Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

niedziela, 30 stycznia 2022

Od Eny CD. Hiromaru

Miałem pełne ręce roboty. Z podwiniętymi wysoko rękawami zajmowałem się odgruzowywaniem. Rozrzucałem niepotrzebne materiały na odpowiednie podgrupy. 
Mniej więcej w czasie południa, kiedy słońce znajdowało się wysoko na widnokręgu, podniosłem się ze zgarbionej pozycji, aby wyprostować plecy. Otarłem pot z czoła, rozglądając się po zapracowanych wieśniakach. Wtedy dostrzegłem zbliżającą się do mnie znajomą postać. Był to Hiromaru. Po krótkim przywitaniu chłopak wyjaśnił mi powód swojego przybycia. Ucieszyłem się, kiedy usłyszałem, że chłopak chce pomóc przy odbudowie wioski. Dodatkowa para rąk do pracy na pewno przyśpieszy naprawę. 
Zgodnie z moją sugestią Hiromaru udał się na rozmowę z przywódcą wioski. Odprowadziłem go przez chwilę wzrokiem, a następnie, po ów krótkiej przerwie wróciłem do dalszej pracy. 
Włosy plątały mi się na wietrze. Nawet związane w kucyka. Z cichym pomrukiem nieudolnie spiąłem je trochę wyżej, w kok. Chwila rozproszenia sprawiła, że zwróciłem uwagę małe poruszenie w pobliżu. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Z obawą, że zdarzył się wypadek albo nawet wilki wróciły po zemstę, zacisnąłem dłoń na rękojeści miecza i sprawnym krokiem podszedłem do miejsca zdarzenia. 
Moje zmartwione myśli zostały rozwiane niedługo później. Głosy mieszkańców wioski były pełne ekscytacji. Puściłem więc broń i w trochę lepszym humorze stanąłem w pobliżu grupki, aby móc przyjrzeć się obiektowi ich zainteresowania. 
W jednym z prawie zawalonym budynku stał Hiromaru. Współpracując ze swoim demonem, przy pomocy wody sprawnie przecinał wysoko umieszczoną belkę. Mieszkańcy małej wioski z niemałym podekscytowaniem wyrażali swój podziw. Ja również przez chwilę nie potrafiłem oderwać wzroku od płynnych cięć. 
Zawsze szanowałem osoby potrafiące posługiwać się magią. Moje umiejętności opierały się jedynie na prostych tarczach. Nie byłem szczególnie uzdolniony pod tym względem. Sztuka miecza towarzyszyła mi od dziecka. Stanowiła część mojej codzienności. Żaden z moich nauczycieli nie kiwnął nawet palcem, żeby nawet próbować nauczyć mnie używania czarów. Może w przyszłości powinienem skupić się na rozwijaniu pod tym aspektem? W walce im więcej asów w rękawie, tym lepiej. 
Hiromaru bez dłuższego poślizgu, w mgnieniu oka dokończył przecinanie belki. Tym samym grupka rozeszła się. Odczekałem, aż trochę się przeludni. 
- Dobra robota! - rzuciłem w stronę Hiromaru. Kiedy zwrócił na mnie swoją uwagę, uśmiechnąłem się szeroko. 
Kolejno pomogłem mu wyjąć belkę z budynku. Właściwie nieść ją musiał z nami jeszcze jeden z mieszkańców. Inaczej byłaby dla nas zdecydowanie za ciężka. 
Po krótkiej rozmowie wróciliśmy do swoich prac. Przed wieczorem udało nam się uprzątnąć wszystkie zbędne rzeczy. Oznaczało to, że już jutro będziemy mogli zająć się gromadzeniem rzeczy na obudowę. Ostatnią godzinę na budowie spędziłem na pomocy przy wyliczaniu niezbędnych materiałów. 
Z informacji uzyskanej od przywódcy wioski dowiedziałem się, że miasto zrekompensuje poniesione w pożarze straty. Należało jednak złożyć odpowiedni wniosek z dokładną ilością potrzebnych przedmiotów. Od desek po narzędzia.
Z pomocą Hiromaru, który również już skończył część swojej pracy, wspólnie zajęliśmy się obliczeniami. Wieśniacy nie byli w stanie zrobić tego sami. Sprawa ta wykraczała poza ich umiejętności. 
Zajęło nam to dosyć długo. Zliczyliśmy ilość domów, spisaliśmy ile mniej więcej desek będzie niezbędnych do odbudowy oraz potrzebnych środków do życia. Część zapasów uległa zniszczeniu. Nieubłagana zima nigdy nie jest łaskawa. Mieszkańcy wioski musieli jak najszybciej dodać zboże, mięso, pieczywo i inne ważne produkty do spożycia.
Wieczorem nie zorganizowano tak pokaźniej uczty, jak ostatnio. Postawiono jednak na duże ognisko. Na długich kijach opiekaliśmy chleb i mięso. Zapach spalenizny roznosił się po okolicy. 
Usiadłem w pobliżu Hiromaru. Popijaliśmy ciepłą herbatę. Dzisiaj nie popełniłem podobnego błędu i nie sięgnąłem automatycznie po niedobre piwo. Z ostrożnością dobrałem napój, zabierając drugi kubek dla chłopaka. Obydwaj ciężko pracowaliśmy przez cały dzień. Wkładaliśmy w odbudowę naprawdę wiele wysiłku. 
Po jakimś czasie dosiadła się do nas znajoma dziewczyna. Ta, która wczoraj próbowała ratować krowę, zamiast siebie. Jej włosy były związane wysoko i niedbale, a ubranie grube, w niektórych miejscach  pocerowane lub dziurawe. Na ten widok poczułem jeszcze większe poczucie winy. Mieszkający tutaj ludzie mieli naprawdę niewiele, a przez moje niedopatrzenie, stracili prawie cały swój dobytek. 
Pochłonęła nas rozmowa. Trwała ona w najlepsze do czasu, kiedy na niebie pojawiły się gwiazdy. Tocząc konwersację, wpatrywałem się w przepiękny widok nad naszymi głowami. 
- Poczekajcie chwilę, pójdę dolać herbaty - rzuciła dziewczyna, zbierając nasze kubki i wesołym krokiem oddalając się w stronę garnka. 
- Nie musisz się kłopotać! - zawołałem w jej kierunku, ale zostałem zignorowany. Uśmiechając się lekko niezręcznie, odprowadziłem ją wzrokiem. 
Nagle rozległ się krzyk. Na jego dźwięk zerwałem się z miejsca. Chwyciłem za broń, w kilku szybkich susach dobiegając do przestraszonej dziewczyny. Automatycznie zasłoniłem ją swoim ciałem, oczekując możliwego ataku. 
Nic nie nadeszło. Opuściłem gardę, aby przyjrzeć się temu, czego przestraszyła się dziewczyna. Dopiero po chwili dostrzegłem coś skulone w krzakach. Z pewną rezerwą podszedłem bliżej, aby przyjrzeć się nieznanemu obiektowi. 
Rozpoznałem wilcze szczenię. Z małym niedowierzaniem spoglądałem na przestraszone zwierzątko. Nie tylko ja zdałem sobie sprawę, z czym mamy do czynienia. Niedługo później wieśniacy zaczęli się burzyć i przeklinać. 
- Pozbądźmy się tego, póki nie wyrosło!
- Tak, szybko!
Widząc żałośnie skulonego zwierzaka, poczułem smutek. To było tylko szczenię. Może członkowie jego watahy przysporzyli mieszkańcom problemów, ale sam wilczek był niewinny. 
Niewiele myśląc, pomimo sprzeciwów, podniosłem stworzonko na ręce. Wilczek wtulił się w zagięcia moich szat. Musiał być wyczerpany, głody i zmarznięty. Nie mogłem pozwolić, aby jego cierpienia trwały dłużej. Na tę chwilę jeszcze nie wiedziałem, co powinienem z nim zrobić. 
Nigdy nie zajmowałem się zwierzętami. Jedynie końmi. Z tego powodu w głowie miałem pustkę. Wiedziałem jednak, że nie mogłem pozwolić, aby stała mu się krzywda. Szukając porady, spojrzałem w stronę Hiromaru. Należał do Sarlok. Miałem nadzieję, że chłopak posiada jakiekolwiek zdolności opiekowania się zwierzętami. 

<Hiromaru?> 

czwartek, 27 stycznia 2022

Od Maebh CD Bastiana


Z początku był nieco zdziwiony moim pytaniem, szczególnie że chodziło właśnie o skrzydła. Przez chwilę nie byłam pewna, jak na to odpowie, bo niektórzy różnie reagowali na naruszanie ich jednak przestrzeni osobistej. Chociaż sama nigdy nie miałam problemów z tym, aby ktoś dotykał moich rogów. Mimo wszystko nie robiły aż takiego wrażenia jak skrzydła, nie rzucały się w oczy, a schowane pod czapką czy chustą były niekiedy wręcz niezauważalne, zwłaszcza przy takiej burzy włosów, jaką miałam. Wystarczyło dobre upięcie, trochę kombinowania i wyglądałam jak najzwyklejszy człowiek. Gdy chłopak zgodził się, żebym mogła ich dotknąć, określenie że byłam wniebowzięta byłoby wielkim niedopowiedzeniem w tamtym momencie. Bastian zbliżył się i rozłożył jedno ze skrzydeł. Z lekką dozą niepewności położyłam na nim dłoń i opuszkami badałam każdy centymetr. Niektóre części były twarde, zwłaszcza te, gdzie znajdowały się kości, a niektóre wręcz przeciwnie. Sama skóra skrzydeł była gorąca, przyjemnie ciepła, aż miało się ochotę zawinąć tym skrzydłem niczym kocykiem w chłodny, zimowy wieczór. Przez chwilę miałam nawet chęć to zrobić, ale byłoby to dosyć dziwne, zwłaszcza, że dopiero się poznaliśmy, tak więc szybko stłumiłam tę myśl w zarodku. Do pełni szczęścia brakowało tylko tego, żeby było równie miękkie i puszyste, co kocyk. No, ale jak to mówią, nie można mieć wszystkiego. Skrzydło, jego budowa i wygląd było dla mnie niczym dzieło sztuki. Z daleka dostrzegasz tylko całokształt, jednolitą masę. Ale gdy się zbliżysz, przyjrzysz, zauważysz każdy drobny element, który składa się na tę całość. Ten każdy drobny element, pojedyncza łuska, drobna żyła, robiły wrażenie również jako ważna jednostka. Mogłoby się wydawać śmieszne, wręcz głupie jak ktoś może zachwycać się zwykłym, smoczym skrzydłem. No ale nie potrafiłam nic na to poradzić. Kto wie, może to była moja pierwsza i zarówno ostatnia okazja, że spotkałam Dragonborna, który pozwolił mi dotknąć swoich skrzydeł. Dlatego nie zamierzałam zaprzepaścić tej okazji. Sama poniekąd zazdrościłam, że nie dostałam skrzydeł od Libre. Co prawda jego różnią się od tych Bastiana, są delikatniejsze, pierzaste, białe, trochę popielate. Bardziej przypominały skrzydła anioła, i gdybym je miała zamiast rogów, ktoś mógłby mnie z jednym pomylić. Nie mogłam jednak narzekać, rogi były o wiele mniej kłopotliwe, a możliwość latania miałam bez względu na nie.
Cały “proces” przebiegał w ciszy. Żadne z naszej dwójki nie odważyło się odezwać słowem do siebie. Na szczęście byłam tak pochłonięta swoimi myślami podczas tego, że nie zwracałam na to zbytniej uwagi. Jednak w pewnym momencie, kątem oka zauważyłam, jak chłopak dziwnie się zachowuje. Raz wstrzymywał oddech, niekiedy zastygał całym ciałem. Źle się czuł? Może coś go wzięło po tamtym posiłku? W mojej głowie zaczęły nawarstwiać się pytania, ale nie trwało to długo, kiedy moje wątpliwości zostały rozwiane. Chwilę później chłopak wybuchnął śmiechem. Co jak co, ale tego raczej się nie spodziewałam. Zaskoczona cofnęłam dłoń, niepewna, co mam dalej robić.
- Przepraszam - powiedział, gdy już się nieco uspokoił. - Po prostu mam łaskotki.
Łaskotki na skrzydłach? To chyba dosyć nietypowe miejsce na posiadanie łaskotek. Przygryzłam dolną wargę, żeby się nie zaśmiać. W głowie miałam już szatański plan, jak wykorzystać ten fakt w przyszłości, ale było jeszcze na to za wcześnie, o wiele za wcześnie jak na naszą krótką znajomość. Uśmiechnęłam się, zakładając ręce na piersi.
- Nie spodziewałam się, że można mieć łaskotki w takim miejscu - odparłam, unosząc delikatnie na niego wzrok. - Mogłeś mnie uprzedzić, wtedy bym cię nie torturowała - parsknęłam, przechylając delikatnie głowę.
- Gdybym był jeszcze ich świadom, to owszem - powiedział, składając już skrzydło. Był chyba tym obrotem spraw równie zaskoczony, co ja.
- A więc, nie ma za co? - zaśmiałam się, delikatnie uderzając jego ramię pięścią.
Takie wkraczanie w naszą “sferę prywatną” na początku znajomości bywa często dosyć oporne. Budzi wątpliwość, czy druga strona na pewno nie ma nic przeciwko dotykaniu jej, ale jak pokona się już ten próg, to potem leci z górki i cała relacja staje się o wiele luźniejsza, przynajmniej dla mnie.

