|Godność| Hiromaru
|Pseudonim| Brak
|Rasa| Zaklinacz
|Wiek| 15
|Płeć| Mężczyzna
|Pochodzenie| Me Shi
|Demon| Isagomushi to żółw, który spokojnie może zmieścić się w dłoni. Zdaje się, że nie ma żadnych specjalnych umiejętności, prócz lewitacji, która pozwala mu płynąć w powietrzu równie sprawnie, co pod wodą. Jest nieśmiały i wycofany, najczęściej przebywa na ramieniu Hiromaru, a jeśli się spłoszy, kryje się w fałdach ubrania chłopaka. Isagomushi chętnie zaprzyjaźnia się z innymi i rozpoznaje osoby, które Hiromaru polubił. Sam Hiromaru często zdrabnia imię swojego demona do krótkiego Isa.
|Znak szczególny| Gdy Isagomushi pozostaje uśpiony, na klatce piersiowej, barkach i ramionach Hiromaru pojawiają się żółwie łuski.
|Orientacja| Demiseksualna
|Rodzina| Hiromaru nie ma rodziny. Wychowywał się i dorastał w niewielkiej wiosce rybackiej wtulonej w kraniec jednego z licznych jezior, jakimi usiane jest Me Shi. Będąc dzieckiem wszystkich i nikogo, spędzał czas z kimkolwiek, kto akurat się do niego uśmiechał, spał gdziekolwiek, gdzie akurat było miejsce i robił to, co tylko przyszło mu do głowy.
|Charakter| Hiromaru jest otwarty, pogodny i szczery. Nie ma problemu z tym, by podejść do kogoś i zacząć rozmowę, nawet wtedy, gdy kompletnie tej osoby nie zna. Chłopak ma dobrą intuicję, zazwyczaj łatwo zgaduje, komu warto zaufać, a komu nie. Woli utrzymywać liczne kontakty towarzyskie, zaś prawdziwych przyjaciół może policzyć na palcach jednej ręki. Nie przepada za spędzaniem czasu w pojedynkę - szybko się nudzi, nie potrafi sobie znaleźć miejsca. Jest raczej mało ambitny. Jeżeli dana rzecz wymaga więcej pracy, zazwyczaj stwierdza, że to nie jest tego warte i skupia się na robieniu czegoś innego. Nie ma problemu z tym, by przyznać się do popełnienia błędu lub do tego, że zwyczajnie czegoś nie umie, nie wie i potrzebuje pomocy. Dla niego to żaden wstyd - mówi wtedy, że ma ledwie naście lat, świata poza wioską nie widział, więc nic dziwnego, że to czy tamto go przerasta. Na pytanie o to, co chciałby robić w życiu odpowiada - być szczęśliwy.
|Umiejętności|
  • Świetnie pływa - wychował się w wiosce rybackiej, nie było więc dnia, by choć trochę nie musiał pływać.
  • Co również naturalne - potrafi łowić ryby, naprawiać sieci, pływać łodzią, etc.
  • Zawsze musiał albo sam zająć się sobą, albo liczyć na pomoc innych, toteż potrafi przetrwać w dziczy i zatroszczyć się o jedzenie. Dobrze gotuje, są to jednak w większości proste, choć smaczne i sycące potrawy.
  • Hiromaru ładnie i chętnie śpiewa. Nie trzeba długo go namawiać, by usłyszeć jakąś piosenkę.
  • Manipulacja wodą - Hiromaru jest w stanie zapanować nad niewielką objętością wody, która akurat znajduje się w pobliżu. Trzeba jednak przyznać, że przez całe życie chłopak używał tej umiejętności do zabawy - w walce ograniczyłby się pewnie do bryźnięcia przeciwnikowi wodą w twarz i ucieczki.
  • Walka - Hiromaru potrafi obronić się swoim krótkim wakizashi, najchętniej jednak unika walki i jeśli może, to po prostu próbuje się wyłgać albo uciec.
|Inne| Hiromaru wie, że ze swoim wesołym i beztroskim podejściem daleko nie pociągnie. Świat nie jest pełen ludzi, którzy chętnie zaproszą go do swego domu i podzielą się pieczoną rybą. To często się działo, gdy był mniejszym dzieckiem, jednak w miarę, jak dorastał, coraz częściej widział tylko zamknięte drzwi. Musi zacząć sobie radzić, być twardszy i bardziej zaradny. Opanować też swój dar na tyle, by był czymś więcej, niż tylko śmieszną zabawką, zaś Isagomushi - musi dorosnąć razem z nim.
|Sterująca| ChaosHead#5945

wtorek, 23 listopada 2021

Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie (9/?)

