Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

sobota, 27 czerwca 2020

Od Rowana c.d. Aniena - Bal

Ojca dostrzegłem niemal od razu po wtopieniu się w tłum, stał tyłem do nas rozmawiając z jakimś mężczyzną. Nie byłem przygotowany na tak szybką konfrontację z nim, dlatego też moja ręka mimowolnie mocniej zacisnęła się na dłoni Aniena. Dopiero jego syknięcie pomogło mi wrócić na ziemię.
- Przepraszam - mruknąłem, całując jego nadgarstek. Jego policzki zaczerwieniły się, gdy tylko pomyślał, że ktoś musiał to zobaczyć. - Idź do ogrodu, pójdę się z nim przywitać. 
- Tylko nie szalej, dobrze?
Ruszyłem w stronę swojego ojca, nie odpowiadając mu, nie mogłem tego obiecać. Gdy tylko stanąłem obok niego, zilustrował mnie wzrokiem z uznaniem kiwając głową. 
- W końcu wyglądasz dobrze - odparł, dopijając trunek, który trzymał w dłoni - Chociaż te warkocze mogłeś sobie darować. Nie możesz w końcu ściąć tych włosów?
- Nie ja je chciałem.
Spojrzał na mnie twardo, analizując wyzwanie w moich oczach. Od zawsze tak było. Od małego traktował mnie surowo, chcąc bym stał się bez emocjonalny by stać się idealnym żołnierzem. Jednakże inni, których poznawałem podczas różnych wypraw odwiedli mnie od tego, mówiąc, że uczucia nie zawsze są złe. Ale podczas gdy mój przyjaciel umarł, ojciec zakazał mi płakać i nosić żałoby - pamiętam, że gdy zobaczył na mnie czarne ubranie, sprał mnie tak, że przez cały tydzień nie widziałem na prawe oko. 
- A więc kto? Twoja nauczycielka kazała ci w nich przyjść?
Kpił ze mnie. Pomimo tego, że wcale nie chciał, lecz przy tylu ludziach chciał pokazać swój autorytet. Jaki byłby z niego fae, gdyby miał dobre stosunki ze swoim synem? Tym bardziej tym, dla którego kobieca opieka był obca. 
- Nie, żaden z nauczycieli. Tylko mój partner.
Zatrzymał się w połowie kroku, powoli, ze zmarszczonymi brwiami odwracając się w moją stronę. Nie bałem się go wśród tych wszystkich ludzi, bo jako generał wojsk Lata musiał pokazać się z dobrej strony, jednak nie miałem zamiaru kończyć tej rozmowy, był to może na nią ostatni dobry moment.
- Słucham?
Pokazałem mu ruchem dłoni by poszedł za mną, a sam ruszyłem w stronę ogrodu, gdzie miał na mnie czekać Anien. Jednak czy mnie posłuchał? Ojciec ruszył za mną, gwałtownym ruchem odkładając kieliszek na stół. Chłopaka zauważyłem już z daleka, siedział na jednej z ławek wpatrując się w kwiaty na grządkach, wyglądał tak spokojnie, aż żal mi było psuć ten wieczór. Gdy stanąłem obok niego, podniósł wzrok z delikatnym uśmiechem, lecz gdy tylko zobaczył mojego ojca, jego radość znikła, a w oczach dostrzegłem strach. Na wszelki wypadek utworzyłem wokół nas tarczę powietrza, nie wiedziałem czego spodziewać się po ojcu.
- To on? - spytał z zaciśniętymi zębami, choć z ulgą zauważyłem, że próbował się uspokoić, może nie będzie tak źle?
- To Anien.
Wyżej wspomniany chłopak stanął obok mnie, wpatrując się w mojego ojca. Nigdy nawet nie myślałem, że dojdzie do takiego momentu, kiedy będę bał się przedstawić mu swojego własnego partnera. Mężczyzna zrobił kilka kroków na przód, lecz gdy odbił się od ściany powietrza ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na mnie.
- Naprawdę aż tak boisz się, że mu coś zrobię? - nie odpowiedziałem, jakby sama moja postawa była najlepszą odpowiedzią. Wtedy usłyszałem słowa, których w życiu bym się nie spodziewał.
- Zaproś swojego partnera do nas, musimy się chyba lepiej poznać. Twoja matka pewnie właśnie tego by chciała.

Anien?

środa, 24 czerwca 2020

Od Darumy cd. Luciena - Bal

W spokoju nałożyłem na swój talerz jedną z bardziej apetycznie wyglądających sałatek. Nim jednak zdążyłem jej spróbować, Lucien niespodzianie pochwycił mój widelec. Bez słowa skosztował mój posiłek. Przyznam, że dość mnie to zaskoczyło. Moje policzki natychmiast zapłonęły czerwienią. 
- Przepraszam. - Ciemnowłosy najwyraźniej spostrzegł moje zmieszanie i odsunął się gwałtownie. - Nie powinienem tego zrobić, wybacz.
Nie byłem na niego w żaden sposób zły. Nim zdążyłem jednak odpowiedzieć, Lucien dopił zawartość trzymanego w dłoni kieliszka. Później zadał pytanie:
- Chciałbyś jakoś konkretnie spędzić dzisiejszy wieczór? - Właściwie nie miałem pojęcia, co moglibyśmy dalej robić.
- Co powiesz na mały spacer? - zaproponowałem. Wprawdzie chaos sali balowej powoli zaczynał mnie przytłaczać. Czułem się osaczony przez znajdujących się wszędzie uczniów. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. Od całego zamieszana zaczynała boleć mnie głowa.
- Oczywiście. - Lucien zgodził się i wspólnie ruszyliśmy w stronę wyjścia. Nie było to wcale takie proste - wszędzie krzątali się gorsi i lepsi tancerze. Po kilku potknięciach ostatecznie udało nam się udać na zewnątrz.
Pierwszy raz od początku roku zastałem tak ciepły wieczór. Razem z moim towarzyszem spokojnym krokiem udaliśmy się na błonia. Tam usiedliśmy na delikatnie pokrytej rosą trawie. Byliśmy jedynymi uczniami w tym miejscu. Najwyraźniej cała szkoła bawiła się na balu. Spędzony jednak czas z Lucienem niezwykle mnie cieszył. W spokoju mogłem porozmawiać ze swoim przyjacielem o wszystkim. W końcu nikt nam nie przeszkadzał.
- Dlaczego właściwie nie jesz mięsa? - zapytał w czasie naszej niezobowiązującej rozmowy. 
- Właściwie to rodzinna tradycja - wyjaśniłem. - Nie spotkasz mięsożernego Vardbara. Od dziecka prowadzę taką dietę i wątpię, że chciałbym ją zmienić.
- Rozumiem. - Lucien pokiwał głową. Później kontynuowaliśmy rozmowę na temat szkoły i zajęć, poplotkowaliśmy o spotkanych wcześniej władcach czy wyraziliśmy własne zdania na temat trwającego balu.
- Nie lubię podobnych zabaw - przyznałem z delikatnym wzruszeniem ramion. - Za głośno.
W czasie dalszej konwersacji, zdaliśmy sobie sprawę, że z pobliskiej sali balowej muzyka przestała huczeć.
- Czyżby pora na przemówienia? - Podniosłem się z miejsca, strzygąc uszami. - Pójdziemy posłuchać?
Lucien zgodził się. Z tego też powodu powróciliśmy na bal. Wszyscy jego uczestnicy ustawili się pod sceną, spoglądając na stojących na niej władców. Razem z moim towarzyszem zajęliśmy miejsce przy stojących naokoło uczniów. Rozejrzałem się po ich twarzach. Miałem wrażenie, iż większość z bawiących się uczestników zabawy wydawała się być już dosyć podpita. Czyżby nielegalny alkohol zdobył taką popularność na przyjęciu? Skrzywiłem się delikatnie na ten widok. Zapach unoszącego się w powietrzu etanolu był niemal duszący. Dziwiłem się, że wszyscy stoją jeszcze na nogach.
Z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos królowej.
- Na samym początku, chciałabym podziękować każdemu, kto ryzykował życiem na wojnie z orkami. Jestem wdzięczna im za włożony trud i poświęcenie. Bez ich pomocy nie wiem, czy bylibyśmy wstanie odeprzeć atak.
Po sali rozległy się gromkie brawa. Do moich uszu dotarł dźwięk aprobaty i ogólnego zadowolenia. Uśmiechnąłem się delikatnie i spojrzałem w stronę Luciena. Wydawał się być równie szczęśliwy. Do przemowy zaczęli przyłączać się kolejni władcy. Wsłuchiwałem się w ich słowa z niemałym zainteresowaniem. W końcu przyszedł czas na dodanie kilku słów od pana Dworu Nocy.

Lucien?

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Od Rowana c.d. Aniena

Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że nasza relacja tak szybko wejdzie na wyższy poziom. W nocy, wpatrując się w jego ciało przytulone do mojego, czułem spokój. Wtedy nie przejmowałem się światem zewnętrznym, innymi. Jednakże, gdy usłyszałem jego pytanie w mojej głowie zaczęły nawarstwiać się za i przeciw, które tworzyły w mojej głowie istną burzę myśli. Wiedziałem, że nie mogłem powiedzieć mu, że nic do niego nie czuje, od razu wiedziałby, że go okłamuje, jednakże czy mogłem tak ze spokojem odpowiedzieć mu "tak, jesteśmy razem"?
Westchnąłem i spojrzałem w jego oczy, które wraz z każdą sekundą mojego zawahania traciły blask, który ustępował smutkowi. Podszedłem bliżej, zatapiając dłoń w jego włosach.
- To skomplikowane - mruknąłem, chcąc zagłuszyć ciszę między nami. - Nawet jeśli powiem ci "tak", przez dłuższy czas będziemy musieli udawać, że pomiędzy nami nic nie ma. Uwierz, mój ojciec nie od razu cię zaakceptuje. Dzieci fae zdarzają się bardzo rzadko, z tego względu, że pomimo naszych umiejętności, polują na nas bądź umieramy podczas wojen. A on będzie musiał pogodzić się z myślą, że nie otrzyma ode mnie potomka.
Na początku wpatrywał się tylko we mnie, zapewne analizując moje słowa, po dłuższej chwili kiwnął głową i się do mnie przytulił. Przyciągnąłem go delikatnie do siebie, ignorując ostrzeżenie, które czułem całym swoim ciałem. Obiecałem, że będę go chronić, dlatego też miałem gdzieś co się stanie czy kto będzie próbował nas rozdzielić. 
- Poszedłbym jeszcze spać - ziewnąłem. Anien zaśmiał się i wbił mi kciuk w żebra.
- Jesteś leniwy.
Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek, udając złego. 
- Nie prawda, ćwiczenia fizyczne zabierają duże energii, a dzisiaj jest dzień wolny od zajęć, przynajmniej u mnie, jednak ciebie - złapałem go pod pachami i podniosłem z łóżka - trzeba odprowadzić do szkoły, bo będziesz miał kłopoty. A tego byś nie chciał, bo może i twoja dyrektorka wygląda uroczo, ale demony wokół niej już nie.
Uśmiechnął się na moje słowa, powoli przygotowując się do wyjścia. Związałem swoje włosy w kucyka, by wiatr nie bił mnie nimi po twarzy i oparłem się o szafkę, wpatrując w jego ruchy. Musiałem przyznać, że wyglądał jak leniwa kluska, zamiast swoimi czynnościami, bardziej interesowała się tym, co dzieje się wokół niej.
- Mam ci pomóc z ubraniem się? - gdy tylko te słowa opuściły moje usta, jego policzki zaczerwieniły się, a on sam w ekspresowym tempie założył na siebie ubranie. 
- Nie musisz, księżniczko - mruknął, zapinając ostatnie guziki w swojej koszuli.
- Przepraszam?
Odwrócił się w moją stronę, nie rozumiejąc o co mi chodzi, jednakże po chwili wskazał na moje włosy.
- Masz dłuższe włosy niż niejedna dziewczyna.
Patrzyłem na niego z chłodnym wyrazem twarzy, analizując czy był to żart, czy jednak mówił naprawdę. Podniosłem brew udając, że zastanawiam się czy go zabić czy jednak oszczędzić. Gdy podszedł do drzwi i otworzył je, podmuchem wiatru znów je zamknąłem, a dźwięk ich trzaśnięcia odbił się echem na korytarzu. Chłopak powoli odwrócił się z moją stronę, podczas gdy ja podszedłem do gabloty ze sztyletami i wyjąłem jeden z nich, przykładając do nasady kucyka.
- Czy jeśli je zetnę, będę według ciebie wyglądał bardziej atrakcyjnie?

Anien?