<Bastian?>

środa, 26 stycznia 2022

Od Bastiana CD. Maebh

W życiu nie nocowałem z dziewczyną w jednym pokoju, całość mnie zaskakuje - nie przychodzi mi do głowy, że można wziąć jeden pokój. Łóżka co prawda mamy osobne, więc chociaż tyle, ale nadal - zdaje mi się to co najmniej krępujące. W Ardem nikt się nie patyczkuje jeśli chodzi o wstyd albo przestrzeń osobistą. Przebieramy się razem, trenujemy razem, ale dzielą nas jednak według płci. Musimy być przyzwyczajeni, by nie myśleć o tym, że ktoś patrzy, a pokazanie własnego ciała jest niestosowne albo krępujące. W armii nie ma czasu na takie myślenie, zaś Ardem przygotowuje właśnie do tego - by być częścią większej całości, gdzie nie ma miejsca na głupoty, zwyczaje i to, co społeczeństwo powie.
W pewien sposób kłóci się to we mnie z tymi wszystkimi zasadami dobrego wychowania, które wpajała mi zawsze mama. Żeby dziewczynom otwierać drzwi, nie bić się z nimi, żeby starać się być uprzejmym i nie robić głupich, niestosownych żartów. Mam być dobrze wychowanym mężczyzną, nie jakimś pierwszym z brzegu leszczem, prawda?
— Skrzydeł? — pytam, szczerze zaskoczony.
Większość osób pyta o rogi, czasem znajdą się ci, których zafascynuje ogon, jednak niewiele osób zastanawia się właśnie nad skrzydłami. Mimo to nie protestuję - to część ciała taka, jak każda inna, nie różni się przecież od ręki albo nogi. A że nie każdy w świecie posiada skrzydła, na pewno jest fascynująca i dla innych.
Nikt wcześniej nie dotykał moich skrzydeł. Może mama, jak byłem mały, jednak wspomnienia z dzieciństwa zacierają się przecież w pamięci, znikają w mrokach czasu i przeszłości.
— Tak, skrzydeł. Jeśli to nie problem — Maebh, przenosi ciężar ciała na drugą nogę, wyczuwam w tym geście lekkie skrępowanie.
— Żaden — mówię, nie przeczuwając, że dla mnie zaraz zrobi się z tego całkiem poważny problem.
Podchodzę bliżej, staję nieco bokiem, rozkładam skrzydło tak, że dziewczyna może go dotknąć. Maebh podnosi dłoń, jej palce lądują na wrażliwej skórze, ja zaś, cudownie nieświadomy tego, jak zaraz zareaguje moje ciało, pozwalam tym palcom błądzić po mych skrzydłach.
Skóra skrzydeł jest inna, niż jakakolwiek, jaką ja sam kiedykolwiek dotykałem. Ma w sobie jakąś twardość, podobną do tej, jaką ma wyprawiona i impregnowana skóra, z jakiej wykonuje się chociażby siodła. Jednak jest ciepła, wręcz gorąca, poznaczona drobnymi, pulsującymi żyłkami. Usiana niemal niewyczuwalnym, miękkim meszkiem - drobnym i krótkim, podobnym do tego, które okrywa chociażby twarz. Dziwne - część ciała taka bojowa i silna, jak moje własne skrzydła, okazuje się na tyle delikatna w dotyku.
Są też i te kostne elementy - te, które trzymają cienką błonę sztywną, pozwalają mi rozpościerać skrzydła i lecieć gdzie tylko tego pragnę. Te okryte są twardą tkanką, czarne łuski chronią wrażliwy, delikatny kościec. Gdyby się zastanowić, to smocze skrzydła przypominają bardziej witraż, niż broń - co prawda pozwalają mi latać i to całkiem daleko. Pozwalają też runąć na przeciwników, niczym grom z jasnego nieba. Jednak siłą rzeczy - gdyby ktoś trafił w moje skrzydła, na pewno zrobiłby mi dużą krzywdę.
Dłonie dziewczyny dotykają wrażliwej skóry. Początkowo suną tylko po tych kościanych częściach, jednak wkrótce dotykają i tej błony, zamkniętej między twardymi elementami. Ja zaś, wbrew decorum, wbrew instynktowi i wszelkim zasadom, usiłuję się nie roześmiać. Bo okazuje się, że na skrzydłach…
Mam potworne łaskotki.
Usiłuję się nie śmiać, ale nie jest to proste. Zastygam w bezruchu, usiłuję powstrzymać śmiech, jednak różnie to wychodzi. Wstrzymuję oddech, próbuję zapanować nad własnym ciałem, ale niewiele mi z tego wychodzi. Przez moment się udaje, jest jakaś nadzieja, ale moment ten nie trwa długo. Wybucham śmiechem, zaś Maebh cofa dłoń, niepewna, co ma dalej zrobić.
— Przepraszam — głos wydobywa się z mej krtani. — Po prostu mam łaskotki.
I oto przyznaję - Bastian, groźny Dragonborn, który tylko spuszczałby wpierdol każdemu, kto się nawinie, ma łaskotki na skrzydłach. Pięknie.

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Od Teavy – Event

– Woah, do Azebergu w takim ubraniu?
Siedzący na koźle wozu średniego wieku handlarz spoglądał niepewnym wzrokiem na dosyć lekko ubranego jak na porę roku i cel podróży chłopaka. Popatrzył na charakterystyczne, cyjanowo-czarne oczy, lecz nie zareagował na nie w konkretny sposób, bardziej przejęty ubiorem.
Teava wziął nieco głębszy wdech.
– Cóż, kondycja jak na Azeberczyka przystało – to mówiąc wzruszył ramionami.
Słysząc jego słowa, handlarz otworzył szerzej oczy.
– Ach, mogłem się domyślić! – odparł. – Kto inny chciałby jechać do takiej zimnicy? Wsiadaj! – poklepał wolne miejsce obok siebie.
Teavy nie trzeba było długo namawiać. Bez wahania wskoczył na kozioł.
Podróż nie należała do krótkich, nawet jeśli Kernow sąsiadował z Azebergiem, ale Teavie to nie przeszkadzało. A przynajmniej nie mógł narzekać na nudę, ponieważ handlarz zabawiał go rozmową oraz zadawał pytania związane z pochodzeniem, powodem przebywania w Kernow i tak dalej. A tą drugą kwestią wyraźnie był zaciekawiony – pewnie dlatego, że ludzie Azebergu nie byli zbytnio skorzy do opuszczania granic swojego kraju... co dla niektórych mogło się wydawać dziwne, ale tak, ten mróz z każdej możliwej strony jakoś był bardziej preferowany niż nieznane południe podsycane opowieściami podróżnych o różnych dziwacznych, a nawet niebezpiecznych rzeczach.
Teava uśmiechnął się na znajomy krajobraz gór, które stopniowo stawały się coraz wyraźniejsze, bogatsze w barwy i oczywiście większe. Gdy wóz był blisko granicy, młody zaklinacz zaczął nawet czuć zapach zimnego, acz na swój sposób orzeźwiającego powietrza.
Handlarz zabrał go do najbliższego azeberskiego miasta, gdzie musieli się rozstać. Mężczyzna nie miał najmniejszej ochoty grząźć w ośnieżonych górskich ścieżkach, a raczej szlakach, co Teava kompletnie rozumiał. Z takim wozem to tylko utknąć i sprowadzić zgubę na swój cenny towar. Chłopak podziękował za podwózkę, podarował małą sakwę monet, a następnie udał się w dalszą podróż... to znaczy wpierw trzeba było spędzić noc w najbliższej tawernie.