Na zewnątrz było już niemal całkowicie ciemno. Ostatnie promienie słoneczne uciekały jeszcze zza horyzontu, lecz szczyt góry nieustępliwie rzucał długi cień na Rostwalk. Śnieg przestał chwilę temu prószyć, świeża warstwa pokryła wszelkie ślady, dając miejsca nowym.
Małe stopy tworzyły kolejne zagłębienia w śniegu, który przyjemnie pod nimi chrupał. Teava szedł powoli, długi szal owijając dokładnie wokół szyi. Zatrzymał się kawałek od chaty na niedużej wolnej przestrzeni. Wypuścił z ust małą chmurkę, rozejrzał się dokoła. W wiosce panowała cisza – wszyscy przebywali w swoich domach, gdzie ciepło i jedzenie. Tylko on jeden stał na zewnątrz, otoczony śniegiem i mrokiem wieczoru.
Wziął głęboki wdech.
W drodze na to specyficzne miejsce przemyślał dokładnie wszystko i był pewien, tak na trzy skóry nieyaka, że chciał teraz, w tym momencie, w tej okazji spróbować przywołać swojego tajemniczego chowańca. Bo chyba powinien, prawda? Pierwsze objawienie się stworzenia już za nim, babcia Halier mówiła, że im szybciej tym lepiej, więc nie powinien marnować czasu. Jego specjalny trening oficjalnie się rozpocznie.
Wykonał wydech.
Zimne powietrze rzeczywiście pomagało na myślenie. Ojciec dobrze mawiał.
Spuścił wzrok na błyszczący śnieg, ponownie wziął głęboki wdech. Zamknął oczy, zastygł w bezruchu.

poniedziałek, 22 listopada 2021

Od Louisa CD. Lilith

Wiedziałem o tym całym zajściu. Właściwie to przez mnie ten mężczyzna tu leżał (a bardziej przez mojego demona). Gdyby ten myśliwy nie próbował upolować mojego demona, który z wyglądu przypominał zwykłego psa, nic by się nie stało. Na ciele myśliwego było widać rany nie tylko po jego kłach, ale również po porażeniu prądem. W końcu mój demon był od elektryczności. Nie sądziłem, że ktoś tu będzie. Teraz przez rany, które pozostawił demon, będąc we mnie, można łatwo mnie uznać za sprawce. Co prawda niby byłem nim ja, ale byłem pewny, że będę mógł go tu wypuścić.

Usłyszałem kogoś za sobą. Odwróciłem się i spojrzałem na dziewczynę, która wyciągnęła coś ostrego. Z daleka nie widziałem, co to było. Spojrzałem na siebie i podniosłem swoje dłonie na wysokość swojej klatki piersiowej. Nie miałem ich zaciśniętych. Otworzyłem je środkiem do kobiety. Mogłem się bronić. To oczywiste, ale nie chciałem przecież, aby kolejna osoba zginęła. Kurwa miałem jakieś uczucia, pomimo tego, że jestem zimniejszy niż lód. Ten chciał zabić mojego demona, to dostał za swoje. Ona chyba nikogo nie zabiła. Sprawiedliwość to jest to co lubiłem. Wstałem i spojrzałem na nią z góry. W końcu na wszystkich tak patrzę, więc nie jest to dla mnie nowość.

Dziewczyna już była gotowa się na mnie rzucić. Widziałem to po niej. Miała pozycję gotową do walki. Jednak nie chciała tego zrobić. W końcu zaatakowałaby osobę większą od kurwa niedźwiedzia. Jednak upuściłem ręce wzdłuż ciała i zrobiłem kilka kroków do niej. Nie było ciężko do niej dojść z moimi długimi nogami. Dziewczyna od razu dźgnęła mnie w nogę. Krzyknąłem nawet z bólu.

- Kurwa! - powiedziałem, łapiąc szybko w miejsce, gdzie mnie dźgnęła. - Po chuj atakuje ludzi?! Jesteś psychopatą? - powiedziałem i od razu się skuliłem ku ranie.

Sorry, ale bycie facetem takie bywa. Ja z lekką gorączkę leżałem w łóżku i się nie ruszałem.

Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona. Widziałem to w jej zimnych, błękitnych oczach. W porównaniu do jej oczu moje były czerwone. Kurwa przypominałem wampira, a nie człowieka. Może do tego jeszcze giganta.

Chwyciłem ją szybkim ruchem za jej małe gardło i podniosłem na wysokość swoich oczu.

- Czego tutaj do cholery szukasz? - prędzej to warknąłem na nią.

Aż spadł jej kaptur z głowy, a ja mogłem się jej szybko przyjrzeć. Ona za to chwyta moją rękę, abym przestał ją tak trzymać. Jednak, co jest oczywiste, jestem od niej silniejszy.

Nieznajoma posiadała długie, ciemne włosy. Nie były one jednak czarne. Były one brązowe, może nawet ciemnobrązowe. Jak one się nazywały? Szatynki? Jakoś tak. Za to jej blada cera mogłaby idealnie odbijać światło księżyca. Jej wyraźne kości policzkowe były lekko mniej widoczne. Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Dziewczyna zmieniała kolor skóry. Tylko nie wiedziałem czemu.... Zaraz. Kurwa ja ją ciągle ją podduszałem. Dopiero wtedy to zauważyłem.

Puściłem ją szybko, a ona poleciała na ziemię. Kopnąłem sztylecik dalej, aby dziewczyna znowu mnie nie dźgnęła.

- A co Ty tu robisz? - powiedział, chwytając się za ranę.

- Nie powinno Cię to obchodzić trollu. - mruknęła zimno.

Nie był to jednak zwykły zimny ton głosu. Była pewna swojego. Spojrzałem na nią tylko moimi czerwonymi oczami.

- Aż taki wysoki nie jestem. - odparłem również zimnym tonem.

Zdjąłem kaptur i spojrzałem i się wyprostowałem. Spróbowałem pokazać na swojej twarzy, że nie boli mnie ta rana. Chociaż cholernie bolała. Nie tylko to, nie było widać raczej prawie mojej twarzy z perspektywy dziewczynki.