Od Darumy do Aniena

Obudziły mnie dość głośne dźwięki dochodzące z łazienki. Wiele miesięcy dzielenia pokoju z Axelem nauczyło mnie, iż elf uwielbia brać hałaśliwe kąpiele. Westchnąłem przeciągle, chowając twarz w poduszce. Mój współlokator najpewniej powrócił z nocnej wyprawy na łyżwy i postanowił po tym wszystkim przywrócić się do porządku. 
Na dworze było jeszcze ciemno. Wyjrzałem przez okno, spoglądając na jasne gwiazdy i wznoszący się pomiędzy nimi księżyc. Domyślając się, iż Axel szybko nie opuści toalety, wezwałem Płomyk i sięgnąłem po leżącą niedaleko mojego posłania książkę. Wczytałem się w jeden z dłuższych akapitów opowiadających o historii powstawania niektórych zaklęć. 
Zaczytany, niemal nie zauważyłem wychodzącego z łazienki Axela. Elf mruknął coś na powitanie i rzucił się na łóżko, najwyraźniej wyczerpany wieczornymi ćwiczeniami. 
- Dobranoc - odparłem ściszonym głosem i odwołałem kulkę światła. Wtuliłem się w poduszki i zamknąłem oczy. Wybudzony, miałem dość duży problem z zaśnięciem. Udało mi się zmrużyć oczy dopiero kilka dłużących się minut później.
***
Zmarnowany nocnymi wypadkami nie posiadałem żadnej motywacji, aby wstać z ciepłego posłania i ruszyć na lekcje. Ostatecznie odnalazłem w sobie resztki chęci. Przeciągnąłem się nieznacznie i spojrzałem na swojego śpiącego współlokatora. Nic nowego. 
Chwyciłem swoją torbę, do której starannie włożyłem wszystkie potrzebne dzisiaj książki. Poukładałem je od największej do najmniejszej, aby żadna z okładek nie pogięła się. Sam udałem się również do łazienki na szybką poranną toaletę. Gotowy, zarzuciłem na siebie bawełnianą narzutkę i ruszyłem na zajęcia. 
Jak w każdej typowej szkole letnie dni motywowały uczniów do ciągłych wagarów. Z tego też powodu na lekcji łącznie ze mną było zaledwie sześć osób. Nie umknęło to profesorowi, który przez większość przeznaczonego na zajęcia czasu zmarnował na ciągłe narzekanie. Rozbrzmiał w końcu wyczekiwany przez większość (nie mnie) uczniów dzwonek. Bez większego pośpiechu schowałem wszystkie swoje rzeczy, zamieniłem kilka uprzejmości z nauczycielem, głównie na temat ciągłych nieobecności reszty klasy i udałem się w kierunku swojego pokoju. Tam zostałem, jak zwykle, śpiącego Axela. Wzruszyłem ramionami.
Postanowiłem zabrać się za notatki na lekcje. Usiadłem przy swoim biurku i sięgnąłem w stronę znajomej szuflady w celu wyciągnięcia kilku kartek papieru. Wtedy też zdałem sobie sprawę, iż nie ma już żadnego z arkuszy. Tylko nie to.
Brak możliwości notowania lekko zasmuciła mnie. Nie wiedziałem jednak czy jestem na tyle zmotywowany, aby pójść do miasta po nowy blok. Lekko podenerwowany starałem się rozważyć wszystkie dostępne opcje.
- Axel? Masz może arkusz papieru? - zapytałem współlokatora.
- Arkusz czego? - Wraz z tymi słowami moje ostatnie nadzieje zostały pogrzebane. Westchnąłem ciężko, zabrałem swoją torbę, z której uprzednio wypakowałem wszystkie książki i wyszedłem z pokoju. Pójdę do miasta, kupię papier i wrócę. Nic złego nie może się stać. Tylko zwykłe zakupy.
***
Przemieszczałem się owianymi wieczornym mrokiem uliczkami. Szybkim krokiem dotarłem to sklepu papierniczego, gdzie kupiłem potrzebny mi przedmiot i w podobnym tempie starałem się powrócić do akademika.
Przechodziłem właśnie wzdłuż ciemnej alejki. Wtedy też na jej końcu dostrzegłem grupkę osób. Zwolniłem kroku, aby na spokojnie przeanalizować sytuacje. Wśród otaczających dwóch oprychów stał niższy chłopak w mundurku Sarlok, u którego nogi wiernie czuwała niebieska istotka. Z dosyć nerwowej wymiany zdań pomiędzy nimi wywnioskowałem, że nie łączy ich raczej przyjacielska relacja. Postanowiłem się jednak w to nie mieszać. Miałem swoich problemów wystarczająco wiele. Wycofałem się więc jak najciszej potrafiłem. Niestety, wiecznie towarzyszący mi pech sprawił, iż przypadkiem wpadłem na stojącą za mną skrzynkę. Po uliczce rozbrzmiał głuchy huk. Stojący na końcu alei odwrócili się w moim kierunku.
- Ej, ty! - warknął jeden z oprychów. - Chodź no tutaj!
Wstrzymałem oddech. Naprawdę nie chciałem kłopotów. 

Anien?

Od Luciena - c.d. Darumy - Bal

Nie sądziłem, że to się tak skończy. Daruma trawił obecność Rhysanda, jednak czułem jego obawy względem Kasjana. Miał do tego powody, przy pierwszym spotkaniu każdy bierze go za wrednego i wścibskiego, który zaraz palnie jakąś głupotę, ale tylko nieliczni wiedzieli, że tak nie jest. Ale to trzeba wpaść samemu, nie chciałem psuć zabawy swojemu partnerowi, dlatego też, słysząc muzykę zaproponowałem mu taniec. Musiałem przyznać, że tancerz ze mnie był marny, podczas wypadów z księciem najczęściej stałem schowany w koncie pilnując by zabawa nie skończyła się w rzeź, dlatego też ta umiejętność w niczym nigdy mi się nie przydała. W tej chwili żałowałem, że wtedy choć trochę nie przypatrywałem się osobom zatraconym w tańcu, by choć trochę zapamiętać ich ruchy.
- Mam nadzieję, że cię zaraz nie zadepczę - mruknąłem, uważając by nie ziścić swoich słów. Jeszcze tego by mi brakowało, by skompromitować się na parkiecie, gdy tyle ludzi się na nas patrzyło, w końcu nie był to codzienny widok. Daruma zaśmiał się tylko delikatne, wsłuchując się w delikatną melodię.
Nie wiem ile trwaliśmy w tej chwili, nie odzywając się ani słowem, by jej nie zepsuć. W tym momencie czułem także dumę, moje umiejętności nie okazały się aż tak beznadziejne. Przez cały ten czas czułem na sobie wzrok Kasjana, który gdyby tylko mógł o wszystko by mnie wypytał, lecz nie był to ani czas ani miejsce. W miejscach publicznych powinniśmy spędzać ze sobą jak najmniej czasu i najwyraźniej nie tylko ja byłem tego zdania. 
- Jesteś głodny? - usłyszałem cichy głos centaura, który wyrwał mnie z zamyślenia, zmuszając bym na niego spojrzał. Kiwnąłem głową i po chwili oboje ruszyliśmy do stołów rozstawionych po drugiej stronie sali. Stół był zastawiony bogato, widziałem kilka dań, których pewnie ani razu w swoim życiu nie skosztowałem, lecz mój wzrok przykuły trunki, znajdujące się na osobnym stole. Daruma kręcił się wokół jedzenia pozbawionego mięsa, dlatego też nalawszy sobie kieliszek różowym roztworem, ruszyłem w jego stronę, powoli go sądząc. Czasem miałem pretensje do swojej krwi za zbyt szybki metabolizm, który nie pozwalał mi wpaść w stan upojenia alkoholowego, jedyne to mi pozostało to rozkoszowanie się smakiem. Jakie to upierdliwe.
Zajrzałem ponad jego ramieniem, wpatrując się w sałatki, których było chyba z milion, różne kolory, smaki, dodatki, składniki. Pewnie nie poczułbym w nich różnicy, ale skoro jemu to smakuje, to może mi też? Chwyciłem widelec znajdujący się na jego talerzu, biorąc mały kęs potrawy, którą sobie nałożył. Musiałem przyznać, że była niezła, choć chyba nie dodam jej na listę swojego ulubionego jedzenia. Podczas gryzienia jej w końcu spojrzałem na Darumę i zobaczyłem coś czego się nie spodziewałem. Jego policzki były lekko zaróżowione, usta delikatnie otwarte, a źrenice rozszerzone.
- Przepraszam - wyszeptałem, szybko się od niego odsuwając. Chyba kompletnie zapomniałeś co to jest przestrzeń osobista, idioto. - Nie powinienem tego zrobić, wybacz.
Dopiłem swój trunek jednym ruchem, zastanawiając się dlatego on tu był. W końcu większość uczniów było nieletnia, a oni wcale nie pilnowali tego miejsca. Czyżby mało ich to interesowało?
- Chciałbyś jakoś konkretnie spędzić dzisiejszy wieczór? - uśmiechnąłem się przez ramię do Darumy, odsłaniając cienie z twarzy i chowając je wśród fałd ubrania.

Daruma?

niedziela, 21 czerwca 2020

Od Darumy cd. Luciena

- Darumo, mogę cię o coś zapytać? - Zaciekawiony podniosłem głowę, unosząc delikatnie uszy do góry. Co takiego mógł chcieć Lucien? Odłożyłem książkę i spojrzałem na ciemnowłosego, który przez chwilę zbierał myśli, aby cokolwiek powiedzieć. Wyglądał na dość zmieszanego.
- Jak wiesz, pochodzę z Dworu Nocy a jego książę jest dla mnie bardzo bliską osobą. Pojutrze zaczyna się nam kilka dni wolnego, które będę chciał spędzić właśnie tam, lecz Rhysand powiedział, że mogę zabrać ze sobą - ściszył głos i zaczął się we mnie wpatrywać, następnie przeszedł do rzeczy: - Dlatego też pomyślałem, że może ty byś się ze mną wybrał.
Poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Nie miałem pojęcia, jak zareagować. Przełknąłem ślinę, próbując pozbierać myśli. Z jednej strony, z przyjemnością zwiedziłbym bliżej Dwór Nocy, z drugiej zaś wizja jakiejkolwiek wyprawy stawała się przytłaczająca.
- Dam ci znać wieczorem, dobrze? - Wolałem się upewnić, czy moja decyzja musi być natychmiastowa. Lucien kiwnął jednak zgodnie głową. Miałem więc czas na zastanowienie się. Z tego też powodu stałem od stolika i spojrzałem na towarzysza.
- Pokażę ci akademiki - stwierdziłem i nie czekając na reakcję ciemnowłosego ruszyłem pomiędzy regałami biblioteki. Ostatni raz owiał mnie znajomy zapach starych tomisk. Upewniłem się, że Lucien podąża za mną szybkim odwróceniem głowy. Szedł.
***
- To nasz akademik. - Szybkim ruchem ręki wskazałem stojący przed nami pokaźny, zdobiony budynek. - Wiesz, który pokój należy do Ciebie?
Ciemnowłosy chwilę poszperał w kieszeni, z której po chwili wyciągnął klucz. Przeczytał widniejący na nim numerek. Sekundę zajęło mi rozpoznanie skrzydła, aby móc zaprowadzić tam towarzysza.
Mieszkaliśmy na innych piętrach. Szybko wskazałem mu odpowiedzi pokój.
- Zgodnie z obietnicą, przyjdę do ciebie wieczorem i powiem, jaką decyzję podjąłem - poinformowałem, niemal na jednym tchu. - Teraz, rozgość się. Do zobaczenia!
Po krótkim pożegnaniu, udałem się do swojego pokoju. Tam czekał już na mnie Axel. Właściwie, to nie "czekał", a po prostu leżał na swoim łóżku bezcelowo wpatrując się w sufit. Przywitaliśmy się, a on powrócił do wcześniejszego zajęcia. Ja sam zająłem miejsce na swoim posłaniu i wtuliłem się w jedną z poduszek. Musiałem przemyśleć ofertę Luciena. Głównie zastanawiałem się, dlaczego chłopak chciał się wybrać w podróż ze mną. Akurat te mną. W szkole było wiele innych osób, które definitywnie umililiby mu drogę bardziej. Ja nie mogłem zaoferować mu właściwie nic oprócz rozmowy o historii magii. Nie jestem interesującą istotą. Dlaczego więc chłopak wybrał mnie?
Westchnąłem przeciągle i usiadłem przy biurku. Na czystym arkuszu papieru zacząłem wypisywać wszystkie za i przeciw wyprawie.
Po kilkunastu minutach sceptycznie spojrzałem na swoje dzieło. Wtedy też uznałem, że lista ta nie ma sensu, zgiąłem ją i rzuciłem bez ładu na biurko. Wstałem z miejsca, rzuciłem Axelowi szybkie "zaraz wracam!" i pośpiesznym krokiem ruszyłem w stronę pokoju Luciena.
Cicho zapukałem do drzwi, jakby tracąc całą dotychczasową pewność. Otworzył mi ciemnowłosy.
- Tak - odrzekłem szybko, nie czekając na słowa chłopaka. - Pojadę z tobą.
***
Ostatni raz sprawdziłem, czy wszystko udało mi się zapakować. Kiedy nastała wyczekiwana przez nas przerwa od zajęć, czekałem przy bramie na Luciena. Chłopak spóźnił się o kilka minut, za co mnie przeprosił. Później opowiedział mi plan naszego wyjazdu. Brzmiało to ciekawie. W czasie ciągnącej się rozmowy prawie nie zauważyliśmy podjeżdżającej karocy. Właściwie nie była to typowa kareta, a raczej większy wóz. Nie mogłem jednak odmówić mu szykowności. Podobnym podróżowałem zwykle w drodze z domu do szkoły.
Lucien zaprosił mnie na pokład. Położyłem się na drewnianym spodzie pojazdu zaraz obok swojego towarzysza. Woźnica pogonił konie, które ruszyły brukowaną dróżką. Początek podróży spędziliśmy w ciszy, dopiero później nasza rozmowa zaczęła się kleić.
Nastał wieczór. Moje powieki powoli kleiły się, więc oparłem głowę o ścianę wozu. Zamknąłem oczy. Długo jednak moja drzemka nie trwała. Nagle, jak grom z jasnego nieba, usłyszałem huk. Zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na Luciena, który wydawał się być również zaniepokojony. Rozejrzeliśmy się naokoło, aby dostrzec otaczające nas, owiane mrokiem sylwetki.

Lucien? 