Od Hyo CD. Ena

 - Przecież nie będzie wiecznie padać. Poranek będzie najpewniej słoneczny i bez deszczu. Nadrobimy drogę. - odezwałem się, by odpowiedzieć na jego słowa. Zacząłem więc ściągać przemoczone ubrania. Zapomniałem całkowicie, że miałem parasolkę, mogłem wręczyć ją chłopakowi, by nie zmókł. Ułożyłem ubrania na krześle, by przeschły. Choć mogłem je wysuszyć ogniem albo wyzbierać kropelki wody z nich. To też wypadło mi z głowy. Zwyczajnie chciałem wziąć kąpiel. Dlatego też ułożyłem dłonie na biodrach chłopaka i zbliżyłem się do jego uszka. 
 - Czas wziąć kąpiel. Jeszcze się przeziębisz. - mruknąłem. Puściłem go, gdyż nie było na to czasu. Chłopak odczuwa ciepło i zimno, więc łatwo się może przeziębić. Dlatego też się martwię, gdyż to mogło, by zaszkodzić nam obojgu, oraz całej tej przygodzie. Ruszyłem bocznymi drzwiami do łazienki. Wanna spokojnie mogła, pomieści nas dwoje, jednakże nie wiem, czy starczy nam wody na dwie kąpiele. Nie potrzebowałem dużo wody, jednakże siedzenie w wodzie lubię. Dlatego też, gdy się wygodnie ułożyłem i odchyliłem głowę, by móc po chwili zamknąć oczy. Sprawiło, że mogłem usłyszeć rozmowy piętro niżej, albo nieopodal wioski. Wolałem uniknąć problemów, dlatego też, gdy woda zaczęła się poruszać, spojrzałem kto, przyszedł.
 - Ena? - mój zdziwiony ton, był na tyle zdziwiony, że nie umknęło mojej uwadze, jego nieskazitelnie gładkie i delikatnie nagie ciało. Ena zasłonił mi ręką oczy, po czym dołączył do mnie. Gdy zabrał dłoń, był już po tors w wodzie.
 - Ani słowa. - rzekł speszony. Jego policzki płonęły czerwienia. Dotknąłem dłonią jego policzka, po czym uśmiechnąłem się i przyciągnąłem go do siebie.
 - Nic nie zrobię. - powiedziałem szybko i przyłożyłem wargi do jego czoła, by sprawdzić, czy nie ma gorączki. Wampiry nie miewają gorączek. Występują jednak rzadkie przypadki, kiedy one się pojawiają.
 - Zaraz trzeba iść spać. Rano wyruszamy, o ile przestanie padać. - powiedział i się odsunął ode mnie, tylko po to, by zacząć się myć.
Wyszedłem pierwszy, gdy już mi wystarczyło. Potargałem włosy Eny, zanim wyszedłem z pomieszczenia. Znalazłem nasze ociekające wodą ubrania, po czym z ciekawości sprawdziłem, czy nadal mogę wykorzystać moc wody. Mam jedynie resztkę, którą mogę wykorzystać na wyciągnięcie kropelek wody z naszych ubrań.
Kropelki wody znalazły się w jakiejś misce. Sięgnąłem leniwie po woreczek z krwią, wykrzywiłem się, gdyż został on przebity, a zawartość wypłynęła. Był to ostatni woreczek i mój ostatni posiłek. Westchnąłem i zbliżyłem się do okna, chciałem sprawdzić, czy pojawią się tu jacyś złodzieje. Ubrałem się, a gdy już miałem wyjść, spojrzałem za siebie, gdzie akurat stał Ena.
 - Idę zapolować. Wrócę za parę godzin. W razie kłopotów zawołaj mnie. - powiedziałem i posłałem mu uśmiech. Zniknąłem, zanim coś powiedzieć. Złodzieje rozmawiali o swoich nikczemnych planach zabawy i spopieleniu wioskę, w której jestem z Eną. Sprawi mi to frajdę, gdy na nich zapoluje i się posilę, może nawet uda mi się uzbierać potrzebną ilość krwi na dalszą drogę.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

Hyo zniknął z mojego punktu widzenia. Westchnąłem przeciągle, zmuszając konia do przyśpieszenia kroku. 
- Hyo? - nawoływałem chłopaka. Dopiero po dłuższej chwili odnalazłem go odpoczywającego pod drzewem. 
Ulżyło mi na jego widok, ale to nie zmieniało to faktu, że chłopak odszedł bez słowa. Poprosiłem go, aby poczekał. Z lekką i pewnie widoczną irytacją ruszyłem w jego kierunku. Nie miałem jednak zamiaru wytaczać chłopakowi kłótni, ponieważ to i tak nie miało większego znaczenia. Czekała nas jeszcze daleka droga. Sprzeczka na samym początku znacząco obniżyłaby i tak nikłe morale.
Hyo raczej nie podobało się bycie ignorowanym. Ja bez słowa zająłem się oporządzaniem koni. Zwierzęta wydawały się zmęczone po trwającej niemal połowę dnia podróży. Zadbałem, aby porządnie zjadły i napiły się wody. Przeczesałem ich grzywy i obejrzałem kopyta. Wolałem zbadać dokładnie, czy na pewno podczas drogi nic im się nie stało. Oba rumaki pieszczotliwie trącały mnie nosami, wydając z siebie miłe dla ucha dźwięki. 
Hyo przez cały ten czas bacznie mnie obserwował. Próbował zagaić rozmowę, ale przychodziło mu to z trudem. Nie miałem zamiaru odpowiadać na zaczepki. Mieliśmy poważniejsze sprawy na głowie. Ścigaliśmy się z czasem, a żadne niepomyślne wydarzenia po drodze nie wchodziły w grę.
- Gdy cię nie było, widziałem nas... 
Spiąłem się na całym ciele i odwróciłem w kierunku chłopaka. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? 
Z moich ust padło zmartwione pytanie. Odłożyłem na ziemię trzymane przedmioty służące pielęgnacji koni i podszedłem do chłopaka. Hyo podniósł na mnie swój wzrok i uśmiechnął się szeroko. 
- W końcu zwróciłeś na mnie uwagę - odparł, nie kryjąc zadowolenia. Westchnąłem ciężko. A więc tylko o to chodziło. 
- Proszę, nie żartuj o tym - upomniałem go. - Nie jestem już na ciebie zły. Po prostu się martwiłem, ponieważ nagle zniknąłeś. Czeka nas jeszcze daleka droga, obiecaj, że się to nie powtórzy. 
- Masz moje słowo!
Hyo wydawał się być w znacznie lepszym nastroju, niż wcześniej. Usiadłem obok niego pod drzewem i wyciągnąłem z podróżnej torby mapę oraz ołówek. Rozejrzałem się po okolicy, kolejno posiłkując się pamięcią, zaznaczyłem na arkuszu papieru naszą aktualną pozycję. 
- Jutro powinniśmy dotrzeć do granicy - stwierdziłem, a na moje usta nasunął się uśmiech. - Mam nadzieję, że podróż minie nam bezproblemowo, jak do tej pory. 
Po krótkim odpoczynku ponownie wspięliśmy się na nasze konie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Z każdą godziną, temperatura spadała. Wiatr wzmógł się, czochrając moje włosy i uderzając o twarz. Przymknąłem oczy, aby choć trochę lepiej widzieć. Warunki pogodowe znacząco nam nie sprzyjały, ale mimo tego dojrzałem w oddali światło. 
- Tam jest jakaś wioska! - zawołałem w stronę Hyo. Ściągnąłem lejce, aby mój koń podszedł bliżej rumaka chłopaka. - Przenocujmy tam. 
Młody wampir przytaknął. Skierowaliśmy się w stronę zabudowań. Właśnie zaczął padać deszcz. Tnące z nieba krople wody sprawiły, że już po kilku niedługich chwilach byliśmy cali mokrzy. Na szczęście szybko dotarliśmy do wioski. 
Zatrzymaliśmy konie pod pokaźnym budynkiem, na którym zawieszono pisany wielkimi literami napis "GOSPODA". Weszliśmy do środka. 
Przywitała nas bijąca ciepłym światłem pochodni główna sala. Większość stołów była zajęta przez równie zmokniętych wędrowców.
Bez słowa podeszliśmy do baru. 
- Poprosimy dwa pokoje - powiedziałem do stojącego za ladą mężczyzny. Elf spojrzał na mnie ponurym wzrokiem. 
- Został nam ostatni - odparł głosem pozbawionym entuzjazmu. 
- To nie problem, weźmiemy go. 
Zapłaciłem za pokój, zabrałem rzeczy i wraz z Hyo udaliśmy się na piętro do wskazanego pomieszczenia. 
Sypialnia nie była duża. W jej centrum stało przykryte cienkim kocem łóżko. Po jego bokach ustawione zostały szafki nocne. Ponuro
Podszedłem do okna. 
- Mam nadzieję, że szybko przestanie padać - westchnąłem. - Nie chcę, by zła pogoda opóźniła naszą podróż. 