- Słuchaj. - zacząłem. - Nie powinnaś tutaj chodzić sama. - mruknąłem, rozglądając się. - Nie poradzisz sobie nawet ze mną, więc chyba nie mamy o czym rozmawiać.

Ona nic nie odpowiedziała. Jej wyraz twarzy nie posiadał emocji. Była jak skała, której nic nie ruszy. Ominęła mnie. Wzięła swój sztylecik i podchodzi do trupa.

Westchnąłem i ruszyłem za nią.

- Ile razy mam Ci powtarzać, że nie powinno Cię tu być? - parsknąłem kpiąco.

Jej to nie ruszało. Dosłownie była pozbawiona emocji. Nie podobało mi się to. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na ciało. Kiedy ona przy nim kucnęła, już się poddawałem powoli.

Jak już było wspomniane — ciało pokazywało łatwo, że coś go poraziło prądem. Jego wnętrzności już dosłownie były na zewnątrz. Całe pogryzione i spalone. Dalej nie będę opisywać, bo samemu mi się robiło niedobrze.

Za to jej nie było. Normalnie dziewczynki by już uciekały na widok ciała. Ona jednak nie. Fascynujące, ale również przerażające, chociaż zdecydowanie przerażające.

- Popatrzałaś na ciało? Możesz już wracać. Specjalnie mogę cię nawet odprowadzić. Co ty na to? - powiedziałem już zniecierpliwiony.

- Możesz się zamknąć? - powiedziała tylko ostro.

- Kurwa! Nie masz może ciekawszych zajęć od oglądania trupa w lesie, w nocy? Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuje opatrzeć ranę, którą mi zrobiłaś.

Kobieta spojrzała na mnie swoim zimnym wzrokiem. Trafił swój na swego. Przez chwilę miałem z nią wojnę na zimne spojrzenie. Co dziwne nie przegrała ona. Ja też nie. Nikt z nas nie przegrał. Zamiast tego powiedziała.

- To mnie tu zostaw.

To zdanie mnie zmiotło. Chciała, abym ją tu zostawił? Ona się niczego nie bała? Dosłownie nie miała chyba emocji. Chrząknąłem swoim niskim głosem. W końcu mam ten głos. Nieważne jaką ceną, ale mam.

- Nie boisz się? - powiedziałem, ściszając ton. - To coś może zaatakować również ciebie. Jak się na ciebie rzuci, nie masz szans w walce wręcz. No i co? Mógłbym cię uratować. O ile byś była milsza. - wzruszyłem ramionami i się uśmiechnąłem wrednie, chociaż nie wiedziałem, czy widzi mój uśmiech. - Nie poradzisz sobie. Z prądem... cóż!

- Poradzę sobie. - odparła chłodno, ale za to też pewnie dziewczyna.

- Nie zdziwię się, jeśli będziesz z Corvine. Zadufane w sobie, chociaż nie mają racji. - syknąłem, kiedy dziewczyna wstała. Najpewniej już chciała sobie iść.

<Lilth?>

czwartek, 18 listopada 2021

Od Hyo cd Ena

Kiwnąłem głową, że zgadzam się z chłopakiem. Po czym podałem mu małe pakunki, które udało mi się wyzbierać. 
- Sprawdź, czy coś z tych wskazówek może się przydać, resztę podrzucę innym, gdyby ich potrzebowali. Pójdę się rozejrzeć, czy droga jest pusta. - odezwałem się, pogłaskałem chłopaka po głowie, po czym zniknąłem jak duch. Byłem tuż obok jaskini, szukałem wrogów, oraz czających się poprzebieranych nauczycieli. Kilku było nieopodal, tyle dobrego, że pozostawiłem po drodze kilka niespodzianek. Nie było one groźne, ale pozwolą nam się uwolnić, tym samym zaalarmuj innych. Trzymałem w saszetce pył wróżek oraz kryształ, który tylko raz pozwoli się nam przenieść w jakiejś miejsce. Wystarczy, że pomyślimy o kimś i znajdziemy się tuż obok nich.
Pułapki po minucie się aktywowały, spowodowały to pokazanie się ściany lodowego ognia. Słyszałem spanikowanych uczniów oraz alarm, który podrażnił mój wrażliwy słuch. Wróciłem do jaskini, chłopak aktualnie wszystko pakował. Złapałem go w pasie i przysunąłem do siebie. Rzeczy trzymał w dłoniach.
- Trzymaj mocno, to miejsce się zawali. Pomyśl o kimś, wypowiedź jego imię i uważaj. - powiedziałem ze spokojem, ale lekkim przyśpieszeni.
- Co się dzieje? - spytał zaskoczony.
- Potem ci wyjaśnię. Wypowiedź imię i nie puszczaj. - ponaglałem go, wiedziałem, że pułapka jeszcze ich przetrzyma, ale musimy się śpieszyć.
- Daruma. - wypowiedział imię centaura z Ardem, widziałem go kilka razy, ale nie mieliśmy o czym rozmawiać, więc zwyczajnie zatrzymywało się to na "Cześć" "Cześć"..
Wyciągnąłem kryształ, wypowiedziałem słowa, które zapamiętałem, po tym, jak rozmawiałem z Olivią. Wiedziałem, że może się przydać. Miałem jeszcze jeden, gdyby Enie groziło niebezpieczeństwo, wówczas będzie mógł dotrzeć sam na miejsce cały i zdrowy. Pod naszymi stopami powstała runa teleportacyjna, wokół nas unosił się proszek wróżek. Był złoty, przyczepiał się do nas.
- Zamknij oczy i wstrzymaj oddech. Tak będzie łatwiej. - wyjaśniłem.