Od Luciena cd Darumy

- Mam - mruknąłem, wgryzając się w kawałek mięsa, który musiałem przyznać nawet mi posmakował - Z niejakim Nix'em. Jeszcze w nim nie byłem.
Daruma pokiwał głową, cały czas posiłku spędziliśmy w ciszy, ja rozglądając się wokół, a on wpatrując się w swoje jedzenie. Musiałem przyznać, że samo siedzenie obok niego sprawiało mi przyjemność, bo nie próbował mnie o wszystko wypytywać jak co poniektórzy. Gdy Daruma skończył jeść, siedział nadal na swoim miejscu, czekając na mnie co wydało mi się miłe. Uśmiechnąłem się pod nosem, po chwili zanosząc tacę na stos wielu innych. 
- Pokaże ci bibliotekę - jak powiedział tak zrobił. Gdy tylko zjawiliśmy się w ogromnym pomieszczeniu z tysiącami książek, poczułem jak raduje to moje serce. Myślałem, że będę tu żył przemykając z kąta w kąt, z nikim nie rozmawiając byle by jakoś przetrwać, lecz czułem, że będzie to miejsce które chętnie będę odwiedzał. Ruszyłem do pierwszego regału, dotykając opuszkami palców grzbietów książek, tylko po to by poczuć ich strukturę. Nie wszystkie były nowe - żółte kartki co i raz wirowały w moich oczach, ukazując wiek danego tomu. Daruma szedł powoli za mną, przypatrując się moim ruchom.
- Lubię czytać - wyszeptałem, gdy znowu pojawił się obok mnie. - To pomaga uciec z tej bestialskiej rzeczywistości.
Spojrzał na mnie zdziwiony podczas gdy mój wzrok spoczął na jednym ze stolików w tyle pomieszczenia. Usiadłem na fotelu obok, opierając nogi o krzesło znajdujące się naprzeciw. Na stole leżały porozrzucane książki, których uczniowi pewnie nie chciało się zanieść na miejsce. Chwyciłem jedną z nich. Elfie baśnie. Widzę, że ktoś tutaj bujał w obłokach. Otworzyłem książkę na losowej stronie, od razu zatapiając się w jej tekst.

Pierwsi byli bogowie. Rodzeństwo – Landvetiir, Hagna i Argos.
Kiedyś bogowie założyli się kto z nich jest najdoskonalszy i postanowili to sprawdzić w dziele stworzenia.
Landvetiir uczynił Księżyc.
Hagna uczyniła Ziemię.
Argos uczynił Słońce.
Ich spór nie został rozstrzygnięty, więc mierzyli się dalej.
Landvetiir stworzył lasy i morza.
Hagna  stworzyła góry i ich bogactwo.
Argos powołał  do życia wszystko co biega, lata, pływa lub pełza na Świecie.
Żadne z ich dzieł nie mogło istnieć bez pozostałych. Spór nadal nie był rozstrzygnięty.
Argos co prawda wywyższał się, gdyż tylko on powołał życie, ale Hagna uciszyła spory i rodzeństwo dało sobie spokój z zakładem.
Tymczasem Landvetiir tak pozazdrościł Argosowi jego dzieła, że postanowił też powołać istoty żywe. Nie mając innego wzorca, stworzył z ziemi, powietrza i wody (ponoć też użył do tego ścięgien jelenia, serca orła, mięśni żbika, oczu sokoła i strun głosowych słowika) najdoskonalsze z istot na swoje podobieństwo. Cieszył się nimi. Obserwował je i nauczył wszystkiego co sam umiał.
Zazdrosny Argos był ciekaw gdzie na długie stulecia znika brat i odkrył tajemnicę. Rozzłościł się bardzo i chciał zniszczyć dzieło, ale Hagna w porę znalazła i stłumiła gniew obu.
Argos postanowił też stworzyć byty na swoje podobieństwo, ale w gniewie i zazdrości spieszył się bardzo. Tak powstali ludzie. Z gniewu i zazdrości.
Hagna również zapragnęła mieć dzieci które będą ją kochać. Zniknęła na wiele wieków i cierpliwie uformowała lud któremu przekazała całą swą mądrość.
Tak powstały elfy, ludzie i krasnoludy.
Elfy zostały stworzone z umiłowania piękna i doskonałości.
Krasnoludy – z wielkiej cierpliwości i mądrości.
Ludzi – z gniewu i zazdrości.


Zatrzasnąłem księgę, chowając ją do kieszeni wewnątrz kurtki, czułem, że może mi ona umilić wieczorne, samotne wieczory.
- A ty? - zapytałem, a Daruma spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, chyba za pierwszym razem nie rozumiejąc o co mi chodzi. - Lubisz czytać?
- Tak.
I jak na razie tyle było z naszej rozmowy. Nie rozumiałem dlatego jest taki spięty, choć teraz patrząc na niego widziałem, że jest nieco lepiej - starałem się nie wyglądać jak zagrożenie, odzywałem się normalnie i próbowałem ciągnąc rozmowę z nim, lecz widziałem jego początkową niechęć. Ale mój nienarzucający się charakter chyba przypadł mu do gustu, bo podczas przeglądania książek widziałem na jego twarzy delikatny uśmiech. Patrząc na niego, przypomniałem sobie o jednej sprawie, o którą miałem go zapytać.
- Darumo, mogę cię o coś zapytać?
Odłożyłem książkę na bok, robiąc dokładnie to samo co on. Czekał aż coś powiem, kiedy ja pierwszy raz nie potrafiłem wydusić z siebie zdania.
- Jak wiesz, pochodzę z Dworu Nocy a jego książę jest dla mnie bardzo bliską osobą. Pojutrze zaczyna się nam kilka dni wolnego, które będę chciał spędzić właśnie tam, lecz Rhysand powiedział, że mogę zabrać ze sobą - mruknąłem, na tyle cicho by tylko on mógł mnie usłyszeć. - Dlatego też pomyślałem, że może ty byś się ze mną wybrał.
Między nami zapadła cisza, podczas której czekałem z niecierpliwością na jego odpowiedź. Z sekundy na sekundę coraz bardziej mnie ona przytłaczała, byłem już przygotowany na jego odmowę.
- Dam ci znać wieczorem, dobrze?
Kiwnąłem głową, próbując nie ukazywać pozytywnych emocji, gdy pomyślałem, że będzie mi towarzyszyć w wyprawie do domu.

Daruma?

sobota, 20 czerwca 2020

Od Beverly cd. Castora - Bal

Jak na razie bal zapowiada się szokująco dobrze. 
Bałam się spojrzeć partnerowi w oczy, szczególnie że moje poliki całe się rumieniły. Chciałam aby czuł się stuprocentowo odważnie w tańcu ze mną. Pomimo mojego historycznego upadku chyba nie wyszło najgorzej. Wręcz wydaje mi się, że elf zadziwiająco dobrze poradził sobie ze wszystkim. Jednakże będąc dość blisko z moim współlokatorem nie przeszkadzało mi to. Dodając, że normalnie nie przyjęłabym tego do siebie. Przynajmniej przetrzymał mnie na parkiecie, uniemożliwiając szybką drogę ucieczki, gdyby była taka potrzeba. Byłam mu naprawdę wdzięczna za każde jego czyny w moją stronę. Mam nawet poczucie, że dobrze mu w moim towarzystwie. Co mnie mówiąc nieskromnie bardzo cieszyło. Jednakże warto zapamiętać, że Castor wciąż jak na razie pozostaje jedynie chłopakiem z którym dzielę pokój.

- Możemy zobaczyć co ciekawego nam proponują. - odparłam pospiesznie spoglądając na resztę towarzystwa. Castor po tych słowach spojrzał na moją bladą jak ściana twarz, momentalnie podając swe ramie ku mojemu. W taki sposób - chociaż nie była to daleka droga - znaleźliśmy się przy wspomnianych wcześniej grach integracyjnych. Widziałam twarze znajomych z ich pięknie naszykowanymi parami, więc poczułam się nieco bardziej swobodnie. Z uśmiechem zaczęliśmy całość. 

Skupiliśmy się na przekazywanych nam wcześniej zasadach i zgodnie z nimi graliśmy z resztą. Było dość ciekawie i nietypowo - dobre urozmaicenie całości wydarzenia. Nawet interesujące, że coś takiego postanowili nam zorganizować. Jakby nie patrzeć miała być to inicjatywa po wymagającej, momentami bardzo ciężkiej walce z Orkami. Jestem dumna z mojej drużyny, bo nieźle daliśmy sobie radę.
Będąc często u boku Castora czułam się po czasie bardziej odważnie, a z gry czerpałam jeszcze większą przyjemność niż wcześniej. Taki był pewnie tego zamysł.
Nim się obejrzałam i zdałam sobie sprawę, że coś takiego miało miejsce - zakończyła się zabawa. Co dobre szybko się kończy, zdecydowanie sprawdziło się w tym momencie.  Odetchnęliśmy z Castorem, aż nasz wzrok się ze sobą spotkał.
- Podobało ci się? - dociekał zaciekawiony. Staliśmy wciąż w tym samym miejscu, gdzie reszta zdążyła zniknąć w tłumie na parkiecie, czy korzystać z przystawek i napojów. Spoglądając na nie zdałam sobie sprawę, że głupio nie skosztować alkoholu. Nigdy nie próbowałam go tak naprawdę, bo pojedynczych łyków w to nie zaliczam. Warto podkreślić, że nie jestem jeszcze pełnoletnia, natomiast Castor już tak. Mam nadzieję, że jakby taka sytuacja miała miejsce nie zacznie mieć nagle do mnie urazy czy odrzucenia. Mimo tłumaczeń, że nie powinnam, będę żałowała nadal stałam przy swoim, że kiedyś trzeba. Czyżby to był pierwszy raz, gdy spotkam się z niejakim alkoholem?
- Tak, serio. - zaczęłam chwile się wahając, ale mimo wszystko byłam pewna tego co mówię. - A Tobie, Castor?
- Też, ciekawa rozrywka - zaśmiał się, sprowadzając naszą dwójkę trochę bardziej na ubocze, bo zostalibyśmy potrąceni przez pewnie nietrzeźwą parę niedaleko nas. Wymieniliśmy się wrażeniami, co chwila śmiejąc się. Sama nie wiedziałam czy robię to z nerwów, czy naprawdę śmieszy mnie omawiany temat. Rozejrzeliśmy się dookoła, aż Castor wyrwał nas z rytmu.

- Wyjdziemy na dwór? Powinniśmy się przewietrzyć po tej ekscytującej grze. - zaśmiał się ponownie, po czym spoglądał pytająco w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie musiał czekać długo na odpowiedź, świeże powietrze dobrze nam zrobi.
- Czemu nie? - odparłam po chwilowym zastanowieniu. Znaleźliśmy się na terenie ogrodu. Szliśmy spokojnie przed siebie, obserwując otaczającą nas naturę. Nawet przez myśl przeszło mi, aby złapać elfa za rękę, ale szybko odeszło to w zapomnienie.
- Pamiętaj, jestem do Twojej dyspozycji! Gdyby coś było nie tak, to powiedz ja wysłucham.  - rzekł elf spoglądając za ramie na mój profil twarzy.
Wpatrywałam się w ziemie, ponownie wstydząc zerknąć na Castora. Czar prysł, a ja powróciłam do swojej wcześniejszej postaci.
- Dziękuje, że mnie zaprosiłeś. - mruknęłam dość cicho, a w odpowiedzi uzyskałam tylko wyjątkowo zadowoloną twarz Castora. Powiedział coś pod nosem, ale przez wymawiany bełkot i śpiew ptaków niedaleko mało usłyszałam. Wymieniliśmy się jeszcze zdaniami, spacerując powolnie wzdłuż otaczającego nas terenu.
Doszliśmy do wniosku, że jest coraz zimniej. W oka mgnieniu, powróciliśmy przez długie schody prowadzące do Zamku Królewskiego. Gdy stanęliśmy, chciałam powiedzieć szybko na co mam ochotę, chyba właśnie o to chodziło? Chwilę wątpiłam, aż zwróciłam się do współlokatora.

- Idziemy się czegoś napić do stołu? - zapytałam, wpatrując się w gwiazdy na jego twarzy. Poczułam, że złapał mnie za rękę i szybkim krokiem skierował w wskazane miejsce. Stanęliśmy trochę dalej od innych. Jednakże dużo ludzi się tu obecnie zgrupowało. Nie wiele można było usłyszeć, przez opowiadania uczniów i głośną, skoczną muzykę. Spora część z nich, była nieźle pijana, że rzeczywistość chyba do nich nie docierała.
- Pijesz? W znaczeniu alkohol. Albo inaczej, chciałabyś spróbować czegoś co nam oferują? - ponownie się wyszczerzył, a mi dosłownie kamień spadł z serca. Sam mnie o to zapytał. Poczułam się z powrotem pewnie siebie. Lekko podniosłam jeden z kącików ust. Wpatrując się w ścianę niedaleko, zastanawiałam się czy oby na pewno powiedzieć prawdę i nie okłamywać chłopaka. Chcę, aby mi ufał. Po chwili więc, odrzekłam zgodnie ze swoimi wcześniejszymi rozmyślaniami.
- Szczerze, mogłabym spróbować alkoholu. - powiedziałam, z każdym słowem zaniżając swój ton. Zastanawiałam się, co stało się takiego, że chcę sama z siebie spróbować czegoś niedozwolonego. Nie zachowuję się tak na co dzień. Jestem spokojną elfką, zaczytaną w fantastyczne powieści, rozmawiającą z wiewiórkami w lesie. Czy coś poszło nie tak?
- Okej, to czekaj. Podam ci coś. - odparł lekko zdziwiony elf. Stałam wciąż w swoim miejscu, rozglądając się na inne ściany - jakoby było w nich coś zaskakującego czy zmiennego. Zwrócił się do mnie, ze szklanym kieliszkiem pełnym jakiegoś niezbyt zachęcającego koloru napoju.

- Beverly, przepraszam cię! Wybacz mi, uwierz nie chciałem! - rozległ się po sali donośny głos chłopaka. Spojrzałam na swoją suknię - większość materiału była mokra. Cała zawartość wylądowała na mojej klatce piersiowej. Odskoczyłam nerwowo, spoglądając raz na współlokatora, raz na drugą parę. Wiem, że Castor nie zrobił tego specjalnie. Tamta dwójka popchnęła elfa, ponieważ porządnie byli upici, przez co alkohol, którego miałam zaraz spróbować mogę w tym momencie tylko wylizać z odzieży. Oni chyba nie wiedzieli, co się właśnie wydarzyło, ani dlaczego można było usłyszeć krzyk. Nie mam do nikogo urazy. Bardziej bałam się. Patrząc na fakt, że nie widać końca balu, a mój stan wyglądał nieciekawie. Jeszcze gorzej czułam się z tym, że było czuć wyraźnie alkohol ode mnie. Nie tak miało to wyglądać. Co ja mam teraz zrobić? Dlaczego akurat tego wieczoru? 