<Hyo?>

Od Maebh CD Bastiana

Po wskazaniu przez chłopaka bezpiecznego miejsca na przenocowanie, udaliśmy się w tamtym kierunku, nie wymieniając ze sobą zbyt wielu zdań. Do głowy nie przychodził mi żaden temat do rozmowy. Zero myśli, głowa pusta. Jedynie padło zapytanie o imię Libre i komplement w jego stronę. Ogier zastrzygł uszami dając mi do zrozumienia, że w tamtym momencie chłopak podniósł mu ego. Zaśmiałam się w myśli, demon był łasy na wszelkie pochwały. Gdy dotarliśmy do zajazdu, ulotnił się, zostawiając mi w rękach siodło z torbami. Chłopak otworzył przede mną drzwi, co nie powiem, delikatnie mnie zdziwiło, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Co prawda nie oczekiwałam specjalnego traktowania, ale sam fakt sprawił, że zrobiło mi się miło. Wszedł do środka zaraz po mnie. Kątem oka widziałam, jak musi się kulić, żeby przejść przez framugę. W jakiś sposób wydało mi się to zabawne, tak wielka osoba w tak malutkich drzwiach, które w sumie dla mnie były normalne. Zacisnęłam zęby, starając się powstrzymać śmiech i opanować dopóki nie dotarliśmy do stolika. Zajęliśmy miejsce dosyć na uboczu. Usiadłam naprzeciwko Bastiana i idąc w jego ślady, położyłam rzeczy na wolnym miejscu ławy. W oczekiwaniu na kelnera zwróciłam uwagę na rogi i na ogólną sylwetkę chłopaka, który nawet siedząc, był po prostu wielki. Ile jeszcze razy jego postura zrobi na mnie wrażenie? Nie wiem, ale z pewnością nie był to ostatni raz.
Na kelnera nie musieliśmy długo czekać, pojawił się całkiem szybko, przedstawiając menu i co mieliśmy do wyboru tamtego dnia. Złożenie zamówienia nie trwało długo, byliśmy raczej zdecydowani jeśli chodzi o wybranie posiłku. Mężczyzna przyjął zamówienie, po czym ulotnił się w stronę kuchni. Bastian w tym czasie pozwolił sobie na nieco rozluźnienia i po wcześniejszym upewnieniu, rozprostował swoje skrzydła. Nie będę ukrywać, patrzyłam na cały proces z fascynacją małego dziecka. Miała ogromną chęć ich dotknąć, sprawdzić, jaką mają fakturę. Ich kolor również był niesamowity, a później zwróciłam uwagę na rogi, dla których również nie kryłam podziwu. Zaczęłam mniej się stresować, a bardziej fascynować Bastianem i jego osobą. Gdy miałam już zadać dosyć śmiałe pytanie z prośbą o bliższe obejrzenie skrzydeł, głos chłopaka wyrwał mnie z tego stanu zachwycenia.
- No więc, jeśli chodzi o naszą misję - zaczął. A no tak, misja. - Nie wiem, jak sobie radzisz z lataniem? Bo z tego, co mi dyrektor Ardem powiedział, spędzimy sporo czasu w powietrzu.
Położyłam łokcie na stole, opierając głowę na dłoniach i patrząc na chłopaka, zamyśliłam się na chwilę.
- Libre jest typu powietrznego, więc mogę dowolnie manipulować powietrzem. Jestem w stanie latać sama jeśli go nie ma lub na nim, także dam sobię radę - zaczęłam. - Bardzo dobrze radzę sobie w powietrzu, mam świetnego instruktora. Myślę, że nie będę stwarzała ci problemów - dodałam, uśmiechając się delikatnie.
Gdy skończyłam, w oczach Bastiana pojawiła się jakby mała iskierka. Mogło mi się też wydawać, ale chyba jego skrzydła delikatnie, wręcz niezauważalnie drgnęły. Nie rozmyślałam nad tym jednak zbyt długo. Niezbyt długo musieliśmy też czekać na nasze jedzenie. Nie ukrywam, że zamówione przez nas posiłki wyglądały całkiem nieźle i równie dobrze smakowały. No ale ja to ja, nie byłam wybredna jeśli chodzi o jedzenie i niewiele potrzeba aby coś trafiło w moje gusta. Zanim wzięliśmy się za jedzenie, wymieniliśmy się tylko porozumiewawczym spojrzeniem, jakby życząc sobie smacznego. Po skończonym posiłku udaliśmy się do recepcji w celu wynajęcia pokoju. Oczywiście wypaliłam pierwsza z prośbą o pokój dwuosobowy, bez wcześniejszego przemyślenia tego. Dopiero później przeszło mi przez myśl, że Bastian może się czuć niekomfortowo w jednym pokoju z dziewczyną, ale mówi się trudno. Skoro i tak najbliższe kilka dni spędzimy w swoim towarzystwie, to co za różnica. Przynajmniej ja wychodziłam z takiego założenia. Nigdy nie czułam się skrępowana przy innych, bez względu na ich płeć. Chyba że naprawdę będzie mu to przeszkadzać to wtedy pomyśli się nad wzięciem drugiego pokoju. Na szczęście w naszym trafiły się dwa oddzielne łóżka, a nie jedno tak jak przypuszczałam. Odetchnęłam z ulgą, bo mimo wszystko, spanie w jednym łóżku to byłoby już zbyt wiele dla nas obojga. Położyłam swoje rzeczy na jednym z dwóch, zbyt dużego wyboru nie było. Wtedy ponownie wróciła do mnie myśl z wcześniej, gdy musiał skulić swoje skrzydła wchodząc do pokoju. Kiedy odkładał swoje rzeczy, ja w tym czasie zbierałam się na odwagę. Im dłużej myślałam, tym większą czułam chęć. Szybko jednak doszłam do wniosku, że raz się żyje i najwyżej wyniesie się do innego pokoju, a nasze relacje spadną do koniecznego minimum.
- Przepraszam, wiem, że to głupie pytać tak od razu i gdy niezbyt jeszcze się znamy, ale mogłabym dotknąć twoich skrzydeł? Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, strasznie mnie zafascynowały - wypaliłam z nadzieją, że nie jestem już kompletnie stracona w opinii Bastiana.

<Bastian?>

niedziela, 23 stycznia 2022

Od Bastiana cd. Maebh

Wiem, jak działam na innych i co sobie o mnie myślą. Wysoki, dobrze zbudowany, jeszcze z niezbyt miłą twarzą, no i co najważniejsze - Dragonborn z Ardem. Wyrok może być jeden, z gościem nie warto zadzierać, poza tym na pewno jest agresywny i tylko czeka, żeby się do czegoś doczepić. Takie myślenie u innych zbyt często sprawia, że ląduję na dywaniku u dyrektora, a zaręczam, że do niczego by nie doszło, bo sam nigdy nie zaczynam. Naprawdę. Mogę to powiedzieć z ręką na sercu.
Cieszy mnie, że Maebh nie podchodzi do mnie z rezerwą, nie wyczuwam też nadmiernej bojaźni, choć dziewczyna wydaje mi się nieco sztywna, skrępowana. Nic dziwnego, ja też przecież nie czuję się bardzo pewnie, gdy spotykam nowe osoby. Wbrew pozorom.
Kiwam głową na jej słowa, są sensowne, ten plan mi się podoba.
— Dobry pomysł — mówię, oszczędnym ruchem podbródka wskazuję kierunek, gdzie iść. — Tam jest jakiś zajazd, wygląda porządnie. Możemy podejść.
Wcześniej obejrzałem sobie wioskę „z lotu smoka" - miejsc do zatrzymania się jest tu nieco więcej, jednak tylko to jedno, przy głównej uliczce, wygląda na bezpieczne na tyle, żeby pozwolić tam nocować dziewczynie. Sam mogę bez problemu przespać się i w stajni, ale ja to ja. Ja sobie poradzę.
Idziemy w milczeniu, po chwili dopiero przychodzi mi do głowy, żeby może spytać o imię demona Maebh.
— Jak się nazywa? — pytam, wskazując skrzydlatego konia. Zawieszam na nim na chwilę wzrok.
Wygląda porządnie, nawet bojowo. To znaczy - wygląda na efektywnego w walce. Skrzydła ma rozłożyste, jasne, zaś zdobiące głowę rogi lśnią magicznym światłem, wyglądają niczym broń zdolna przeszyć przeciwnika. Jednak oczy demona pozostają spokojne, nie ma w nich tej specyficznej żądzy krwi, która lśni czasem w ślepiach jego pobratymców.
— To Libre.
— Ładny.
— Dziękuję.
Rozmowa się urywa, docieramy do zajazdu.
Libre znika, łącząc się z ciałem Maebh, ja zaś zerkam na proces spod oka - nigdy nie widziałem na żywo, by coś takiego się działo, całość ma dla mnie jakiś niezrozumiały, magiczny wydźwięk. Demona nie ma, zostaje sama Maebh, jednak teraz jej głowę zdobią lśniące rogi, zaś siodło i pakunki, które dźwigał Libre, spoczywają teraz bezpiecznie w ręku dziewczyny.
Otwieram Maebh drzwi, dziewczyna unosi brwi w zdziwieniu, wchodzi do środka. Cóż, mama nie chowała mnie w stajni ani oborze, wbrew pozorom potrafię się zachować, a przynajmniej starać, chociaż różnie mi z tym zazwyczaj wychodzi. Wchodzę zaraz za dziewczyną, pochylam się w progu, kulę mocniej skrzydła, nie chcąc porysować framug. Już te w domu mam porysowane, te w pokoju w Ardem też, jakbym jeszcze zniszczył jakieś tu, w zajeździe, to naprawdę nie byłoby dobrze.
Siadamy przy jednym ze stolików, rzucam swoje rzeczy na kawałek wolnej ławy. Maebh zajmuje miejsce naprzeciwko, ja zaś przez krótki moment kontempluję fakt, że oboje mamy rogi. Wydaje mi się to zabawne, kącik moich ust unosi się przelotnie.
Kelner przychodzi, opowiada pokrótce o tym, co tego dnia można dostać do jedzenia, zabiera nasze zamówienie i znika między stolikami. Ja zaś rozprostowuję skrzydła, pozwalam końcom oprzeć się o podłogę. Zerkam, czy nie przekszadzają innym, czy za mymi plecami nadal można przejść i wtedy zauważam, że jest tam wyłącznie ściana i nikomu nie wadzę. Rozprostowuję skrzydła jeszcze dalej, twarde łuski opierają się wygodnie o drewniane ściany. W końcu nieco odpoczynku.
— No więc, jeśli chodzi o naszą misję — zaczynam, jak zwykle bez wstępów, przechodząc od razu do konkretów. — Nie wiem, jak sobie radzisz z lataniem? Bo z tego, co mi dyrektor Ardem powiedział, spędzimy sporo czasu w powietrzu.

Od Hiromaru CD. Eny

Akurat nie miałem okazji przejść przez Kanazawę - mój szlak podróży do Kernow przebiegła południową stroną kontynentu - jednak słyszałem opowieści o tamtym kraju i nieśmiało wpisywałem go sobie na listę miejsc do odwiedzenia, kiedy ukończę naukę w Akademii. Jeśli ją ukończę - upomniałem samego siebie, bo przecież z tym, jak mi szło i jaki byłem, wcale nie było to takie pewne.
Słowa Eny nieco mnie uspokoiły - ja też byłem zagubiony, a w tym zagubieniu czułem się samotny i opuszczony. Przez długi czas miałem wrażenie, że tylko ja sobie nie radzę i że wszyscy wokół jakoś magicznie mają wszystko poukładane i doskonale wiedzą, co robią i co w ogóle robić należy. Że tylko ja jestem tym wiejskim kołkiem w płocie, do którego trzeba mówić dużymi literami, żeby cokolwiek zrozumiał, a i to dopiero za trzecim razem.
Zastanawiałem się też przez pewien czas nad kwestią animozji między Akademiami. Faktycznie, nie poznałem zbyt wiele osób z innych miejsc, na palcach jednej ręki mogłem w ogóle policzyć osoby, które jako-tako zapoznałem w Sarlok. Ale ludzie przecież nie byli w głębi duszy źli (przynajmniej ja tak naiwnie uważałem) i nie chcieli od razu cudzej krzywdy. Więc w sumie słowa o tym, by nie zaczynać konfliktu, jeśli nie chce się do niego doprowadzić, brzmiały bardzo słusznie.
Czas mijał nam szybko, droga z powrotem zdawała się krótsza, gdy mogliśmy swobodniej rozmawiać. Jednak i ta rozmowa dobiegła końca, ja zaś podziękowałem Enie za wszystko tego dnia, i wróciłem do akademika.
Nie było mi dane odpocząć.
Choć jedyne, o czym marzyło ciało, to uwalić się na łóżku i nie ruszać aż do południa następnego dnia, głowa miała zupełnie inne plany. Pobieżnie się odświeżyłem, przebrałem w piżamę i schowałem pod puchową kołdrą, ale nadchodzący sen nie przyniósł z sobą wytchnienia. Gdy tylko zamknąłem oczy, w ciemnościach widziałem wyszczerzone, wilcze paszcze, z których wylewały się strumienie ognia, ja zaś byłem sam jak palec, Isagomushiego nie dało się nigdzie znaleźć, Ena jeszcze nie przybył, zaś wszechobecny ogień trawił zboża, chałupy i odległe pastwiska. Bezsilność opadała mnie z każdej strony, dłonie nie potrafiły się poruszyć, a koszmar więził mnie w swej ohydnej wizji.
Obudziłem się zlany potem, zmęczony, oddychający ciężko, przestraszony. Przez odsłonięte okno wpadało chłodne, miękkie światło księżyca, zaś Isagomushi spał spokojnie, dryfując leniwie w balii z morską wodą, którą miałem tuż przy łóżku. Moje gwałtowne poruszenie zbudziło demona, Isa dźwignął się z tafli wody, przedryfował do mnie, trącił łebkiem mój policzek.
— To nic, Isa, przejdzie mi — powiedziałem, trochę do niego, a trochę do siebie. Nie wiedziałem, kto bardziej potrzebuje uspokojenia - zaniepokojony żółw, czy moje skołatane serce.
Nie byłem wojownikiem i coś mi mówiło, że mogłem pogodzić się z myślą, że nigdy takowym nie będę. Bałem się w trakcie całego tego wydarzenia, nadal cierpła mi skóra na wspomnienie wszystkiego. Przewróciłem się na drugi bok, nakryłem głowę kołdrą, próbując tej nocy uszczknąć jeszcze trochę snu.