***

Przenieśliśmy się dokładnie przed Darumę i jego towarzysza. Lekko zostali zaskoczeni, ale nie atakowali. Wydawali się ciekawi. Ena odpoczywał, a ja siedziałem z boku na kamieniu i szukałem najszybszej drogi, oraz z najmniejszą ilością nauczycieli. Kilku uczniów było uwięzionych, nie mogłem ich uwolnić, gdyż nic w zamian nie dostanę. Ściana lodowego ognia zniknęła, a jaskinia, w której byliśmy, zawaliła się, pozostawiłem po sobie kilka włosów, skrawek ubrania, by nauczyciele uważali, że jest ktoś pod skałami, to ich opóźni.
- Jak to zrobiłeś? - usłyszałem pytanie od Darumy. Ena się obudził, a Lucien był ostrożny i w pogotowiu.
- Niektóre wiedźmy albo rody, posiadają kryształy, które pozwalają przenieść się do wybranej osoby. Wystarczy pomyśleć o niej i wypowiedzieć jej imię. Złoty proszek, który na nas pozostał, jest nazywany pyłkiem wróżek. Ma kilka przydatnych funkcji. Kryształ jednak jest rzadki i ciężko go zdobyć. Kiedyś było go znacznie więcej, jednakże teraz macie od tego moce, więc kryształy poznikały. - wyjaśniłem. Chociaż mogło to być znacznie skomplikowane.
- Nie mogłeś użyć go wcześniej? - spytał Lucien.
- Proszek wróżek robi się z tego kryształu. Dlatego też nawet jeśli go miałem musiałem użyć go w ostateczności. Jeśli zrobi się to wcześniej, kolejne przeniesienie, może skutkować pewnymi zmianami. - wyjaśniłem.
- Twoja skóra. Robi się niebieska. - Daruma wskazał na moją rękę. Spojrzałem we wskazanym kierunku, po czym zasłoniłem kurtką, ukryłem dłoń w kieszeni i wstałem.
- Czas ruszać, to tylko drobny skutek uboczny. - powiedziałem. Pomogłem Enie, po czym wziąłem od chłopaka ciężki tobołek i mogliśmy ruszać dalej. Trzymałem się z tyłu, by tam pilnować. Ena i Daruma zajęli się rozmową, a Lucien ostrożnie i uważnie szedł dalej. Spojrzałem na swoją rękę, po czym wyjąłem z kieszeni fiolkę z krwią. Wypiłem ją do dna. Fiolka zmieniła się w piasek. Rozsypałem go za nami, po czym dogoniłem resztę. Niebieskość na mojej ręce znikała, pułapka za nami została ustawiona. Magia się przydaje.

***

Droga zajęła nam półtora nocy. Doszliśmy prawie do miejsca, ale Pozostała trójka się zatrzymała. Pojawiła się przepaść, a most, nawet jeśli był wyglądał okrutnie i wystarczyło, by ktoś go przypadkowo strącił, a się rozpadnie. Kilka osób przechodziło, ale schodziło to przez cały dzień. Coś tu jednak nie grało, tak jakby była to pułapka, jakaś podpucha.
- Czekajcie. To może być pułapka. - odezwałem się, ale spotkało się to jedynie z dziwnymi spojrzeniami.
- Jest most, wystarczy przejść. - odezwał się Lucien. Nie słuchał on i Daruma ruszyli do mostu. Patrzyłem na Ene.
- Hyo chodźmy. Jest bezpiecznie. - powiedział, nie wiem, co nim kierowało, ale było coś nie tak.
- Nie. Jak chcesz, idź. Ja zostaje, znajdę inną drogę. - powiedziałem. Odwróciłem się i zniknąłem. Coś mi nie grało, wróciłem po kolei na odpowiednie miejsca, by to sobie poukładać. Gdy odnalazłem klatki, pełne uczniów, wówczas mogłem się uważniej przyjrzeć. Kto był kim. Pojawiłem się za Olivią, trzymałem pazury tuż przy jej szyi.
- Kim jesteś? - spytałem.
- Olivia. Hyo, nie wiem, jak oni to zrobili, ale pozamykali uczniów w klatkach. Może podpucha był ten cały most, starali się nas oszukać. - odezwała się dziewczyna. Delikatnie i tak ją skaleczyłem, by sprawdzić, czy poleci krew, czy może jednak jest kukłą. Była sobą.
- Wybacz, musiałem sprawdzić. Czy to, ty czy też nie?. - rzekłem.
- W porządku, czas ich uwolnić. Co dziwnego, Ena był ze mną, myślałem, że był z tobą. Pamiętał, że był w jaskini, potem przeniesienie, a następnie spotkał mnie. Coś się dzieje. - rzekła.
Plan był prosty. Uwolnić ich, odnaleźć drogę do miejsca docelowego i bezpiecznie udać się do akademii. Jednakże plan się posypał. Coś poszło nie tak..