Castor? c:

Od Darumy cd. Beverly

Nie mogłem uwierzyć naszemu szczęściu, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ulżyło mi, że nie muszę spędzić nocy w kantorku z całkowicie obcą mi osobą. I tak spędziliśmy trochę czasu w dość niezręcznej ciszy. 
Brodaty mężczyzna uwolnił nas z niewielkiego pomieszczenia. Nie wahając się sekundy, pożegnałem się z Beverly, wypełniłem wszelkie formalności, jakie musiałem wykonać przy wypożyczeniu książki i pośpiesznie opuściłem bibliotekę. Przerażała mnie wizja oddania jej niegdyś. Żałowałem, że ostatecznie nie poczekałem tych kilku tygodni i nie poprosiłem mamy, aby kupiła mi nowe podręczniki. Oszczędziłbym sobie tylu nerwów. 
Wróciłem do pokoju. Przez cały mój nieszczęsny pobyt w bibliotece, Axel nie poruszył się z miejsca. Dalej smacznie spał, nie przejmując się otaczającym go światem. Odłożyłem ostrożnie na blat podręcznik, wyciągnąłem czyste arkusze papieru do notatek i zacząłem naukę.
Minęło może kilka godzin, przez które Axel zdążył się już ocucić, wziąć kąpiel i dosyć głośno buszować po pokoju. Dzielnie starałem się go jednak ignorować. Wtedy też usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Otwórz - usłyszałem padające z ust elfa polecenie. Przewróciłem oczami. 
- Stoisz przy nich, po prostu zobacz, kto przyszedł - mruknąłem, wracając do nauki. Axel z cichym westchnieniem pociągnął za klamkę, a niemal sekundę później ponownie zamknął drzwi. 
- Do ciebie - poinformował bez żadnych szczegółów i rzucił się na łóżko. 
Nie miałem pojęcia, kto mógłby chcieć mnie odwiedzić. Zamknąłem książkę, zaznaczając kartką stronę, na której skończyłem. Bez większego pośpiechu podniosłem się z podłogi, na której siedziałem i ruszyłem w stronę wejścia. 
Po drugiej stronie drzwi spotkałem Beverly. Nie spodziewałem się, że zobaczę ją jeszcze tego samego dnia. 
- Co cię sprowadza ? - zapytałem, nie kryjąc zdziwienia. Obejrzałem się w stronę Axela, który niczym oglądając ulubioną telenowelę wpatrywał się we mnie i moją rozmówczynię. Wyszedłem na korytarz i zamknąłem za sobą drzwi. 
- Wiesz co, chciałam cię przeprosić za całe to zajście, nie powinno mieć w ogóle miejsca... 
- Nie ma sprawy - przerwałem jej. Doceniałem, iż elfka fatygowała się, aby ze mną porozmawiać. Nie widziałem jednak powodów, aby mnie przepraszała. Wypadki chodzą po ludziach. Mogło się to przytrafić każdemu.
- Naprawdę mi z tego powodu głupio - ciągnęła dalej, wyraźnie zmieszana. - W ramach przeprosin, może wybrałbyś się ze mną w piątek po lekcjach do pobliskiej kawiarni? Chciałabym to wszystko ci wynagrodzić.
Nieznacznie skrzywiłem się na propozycję. Oprócz Luciena, nikt nigdy nie nakłaniał mnie na wyjście. Widząc jednak wzrok Beverly, postanowiłem przystać na zaproszenie. Domyślałem się, że dziewczyna źle czuła się z faktem swojej pomyłki. Jedna herbata w towarzystwie elfki mi nie zaszkodzi. Dodatkowo, również uczęszczała do Corvine. Może nie tak źle będzie mieć posiadać znajomych w innych rocznikach. W końcu, żyje się tylko raz.
- W porządku.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Zamieniliśmy kilka zdań na temat dokładnej godziny spotkania, po czym pożegnaliśmy się. 
***
Kiedy nastał piątek, zacząłem trochę żałować swojej decyzji. Nie miałem pojęcia, jak zachowywać się w towarzystwie elfki. Moja spotkania z Lucienem były zgoła inne - chłopak, główny wodzirej naszych spotkań sprawiał, iż nasze rozmowy zawsze się kleiły. Nie miałem pojęcia, czy podobnie będę umiał się zachować. Nie chciałem, aby to wyjście skończyło się katastrofą z mojej winy. 
Wsparcia szukałem u Axela. Opowiedziałem mu całe zajście. Po usłyszeniu historii, rzucił szybkie "powodzenia" i udał się na łyżwy. Dziękuję
Lekcje skończyły się wyjątkowo szybko. Nie sądziłem, iż dzień może minąć aż tak szybko. Musiałem przygotować się na spotkanie. W ciągu tygodnia, moje pozostałe poroże w końcu odpadło. Zaczął się krótki, aczkolwiek przyjemny okres w moim życiu, w którym mogłem nosić normalne koszulki. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i założyć jedną z nich. Na sam koniec przeczesałem szybko włosy i opuściłem pokój. 
Im szybciej tam pójdę, tym może szybciej wrócę.
Czekałem przy bramie przez kilka minut. Czułem się niezwykle dziwnie. Nie opuszczałem terenów akademii w celach innych niż naukowe. Ewentualnie w czasie, kiedy miałem wracać do domu. W żadnym innym wypadku.
Beverly nadeszła o wyznaczonej godzinie. Po krótkim przywitaniu, ruszyliśmy w stronę nieznanej mi kawiarni. Zatrzymaliśmy się przy wolnym stoliku, gdzie mieliśmy chwilę czasu na złożenie zamówień. Kilka minut później podeszła do nas kelnerka. Wybrałem dla siebie kawę. Beverly dla siebie wzięła herbatę owocową.
- A więc - próbowałem podtrzymać rozmowę - jak minął ci dzień? 

Beverly? 

Od Beverly cd. Darumy


Świetnie. Chciałam, żeby wyszło mi na dobre bycie miłą czy pomocną, a zostałam zatrzaśnięta z Darumą w kantorku biblioteki. Nie dość, że nie zdołałam wykonać swoich obowiązków, to tylko zniechęcam chłopaka do tego miejsca, czy swojej osoby. Teraz czekać, aż wypuszczą nas dopiero właściciele biblioteki, chociaż myślami odbiegałam od tego pomysłu. Mój pierwszy dzień pracy nie może się tak skończyć. Próbowałam wydobyć jakiekolwiek wołanie o pomoc z tego pomieszczenia, ale pewnie słabo mnie było słyszeć. Jakby nie patrzeć – jest to pomieszczenie na samym końcu biblioteki, a dziś tłumów w niej nie było. Cała zbieżność jest wręcz niemożliwa i co najmniej nie o czasie. Dlaczego akurat mnie musiało to spotkać?

- No i co teraz zrobimy? – spojrzałam się na Darumę, praktycznie zapominając, że nie jestem tu sama. Może nawet lepiej, w pojedynkę mogłabym sobie nie poradzić w ogóle. Centaur nic nie odpowiedział, tylko szarpnął jeszcze parę razy za klamkę, aby się wydostać. Patrzyłam na to z nadzieją, że zaraz jej nie wyrwie. Chłopak przestał, z wyraźnie poddenerwowaną miną. Nie podobała nam się ta sytuacja. Okien też nie dostrzegłam, chociaż rozsunęłam wszystkie tutejsze pudła i skrzynki, to co się dało.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział po chwili. – Trzeba zebrać myśli.
Oparłam się o wolną ścianę i po chwili plecami zjechałam na samą podłogę. Daruma próbował coś jeszcze przy drzwiach, aż również się poddał. Naprawdę poważnie się zatrzasnęły. Wsłuchiwałam się, czy ktoś może nie przechodzi i chciałby nam pomóc.

Niedługo potem, poprosiłam centaura o zupełną ciszę. Słyszałam stawiane przez kogoś kroki niedaleko – jednak rozmowy ze zwierzętami i częste przesiadywanie w lesie przynosi korzyści. Przeczekałam ułamek sekundy i zaczęłam stukać w drzwi, z niegłośnym krzykiem (pamiętając, że znajdujemy się w bibliotece). Daruma spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym pomógł w wykonywanych czynnościach.
Udało się – osoba po drugiej stronie dostrzegła nasze prośby. Minęła chwila czasu, zanim udało się jej otworzyć drzwi i wypuścić nas na zewnątrz. Gdy światło z biblioteki powoli docierało do kantorka, wiedziałam już, że zostaliśmy z Darumą uwolnieni.
Wszystko byłoby fajnie i dobrze, gdyby po drugiej stronie nie czekał na nas właściciel biblioteki. Na pewno tam był, to jedyna osoba która ma zapasowe klucze do tego pomieszczenia. Wcześniej o tym nie pomyślałam. Nie mogłam go z kimś pomylić. Myślałam przez chwilę, że zapadnę się pod ziemie. Po jego mimice twarzy stwierdziłam, że czeka na jakieś wyjaśnienia. Pokazałam Darumie gestem dłoni, że może już iść, gdyby nie patrzeć to moja wina i ja muszę się z tego wytłumaczyć. Chłopak chwilę zakłopotany stał w bezruchu, po czym zgodnie z prośbą wyszedł z biblioteki. Zgodnie z tym wiedziałam, że będę musiała go jeszcze raz odszukać i przeprosić za całe to zamieszanie.

Usiadłam przed biurkiem właściciela i wytłumaczyłam wszystko po kolei. Jak to się stało, dlaczego nie wypełniłam obowiązków. Patrzył na mnie zniesmaczoną miną, po czym odparł, że:
- Będziesz musiała zostać jutro po lekcjach dłużej, odpracować. Taka sytuacja nie może się powtórzyć!
Spojrzałam tylko na niego, przytakując że tak odpokutuję moją nieuwagę i zachowanie, po czym zabrałam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz. Moje policzki płonęły ze wstydu. Stanęłam przed ścianą i parę razy głośno odetchnęłam. Gdy już w zupełności się uspokoiłam, przeszłam się do lasu za Akademią, aby opowiedzieć o wszystkim wiewiórkom. Stało się to od niedawna moim nawykiem i rzeczą, którą robię codziennie, momentami po parę razy. Myślałam, że skoro dzielę pokój z Castorem, przestanę tak robić. Przyzwyczajenie daje górę. Wolnym krokiem szłam znaną mi trasą. Usiadłam na trawie i rozejrzałam się wokół czy nikogo nie ma. Pewnie siebie przywołałam małe istoty lasu. Rozmawiałam z nimi, aż zrobiło się zimno i doszłam do wniosku, że powinnam wracać. Pożegnałam się i powróciłam do murów Corvine.

Gdy znalazłam się na odpowiednim korytarzu, do głowy przyszła mi myśl: a może wybrać się do pokoju Darumy i przeprosić już teraz? Zgodnie z tymi rozmyślaniami, dopytywałam resztę uczniów buszujących przy schodach niedaleko czy wiedzą gdzie taki się znajduje. Pospiesznie mi odpowiedzieli wskazując odpowiednie miejsce, a ja bez zastanowienia brnęłam przed siebie odszukać centaura. W między czasie zdążyłam zwątpić czy to oby na pewno dobra myśl. Co jeżeli pomyśli, że jestem nachalna? Zatrzymałam się zaraz przed drzwiami. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle zapukać. Stałam tak wryta w podłogę.
- Raz się żyje, Beverly. Nie popełniasz zbrodni… - pomyślałam i zmarszczyłam brwi.
Zapukałam lekko parę razy. Czekałam jeszcze chwilę, ale wciąż nie dostałam żadnej reakcji. Co ja mam teraz zrobić? Odejść nie zastanawiając się nad centaurem, czy czekać na odzew z jego strony. Miałam już odchodzić, aż zauważyłam odchylające się drzwi, a w nich innego mężczyznę – w dodatku elfa. Czyżbym pomyliła pokoje? Może to jego współlokator.

- Cześć, mam przyjemność zastać Darumę? – zapytałam nieznanego mi wcześniej ucznia Corvine. Ten nic nie odpowiedział, po prostu przymknął mi drzwi i przywołał centaura.
- Co cię sprowadza? – powiedział zdezorientowany, gdy wyszedł do mnie na korytarz.
- Wiesz co, chciałam cię przeprosić za całe to zajście, nie powinno mieć w ogóle miejsca. - chciałam kontynuować, ale mi przerwał. 