Wstałem świeży i wypoczęty, niczym tygodniowa szmata do podłogi.
Lekcje zaczynały się od rana, oczywiście się spóźniłem i to mimo tego, że nie poszedłem na śniadanie. Byłem już wystarczająco spóźniony, starałem się nadrobić nieco czasu, ale , rzecz jasna, źle zrobiłem. Lepiej byłoby mi jednak pójść coś zjeść i po prostu odpuścić pierwsze zajęcia - wtedy miałbym co prawda jedną całą lekcję w plecy, ale przynajmniej nie umierałbym przez resztę dnia. A tak - do południa siedziałem zmęczony, niewyspany, nieskupiony i z burczącym brzuchem.
Myśl o wiosce nie dawała mi spokoju.
Ena wspominał na końcu, że zamierza wrócić i od rana pomagać wieśniakom przy odbudowie. Biorąc pod uwagę to, jak duża część zabudowań spłonęła, czekało ich mnóstwo pracy. Już nie chodziło tylko o samą odbudowę - przecież wszystkie te popioły i spalone rzeczy trzeba było rozebrać, uprzątnąć, sprawdzić, co z nich może jeszcze się jakoś nada, a co definitywnie nadaje się tylko na kompost. To było mnóstwo pracy, a teraz, jesienią, ludzie powinni skupić się na innych rzeczach - jak chociażby na zrobieniu zapasów na zimę. Bez nich nie przetrwają.
Dlatego też siedziałem na zajęciach jak na szpilkach, albo rozżarzonych węglach, wiercąc się na krześle, obracając w myślach pytanie, czy na pewno byłem w dobrym miejscu. Ena na pewno też miał zajęcia, ale widać wolał z nich zrezygnować, żeby pomóc tym, którzy tego potrzebowali. Ja zaś siedziałem sobie wygodnie w sali i odpoczywałem. Nie, tak być nie mogło.
Gdy skończyły się ostatnie z porannych zajęć, postanowiłem naprawić wszystkie swoje błędy. Pobiegłem na stołówkę, wrzuciłem w siebie jedzenie, Isa w locie dojadał jeszcze ostatnie krewetki. A potem złapałem swoją torbę i płaszcz, i poleciałem prosto do wioski.
Droga, która jeszcze wczoraj wydawała się krótka, teraz nagle mi się dłużyła, chociaż wyciągałem kroku ile mogłem, część nawet przebiegłem truchtem. Ale chciałem być na miejscu już, teraz, zaraz, natychmiast, każdy moment zwłoki wydawał się wiecznością.
W końcu resztki popalonych zabudowań ukazały się na horyzoncie, ja zaś ponownie mogłem objąć wzrokiem rozmiar zniszczeń. Nie wiem, czy przyjdzie kiedyś dla mnie taki czas, by tego typu widok nie robił na mnie wrażenia, by gdzieś w sercu mnie nie zakłuło na samo jedno spojrzenie. Przecież widziałem dokładnie to samo wczoraj. A jednak - mimo wszystko reagowałem tak samo.
Enę znalazłem od razu - w świetle dnia jego białe włosy były jeszcze bardziej widoczne, odcinając się pośród raczej ciemnowłosych wieśniaków. Podbiegłem do niego, przywitałem się. Wydawał się zaskoczony moją obecnością, więc wyjaśniłem, że chciałem pomóc, sytuacja w wiosce nie dawała mi spokoju. Ena uśmiechnął się na te słowa i wskazał mi gestem starszego wioski. Rosły mężczyzna pracował wraz z innymi przy jakiejś kupie gruzu, usiłując wywlec z niej całe jeszcze deski.
— Spytaj go, jak możesz się przydać. Wszyscy mają tu bardzo wyraźnie podzielone zadania, dzięki temu praca sprawniej idzie — poinstruował mnie.
Podziękowałem, pobiegłem do starszego.
— Widzisz, Isa, przynajmniej się na coś przydamy — mruknąłem do swojego żółwia.
Starszy wyjaśnił, co trzeba mi zrobić, ja zaś z nowym zapałem wziąłem się do pracy. Nie do końca wiedziałem, jak moja moc mogłaby się przydać, ale rzeczywistość bardzo szybko przyniosła mi odpowiedź na to pytanie.
Jeden z domów zapadł się do środka, dach stworzył nad gruzowiskiem swego rodzaju potrzaskaną pokrywę. Całość była zwęglona, ale nadal się trzymała, dachu nie dało się w żaden sposób wygodnie rozebrać ani usunąć.
— Gdyby tak przepiłować więźbę, byłoby łatwiej potem rozebrać ożebrowanie — powiedział jeden z wieśniaków, wskazując gestem grubą belkę podtrzymującą całą konstrukcję.
Belka była w takim miejscu, że ciężko byłoby się do niej dostać, trzeba by było chyba położyć częściowo drabinę, by sięgnąć nad resztą gruzowiska, a dół konstrukcji ktoś musiałby stabilnie trzymać. Zastanowiłem się chwilę i niemal od razu do głowy wpadł mi pomysł. Siłowe rozwiązania związane z moją mocą różnie mi szły - to wczorajsze wyciągnięcie wody ze studni i chluśnięcie nią na płonące chałupy wyzuło mnie ze wszystkich sił. Ale jeśli dane zadanie wymagało precyzji i mniejszych ilości wody do opanowania, byłem całkiem pewny swych możliwości.
Powiedziałem innym, by się odsunęli, a następnie razem z Isagomushim dźwignęliśmy nieco wody, może coś koło dzbanka. Skupiłem się, lewitująca woda zmieniła się w dysk, dysk zaś zaczął wirować. Coraz szybciej i szybciej, szum wody przerodził się w dziwny syk. Przesunąłem dysk w stronę belki, zaś woda wgryzła się w drewno, sypiąc kroplami i przemoczonymi wiórkami.
— Ty, deski wodą tnie — mruknął jeden z wieśniaków, trącając innego łokciem.

sobota, 22 stycznia 2022

Od Hyo CD. Ena

Koń ruszał się w swoim tempie, bez żadnego pośpiechu, gdyż to i tak będzie długa droga, dlatego lepiej, by przeszła ona spokojnie, a nie szybko i problematycznie. Słońce, które ogrzewało i padało na moją skórę, drażniło ją i sprawiało dyskomfort. Otworzyłem sobie parasol, by móc się od niego uwolnić i spoglądać na eleganckiego chłopaka. To jak się poruszał i to jak płynnie bez problemów ujeżdżał swojego wierzchowca. Sprawiało, że mógłbym gapić się na niego godzinami. Nastawiałem uszu, w razie jakichkolwiek problemów, które mogą, ale nie muszą nadejść. 
Dawno temu, wraz z resztą klanu, szukaliśmy odpowiedniego miejsca, by się osiedlić. Podróżowanie i zwiedzanie świata, było na porządku dziennym, sprawiało ono frajdę i czystą przyjemność. Więcej zabawy, nauki o świecie oraz pożywienia. Jakiejś pobliskie wioski, były nam dłużne, a inne zwyczajnie wybite. Krwiożercze wampiry, krwiopijcy i potwory.. Takie miana słyszałem, gdy babcia opowiadała historię, które słyszałem tak wiele razy. Choć wszystkie były różne, te przydomki się nie zmieniły. Może raz czy dwa byśmy wybawicielami, strażnikami i czcicielami. Jednak to i tak za mało. Wypiłem kilka łyków krwi, której ze sobą zabrałem. Oczywiście, gdy ona się skończy, skorzystam z Eny, albo zwyczajnie zapoluje. Od czasu do czasu i to powinienem robić, by nie wypaść z obiegu. Nie polujący wampir, to żaden wampir. Ena też musi jeść, dlatego trzeba będzie coś dla niego wyszykować no, chyba że będzie wolał spać w jakiejś wiosce.
Pogładziłem wierzchowca po grzywie, po czym, gdy akurat miałem wyciągnąć książkę do poczytania, Ena gdzieś mi przepadł wraz z koniem. Zatrzymałem konia, po czym zacząłem przeszukiwać otoczenie. Nim się obejrzałem, byliśmy już daleko za Kernow. Możliwe, że chłopak do mnie mówił, ale byłem pogrążony we własnych myślach i zwyczajnie coś przegapiłem. Rozkojarzyłem się, przez co taka sytuacja mogła się wydarzyć.
Zamknąłem oczy, by przypomnieć, co działo się kilka minut temu.
~Kilka minut temu~

 - Myślisz, że droga, którą wybrałem, będzie na tyle bezpieczna i prosta, że nic się nie wydarzy? - spytał chłopak.
 - Wybrałeś odpowiednią drogę, jednak nie możesz przewidzieć, co się wydarzy, podczas niej. - odpowiedziałem.
 - Poczekaj tutaj, muszę coś sprawdzić. Zaraz wrócę. - powiedział.
Właśnie wtedy gdzieś wraz z koniem ruszył.
~Teraz~

Odwróciłem się, by spojrzeć za siebie. Pojawił się i Ena o jego wierzchowiec. Zmarszczyłem brwi, gdyż powinnyśmy się trzymać razem, jednakże się zamyśliłem. Może gdybym miał smycz, łatwiej byłoby się nie zgubić.
 - Miałeś poczekać. - wyraz twarzy Eny był zmartwiony, zły i zmęczony. Najwyraźniej coś sknociłem.
 - Zamyśliłem się i popsułem spokój. - powiedziałem, po czym zsiadłem z konia i podszedłem do chłopaka, by go z niego ściągnąć. Lepiej zrobić sobie krótką przerwę oraz dać odpocząć koniom, na dalszą część drogi. Chłopak wziął konie za lejce. Pociągnąłem go za rękę, na pobliską polano strumyk. Jeśli można określić to miejsce. Jego zaludnienie i zagęszczenie powoli się zmieniało na bardziej piaszczyste i z brakiem roślinności. Zabawa w piasku jest przyjemna, ale...
 - Coś znalazłeś? - spytałem, gdy przysiadłem sobie w cieniu drzew, mogłem złożyć parasolkę, która nie była jedynie przyjemnym schronieniem, ale i bronią.
Westchnąłem, by chłopak na mnie spojrzał, ale on jedynie podszedł napełnić poidło na wodę.
 - Gdy cię nie było, widziałem nas.. - zamilkłem na krótką chwilę, by Ena w końcu na mnie spojrzał. Chciałem też, by powiedział albo zwyczajnie mnie obwinił, że nie słucham i bujam w obłokach.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