***

Leżałem w gabinecie pielęgniarki, krew była dostarczana do mojego ciała tak samo, jak jakieś składniki odżywcze. Na łóżkach obok, było kilku uczniów. Pamiętam, że plan się posypał, a potem jak spadam. Pielęgniarka zbadała mnie i odesłała. Miałem skierować się do wielkiej sali. Nie zajęło mi to zbyt dużo, po znalezieniu się na miejscu. Dostrzegłem rannych uczniów oraz tak jakby właśnie byli w trakcie czegoś bardzo ważnego.
- Hyo dobrze, że się ocknąłeś. - odezwała się Olivia. Ena znajdował się nieco dalej, unikał patrzenia na mnie.
- Ktoś mi wyjaśni, co się u diabła wydarzyło ? - spytałem głośno, by wszyscy spojrzeli na mnie.
- Ena, Olivia, Daruma i Asai. Opowiedzcie mu o wszystkim. - powiedział jeden z nauczycieli. Reszta wyszła, usiadłem i czekałem, aż jedno z wielkiej czwórki zacznie mówić.
- Pojawił się problem w postaci paradoksu. Można też to nazwać iluzji. Miała ona na celu oszukać.. - przerwała Olivia.
- Jednak nie wszystko potoczyło się zgodnie z zamierzonym planem. - dokończył Asai po dziewczynie.

<Ena?>
[Nadszedł czas na wyjaśnienia oraz okrycie kart - Ena popisz się, swoimi umiejętnościami]

Od Eny CD. Hyo

Usiadłem w jaskimi. Początkowo myślałem, że niska temperatura na zewnątrz przeniesie się również do wnętrza groty. Ku mojemu zdziwieniu w pieczarze było zaskakująco ciepło. W końcu, miejsce to zostało osłonięte kamiennymi ścianami, chroniącymi przed porywającym wiatrem. 
Okryłem się kocem. Hyo obiecał, że niedługo wróci. Miałem nadzieję, że po drodze nie spotka go nic nieprzyjemnego. 
Siedząc w samotności zacząłem nucić sobie starą piosenkę. Usłyszałem ją już dawno temu, ale jej brzmienie dalej nie znikło z mojej głowy. Co jakiś czas przypominała mi się ona  w przypadkowych momentach, aby natarczywie męczyć moje myśli samym swoim istnieniem. 
Z błogiego stanu rozkojarzenia wyrwał mnie niegłośny pisk. Zdawało się, że ktoś na zewnątrz się czegoś przestraszył. 
Zrzuciłem z siebie koc i niepewnie wyjrzałem poza bezpieczne ściany jaskini. Rozejrzałem się wokoło. Poczułem znajomy zapach. Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w kierunku źródła broni. Już w pobliżu dostrzegłem nikle światło padające z jaskrawej kulki. W jej blasku stał centaur. Rozpoznałem go od razu. Był to członek Corvine - Daruma. Zdążyliśmy się już zapoznać w czasie dni otwartych. Dziwiło mnie jego samotna obecność w samym centrum lasu. Czyżby nie było nikogo, kto chciałby z nim współpracować? 
- Darumo! - zawołałem go po imieniu. Chłopak podskoczył w miejscu i nawet nie patrząc w moim kierunku, wystrzelił z dłoni marny promień energii. Ominięcie go nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu. Narzucając sobie szybsze tempo stanąłem obok chłopaka. 
- Ah, to ty! Prze-przepraszam! - wyjąkał, w końcu mnie rozpoznając. - Myślałem, że to znowu oni..
- Oni? - zapytałem jedno zaskoczony. O czym centaur mówi? 
- Do tej pory współpracowałem z Lucienem - wyjaśnił pośpiesznie. A więc jednak nie był sam. Tylko co takiego spotkało jego towarzysza? - Ale nagle zostaliśmy zaatakowani - kontynuował. - Lucien... Postanowił odciągnąć przeciwników. Tak zostałem sam, a chwilę później ty mnie znalazłeś... 
- Rozumiem, czyli do naszego wyzwania dodali tajemnicze ataki? Ciekawe - przyznałem, delikatnie kiwając głową. - Dobrze wiedzieć, że trzeba się mieć na bacz- 
Nie dokończyłem mówić, kiedy usłyszałem nadciągający z góry świst powietrza. Moja reakcja była natychmiastowa - odskoczyłem w bok, ledwo unikając niespodziewanego ataku. Przejechałem dłonią po ziemi, żłobiąc niegłęboki ślad, kiedy wylądowałem w dość skulonej pozycji. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, a kolejny potężny cios został wycelowany w moim kierunku. Ponownie odskoczyłem, równie zgrabnie, co wcześniej, lądując w pobliżu drzew. 
Wykorzystując taką szybkość, nie byłem w stanie utrzymywać swojej ludzkiej formy. Nim się obejrzałem z mojej głowy wyrosły rogi, a oczy zalśniły demonicznym blaskiem. 
Kolejny nagły atak i sprawny odwrót - tym razem udało mi się odepchnąć przeciwnika szybkim kopnięciem. Cały ten pojedynek trwał dosłownie kilka sekund, ale dla miłośników walk ów wymiana ciosów na pewno cieszyłaby oczy. 
- Lucien, zaczekaj! 
Z wiru walki wyrwał mnie głos Darumy. Podniosłem głowę, spoglądając w jego stronę. Mój przeciwnik również się zatrzymał. Dopiero teraz miałem szansę się mu przyjrzeć. Był to nie kto inny, jak wspomniany wcześniej Lucian. Szybko połączyłem fakty. Chłopak najpewniej sądził, że jestem kolejnym wrogiem zagrażającym Darumie, stąd nagły atak. 
Ciemnowłosy młodzieniec przyjrzał mi się z ukosa. 
- Kto to? - mruknął, zbliżając się do centaura. 
- To Ena, mój znajomy z Ardem, usłyszał, co się stało i przyszedł z pomocą - począł szybko wyjaśniać Daruma, uspokajając swojego towarzysza. 
- Rozumiem, rozumiem - przytaknął Lucien, w końcu opuszczając gardę. - Wybacz, sam rozumiesz sytuację. Dopiero niedawno udało mi się uwolnić od poprzebieranych nauczycieli. Całkowicie im odbiło!
Zaśmiałem się w odpowiedzi. 
- Będę wracać do kryjówki - odpowiedziałem, kierując swoje kroki w stronę jaskini. - Ktoś już pewnie na mnie czeka. 
- Radzę wam zmienić lokalizację - polecił Lucien, również już odchodząc. - Nauczyciele zastawili pułapki i czają się po okolicy. Im szybciej dojdziecie do celu, tym lepiej. 
Podziękowałem i dzięki szybszemu krokowi dotarłem do jaskini jeszcze przed powrotem Hyo. Wziąłem sobie do serca radę Luciena. Z tego powodu spakowałem swoje rzeczy. Postanowiłem, że zaproponuję wampirowi dalszą podróż od razu, kiedy wróci. 
Stało się to niedługo później. Chłopak najpewniej zaalarmowany dźwiękami walki powrócił bardzo szybko, aby sprawdzić, co się stało. 
- Walczyłeś? - zapytał drżącym głosem. Właściwie na pierwszy rzut oka wyglądało, jakbym stoczył bolesną walkę na śmierć i życie. Przybrałem prawdziwą formę, moje włosy zostały rozczochrane, a ubrania poplamiły się od ziemi. Cóż za żałosny obraz. 
- To było tylko nieporozumienie - westchnąłem od niechcenia, wykonując ostentacyjne machnięcie ręką. - Nic mi nie jest, nie musisz się martwić. 
Hyo zmierzył mnie wzrokiem. Nie wydawał się być przekonany. 
- Spotkałem Luciena i Darumę - opowiedziałem. - Musieli walczyć z nauczycielami. Ich zdaniem pozostanie w jednym miejscu nie jest najlepszym pomysłem. Moim zdaniem, powinniśmy ruszyć w dalszą drogę. 