Daruma?


piątek, 19 czerwca 2020

Od Castora cd Beverly - Bal

Chłopakowi w żaden sposób nie przeszkadzało powolne spacerowanie wraz Beverly wokół sali - śmiałby wręcz stwierdzić, że sielanka, jaka przebijała się w niezobowiązujących ruchach oraz sprawnym wymijaniu uciekających na parkiet par, była wręcz kojąca. Pogrążyli się więc w rozmowie o wszystkim i o niczym, a Castor, pragnąc dodać swej partnerce choć odrobinę odwagi, uśmiechał się szeroko, wkładając w dyskusję całe swe serce - pragnął, by dziewczyna poczuła się chciana, zdała sobie sprawę, że jej towarzystwo naprawdę podobało się elfowi i ani przez chwilę nie pożałował, że przybyli na bal razem. Po kilku okrążeniach dziewczyna gwałtownie zwolniła, wzbudzając tym samym zainteresowanie bruneta - przystanął więc, marszcząc brwi.
- Może chciałbyś zatańczyć ze mną? - mruknęła pod nosem
Na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że dziewczyna nie była pewna tego, o co pytała. Czyżby w jej głowie pojawiły się wątpliwości dotyczące wspólnego przybycia na parkiet? Czyżby nie czuła się pewnie jako tancerka? Castor skwitował całość ciepłym uśmiechem, wyciągając dłoń ku swej partnerce. Zamierzał własnoręcznie pozbyć się wszelkich krępujących dziewczynę niepewności, napełniając ją energią i entuzjazmem do dalszej zabawy na balu. Skłonił się nisko, naśladując w ten sposób flegmatycznych arystokratów, od których aż roiło się w murach Corvine, oczekując na ruch ze strony elfki. Ta już wkrótce wplotła swą dłoń w jego, w ciszy podążając za aż nadto rozentuzjazmowanym iluzjonistą. Gdy finalnie zatrzymali się w samym centrum zabawy, Castor mógłby przysiąc, że policzki dziewczyny spowił subtelny pąs, a wzrok nerwowo błądził po okrążających ich parach.
- Nie martw się, obiecuję, że nie będzie nawet w połowie tak źle, jak myślisz. - Nachylił się ku niej, by mieć pewność, że nie zostanie zagłuszony przez coraz głośniej grająca muzykę. - W razie czego wezmę winę na siebie. - Zaśmiał się perliście, owijając swą dłoń wokół talii Beverly.
Dziewczyna po chwili zawahania ułożyła swe palce na ramieniu partnera, wciąż błądząc jednak wzrokiem wokół, jakby obawiając się nawiązania kontaktu wzrokowego z przyciśniętym do niej mężczyzną. Castor nie nalegał, doceniał, że zdecydowała się w ogóle zaprosić go do tańca, choć z początku nie była do tego pomysłu jakkolwiek przekonana. 
- Obiecuję, że cię nie podeptam! - Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy stawiał pierwsze kroki w rytm muzyki, niemal natychmiastowo przejmując inicjatywę nad całym aktem.
Ich ciała zdawały się lekkie, niczym piórka, jakby brzmienie osobliwych falset samoistnie unosiło ich ponad parkietem. Castor zacisnął więc uścisk, jakby w obawie, że towarzysząca mu kobieta zginie wśród tłumu, narażając się na wywiercającą dziurę w sercu samotność. Elf z całego serca pragnął tego uniknąć. Komfort dziewczyny był obecnie jego największym priorytetem. Muzyka zwolniła, a brunet pokusił się o urozmaicenie tańca bardziej skomplikowanymi figurami - obkręcił więc partnerkę wokół własnej osi, unosząc ją nieznacznie ponad ziemię, by następnie, niczym rasowy tancerz, sprowadzić ich z powrotem do parteru, śmiejąc się przy tym perliście. Czuł muzykę całym swoim ciałem, przyspieszając tempa, a brak sprzeciwu ze strony Beverly wprowadził go w jeszcze lepszy nastrój. Pragnienie udowodnienia swych umiejętności pochłonęło go do tego stopnia, że z impetem zderzyli się z tańczącą tuż obok parą - wystarczyło kilka nieuważnych kroków, by nieznajomy demon przydepnął suknię elfki, ciągnąc ją ze sobą na ziemię. Całość zadziała się tak szybko, że sylwetka dziewczyny wysunęła się z jego ramion, tracąc resztki równowagi. 
Castor przeklął pod nosem - było źle, powiedziałby, że wręcz tragicznie. Ze wszystkich rzeczy, które mogły spotkać ich na parkiecie, potknięcia obawiał się najbardziej. Nie chciał przecież, by towarzyszka zalała się wstydem, uciekając jak najdalej od centrum uwagi, a całej sytuacji nie poprawił fakt, że nagłe zamieszanie przyciągnęło wzrok zebranych wokół istot. Castor musiał myśleć szybko, jeśli chciał dopełnić swej obietnicy, nie wychodząc przy tym na kłamliwego gnojka. Bez większego zastanowienia rzucił się więc na ziemię, w ostatniej chwili łapiąc elfkę za przegub, siłą pchając ją ku górze - dziewczyna, zamiast na lodowatej posadzce, wylądowała więc talią na rozpostartych dłoniach swego partnera. I choć plecy bolały jak diabli od nagłego zderzenia z posadzką, chłopak odetchnął z ulgą. Utrzymał się w owej pozycji jeszcze przez chwilę, nim podniósł ich obu z powrotem do pionu. Ale czy to wystarczyło, by przekonać widownię, że cały wypadek był zamierzony? Chłopak westchnął ciężko - nie miał innego wyboru, niż zrobienie z siebie idioty dla dobra elfki. Wykorzystał więc swe iluzjonistyczne zdolności do stworzenia kilku wirujących wokół iskier dla lepszego efektu, nim puścił się w wir wyjątkowo nieskoordynowanego tańca, w ramach zemsty niemal zadeptując obcasami parę, przez którą znaleźli się w tej jakże nieszczęśliwej sytuacji. Zakończył swe niespodziewane przedstawienie wyjątkowo wyszukaną pozą. Wystarczyło szybkie spojrzenie w stronę Beverly, by zdać sobie sprawę, że życie przeleciało jej przed oczami, a włosy z trudem ukrywały zaczerwienione ze wstydu policzki. Castor przygryzł wargę na ten widok - nie mógł pozwolić, by dama płaciła własną reputacją za jego nieuwagę. Odkaszlnął więc znacząco, mrucząc pod nosem ciche przeprosiny, nim ukłonił się nisko, a brzęczenie kolczyków ściągnęło na niego całą uwagę.
- Nie widzieliście nigdy narodowego tańca Dworu Światła? - Ułożył ręce na biodrach, a na twarzy zawitał łobuzerski uśmieszek. Będzie łgał, dopóki gapie nie stracą zainteresowania. - Ta tradycja dała korzenie ich kulturze! Czego oni was uczą w tych akademiach? Imbecyle. - Żachnął się, a dzwonienie metalu jeszcze bardziej przybrało na sile. 
I być może któryś z nich wdałby się w dyskusje z Castorem, który w ich oczach ewidentnie postradał zmysły, lecz nagłe poruszenie ze strony książęcej części sali przykuło uwagę ich wszystkich. Jeśli słuch ich nie mylił, publiczność miała zagłębić się w przygotowanych specjalnie na tę okazję grach integracyjnych, mających urozmaicić wieczór wszystkim zebranym. I choć po poprzedniej wpadce elf nieco obawiał się spojrzeć partnerce w oczy, nie chciał zostawić jej na pastwę losu. 
- Przepraszam cię, naprawdę. Zrobię, co zechcesz, żeby odpokutować. - Był niemal pewien, że przybrana przezeń mina przypominała błagającego o wybaczenie szczeniaka. - Przynajmniej to ja, nie ty, zostałem pośmiewiskiem i nie mam nic przeciwko temu! A teraz...co sądzisz o tych grach? - Wskazał palcem w stronę gromadzących się wokół podwyższenia z tronem par.

[Beverly? ;;;]

Od Colette cd. Azriela - Bal


- Niezła jesteś. - powiedział, starając się być jak najbardziej przekonujący i udowodnić mi, że jest dumny. - Mnie też to czeka? - dodał po chwili, złośliwie się uśmiechając. Prychnęłam, udając obrażoną, ale zdradzał mnie delikatny uśmiech, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
- Nie denerwuj mnie nawet. - westchnęłam, spoglądając na miejsce, z którego przyszłam. Potem ponownie mój wzrok skierował się ku chłopakowi, który doskonale zrozumiał mój przekaz, kierując się w stronę tego nieszczęsnego stołu z alkoholem. Wypiliśmy kilka kieliszków, rozmawiając o wszystkim i niczym. Dosłownie, nie była to rozmowa o czymkolwiek, ale jednak nią była.
- Tak swoją drogą, czy ty nie jesteś przypadkiem nieletnia? - zaśmiał się, kiedy wypiłam trunk, odchodząc z nim w bliżej niezidentyfikowaną stronę. - Zresztą, kogo to obchodzi. Mnie na pewno nie. - wzruszył ramionami. - Męczy mnie ten tłum, chciałabyś się przejść? - uciekł wzrokiem w stronę drzwi, po chwili ponownie przenosząc go na mnie, oczekując na odpowiedź.
- Pewnie, trochę świeżego powietrza dobrze nam zrobi. - odpowiedziałam i wręcz natychmiast ruszyłam do wyjścia, co jakiś czas oglądając się za siebie, czy chłopak aby na pewno idzie za mną. Miałam szczerą nadzieję, że nie napatoczy mi się znowu ta dziewczyna szukająca wrażeń, bo przysięgam, że coś bym jej zrobiła. Dosyć szybko ulotniliśmy się z zatłoczonego miejsca, wychodząc do ogrodu. Po drodze napotkaliśmy trzy, może cztery osoby, reszta wolała zostać w środku i pić, bo to było chyba główną i najbardziej obleganą atrakcją. Przez chwilę zaczęłam zastanawiać się, do której to wszystko ma trwać, jeżeli w ogóle ma ustaloną godzinę zakończenia. Wtedy po raz kolejny poczułam dłoń Azriela blisko swojej, odruchowo splatając nasze palce. Po dłuższej chwili przestało mnie to krępować w jakikolwiek sposób.
- A tak swoją drogą, pan przypadkiem nie miał urazy do balów? - zaczęłam w końcu, śmiejąc się. - Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek wspominał o jakimś w miły sposób.
- Powiedzmy, że zmieniłem zdanie. - odparł po chwili namysłu. Ja natomiast wzdrygnęłam się, czując chłodny powiew wiatru na ramionach. Miało być ciepło. - Zimno Ci? - spytał po chwili, odwracając głowę w moją stronę.
- Nie, jest okej. - zapewniłam go, jednak ten podejrzliwie przeniósł wzrok na mój nagi bark i przystanął na chwilę, zdejmując z siebie marynarkę, która po chwili znalazła się na mnie. Rzecz jasna, nie narzekałam, jednak przeżyłabym i bez niej. Mruknęłam pod nosem jakieś ciche podziękowanie, spuszczając wzrok na nasze słabo widoczne dłonie. Było ciemno, a oświetlenie, mimo, że wokół pałacu, nie powalało. Przynajmniej tamtej nocy. Podniosłam głowę, chcąc nawiązać kontakt wzrokowy z szatynem, co po chwili mi się udało. Uśmiechnęłam się, jednak moja głowa szybko odwróciła się w innym kierunku. W kierunku, z którego docierał niemały hałas. Ujrzałam tam moją ukochaną przyjaciółkę, zataczającą kółka w naszą stronę. Myślałam, że szlag mnie trafi. Szybko puściłam dłoń chłopaka i już chciałam iść w jej stronę, jednak współlokator złapał mnie za nadgarstek, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Oczekiwałam jakichś wyjaśnień, czemu mnie zatrzymuje i o co mu w ogóle chodzi, kiedy pociągnął mnie za sobą gdzieś w drugą stronę, najprawdopodobniej gdzieś za pałac.
- Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? - spytałam, wyrywając rękę z uścisku, po chwili zaczynając się śmiać. Przy nim nie da się być złym, spojrzy na ciebie tymi turkusowymi oczami i z niewiadomych przyczyn zaczynasz się śmiać.
- Kocico, spokojnie. - zaśmiał się. - Co robię? Staram się zapobiec bójce. - wzruszył ramionami, a ja oparłam się o ścianę, zakładając ręce na piersi. Odwróciłam głowę w stronę, z której przyszliśmy, szukając wzrokiem upitej dziewczyny, czując niebywały gniew na jej widok. Sam fakt jej egzystencji zaczął mi szczerze działać na nerwy. Z początku zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, ale odpowiedź okazała się być bardzo oczywista – z jakichś powodów czułam w niej swego rodzaju konkurencję. Ale nie byłam pewna, że chodzi o to. Spojrzałam się w drugą stronę, przez chwilę kalkulując, ile już wypiłam, bo mam zwidy. Okazały się one jednak zbyt realne, żeby wyimaginowane, więc bez słowa udałam się w stronę lekko uchylonych drzwi. Były zdecydowanie mniejsze, coś na kształt tylnego wejścia, z którego na dodatek wydobywało się światło. Azriel podążył za mną, najprawdopodobniej zastanawiając się, co ja odwalam. Już przy wejściu, powoli otworzyłam drzwi, zaglądając do środka. Był tam mały korytarzyk, który prowadził do dwóch pomieszczeń. Nie patrząc na to, czy szatynowi się to podoba, czy nie, weszłam do środka, zaglądając najpierw na prawo. Była to jakaś winnica, naprawdę duża i imponująca. Niezbyt mnie zainteresowała, przynajmniej na tą chwilę, bo później z chęcią skorzystam. Przekroczyłam próg i udałam się do pomieszczenia naprzeciw, w którym było chyba jaśniej, niż w głównej sali w zamku. Zobaczyłam tam mnóstwo, ale to mnóstwo antyków, jakichś starych waz i obrazów. Co najlepsze, nie było w nim żywej duszy, więc za wspaniały pomysł uznałam wejście tam i przynajmniej rozejrzenie. Machnęłam ręką, aby chłopak wchodził za mną. Jego reakcja również była podobna do mojej – po prostu nikt nie spodziewał się tylnego wejścia do pałacu, jeszcze z takim czymś. Takie zaplecze. Obrazy wisiały na ścianach, a wazy stały bardzo blisko siebie, ze względu na to, że było ich dosyć sporo, Niektóre nawet stały jedna na drugiej. Nie miałam pojęcia, czy mają one jakąś wartość, czy tylko stały tu i ładnie wyglądały. Podeszłam do jednej, delikatnie jej dotykając, aby nic nie zepsuć, ale usłyszeliśmy dosyć głośny trzask, który pochodził najprawdopodobniej z żyrandolu. Spojrzałam na chłopaka, lekko wystraszona i po chwili zmieniłam się w nietoperza, aby sprawdzić, co dzieje się z zamocowaniem tego cholerstwa. Nie zajęło mi to długo i jak się okazało, lina, na której wisiał, po prostu się przetarła i zaczęła pękać do reszty. Nie wytrzymała pod ciężarem czegoś tak dużego. W końcu zatrzymała się w miejscu, a ja trąciłam ją skrzydłem, aby sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku. Tak się wydawało, więc zleciałam na ziemię, stając obok Azriela i cały czas patrząc na żyrandol, który w każdej chwili mógł spaść. Kolejny trzask, jeszcze głośniejszy. Oświetlenie pomieszczenia obniżyło się jeszcze bardziej. W końcu zaczęło spadać, a ja widząc to, natychmiast chwyciłam chłopaka za rękę i pociągnęłam za rękę, żeby jak najszybciej stamtąd uciec. Wybiegliśmy z szarego korytarza, upadając na trawę. Chwilę wpatrywałam się wystraszona w mojego partnera, leżącego na trawie obok mnie, ale kilka sekund później zaczęłam się śmiać. A on razem ze mną. Po prostu zawsze musieliśmy mieć jakieś kłopoty i wypadki, zresztą, od tego zaczęła się nasza znajomość.
- Nigdy więcej. - wybuchnęłam śmiechem na dobre pięć minut. Kiedy w końcu się uspokoiłam, leżeliśmy w kompletnej ciszy, wpatrując się sobie w oczy. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że chciałabym mieć taki widok codziennie rano.
Miałam wszystko.