- Jak mógłbym o tobie nie pomyśleć? - zapytałem z uśmiechem na ustach, kiedy tylko skończyłem się pakować. Hyo cały ten czas siedział na moim łóżku uważnie mnie obserwując. 
- Me Shi, tak? - zapytał, jako przypomnienie. Usiadłem obok niego, lekko opierając się o jego ramię. - Nie wziąłeś dużo rzeczy, jak na taką podróż. 
Chłopak miał rację. Wprawdzie zapakowałem tylko jedną większą torbę podróżną. 
- Tak... Stwierdziłem, że tyle wystarczy - odpowiedziałem, a chwilę później przechyliłem się do tyłu i opadłem plecami na miękki materac. - W końcu, czeka nas daleka droga. Większy bagaż będzie jedynie utrudniał przemieszczanie się. 
- Nie masz zamiaru wynajmować karocy? 
- Zorganizowałem dla nas dwa konie - wyjaśniłem. - Powóz za bardzo rzuca się w oczy. Rumaki w zupełności wystarczą. Jutro rano odbierzemy je z pobliskiej stajni. 
- Wszystko dobrze zorganizowałeś - powiedział Hyo, nie kryjąc podziwu. Położył się obok mnie. Ja odwróciłem się bokiem w jego kierunku. 
- Haha, starałem się. W końcu czeka nas długa droga. 
To była prawda. Aby dostać się do Me Shi, na początku będziemy musieli pokonać zdradliwe tereny Nevady. Nie zapowiada się to na bezpieczną podróż. Restrykcyjny ustrój, pełne zawiłości trasy i podejrzani mieszkańcy znacząco nie ułatwią tej sprawy. To były powody, dla których zdecydowałem się na podróż konną. Szybko pokonamy zwodnicze terytorium i dostaniemy się na spokojniejsze tereny Me Shi. Przynajmniej taką miałem nadzieję. 
- Coś cię martwi? 
Moje chwilowe zmartwienie nie uszło uwadze Hyo. 
- Nic szczególnego - zapewniłem pośpiesznie. - Wybiegłem trochę myślami w przyszłość. 
Nie kontynuowaliśmy tego wątku dłużej. Rozmawialiśmy o dniu jutrzejszym. 
- Jeśli los będzie nam sprzyjał, jutro wieczorem będziemy w połowie drogi do granicy Kernow z Nevadą - stwierdziłem. Podałem Hyo mapę. Zbliżyłem się, aby pokazać mu najwygodniejszy dla nas przebieg trasy. 
- Będziemy musieli pokonać całą Nevadę? - dopytywał wampir, studiując rysopis. 
- Niestety - przyznałem. - Proponuję podróżować tędy, aby dostać się do Kanzway - wskazałem palcem trasę. - Nadrobimy trochę drogi, ale pokonamy ją zdecydowanie bezpieczniej. 
Hyo przyznał mi rację. Niedługo później nawiązaliśmy niezobowiązującą rozmowę na każdy temat, jaki właściwie przyszedł nam do głów. Później chłopak wrócił do siebie, aby się spakować. Umówiliśmy się na spotkanie z samego rana w okolicy wskazanej przeze mnie stajni. Ostatni raz sprawdziłem, że zabrałem wszystkie niezbędne rzeczy. Wykorzystałem też okazję na zadbanie o mój miecz. Wypolerowałem go dokładnie i odłożyłem w pobliżu podróżnej torby, aby rano o nim nie zapomnieć. Miałem jednak nadzieję, że nie będę zmuszony go użyć. 
***
Nastał świt. Zabrałem swoje rzeczy i opuściłem akademicki pokój. Po drodze porozmawiałem jeszcze ze swoim wychowawcą, aby poinformować go o kilkudniowej nieobecności. W związku z tym polecił mi ciągłe czytanie podręcznika. Po powrocie chciał zbadać poziom mojej wiedzy. Nie stanowiło to dla mnie najmniejszego problemu. Nie zapomniałem wziąć książek do nauki. W wolnej chwili będę na bieżąco uzupełniać wiadomości. Wszelkie dziwne sprawy, jakie spotkały mnie i Hyo były tak samo istotne, jak moja edukacja. Po to w końcu przybyłem do Kernow. 
Zjawiłem się pod stajnią na czas. Hyo jeszcze nie dotarł. Wykorzystałem okazję i odebrałem konie. Dwa pokaźniej budowy rumaki już na nas czekały. Jeden był kasztanowy, drugi całkowicie szary. 
Pogładziłem wierzchowce po głowach. W tym czasie młody wampir zdążył do mnie dołączyć. 
- Jesteś gotowy? - zapytałem z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Jak nigdy - odparł, siadając na brązowym koniu. Ja wspiąłem się na szarego. Wcześniej jednak sprawnie dowiązałem do jego siodła swoje rzeczy. 
- Ruszajmy - powiedziałem i chwyciłem za lejcie. - Czeka nas daleka droga.

<Hyo?>

czwartek, 20 stycznia 2022

Od Eny - Event

Poczta przyszła tego dnia znacznie wcześniej, niż zwykle. Wraz z nią przyszedł długo przeze mnie wyczekiwany list. Ukryta w misternej, zdobionej kopercie wiadomość została spisana przez moich rodziców. Było to zaproszenie na świąteczne przyjęcie. 
Jak każdego roku nasz klan organizował duży bankiet. Składał się z okazałej kolacji, w której udział mogli wziąć udział członkowie Koretoki'ch oraz zaproszeni przez nich goście. Przyjęcie zawsze kojarzyło mi się z niezwykle ciepłą atmosferą, płynącą ze spotkania z bliskimi osobami oraz cieszącym oczy świątecznym wystrojem. 
Na list czekałem już od początku zimy. Moja rodzina już na wstępie wyznaczyła datę i prośbę o moje przybycie. Postanowiłem nie zwlekać dłużej  i niemal natychmiast posłałem po wóz. 
Akademia Ardem już od kilku dni zarządziła przerwę świąteczną. Przez ten czas kręciłem się z kąta w kąt, poszukując zajęcia. Skupiałem się głównie na treningach czy brania udziału w dodatkowych zajęciach czy kółkach zainteresowań. Zdarzało mi się też wyjść gdzieś ze znajomymi. Pomimo wszelakich urozmaiceń, czas dłużył mi się nieubłaganie. Teraz w końcu mogłem zabrać spakowane już wcześniej rzeczy i pojechać do domu. 
Woźnica przybył na miejsce niedługo później. Czekałem na niego przed budynkiem akademii, siedząc na walizce, do której z trudem wcisnąłem wszystkie swoje rzeczy. 
Zająłem miejsce w powozie. Niedługo później pojazd ruszył, rozpoczynając moją długą drogę do domu. 
***
Obudziłem się właściwie dopiero wtedy, kiedy dotarliśmy do Kanzawy. Minęło już wiele godzin od momentu, w którym opuściliśmy ziemię Kernow. Z nudów wystukiwałem w drewnianą ramę od okna karocy cichą melodyjkę. Byłem zbyt wypoczęty, by zasnąć dalej. Nie mogłem również pochłonąć się w lekturę zabranej książki - całą okolicę owijał mrok nocy. Nie pozostawało mi nic innego, oprócz siedzenia i pogrążenia się we własnych myślach. Powtarzałem sobie zasady etykiety, wspomnienia zdobyte w ostatnim czasie czy poznane na zajęciach pojęcia. 
W ciszy dotarliśmy do celu. Pojazd z naturalnie zrobionej drogi wjechał na wybrukowany dziedziniec. Słyszałem tętent koni, które powoli zwalniały. 
Światła przed dworkiem zaświeciły się. Wyszedłem z pojazdu i ruszyłem na przywitanie z moją rodziną. Mama wraz z ojcem czekali do późna na moje przybycie. Zaprosili mnie do środka i wysłali służbę, aby zabrała moje rzeczy.
Bracia niestety nie zdążyli jeszcze wrócić. Odesłali jednak list, że pojawią się najszybciej, jak będzie to możliwe. Zatrzymała ich jakaś pilna sprawa w czasie misji. Miałem nadzieję, że zdążą na czas. 
Dwór od środka został ozdobiony wieloma świecami i gałęziami drzew iglastych. Wszędzie, gdzie sięgał wzrok obwiązane były czerwone kokardy. Wnętrze pachniało orzeźwiająco ligniną. 
Zdjąłem odzienie wierzchnie i zmieniłem buty. Wraz z rodzicami usiedliśmy wspólnie w salonie, gdzie w blasku rozpalonego kominka rozmawialiśmy do późna. Opowiadałem o wydarzeniach, które miały miejsce w akademii oraz o podróży. 
Po skończonej rozmowie udałem się do swojego pokoju. Przywitało mnie znajome wnętrze. Nie zmieniło się od czasu, kiedy je opuściłem. Ze zmęczenia opadłem na łóżko. Miękki materac ugiął się pod moim ciężarem. Leżałem tak przez dłuższą chwilę, do momentu, w którym zmotywowałem się do podniesienia i wzięcia gorącej kąpieli. Dopiero po niej udałem się spać, a wstałem dopiero w południe kolejnego dnia. 