<Hyo?>

środa, 17 listopada 2021

Od Aishy CD Zero

 Weszłam do środka pokoju Zero. Czułam się trochę speszona tym, że przyjmował mnie wraz z moją koleżanką - Eni, będąc tylko w ręczniku. Mojej towarzyszce to jednak widocznie nie przeszkadzało. Nie była onieśmielona, a wręcz przeciwnie. Próbowała wzrokiem zbadać każdy centymetr jego ciała, a szczególnie przyglądając się tatuażowi.
- Przyszłyśmy, aby cię poprosić o jedną małą rzecz – powiedziałam. - Oczywiście za zapłatą.
- A więc, co to za mała rzecz? - spytał Zero.
- Chciałabym, abyś otruł mojego byłego. Znaczy nie tak śmiertelnie – powiedziała Eni. - Słyszałam, co zrobiłeś dla Aishy. Chciałabym, więc, abyś zrobił coś podobnego dla mnie. Mój były okropnie mnie potraktował, gdy byliśmy razem, a później po zerwaniu. Chciałabym mu dać malutką nauczkę. Super by było gdybyś dał coś, przez co nie wiem, skompromituje się albo będzie miał jakieś problemy z żołądkiem. Nie chce, aby cierpiał, chcę tylko zemsty. 
- Więc powiedziałaś komuś o ojcu. - Na słowa Zero powoli pokiwałam głową. Potem zwrócił uwagę na moją koleżankę. - Na pewno coś znajdę dla niego. Chcesz zemsty, która będzie trwać kilka dni czy tylko jeden dzień? Mogę też zrobić pewną mieszankę, ale będzie znacznie droższa i wiążą się z nią pewne warunki, dlatego też musisz zdecydować czego dokładnie szukasz. Podaj mi też jego odpowiednie wymiary, bym mógł wybrać odpowiednią ilość. Jeśli to za wiele to możesz zapłacić połowę, za drugą połowę będziesz pracować dla mnie.
Zastanawiałam się, czy potrzebują mnie do tej rozmowy.
- Potrzebujecie mnie jeszcze? - zapytałam.
- Tak, zostań.
Uśmiechnęłam się niezręcznie.
- Chcę zemsty, która będzie trwała kilka dni – powiedziała Eni. - Chce, aby ta mieszanka pomogła go skompromitować. Wymiary mogę ci podać jutro. A cena nie gra roli. Stać mnie. Tylko ma się nigdy nie dowiedzieć, że to przeze mnie. Oczekuję stuprocentowej dyskrecji. Wiem, że Aisha nic nie powie, a ty? Jeśli obiecasz, że nie dowie się, że to ja, dostaniesz dodatkowy napiwek.
Zero uśmiechnął się, po czym zaśmiał się z jej desperacji.
- Dyskrecja to w tej branży jedna z zasad. Twoje napiwki nic nie dadzą, gdyż twoja desperacja nasyca mnie wystarczająco. Wpadnij jutro pod ten adres i daj wymiary osobie z plakietką Abe. Do tego lepiej weź gotówkę, jej ceny są zawyżone.
Dziewczyna pokiwała głową i podziękowała, po czym wyszła z jego pokoju. Zastanawiałam się, czy też powinnam wyjść, czy może jednak zostać i pogadać z Zero. Powinnam mu się jakoś odwdzięczyć za to, co zrobił dla mnie w sprawie ojca. Wiele to dla mnie znaczyło.
- Posłuchaj, chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłeś. Oprócz tego, że muszę dla ciebie pracować.