Azriel, kochanie?

czwartek, 18 czerwca 2020

Od Azriela cd Colette - Bal

Wpędzone w osobliwy trans ciała poruszały się niemal samoistnie w rytm muzyki, której dźwięki sprawiły, że Azriel mimowolnie się rozluźnił - spowodowane brakiem sympatii w stronę przyjęć zdenerwowanie ustąpiło miejsca nieznanej dotąd błogości, która spowiła go od stóp do głów. Gdy zmuszeni zostali do opuszczenia swych ramion, a niezwykłą chwilę przerwało brzmienie skocznej, aż nadto tandetnej piosenki, chłopak skrzywił się nieznacznie, z ogromną niechęcią odchodząc wraz ze swą partnerką na ubocze, unikając kolejnych nietrzeźwych już grup ludzi. Sullivan kilkukrotnie przyłapał się na tym, że niemal odruchowo otaczał dziewczynę ramieniem, jakby pragnąc w ten sposób uchronić ją przed powtórką z pamiętnego upadku. Odsuwał swe ręce jednak równie szybko, przeklinając w duchu własną irracjonalność - jego zachowanie znacznie odbiegało od normy, a on sam nie potrafił dokładnie stwierdzić, co było tego przyczyną. Miał jednak nadzieję, że brunetka nie spostrzeże jego marnych prób, uznając go za zdesperowanego wariata. Gdy chwilowo rozstali się, a Colette zniknęła w tłumie w poszukiwaniu alkoholu, czarnowłosy poczuł się wyjątkowo samotny. Przeszywająca serce pustka sprawiła, że mimowolnie przyłożył dłoń do klatki piersiowej, niby odganiając parszywe uczucie - nie rozumiał, dlaczego skutki braku towarzystwa odczuł dopiero teraz. Przez ostatnie lata nie cierpiał bez innej duszy u boku, dlaczego więc nagle emocja zaczęła dawać się we znaki do takiego stopnia, że odruchowo począł wyglądać wzrokiem swej współlokatorki. I choć wiedział, że w umówionym miejscu powinien znaleźć się dopiero za kilka minut, nie miał wystarczająco cierpliwości. Nogi samoczynnie stawiały kolejne kroki, a on sam nieszczególnie zwracał uwagę na swe otoczenie aż do chwili, gdy poczuł uderzenie w klatce piersiowej, które sprowadziło go z powrotem do pełnej pychy sali balowej. Przeszkodą okazała się wystrojona od stóp do głów dziewczyna, której wzrok wyraźnie zdradzał, że miała już za sobą kilka kieliszków mocnego trunku. Azriel  rzucił więc pod nosem niemrawe przeprosiny, pragnąc czym prędzej wyminąć niespodziewaną rozmówczynię, lecz ta, co zaskoczyło go jeszcze bardziej, z całych sił owinęła się wokół jego ramienia, przyciągając ku sobie. 
- Wyglądasz na zmartwionego. Może mogłabym jakoś ci pomóc? - Zatrzepotała rzęsami, a tonacja jej głosu wyraźnie wskazywała, że nie zamierzała tak szybko odpuścić. - Najlepiej na uboczu, z dala od tych wszystkich ludzi.
Sullivan przewrócił oczami, i choć wolał tego uniknąć, siłą oswobodził przesiąknięte kwiecistymi perfumami ramię, co spotkało się z rozwścieczonym prychnięciem ze strony nieznajomej. Nie obchodziła go - równie dobrze mogłaby nie istnieć, a on sam raczej nie zauważyłby najmniejszej różnicy. 
- Nie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie. - Prychnął pod nosem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni z wyjątkowo arogancką manierą. 
Raz jeszcze spróbował ją wyminąć, lecz ta, niezrażona oschłością, ponowiła swe próby, po raz kolejny chcąc złączyć ze sobą ich ciała. Chłopak przewidział jednak jej ruchy, w porę odsuwając się na bezpieczną odległość. Poziom zirytowania, jaki zrodził się wówczas w jego głowie, sięgał niemal zenitu i gdyby nie widok równie wściekłej Colette, przebijającej się przez tłum gapiów, najpewniej wybuchnąłby złością. Coś w sercu podpowiadało mu jednak, że niezależnie od jego zachowania, nachalna nieznajoma nie dałaby mu spokoju - uznał więc pozostawienie jej swej partnerce za jedyną słuszną opcję. Gdy brunetka przybyła na miejsce, wszystko zaczęło dziać się z taką prędkością, że Azriel ledwo nadążał z przyswajaniem informacji. Czy dziewczyna właśnie nazwała go swoim facetem, czy jego słuch zaczynał szwankować bardziej niż zdrowy rozsądek? Zamrugał kilkukrotnie oczami, jednak świadomość, że Colette w istocie nie traktowała go jedynie jako przypadkowego współlokatora, dla którego musi być miła, przysłoniła mu umysł - dziewczyna albo nie miała zbyt dobrego gustu, albo zwyczajnie postradała zmysły, jeśli zdołał w jakiś sposób zająć istotne miejsce w jej życiu. Pomimo uprzedzeń, czy jego relacja z brunetką aby na pewno miała prawo bytu, był szczęśliwy. Realnie szczęśliwy, szczerząc się jak głupi, gdy Colette, niczym lwica, atakowała słownie nieznajomą, wzbudzając tym samym ciekawość przechodzących par. Azriel przekrzywił głowę, spoglądając na nią z lekką dumą w oczach - rozwścieczona wersja dziewczyny w pewien sposób go przerażała, a z drugiej czuł się niemal oczarowany każdym zmarszczeniem nosa, subtelnym ruchem ust, a nawet sposobem, w jaki jej wzrok zmieniał się w zależności od tego, na kogo spoglądała. Była niezwykle pociągająca. Z transu wybudził się dopiero w chwili, gdy stukot obcasów i rzucane w ich stronę przekleństwa utonęły w brzmieniu muzyki, a natarczywa kokietka zniknęła w bliżej nieznanym kierunku.
- Niezła jesteś. - rzucił bez namysłu, wlewając w te słowa największą aprobatę, jaką tylko zdołał z siebie wykrzesać - Mnie też to czeka? - Łobuzerski uśmiech raz jeszcze zawitał na jego ustach, na co dziewczyna przewróciła jedynie oczami.
- Nie denerwuj mnie nawet. - westchnęła, wymownie spoglądając w stronę, z której przed chwilą nadeszła
Azriel zrozumiał aluzję, w obecnej sytuacji nie potrzebował dodatkowej zachęty, by udać się po wymarzoną lampkę alkoholu. Z pełną świadomością sięgnął więc ku dłoni Colette, raz jeszcze je ze sobą splatając. Tęsknił za tym uczuciem. Dziewczyna podążała tuż przed nim, więc nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, jak zareagowała na niespodziewany przebłysk czułości ze strony swego partnera, lecz, co było dla demona najważniejszym osiągnięciem, nie odepchnęła go. Gdy finalnie znaleźli się przy pełnym napojów i przeróżnych przystawek stole, oboje niemal w tej samej chwili sięgnęli ku kryształowym karafkom, nie czując najmniejszych oporów, gdy opróżnili swoje kieliszki. Azriel poczuł się lżej, choć nie wiedział, czy wiązało się to z płynącym w jego żyłach alkoholem, czy towarzystwem dziewczyny, którą darzył sympatią, jednak już wkrótce pogrążyli się w rozmowie, której treści nie potrafił przywołać. Czy naprawdę jedynym, czego potrzebował przez cały ten czas, by się otworzyć, była jedna, specjalna osoba i odrobina procentów? Opróżnili kolejny kieliszek, nie zwracając uwagi na otaczających ich ludzi - liczyła się tylko ich dwójka, a Sullivan nie mógł być szczęśliwszy.
- Tak swoją drogą, czy ty nie jesteś przypadkiem nieletnia? - zaśmiał się pod nosem, gdy w końcu odeszli od stołu, jednoznacznie stwierdzając, że na razie im wystarczy - Zresztą, kogo to obchodzi. Mnie na pewno nie. - Wzruszył ramionami. - Męczy mnie ten tłum, chciałabyś się przejść? - Wymownie spojrzał w stronę rozwartych na oścież drzwi, przez które przebijał się zarys ogrodu.

[Colette?]

Od Beverly cd. Castora - Bal



Coraz bardziej czułam, że policzki mi się rumienią z każdym słowem chłopaka. Nie chciałam, żeby to zauważył więc pospiesznie zakryłam jak największą ilość twarzy moimi włosami.
Zdałam sobie sprawę, że on chciał spędzić ten wieczór ze mną.  Nie, że mnie zaprosił, a w trakcie wydarzenia odejdę w zapomnienie. Wizja spędzenia balu z nim powodowała we mnie jeszcze większe szczęście. Pomimo naszej dość krótkiej znajomości Castor zdobył moje uznanie. Nie przeszkadzał mi fakt, że dzielę z nim pokój. Wydaje mi się, że nawet dobrze się dobraliśmy. Warto, żeby tak pozostało.
Wszystko zapowiadało się na to, że bal nie będzie przykrym wspomnieniem, wręcz przeciwnie - będziemy mile do niego wracać. Przynajmniej chcę, aby tak było. Mam nadzieję że nic złego nie stanie nam dzisiaj na drodze.
Bez zastanowienia wpatrując się w bladą twarz elfa, po zdobyciu większej odwagi pewnie siebie odpowiedziałam.

- Oczywiście, że mnie nie wystraszyłeś. Po prostu mój charakter raczej nie współgra z takimi wydarzeniami. – odparłam, obserwując po chwili pary poruszające się w rytm energicznej muzyki. – Za co przepraszam. Jednakże postaram się być odważniejsza, niż zazwyczaj. – mruknęłam znacznie ciszej, ale wątpię żeby mnie usłyszał. Moment zastanawiałam się, czy był to dobry wybór tutaj przychodzić. Pomysł został finalnie odrzucony. 
Mimo wszystko otaczający mnie ludzie odrzucali do wspólnego tańca z chłopakiem. Czułabym się nieswojo. Jednakże chciałam choć raz rozruszać się z partnerem w rytm, ale gdy zdobędę trochę więcej odwagi. Nie sądzę, że dobrze tańczę. Nawet wydaje mi się, że jestem totalną łamagą w tych sprawach. Przez co nie chciałabym też doprowadzać Castora do wstydu przeze mnie.

- Tyle dobrego. Więc, co chciałabyś teraz robić? – zapytał mnie szybko, kończąc swój napój.
- Możemy przejść się dookoła sali? – odparłam, po chwili zdając sobie sprawę jak bardzo dziwną, słabą czy też głupią odpowiedź dałam. Inne osoby na balu śmiały się, tańczyły i korzystały z innych możliwości, natomiast ja wolałam pochodzić. Nie zdziwiłabym się, gdyby Castor żałował wyboru pójścia ze mną. Możliwe, że naprawdę jest zadowolony z mojego towarzystwa, albo normalnie udaje, żeby nie sprawić mi przykrości.
Jednakże może będzie to okazja do dalszej rozmowy. Warto byłoby dowiedzieć się, jak ma się nastrój chłopaka. Po chwili, uśmiechnięty Castor ponownie skierował swoje ramie w moją stronę i w ten sposób szliśmy zaraz niedaleko ścian, obserwując wszystko wokół.
- A ty, też czujesz się w porządku? – zapytałam pospiesznie, spoglądając na partnera.
- Pewnie, że tak.
Szliśmy jeszcze tak kawałek drogi, aż po długim namyśle, postanowiłam zapytać Castora, o kwestię od której od początku odwlekałam.

- Może chciałbyś zatańczyć ze mną? – mruknęłam pod nosem, na tyle, żeby mnie chociaż trochę słyszał. Zatrzymałam się, zabierając swoje ramie i wpatrując się w granatowe buty. Większość par zeszła na chwilowy odpoczynek, przez co nie byłam aż tak skrępowana. Trochę zdegustował mnie fakt, że akurat zaczęła lecieć jedna z wolniejszych piosenek. Miałam tylko nadzieję, że Castor się zgodzi i mimo wszystko ta propozycja go nie odrzuci do mojej osoby. Kto wie, może przez ten czas zmienił mu się nastrój na zabawę w tej postaci, w dodatku z kimś takim jak ja. Myślałam, że mam powtórzyć, bo mnie nie dosłyszał, ale doszłam szybko do wniosku, że się mylę. Mężczyzna spojrzał na mnie, z wyraźnie zadowoloną miną i nim się obejrzałam byliśmy na środku parkietu.