***

Przyjęcie rozpoczęło się wieczorem. Główna sala została ozdobiona w bogaty, niemal ostentacyjny sposób. Stoły uginały się pod ciężarem posiłków. Przyjemny zapach ogarnął całe pomieszczenie. Nie jadłem nic cały dzień. Miałem wrażenie, że taki post sprawia, że kolacja smakuje jeszcze lepiej. 
Goście powoli zaczynali się schodzić. Początkowo były to pojedyncze osoby, a później docierały do nas większe grupy. Moi bracia dalej nie wrócili. Powoli zaczynałem się o nich martwić. Nie zdarzało im się spóźniać. Czas mijał, a po nich ciągle nie było śladu. 
Ostatecznie zasiedliśmy do stołu. Obok mnie znajdowały się dwa puste miejsca pozostawione dla bliźniaków. Miałem nadzieję, że szybko się pojawią. 
Nikt nie zaczynał jeszcze jeść. W akompaniamencie cichych rozmów wszyscy cierpliwie czekali na ostatnich gości. Tradycja nakazywała nie rozpoczynać uczty, do czasu, w którym każdy z zapowiedzianych gości dotarł.
Minuty mijały, kiedy nagle drzwi do sali otworzyły się. W wejściu stanęły ubrane w identyczne mundury dwie osoby. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Zdążyli.
Bracia zajęli miejsca obok mnie. Po krótkim przekomarzaniu się, ojciec wstał ze swojego krzesła i rozpoczął ucztę przemową. W ciszy słuchaliśmy jego słów. Były to głównie życzenia oraz rady na przyszłość. 
Kolejno, po wypowiedzi ojca nastąpił kolejny zwyczaj. Każdy z nas przyjął swoją demoniczną formę. Podczas tej jednej kolacji w roku prezentowaliśmy swoje prawdziwe oblicza. Zaczęliśmy jeść. 
Typowe potrawy, które pamiętałem jeszcze ze swoich dziecięcych lat, smakowały mi wyjątkowo mocno. Tęskniłem za tym smakiem. Część z zaserwowanych dań miałem okazję jeść również podczas zwykłych dni, nie tylko świąt, ale tylko dzisiaj były tak przepyszne. 
Po skończonej kolacji przyszedł czas na rozmowy. Wspólnie wymienialiśmy się przeżyciami z minionego roku.
Czas mijał, aż ostatecznie salę opuścili ostatni goście. Zostaliśmy tylko w piątkę. Nie był to jednak koniec naszych świąt. Wróciliśmy do małego salonu. 
Przytulny pokój również był ozdobiony, a w jego centrum stał otoczony kanapami stolik. Na jego blacie leżała taca z ciasteczkami i kufle z kremowym piwem. W rogu tlił się kominek. 
Zasiedliśmy na miękkich poduszkach. Ojciec zaczął opowiadać swoją młodość, kiedy jeszcze stacjonował w wojsku. Mama bajki z naszego dzieciństwa. Ja z braćmi słuchaliśmy ich historii z zaciekawieniem, pomimo tego, że słyszeliśmy już ich wiele razy. Tego dnia wydawały się być bardziej interesujące i wciągające. 
Żałowałem, że takie wieczory nie mogą trwać częściej. Już za kilka dni każdy z nas wróci do swoich zajęć, będzie brakować nam czasu na wspólne spędzanie czasu. 
Pokręciłem głową, próbując wyrzucić z głowy te ponure myśli. Powtarzałem sobie, że muszę cieszyć się tą chwilą, właśnie ze względu na jej ulotność. 

wtorek, 18 stycznia 2022

Od Maebh CD. Bastiana


Powrót do akademika po świętach w domu był paskudny, potwornie się rozleniwiłam. Jednak w tym akademikowym pokoju miałam więcej prywatności niż we własnym w Kanzawie. Bliźniaki nieźle mi dokuczały i wyjazd stamtąd był dla mnie wręcz zbawienny. Nie dziwię się, że Tim wyprowadził się z rodzinnego gniazda już rok temu. W międzyczasie zebrało się trochę kurzu, więc miałam co robić. Podczas robienia porządków starłam też z półki z moimi zielnikami. Tęskniłam za latem albo chociażby wiosną, kiedy robi się o wiele cieplej i natura budzi się do życia. Przeglądając jedną z książek, która zawierała wiele barwnych, letnich kwiatów, wróciłam wspomnieniami do leśnych spacerów podczas których szukałam nowych okazów do studiowania i ususzenia. Westchnęłam głęboko licząc na to, że mrozy szybko odpuszczą. To nie tak, że nie lubiłam zimy, bo całkiem lubiłam z oczywistego powodu, jakim są święta, ale widziałam dla siebie więcej zajęć podczas cieplejszych pór roku. Gdy już usiadłam na łóżku, wyciągnęłam spod niego moją lutnię i oddałam się grze. Po mniej więcej godzinie wyjrzałam przez okno, widok jasnego nieba mnie ucieszył. Ciepło się ubrałam i gdy tylko przekroczyłam próg drzwi, pojawił się Libre, wiedział, co to oznacza. Po znacznym oddaleniu się od murów akademii ogier zaczął mnie trącać skrzydłem, zachęcając do zabawy. Rozgrzałam się i przybrałam pozę, patrząc na niego tym szczególnym, znanym tylko naszej dwójce, spojrzeniem. Po wypowiedzeniu słowa “start” oboje niczym strzały wzbiliśmy się w powietrze. Libre uwielbiał się ścigać, a ja rzucać mu wyzwania mimo, że prędkością nie dorównywałam mu do pięt w przestworzach. Zawsze na początku dawał mi fory, ale koniec końców jego chęć zwycięstwa wygrywała i zostawiał mnie daleko w tyle. Po godzinie takich wyścigów byłam już wykończona, czego nie mogłam powiedzieć o moim demonie, który chętnie spędziłby tak kolejną godzinę. Drogę powrotną do akademii pokonałam już na jego grzbiecie. Pod akademikiem czekała już na nas jedna z nauczycielek. Nieco mnie to zdziwiło, ale nie zadawałam żadnych pytań gdy poprosiła mnie abym poszła za nią do gabinetu dyrektora. Tam zostały mi przedstawione szczegóły na temat jakiejś misji, której miał towarzyszyć mi uczeń z Ardem. O akademii Ardem nie słyszałam zbyt wielu dobrych opinii, niezbyt też przypadła mi wizja nauki pod ścisłym rygorem. Rozważałam tą opcję, ale doszłam do wniosku, że nie nadaję się do tamtejszego klimatu, a wojownik ze mnie marny.
Po dostaniu wytycznych przygotowałam wszystko, co uznałam za potrzebne i ruszyłam w drogę. Ja miałam zwykłą torbę, a Libre miał na sobie siodło z dwiema bocznymi. Podziękowałam w myślach ojcu, który pomógł mi znaleźć kogoś, kto podjął się wykonania siodła dla tego cudaka. Oczywiście musiałam wcześniej sporo na nie odkładać. Drogę do wioski docelowej pokonywaliśmy różnymi sposobami - raz w powietrzu, a raz na lądzie. Latanie stało się już dla mnie taką normą, że niekiedy cieszyłam się bardziej z głupiego spaceru pieszo. Do wioski udało nam się dotrzeć całkiem szybko. Zeskoczyłam z Libre i zaczęłam się rozglądać za osobą z jakimiś szczególnymi cechami, bo nie powiedziano mi, jak ma wyglądać mój partner. Nie znałam w sumie niczego, oprócz imienia. Na szczęście po kilku minutach, kawałek przede mną dostrzegłam dosyć sporej postury osobę ze skrzydłami, ogonem oraz rogami. A więc Dragonborn, swoją drogą nie miałam okazji nigdy wcześniej jakiegoś poznać. Gdy się odwrócił i poczułam jak przeszywają mnie jego czarne oczy, trochę się zestresowałam. Chłopak był ode mnie wyższy o conajmniej głowę i utwierdzał mnie w tym każdy kolejny krok wykonany w jego stronę. Roztaczał wokół siebie taką aurę, która mnie onieśmielała, ale z całych sił starałam się to jakoś pokonać. Gdy byłam już blisko, wzięłam głęboki oddech na uspokojenie. Może jest naprawdę w porządku, a tylko sprawia wrażenie gościa, który, gdybyśmy chodzili do jednej szkoły, nie zauważyłby nawet mojego istnienia bo byłby zbyt zajęty trzymaniem się z tą częścią osób lubiącą poszaleć i dać w kość nauczycielom. A przynajmniej starałam się pocieszać tymi myślami.
-To ty jesteś Maebh? - spytał, gdy Libre delikatnie szturchnął mnie skrzydłem żebym dała sobie spokój.
- Tak, a ty pewnie jesteś Bastian? - odpowiedziałam, czując, jak ulatuje ze mnie cały niepotrzebny stres. - Hej. No więc przydzielono nam wspólną misję, to może żeby nie stać tutaj jak kołki i nie marznąć, znajdźmy jakieś miejsce do przenocowania i obgadajmy dalszy plan działania, co ty na to? - spytałam, przeplatając na zmianę palce.
Starałam się za wszelką cenę nie palnąć jakiejś głupoty czy się przejęzyczyć, a najbardziej to nie dać po sobie tego wszystkiego znać. Przecież to tylko najzwyklejsza osoba, z innej akademii, której po tej misji prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczę, więc po co ten stres? Po przyjęciu tego wszystkiego do wiadomości, wrzuciłam na luz, traktując go jak znajomego ze szkoły. Lubiłam poznawać nowe osoby, lubiłam przygody, co mogło pójść nie tak?

<Bastian?>

Od Bastiana do Maebh

Przez cały dzień czuję przez skórę, że coś ma się wydarzyć.
Odkąd wróciłem po świętach z domu do akademika, nauczyciele nie dają mi spokoju. Wiedzą, że wypocząłem na tyle, żeby zacząć się nudzić, może też przybrałem trochę na wadze. Bo co prawda pomagałem mamie z przeróżnymi pracami domowymi, ale powiedzmy sobie szczerze - nawet narąbanie drewna na całą zimę nie umywa się do typowego dnia w Ardem. Do tego dochodzi jeszcze góra jedzenia, którą codziennie pochłaniałem. Wypocząłem na tyle, żeby się zastać, cofnąć te pół kroku w mych postępach. Nauczyciele zaś postanowili zająć się nami wszystkimi na tyle czule, byśmy wszystko to, co zapomnieliśmy, nadrobili skokami.
Więc nadrabiam.
Zbyt szybko zaczyna mi brakować innych lotników. Umiejętność wniesienia się w powietrze nie jest częsta, brakuje mi drugiego ucznia, z którym mógłbym sprawdzić, jak dobrze radzę sobie w locie. Poza tym - nauczyciele niezbyt chętnie podchodzą do takich treningów. Nie dziwię się, są niebezpieczne, jeśli komuś powinie się noga, zleci z wysokości, a nie da się przecież obłożyć całego placu treningowego materacami albo ochronnymi siatkami. Szybko zaczyna brakować mi latania.
Nie wiem, czego może chcieć ode mnie dyrektor, kiedy jeden z nauczycieli łapie mnie na korytarzu i informuje, żebym udał się do gabinetu zaraz po obiedzie.
— Nic nie zrobiłem! — mówię na swoją obronę, nauczyciel tylko się śmieje. — Tym razem naprawdę! Po co mam tam iść?
— Zobaczysz — odpowiada enigmatycznie.
Lubią mnie tu zirytować.
Szybko okazuje się, że nie mam się czego bać. Faktycznie, tym razem nie chodzi o to, że znowu ktoś ma problem ze mną, ani o to, że ktoś dostał ode mnie to, na co zasłużył. Tym razem to ja mam rozwiązać problem, jednak choć dyrektor wyjaśnia go dość przystępnie, nie do końca to wszystko do mnie trafia. Wiem tylko, że mam wszystko robić dość samodzielnie, a pomagać mi ma jakaś uczennica z Sarlok.
O Sarlok przez długi czas miałem niezbyt pochlebną opinię - pełne zaklinaczy, wydawało mi się miejscem zbierającym niepanujących nad własnymi mocami dziwaków. Potem poznałem tę krewetkę, Hiromaru, z jego mikroskopijnym żółwikiem wyglądającym jak zabawka, a nie tam żaden demon. I od tego momentu jakoś poszło. Może po prostu potrzebowałem dowodu na to, że z uczniami z innych akademii też da się jakoś dogadać?
Docieram do miejsca spotkania dość szybko, jestem przed czasem. Rozglądam się po okolicy - to niewielka wioska, akurat dobra na miejsce wypadowe. Będziemy mieli się tu gdzie zatrzymać i uzupełnić zapasy, gdyby zrobiło się nieprzyjemnie. Przenoszę wzrok dalej, w kierunku horyzontu - faktycznie, piętrzące się przede mną góry nie wyglądają na zaporowo wysokie, jednak są strome, ostre, ciemnoszary granit prześwieca spod zwałów białego śniegu. Tak trudne granie są ciężkie do zdobycia, jeśli ktoś ma do dyspozycji tylko cztery kończyny, nieco lin i haków.
Sam wychowałem się przecież w górach i wiem, jak zdradliwe potrafią być górskie wspinaczki. Szczególnie zimą, gdy pogoda zdaje się robić wszystko, byle tylko utrudnić życie. Nie jest tak, że nigdy nie zobaczyłem gdzieś na szlaku kości, które zdecydowanie nie należały do nieyaka.
Te rozważania przerywa mi dźwięk kroków - odwracam się, moim oczom ukazuje się zaklinaczka. Wyróżnia się z daleka - nie potrafię zdecydować, czy bardziej burzą nad wyraz jasnych, kręconych włosów, czy obecnością skrzydlatego demona, kroczącego spokojnie u jej boku.
— To ty jesteś Maebh? — pytam, jak zwykle zapominając o tym, że może wypadałoby powiedzieć chociaż „dzień dobry" albo się przedstawić.