Zero?

niedziela, 14 listopada 2021

Od Zero cd Rin [+18]

Ten dzień był jak wiele dni, z małą różnicą. W dzisiejszym dniu zbierałem opłatę, za zaległe długi oraz opłaty za przedłużenia. Nawet jeśli dostanę kasę, to muszą przy tym pamiętać, że mnie nie wydymają tak łatwo. Dlatego też dostaną pouczenie i to gorzkie dla nich. Zjawiłem się w pierwszym miejscu, było to mieszkanie rodzinne. Rodzice dawno nie żyli. Mieszkało tam rodzeństwo, dziewczyna dawała radę, jej brat się zadłużył na dobre tysiące. Dlatego też, gdy zapukałem z grzeczności, po czym wszedłem. Od razu dostrzegłem dziewczynę. Była sama.
- Gdzie się podział twój brat? - spytałem.
- Zaraz powinien wrócić. Napijesz się herbaty? - spytała. Nie należała do tych strachliwych, ale miała już dosyć swojego brata, który nawet jej podkradał pieniądze, które ciężko zarabiała.
- Z wielką chęcią. - rzekłem. - Jak radzisz sobie z tym wszystkim? - zadałem kolejne pytanie, przyglądałem się tego mieszkaniu. Wyglądało dużo lepiej niż dwa może trzy miesiące temu.
- Po śmierci rodziców było kiepsko, ale po twojej pomocy, udało mi się znaleźć pracę. Za to mój brat nic, a nic się nie zmienił. Może nauczka od ciebie zwróci mu rozum. - wyjaśniła i podała mi kubek z gorącym napojem. Usiadła na kanapie. Ja siedziałem sobie na fotelu, przed drzwiami byli dwoje ochroniarzy, do tego w środku dwóch i jeden śledził małolata. Dał cynk, że wraca.
- Powinnaś iść się rozerwać i na razie nie wracać. - powiedziałem. Skinęła głową, dopiła swój napój, po czym wstała, odłożyła kubek do umywalki, wzięła torbę, bluzę oraz włożyła buty, po czym wyszła. Nie czekałem jakoś długo, gdyż pojawił się chłopak. Na początku próbował uciec, ale skończyło się to lekkim pobiciem. Oddał połowę, gdyż tyle udało mu się zebrać. Mimo kilku przegranych nie stracił wszystkiego.
- Gdzie moja siostra? - spytał.
- Wyszła, by oszczędzić jej widoku karanego brata. - powiedziałem i oblizałem wargi. Zacząłem rozpinać spodnie, by wiedział, co go czeka.
- C-Co t-ty r-robisz? - spytał. Jąkał się, gdyż wiedziałem, że jego dziewczyna też się zjawi. Nawet jeśli wcześniej go już pieprzyłem, to też udaje niewiniątko.
- Zaczynasz pracować dla mnie, by odpłacić dług i odsetki. Teraz bierz się do roboty. - warknąłem, jeszcze spokojnie. Złapałem jego włosy, gdy pojawił się mój sprzęt w całej okazałości. Nie chciał nawet położyć na nim dłoni, ale gdy już wepchnąłem mu go do gardła, zaczął działać językiem i poruszał głową. Chwilę później pojawiła się jego śliczna dziewczyna. Jeden z ochrony ją trzymał, by patrzyła, co ją czeka.
- Puść go! - krzyknęła. Gdy młody to usłyszał, próbował się wyrwać, ale szarpnąłem porządnie za jego włosy, wchodząc głębiej. Biedak zaczął się dławić i dusić, to jednak mi nie przeszkadzało, by dojść i spuścić się w jego gardle i na nim. Spojrzałem na biedną dziewczynkę.
- Skoro tak wyskakujesz, by mu pomóc. Rozbieraj się i podejdź. - powiedziałem, wygodnie się rozsiadłem na kanapie i przyglądałem się krztuszącemu się chłopakowi i dziewczynie, która powoli zaczynała płakać. Zeszło się trochę, zanim zaczęła się rozbierać. Ruchem dłoni, jeden z ochroniarzy, zerwał z niej ubrania i mi ją przyprowadził.
- Zostaw ją. - starał się brzmieć ostro, ale mu nie wyszło.
- Twoja kolej jeszcze nie nadeszła. Młoda bierz się do roboty. - zwróciłem się do klęczącej nagiej dziewczyny. Gdy mi obciągała, jej robota była żałosna. Wówczas, jeden z ochroniarzy podał mi akta, a tam była owa dziewczyna. Jej rodzina także była zadłużona, do tego to ona pożyczała ode mnie. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Zaśmiałem się i odepchnąłem żałosną nagą dziewczynę. Wywróciłem oczami, na ten znak zjawili się dwaj ochroniarze, których wcześniej nikt nie zauważył i zabrał dziewczynę. Mogli się z nią zabawić albo zrobić co chcą. Teraz pracuje dla mnie.
Widziałem kątem oka, jak chłopak powoli się napalał, było to słodkie i tak rozkoszne, że od czegoś takiego ma chęć na więcej. Zjawił się nagi i zaczął sam z siebie lizać mojego członka, by następnie dokończyć sprawę.