Castor?
przepraszam za długość i jakość, coś kiepsko szło 

Od Darumy cd. Beverly

Lekcje wyjątkowo wydawały mi się dzisiaj męczące. Nawet ulubiona teoria magii nie przynosiła mi tyle radości, co zwykle. Rok szkolny dobiegał końca, więc jak każdy normalny uczeń zaczynałem odczuwać nietypowe zmęczenie. Sądziłem, że wynika to głównie z rosnącą z dnia na dzień temperaturą. Wielu ze studentów przestało nawet pojawiać się na zajęciach. Korzystali z ciepła, spacerując po błoniach, gdzie niczym najdoskonalej wyszkoleni szpiedzy unikali wzorków nauczycieli. Wyjątek stanowił Axel, który już od początku roku wybiórczo pojawiał się na lekcjach. W jego zachowaniu nie zmieniło się kompletnie nic.
Siedziałem na chłodnej podłodze, opierając się o blat pulpitu. Spoglądałem znudzony w stronę znajdującego się pomiędzy moimi łokciami podręcznika. Od początku roku szkolnego zdążyłem go już przeczytać dobre trzy razy. Błądziłem więc znudzonym wzrokiem po dobrze znanym mi już tekście. Wypowiadane przez profesora formuły nie stanowiły dla mnie żadnej nowości. Chociaż resztka pozostałych uczniów, jak zauważyłem, wsłuchiwała się w jego słowa z niemałym skupieniem wymalowanym na twarzy. 
Zadzwonił upragniony dzwonek - znak zakończenia zajęć. O jeden bliżej do końca tej maskarady. Bez większego pośpiechu starannie włożyłem do swojej torby podręczniki. Ułożyłem je tak, aby żadna z okładek nie pomięła się znacząco. 
Ruszyłem przez zielone błonia do akademika. Planowałem zarówno całe popołudnie, jak i resztę wieczora spędzić z nosem w książkach. Stwierdziłem, iż najlepszym sposobem na spędzenie wakacji będzie opracowanie materiału z kolejnego roku. Nie mogę zmarnować żadnego dnia, jeśli chcę ukończyć Corvine z jednym z najlepszych wyników. 
Axel spokojnie drzemał, kiedy wszedłem do pokoju. Zmierzyłem go wzrokiem i z cichym westchnieniem zająłem swoje miejsce przy biurku. Wyciągnąłem ze znajdującej się pod nim szafki kilka opasłych tomów książek. Przejrzałem zdobione, skórzane okładki i z niemałym zaskoczeniem zauważyłem, że brakuje pierwszego tomu. Nie mogłem zacząć nauki bez "Podstaw tworzenia zaklęć"! Z dość niewielkim optymizmem przyjąłem fakt, iż będę musiał się po nią udać do publicznej biblioteki. Wiązało się to wyjściem na zewnątrz, na co nie zdążyłem się mentalnie przygotować. Spojrzałem w stronę swojego współlokatora. Wiedziałem jednak, że elf nie da się namówić na wypełnienie mojej prośby. 
Wstałem więc od blatu i podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem jedwabną pelerynkę. Narzuciłem ją na nagie ramiona, ostatni raz spojrzałem w stronę wnętrza pokoju i wyszedłem na zewnątrz akademika, skąd skierowałem swoje kroki w stronę biblioteki. 
***
Przed budynkiem panował znacznie mniejszy ruch, niż zwykle. Przyznam, że dość mnie to zadowoliło. Nie musiałem się obawiać żadnych nieprzyjemnych spotkań. Wszedłem do wnętrza biblioteki. Przywitały mnie bogato zapełnione regały książek. Już z pierwszymi krokami owiał mnie  charakterystyczny zapach starych tomisk. Była to jednak woń niezwykle przyjemna. 
Bez większego zawahania zacząłem poszukiwania podręcznika. Udałem się w odpowiednią alejkę i przejechałem wzrokiem po nazwiskach.
Wtedy też poczułem delikatne pchnięcie. Zerknąłem w dół i dostrzegłem nieznaną mi dziewczynę. Po charakterystycznym mundurku rozpoznałem, iż również uczęszcza do Corvine. Jasnowłosa elfka, najwyraźniej speszona swoim niedopatrzeniem, poczęła mnie szybko przepraszać.
- Nic się nie stało - odparłem spokojnie, przerzucając swój wzrok ponownie na stojący obok regał.
- Beverly Alvares. - Przedstawiła się, przerywając moje poszukiwania. - Zawsze chętna do pomocy.
Rzuciłem jej dość zaskoczone spojrzenie. Głównie na widok wysuniętej w moim kierunku dłoni. Przeprosiła, tyle wystarczyło.
- Daruma Vardbar - odpowiedziałem, podając jej rękę. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, lekko zbijając mnie z tropu.
- Czego szukasz? - Elfa nie miała najwyraźniej szybko odpuszczać. Przełknąłem nerwowo ślinę. Kontakty z innymi są takie trudne. Ukradkiem spojrzałem na poukładane na stojących nieopodal półkach książki. Tego, czego szukam najwyraźniej tutaj nie ma. Wtedy dostrzegłem w dłoni jasnowłosej szczotkę. Czyżby tutaj pracowała? Jeśli tak, najpewniej mogłaby mi pomóc.
- "Podstawy tworzenia zaklęć", Romualda Botura - zdradziłem tytuł poszukiwanej książki. - Nie mogę jej niestety znaleźć. Jest to pierwsza część podręcznika do klasy czwartej.
Beverly spojrzała na leżącą na biurku niewielką karteczkę. Przeanalizowała ją wzrokiem, po czym skupienie na jej twarzy ponownie zastąpił uśmiech.
- Wszystkie niezbędne do szkoły książki trzymamy w innym pomieszczeniu - wyjaśniła. - Zaprowadzę cię tam.
Kiwnąłem głową i w milczeniu ruszyłem za elfką. Dotarliśmy do niewielkiego kantorka położonego niemal na samym końcu biblioteki. Znajdujące się tam materiały, w odróżnieniu to reprezentacyjnej części biblioteki nie zostały ułożone na półkach, a pochowane w skrzynki. Na każdym z pudeł znajdował się napis, katalogujący swoją zawartość. Zatrzymaliśmy się przy skrzyni z nazwiskiem "Botur".
Pomogłem Beverly otworzyć pokrywę. Z wnętrza pudła wyciągnęła lekko zakurzony podręcznik, którego szukałem. Podała mi go, na co pośpiesznie jej podziękowałem.
Kierowaliśmy się właśnie w stronę wyjścia, kiedy przeciąg, tuż przez naszymi nosami zatrzasnął dębowe drzwi. W całym kantorku zapanował mrok. W związku z tym natychmiast przyzwałem Płomyk, który choć trochę rozświetlił pomieszczenie.
Elfka zaśmiała się nerwowo i złapała za klamkę. Pomimo chwilowego szarpania jej, drzwi nawet nie drgnęły. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Obawiam się, że się zatrzasnęły...
Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Przeprosiłem ją i sam spróbowałem otworzenie naszej drogi ucieczki. Beverly miała jednak racje. Drzwi pozostawały dalej zamknięte.
Cholera jasna. Czy nawet najzwyklejsza wizyta w bibliotece musi skończyć się katastrofą? 

Beverly?

Partnerstwo!



Z dniem dzisiejszym na naszym blogu zostało zawiązane pierwsze partnerstwo Aniena i Rowana.
Życzymy im szczęścia i mniej gwałtów

~Administracja Kernow

Od Colette cd. Azriela - Bal

Po wypowiedzeniu naszych nazwisk, wszyscy zwrócili wzrok na mnie i chłopaka. Będąc szczerym, nie czułam się ani trochę komfortowo, kiedy podeszła do nas dosyć spora grupa osób, wypytując – głównie Azriela – o każdy, nawet najdrobniejszy i najmniej istotny szczegół tej „przygody” z orkami. Ten jednak szybko i skutecznie zakończył rozmowę, lekko ciągnąc mnie za sobą na ubocze. Dopiero wtedy spuściłam wzrok, uświadamiając sobie, że nie puściliśmy się nawet na sekundę. Postanowiłam przemilczeć ten fakt, bo chciał nie chciał, był mi nawet bardzo na rękę. Kiedy już przecisnęliśmy się przez tłumy osób zarówno w naszym wieku, jak i dużo starszych, szatyn oparł się plecami o ścianę, puszczając moją dłoń.
- Przepraszam, nie chciałem być...natarczywy. - mruknął pod nosem, chowając ręce za plecami. Zanim zdążyłam odpowiedzieć mu, żeby się nie stresował i że wszystko jest w porządku, grupka jakichś wstawionych chłopaków dosyć mocno pchnęła moje plecy, przez co straciłam równowagę. Szykowałam się na spotkanie bliskiego stopnia z podłogą, jednak – szczęście w nieszczęściu – mój towarzysz zdążył odpowiednio szybko złapać, a tym samym przyciągnąć blisko do swojego ciała. Pomógł mi powrócić do pionowej pozycji i zaśmiał się nerwowo, co po chwili przyćmiła coraz głośniejsza muzyka i piski podnieconych dziewczyn, że w końcu zatańczą ze swoją parą.
- Skoro stanie na uboczu nam nie wychodzi, zechciałabyś zatańczyć? - wypalił w końcu. Z jednej strony odpowiedź była oczywista – jasne, że chcę. Ale analizując każde zło, jakie może im się przytrafić podczas moich nieudolnych ruchów, zwątpiłam. Jednak gdy uniosłam wzrok, by spojrzeć na chłopaka, po prostu nie miałam serca powiedzieć „nie”.
- Czemu nie – uśmiechnęłam się, po chwili podążając za chłopakiem na parkiet. Początkowo można było usłyszeć dosyć skoczną muzykę, przy której oczywiście wszyscy bawili się świetnie, niezależnie, czy samemu, czy z osobą towarzyszącą. Również ja nie zabiłam siebie ani Azriela, próbując sprawiać wrażenie fachowej tancerki, co wychodziło mi raczej marnie. Zauważyłam, że po chwili również chłopak zaczął odczuwać przynajmniej minimalną przyjemność ze wspólnego tańca. Muszę przyznać, że przez chwilę nawet zapomniałam o stresie, który zapewne odpuści na dobre dopiero po alkoholu. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać z bliżej nieokreślonej przyczyny, co trochę mnie zdziwiło. Kiedy już się uspokoiłam, spostrzegłam, że całkiem sporo z gości uciekło podpierać ściany. A to wszystko z powodu nagłej zmiany nastroju muzyki, z wesołej i energicznej na spokojną i najzwyczajniej w świecie wolną. Uniosłam głowę, aby spojrzeć na twarz chłopaka, który najwyraźniej również przez chwilę chciał się gdzieś schować. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji , ale finalnie zdecydowałam się na pozostanie w miejscu. Splotłam swoje ręce na karku chłopaka, czekając na jakąś reakcję. Nie chciałam go do niczego zmuszać, ale miałam nadzieję, że chociaż ten wolny kawałek ze mną przetańczy, bo spita wersja mnie już nie będzie w stanie dokonać takiego wysiłku. Uśmiechnęłam się, nieprzerwanie utrzymując kontakt wzrokowy z chłopakiem, kiedy poczułam jego dłonie na mojej talii. Rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nie robimy z siebie pośmiewiska, tańcząc jako jedyni, jednak okazało się, że było całkiem sporo innych par kołyszących się w rytm muzyki. Wróciłam wzrokiem do oczu Azriela, chwilę myśląc nad tym, co powiedzieć, żeby nie wyszło głupio czy niezręcznie.
- Wiesz, cieszę się, że przyszliśmy tu razem. - palnęłam. Jak zawsze poczułam się tak bardzo zawstydzona, jak nie chciałam zostać, więc żeby uniknąć komentarza na temat mojej czerwonej twarzy, oparłam głowę o tors szatyna.
- Ja też. - mruknął, przyciągając mnie bliżej. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam oczy, całkowicie oddając chwili. W pewnym momencie przez głowę przeszła mi myśl, że ta piosenka mogłaby grać do końca balu. Wtedy byłam w stanie stać tam i do trzeciej nad ranem, będąc przytulona do tego pieprzonego idioty, który mimo wszystko urzekł mnie swoim charakterem bardziej, niż ktokolwiek inny. Oczywiście, było już zbyt długo pięknie. Muzyka ucichła po raz kolejny, aby za chwilę zagrała ta szybka, która teraz nie podobała mi się już tak, jak wcześniej. Mruknęłam niezadowolona pod nosem, lekko odsuwając się od chłopaka. Spojrzałam na niego, po chwili przenosząc wzrok na dwie, upite koleżanki, które o mały włos nie wylały na nas jakiegoś alkoholu, który zapewne się lepił, zostawiał plamy i takie tam. W sumie pomyślałam, że dobrą alternatywą teraz byłoby się czegoś napić, żeby się tak nie stresować, a przynajmniej spróbować. Kiedy już miałam pytać, czy mu coś przynieść, ten uprzedził mnie, pytając o to samo. Zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę ze zbieżności naszych myśli, wskazując Azrielowi miejsce, gdzie będę stała. Praktycznie środek tego zamku nie był bezpiecznym miejscem na picie ze szklanych kieliszków. A i tak już pewnie niejeden się potłukł. Ruszyłam w stronę zdecydowanie nie obleganego miejsca, czekając na mojego partnera. Oparłam się plecami o jakąś kolumnę i założyłam ręce na piersi, debatując we własnej głowie na temat tego, kim był dla mnie demon. Nie doszłam do żadnego nowego wniosku, jednak zdecydowanie straciłam poczucie czasu, orientując się, że minęło już z piętnaście minut, a jego dalej nie ma. A co, jeśli coś się stało? Albo mnie szuka, bo jestem sierotq i nie umiem dobrze wskazać miejsca spotkania? Wychyliłam się w stronę oddalonego o kilkanaście metrów stołu z napojami, szukając wzrokiem chłopaka. Nie było to ciężkie, dosyć szybko go zlokalizowałam. Jednak zwróciłam uwagę na co innego – ktoś cały czas zagradzał mu drogę, uniemożliwiając przejście. Kiedy szczęśliwym trafem kilka osób usunęło mi się z pola widzenia, dostrzegłam dziewczynę, która wcześniej o mało co się na nas nie przewróciła. Chwilę wpatrywałam się w tę dwójkę, próbując zrozumieć, co się tam tak właściwie dzieje, ale widząc, jak zaczęła się lepić do mojego Azriela, miarka się przebrała. Natychmiast ruszyłam w ich stronę krokiem na tyle szybkim, że niektórzy sami usuwali mi się z drogi. Po chwili poczułam na sobie wzrok szatyna, przepraszający, że jeszcze tam stoi. Zapewne myślał, że to przez niego jestem taka zła. Otóż nie tym razem. Na nic nie patrząc wpieprzyłam się pomiędzy nich, odsuwając tą laskę jak najdalej od niego.
- Przepraszam szanowną kurwa księżniczkę – uśmiechnęłam się sarkastycznie. - mama nie uczyła, że nie przystawia się do czyichś facetów? Znajdź sobie, kurwa, swojego, a mojemu daj święty spokój. - powiedziałam, nie kryjąc irytacji. Nie liczyłam, że dotrze do niej to na dłużej, ale może da spokój Azrielowi. Niech upatrzy sobie innego.

Azriel?

Od Morozhenoye do Osamu - Bal

Niewiele czasu minęło od poprzedniego wielkiego wydarzenia w tych akademiach, a już zostało przyszykowane kolejne. I w dodatku jest to coś tak normalnego jak bal, mam wrażenie, że na każdym etapie edukacji musi być przynajmniej jedna rzecz tego typu. Teraz pozostawały dwa kluczowe pytania, które musiałam sobie zadać. Pierwsze brzmiało czy w ogóle miałam ochotę uczestniczyć w czymś takim. I o dziwo odpowiedź na nie była twierdząca, myślę, że mogłaby to być całkiem dobra rozrywka. Oczywiście jeżeli miało się z kimś iść. Co było drugim ważnym pytaniem, czy miałam z kim się tam pojawić. Do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, ale myślę, że skoro nawet na lekcje nie ma ochoty opuszczać pokoju to chyba nie będzie miała ochoty iść ze mną na taki bal. Ale zawsze warto spróbować, kto wie, może poświęci się dla mnie i postanowi jednak się tam wybrać.
Po usłyszeniu ogłoszenia o organizacji takiego wydarzenia, poszłam prosto do pokoju na poczekaniu starając się wymyślić jakieś przekonywujące argumenty, których mogłabym użyć. Jednak nic mi nie przychodziło do głowy, nie miał żadnego obowiązku tam iść. Ale nie można się poddawać, prawda?
Weszłam do pokoju i prawie natychmiast usiadłam obok niego na łóżku, na którym wciąż niezmiennie siedział. A przynajmniej po jakimś czasie ponownie na nim spoczął, w sumie nie mam pojęcia co robi w pokoju kiedy mnie nie ma.
- Osamu wiesz, organizują taki bal~ i pomyślałam, że moglibyśmy się tam razem wybrać, co ty na to? - oparłam się o jego ramię przy okazji obserwując jego reakcję. Ale jedynie popatrzył na mnie z powątpiewaniem  i zdawał się nawet nie zadawać trudu aby odpowiadać na to pytanie. Czyli tak jak myślałam, nie miał ochoty się stąd ruszać, w sumie mogłam to przewidzieć. Ale co poradzę, że bardzo chcę aby ze mną tam poszedł?
- Nie puszczę cię tam, wiesz o tym. To zbyt niebezpieczne. A sam nie mam ochoty iść - wydałam z siebie głębokie westchnięcie, odsuwając się od jego ramienia i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- I  tak tam pójdę, nawet bez ciebie. Już się zdeklarowałam - kłamstwo. Nie zdeklarowałam się do niczego, ani nie poszłabym tam sama. Ale on nie musi tego wiedzieć, czasami trzeba sięgnąć po bardziej drastyczne środki. Wstałam z łóżka stając przed nim i patrzyłam na niego oczekując na reakcję. Przez chwilę milczał i patrzył gdzieś w bok. Nie zostawiłam mu wyboru, był pod przysłowiową ścianą i albo mnie puści tam samą albo pójdzie ze mną. A biorąc pod uwagę to jaki jest to zapewne wybierze opcję numer dwa. I to nie jest żadna złośliwa uwaga, lubię tę zaborczą część jego osobowości.
Po jakimś czasie wziął głęboki oddech i westchnął głęboko jakby właśnie podjął jakąś ważną dla świata decyzję, która wymagała od niego dużych pokładów energii. Kto by pomyślał, że tak ciężko będzie mu się zdecydować?
- No dobrze księżniczko. Ostatecznie mogę z tobą tam pójść - jego słowa wywołały radosny uśmiech na mojej twarzy i po chwili przytuliłam się do niego siadając mu na kolanach i jednocześnie dziękując mu za przyjęcie zaproszenia.
~*~
A sam bal nadszedł szybciej niż mogłabym się spodziewać. Wiedziałam ile jest czasu jednak nie spodziewałam się, że to wszystko tak szybko zleci. Gdzie się podziały te wszystkie dni? Kiedy stałam w łazience próbując jakoś ułożyć te wszystkie skomplikowane elementy sukienki jaką wybrałam wydawały mi się jakimś niesamowicie krótkim czasem.
Sukienka sama w sobie była wygodna i podobało mi się to jak kontrastuje z moimi oczami i włosami, ale zakładanie jej i późniejsze układanie tych warstw aby wyglądała znośnie jest prawdziwą męką. Dlaczego niby ten dziwny fragment materiału z tyłu nie ma ochoty się spokojnie położyć?
Jednak poddałam się po kilkunastu minutach walki. Chyba nic z tym nie zrobię, myślę, że wyglądam całkiem dobrze. Przynajmniej wyglądałam inaczej niż zazwyczaj. Mimo iż często noszę stroje tego typu na co dzień to jednak nie są one tak bardzo eleganckie i odświętne jak ten tutaj. Zastanawiam się co na tę okazję znalazł Osamu. Pewnie czekał na mnie cierpliwie w pokoju korzystając jeszcze z tych cennych minut kiedy zostajemy w pomieszczeniu i nie przemieszczamy się nigdzie. Nie widziałam jego stroju, on nie widział mojego, więc w sumie dla obojga będzie się liczyć pierwsze wrażenie. Chociaż ładnemu we wszystkim ładnie, nie martwię nie o to jak będzie wyglądał.
Wyszłam w końcu z łazienki, prawie od razu zwracając na siebie jego uwagę. Jego strój był utrzymany w kolorystyce bieli, to było dla mnie lekkim zaskoczeniem, w końcu jego zwyczajny strój nie zawiera prawie żadnych białych elementów. Ale zarówno normalnie jak i teraz wyglądał wspaniale. Muszę uważać, bo mogą znaleźć się osoby, które również będą miały ochotę spędzić z nim czas. Będzie to utrudnione zadanie. Muszę bacznie obserwować nie tylko dziewczyny, ale również i mężczyzn, kto się kto jakie ma preferencje, ja nigdy się tym nie interesowałam.
- Więc... możemy już iść, prawda? - podeszłam do niego i wyszłam z pokoju jednocześnie biorąc go za rękę. To będzie interesujący bal, jestem tego prawie pewna.

środa, 17 czerwca 2020

Od Azriela cd Colette - Bal

Przyszykowanie się do całej tej błazenady nie stanowiło dla niego większego wyzwania - czarna, dopasowana koszula i równie dobrze skrojone spodnie wisiały w jego szafie już od dawna, każdego dnia przypominając o nieszczęsnych uroczystościach, na których pojawiał się wraz z ojcem. Bale nie kojarzyły się mu z niczym przyjemnym, a fakt, że tym razem bez dwóch zdań nie zdoła ukryć się w tłumie, udając, że zwyczajnie nie istnieje, sprawiał, że Azriel odczuwał coraz mniejszą ochotę pojawienia się w zamkowych murach. Z drugiej strony doskonale wiedział jednak, że było już za późno, by się wycofać - jego szansa na ucieczkę przepadła wraz z chwilą, w której Colette zgodziła się mu towarzyszyć. Westchnął więc ciężko, opierając plecami o szorstką ścianę, czekając cierpliwie, aż brunetka skończy się przygotowywać - nie miał pojęcia, jak wiele czasu upłynęło, odkąd dziewczyna wyrzuciła go za drzwi, a jego jedynym wyznacznikiem upływu minut były przewijające się po korytarzach, roześmiane pary, przyodziane w stroje tak wymyślne, że Sullivan nie potrafił nawet stwierdzić, czy narażanie się na podobne tortury było warte kilku minut szczęścia. Przemyślenia na temat cudzego zdrowia pochłonęły demona tak bardzo, że gdy w końcu odzyskał świadomość, niemal zachłysnął się powietrzem, widząc swą schodzącą po schodach partnerkę. Wyglądała pięknie, chociaż chłopak nie miał pojęcia, czy miałby wystarczająco odwagi, by powiedzieć je to w twarz - świadomość, że mogłaby odebrać komplement w nieodpowiedni sposób, paraliżowała Azriela kompletnie. Po wewnętrznej walce z kryjącymi się w sercu sprzecznościami i wymianie niezgrabnych pochwał, oboje ruszyli w kierunku zamku, a każdy kolejny metr, jaki przebywali, napełniał czarnowłosego coraz większą goryczą. Cholernie nienawidził pompatycznych uroczystości.
Gdy finalnie stanęli u bram pałacu, widok wijącego się w nieskończoność tłumu poskutkował przeciągłym westchnięciem ze strony nastolatka. Naprawdę nie był w nastroju na przepychanki i kłótnie z nieznajomymi. Emocje szybko jednak zniknęły, ustępując miejsca niewyobrażalnemu wręcz zaskoczeniu oraz osobliwemu, nieodczuwanemu wcześniej uczuciu, jakie rozlało się po jego ciele, gdy dłoń Colette wsunęła się w jego, jakby próbowała w ten sposób dodać odwagi im obu. Chłopak otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak słowa ugrzęzły mu w gardle, sprawiając, że nie zrobił niczego poza bezmyślnym wpatrywaniem się w ich złączone ze sobą palce. W chwilach takich, jak ta, Azriel z całego serca dziękował, że spalone skrawki twarzy uniemożliwiały mu okrycie się pąsem - wolał uniknąć jeszcze większego ośmieszenia się przed towarzyszką. Potrząsnął więc głową, odganiając krępujące myśli, by zaledwie chwilę później, całkowicie nieświadomie, zacisnąć ucisk jeszcze bardziej. Jej bliskość była dla niego dziwnie kojąca, a Sullivan z każdą chwilą pragnął, by nie puściła go już nigdy. Azriel nienawidził zdradzać po sobie żadnych emocji, lecz nawet on nie potrafił ukryć uśmiechu, który niespodziewanie zamajaczył na jego twarzy, gdy nawiązał pierwszy od dłuższego czasu kontakt wzrokowy z brunetką.
- Gotowa? - Mógłby przysiąc, że jego głos osiągnął nieco wyższą tonację, niż zazwyczaj, zdradzając nawet cień radości. - Wciąż mamy szansę się ulotnić i zorganizować własne przyjęcie.
Colette skinęła głową i już niedługo później oboje znaleźli się na terenie zamku, chłonąc wzrokiem piękne zabudowy i jeszcze wymyślniejsze dekoracje, jakie przygotowano dla nich w podzięce. I choć jakaś część Azriela mimowolnie cieszyła się, że zasługi zarówno jego, jak i reszty drużyn zostały docenione, wciąż nie był do końca przekonany formą, na jaką zdecydowali się książęta. Sytuacja okazała się jeszcze bardziej kłopotliwa, gdy wraz z przekroczeniem progu, w sali echem odbiły się ich nazwiska, na pewien czas ściągając w stronę przybyszów zaciekawione spojrzenia reszty gości. Sullivan przewrócił oczami, powstrzymując niezadowolony grymas na samo brzmienie swego nazwiska, w duchu dziękując, że Colette wciąż idzie przy jego boku - była najprawdopodobniej jedyną osobą, którą darzył obecnie szczerą sympatią, choć dokładne określenie ich relacji wciąż sprawiało mu niemały problem. Azriel najzwyczajniej nie miał pojęcia, jak powinien nazwać emocje, jakie odczuwał, gdy spoglądał w jej stronę. 
We wnętrzu czekało na nich już kilka pozornych atrakcji, przyjmujących formę przesadnych, pełnych formalnego języka podziękowań i dogłębnych pytań na temat strategii, jaką młodzi przyjęli podczas walki z orkami. Demon nie był jednak w nastroju na pogawędki tego pokroju, które zdecydowanie zbyt bardzo kojarzyły mu się z ojcem - ukrócił je więc najszybciej, jak tylko zdołał, usuwając się wraz z Colette z pola widoku. Gdy w końcu przystanęli na uboczu, chłopak zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas nie puścił dłoni dziewczyny, a nawet jeśli na chwilę zdołali się rozłączyć, podświadomie wciąż splatał ze sobą ich palce.
- Przepraszam, nie chciałem być...natarczywy. - mruknął pod nosem, ukrywając ręce za plecami, jakby gest miał wymazać ostatnie minuty z ich pamięci
Dziewczyna nie zdążyła jednak odpowiedzieć na uwagę swego partnera, gdyż grupa pochłoniętych rozmową młodzików potrąciła jej plecy, sprawiając, że brunetka całkowicie utraciła równowagę. Wyćwiczony w akademii refleks sprawił jednak, że Azriel w porę przyciągnął ją do siebie, a wampirzyca zamiast z lodowatą posadzką, spotkała się z okrytym czernią torsem oraz owiniętymi wokół jej talii, poparzonymi ramionami. Sullivan rzucił nieostrożnej zgrai potępiające spojrzenie, lecz byli oni zbyt zajęci sobą, by zwrócić uwagę na zamieszanie, jakie spowodowali. Gdy złość opadła, ustępując miejsca lekkiemu zagubieniu, jak powinien się zachować, demon zdołał wykrztusić z siebie jedynie nerwowy śmiech, zagłuszany powoli przez coraz to głośniejszą muzykę. Bóg komedii tragicznych ostatnimi czasy wyjątkowo uwielbiał się nad nim pastwić.
- Skoro stanie na uboczu nam nie wychodzi, zechciałabyś zatańczyć? - Ugryzł się w język niemal natychmiastowo, lecz po raz kolejny było dla niego za późno, by się wycofać. W duchu dziękował jedynie, że wbrew wszystkiemu nie był najgorszym tancerzem.

[Colette? ;;]
Szablon
Pandzika
Kernow