***

Skończyłem z nim gdy, był już zużyty i nie mógł zmieścić nic więcej w siebie, do tego podchodził pokaz, gdy mógł przyjrzeć się swojej dziewczynie i jej dwóm partnerom. Nie mógł na to patrzeć, ale musiał. Ktoś ich zgarnie i zaprowadzi do odpowiedniego miejsca. Z chłopakiem nie skończyłem, ale dziewczyna zostanie włożona do jednego z miejsca i może tam się przyda.
Kolejny na liście był uciekinier. Sama nazwa wskazuje, co zrobił na mój widok. Został jednak złapany. Nie miał ani grosza, gdyż ktoś inny także go ścigał. Miałem dosyć dlatego też ściągnąłem kilku kolesi, którzy dobrze płacą. Jeden po drugim się zabawiali z uciekinierem, do tego doszły jeszcze dwie osoby, starszy chłopak i w podobnym wieku dziewczyna. Wrzuciłem ich do tamtego gostka. Kasa napływała i spłacała ich, ale to wciąż tyle, co nic. Zostawiłem to księgowej, by tego pilnowała z dwoma osiłkami. Ja musiałem oblecieć jeszcze trzech gości.

***

Miejsce publiczne, park dzieci i dorośli. Na środku fontanna i do tego ja pół nagi, który od tyłu zabawiał się z pewnym chłopakiem, który spłacił mnie, ale odsetki pozostały. Tego to jednak sobie zatrzymam, gdyż jest całkiem przyzwoicie dobry, do tego miejsce publiczne czy prywatne nie gra dla niego żadnej roli co mi pasuje. Po skończonym numerku podałem mu adres, pod który ma się udać, dalsze instrukcje dostanie na miejscu. Kolejna osoba było to młode rodzeństwo. Starsza siostra była nieprzytomna przez jej kilkudniowe zabawy. Młody starał się ją spłacić, ale nie ma takich. Dziewczynę zabrali, zaczęli pakować rzeczy z tej meliny i rozmawiać z ekspertem o dalszym planie. Ja w tym czasie zabrałem młodego na ubocze. Miał może z piętnaście albo szesnaście lat. Taki młody.
Pierwsze pocałunki, nie wiedział, jak co z czym idzie. Jednakże, gdy już pokazałem, poszło całkiem nieźle. Ściągnąłem swoje i jego szmaty, po czym skoczyliśmy do jego pokoju się powoli ze sobą bawić. Oczywiście delikatne ruchy, by mógł się przyzwyczaić do mojego dotyku, potem schodziłem niżej i niżej. Oblizałem wargi i sam zacząłem mu obciągać, powoli wsuwając palca do jego tyłeczka. Ciasny i do tego wszystkiego zbyt szybko doszedł, przez co się speszył malec. Z nim można było, by się nieco dłużej bawić. Dlatego tez na tym skończyliśmy, choć gdy miałem już się ubrań, on chciał się odwdzięczyć. Więc wyręczył moją dłoń i sam się zajął.
Po tym ubraliśmy się, ogarnąłem się, gdy się pakował i zabierał swoje rzeczy. Gdy wyszliśmy, udaliśmy się do ostatniej osoby, by odebrać to, co wisiał.

***

Młody trzymał się blisko mnie, nawet gdy ostatni dłużnik na dzisiaj. Zajmował się napełnianiem walizek, ja w tym czasie bawiłem się z moją nową zabawką. Taki słodki i bezbronny chłopiec, do tego, bez powstrzymania się wziąłem go tu i teraz. Po co miałbym się ograniczać. Zwaliłem wszystko z biurka, by mieć miejsce na przelecenie chłopaczka. Skończyłem, gdy walizki zostały napełnione. Młodym zająłem się sam, gdyż jeszcze z nim nie skończyłem. Zjawiła się Octavia, która zaprowadzi go do mnie i tam go przygotuje, tak samo, jak z poprzednikami.
Zabrałem walizki, po czym zacząłem wracać. Oddałem je ochronie, gdyż musiałem jeszcze gdzieś skoczyć przed powrotem,

***

To, co mnie zaskoczyło, czego nie pokazałem po sobie, było spotkanie z dawną przyjaciółką. Słyszałem, że wróciła. Nie zmieniła się za bardzo. Przed nią jednak tego zdziwienia, nie można było ukryć. Myślałem, czy podejść, czy nie. Jednakże ku zaskoczeniu jej podszedłem do dziewczyny. Nachyliłem się, by móc się jej przyjrzeć.
- Nic, a nic się nie zmieniłaś. No może trochę. - powiedziałem. - Pewnie jeszcze się spotkamy. W takim razie do zobaczenia Rin. - dodałem i poczochrałem dziewczynę po głowie. Ta straciła moją dłoń i warknęła. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej, by zrobić to, co musiałem.

Rin?
Szablon
Pandzika
Kernow