niedziela, 16 stycznia 2022

Od Eny CD. Hiromaru

Wsłuchiwałem się w to, co chłopak miał mi do powiedzenia. 
- Me Shi? - zapytałem, delikatnie unosząc brwi. - Nigdy tam nie byłem, ale słyszałem, że ten kraj słynie z naprawdę pięknych widoków! Mam nadzieję, że uda mi się go odwiedzić w przyszłości. Sam pochodzę z Kanzawy. Całkiem daleko stąd, ale tak długa podróż zdecydowanie warta jest tego, co tam zobaczysz.
Kolejno zacząłem odpowiadać na zadawane przez zaciekawionego chłopaka pytania. 
- Zacząłem całkiem zwyczajnie - przyznałem, próbując przypomnieć sobie swój pierwszy dzień. - Czułem się jednak trochę zagubiony. Wszystko było całkowicie nowe i obce - dodałem po chwili milczenia. - Faktycznie minęło trochę czasu, nim zdążyłem się przyzwyczaić, ale nie mogę narzekać. Spotkałem naprawdę wspaniałych ludzi i nigdy nie żałowałem swojego przybycia tutaj.
Hiromaru pokiwał głową ze zrozumieniem, nawet się lekko uśmiechnął. Domyślałem się, że chłopak najpewniej czuje się aktualnie trochę przytłoczony tym wszystkim. Tak wiele zmian w tak krótkim czasie. 
Wtedy tknęło mnie delikatne ukłucie niepewności wobec faktu opowiedzenia chłopakowi o konfliktach między uczelniami. Moje ostrzeżenie mogło go przestraszyć, a to wcale nie było moim celem. Opowiedziałem mu to właściwie z całkowicie czystych intencji. Nie miałem najmniejszego zamiaru na starcie zniechęcać go do nauki w Kernow. Poczułem obawę i nagłe poczucie winy, kiedy chłopak zapytał mnie o nieprzyjemne przeżycia związane z ciągłymi rywalizacjami między akademiami. 
- Właściwie to nie - odpowiedziałem pośpiesznie. - Myślę, że im mniej prowokuje się innych uczniów, tym na mniejsze kłopoty jesteś narażony - stwierdziłem po chwili namysłu. - Na swojej drodze spotkałem wiele osób z różnych szkół, ale żaden z nich nie był dla mnie specjalnie wrogi. 
Wydawało się, że moje słowa lekko podniosły chłopaka na duchu. Miałem nadzieję, że moje zapewnienia chociaż trochę go przekonały. 
- Najważniejsze jest, aby nie zniechęcać się na samym początku - powiedziałem z lekkim uśmiechem na ustach. - Początki zawsze są ciężkie, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 
W akompaniamencie rozmowy, która zboczyła już z kursu spraw szkolnych konfliktów. 
Gmach akademików akademii Sarlok zaszczytował nad pobliskimi drzewami. Rozpoznałem ciemny dach i poustawiane na nim chorągiewki. Herb przedstawiający mistyczną bestię powoli powiewał na wieczornym wietrze. 
- Jesteśmy - odparłem, kiedy znaleźliśmy się już przy samej bramie. Dostrzegłem, że stający przy furtce ochroniarz rzucał mi nieprzyjemne spojrzenie. To chyba oznaczało, że rozpoznał we mnie ucznia innej szkoły, więc powinienem się stąd oddalić jak najszybciej. 
Uśmiechałem się do Hiromaru. 
- Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że jeszcze uda nam się spotkać - pożegnałem się z chłopakiem. - Jutro od rana będę pomagać przy naprawie wioski. Jeśli masz na to ochotę, po skończonej pracy, kiedy jeszcze będzie widno, mogę oprowadzić cię po okolicy. 
Pozostawiłem chłopaka z tą decyzją. Po krótkim wymienieniu uprzejmości, skierowałem się w stronę swojego własnego akademika. 
Noc była naprawdę chłodna. Owinąłem się szczelniej swoim białym płaszczem. Nie pomogło to jednak zbyt wiele. Postanowiłem więc przyspieszyć, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim ciepłym pokoju. Kilkoma susami znalazłem się na dachu pobliskiego budynku. Poruszając się żwawym tempem skakałem po domach oraz sklepach. Moje kroki były ciche i szybkie. Ledwo muskałem nogami podłoże. Nim się obejrzałam znalazłem się wśród znajomej okolicy. 
Zeskoczyłem na ziemię, ale nie zwalniałem i utrzymując podobną szybkość dotarłem pod swoje okno. Nie mieszkałem wysoko. Równie dobrze mogłem dostać się do środka ów mniej typowym sposobem. Na szczęście rano zostawiłem uchyloną jedną z okiennic. Bez problemu wślizgnąłem się do swojego pokoju. 
Przywitał mnie podobny chłód, co na zewnątrz. Faktycznie. Otworzone okno całkowicie pozbawiło pomieszczenie przytulnego ciepła. Pozostawienie go w takim stanie jednak nie należało do najbardziej inteligentnego posunięcia. Ale to nie była w końcu jedyna rzecz dzisiaj, którą zepsułem. Nieprzyjemny dreszcz ogarnął mnie na samą myśl zajścia w wiosce. Jutro z rana niezwłocznie będę musiał poinformować o tym mojego profesora. 
Napaliłem w kominku. Początkowo ogień z niechęcią trawił drewno. Z tego powodu moja sypialnia jeszcze przez dłuższy czas pozostawała ogarnięta zimnem. Równie lodowata była kąpiel, którą wziąłem niedługo później. Nie mogłem odpuścić sobie dokładnego wymycia całego ciała. Miałem wrażenie, że cały jestem pokryty brudem. Dopiero po kilkukrotnym zanurzeniu się w zimnej wodzie, wtarcia we włosy specjalnej odżywki oraz sprawdzenia, czy nie zdobyłem dodatkowych ran, mogłem spokojnie wyjść z kąpieli, wytrzeć się i wrócić do głównego pokoju. 
Sypialnia z biegiem czasu uległa nagrzaniu się. Wytarłem dokładniej włosy, które kolejno z niemałym trudem rozczesałem. Po skończonym ów zabiegu opadłem wyczerpany na łóżko. Zasnąłem niezwykle szybko. 
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Zerwałem się skoro świt. Założyłem na siebie mniej eleganckie szaty. W końcu dzisiaj miałem pomóc przy obudowie małej osady. Na pewno skończy się to na wielu plamach i zaczepianiu materiałem o wszystko dookoła. To był powód wybrania ubrań w odcieniu szarości i brązu. Włosy związałem w ścisły kok wysoko na samym czubku głowy. Wyglądałem naprawdę inaczej, niż zazwyczaj. 
Gotowy, z budząca się we mnie motywacją do działania, w pierwszej kolejności odwiedziłem swojego wychowawcę. Bez owijania w bawełnę opowiedziałem mu o nieoczekiwanym obrocie spraw, jaki spotkał mnie w wiosce. Wykazał się dość dużym zrozumieniem. Poczułem się nawet źle z tego powodu. W końcu częściowe spalenie osady spoczywało na moich barkach. Profesor kazał mi jednak nie brać sobie tej sprawy do serca. Powtarzał nawet, że "wypadki chodzą po ludziach" i należy uczyć się na błędach. Kolejno dostałem zgodę na uczestniczenie w odbudowie wioski. Miałem jednak nie zaniedbywać zajęć i wszystko systematycznie nadrabiać. 
Małą miejscowość zastałem w podobnym stanie, co wczoraj wieczorem. Jedynie krzątający się wokoło mieszkańcy stanowiły pewną odmianę. Jak spostrzegłem, w pierwszej kolejności starają się oni odzyskać z gruzów wszystko, co przydatne. Inna grupa osób zaś zajęła się przygotowywaniem drewna. To właśnie do tego zbiorowiska mężczyzn dołączyłem. Wśród nich znajdował się przywódca wsi. Szybko zgłosiłem swoje przybycie, a on wyznaczył mi zadanie. Wyniesienie z wioski wszystkiego, co nie nadaje się do dalszego użytku. 
Zacząłem więc krążyć po okolicy i wyciągać z pobojowiska wszystko, czego należało się pozbyć. Były to na przykład potłuczone naczynia, połamane stropy czy prawie całkowicie zwęglone deski. Przyznam, że w żaden sposób nie była to praca łatwa. Niektóre z rzeczy ciężko było wyciągnąć, inne miały dużą wagę. Nikt jednak nie proponował pomocy - każda osoba miała przydzielone zadanie. Oczywiście nie narzekałem na natłok pracy. Było to całkowicie zasłużone. Nie miałem zamiaru się skarżyć. Chciałem jak najbardziej przydać się mieszkańcom. Musiałem więc być produktywny. Z nową motywacją zacząłem przerzucać kolejną kupę gruzu. Z tyłu głowy ciągle pamiętałem o wczorajszej obietnicy. Muszę ciężko pracować, ale powinienem pozostawić jeszcze siłę na możliwe spotkanie z Hiromaru. Zastanawiałem się, co aktualnie porabia chłopak. Patrząc na wysokość słońca i fakt, że to właściwie początek tygodnia, uczeń Sarlok najpewniej jeszcze przebywa na zajęciach. 

<Hiromaru?>

sobota, 15 stycznia 2022

Od Hyo CD. Ena

Moje miejsce pobytu się zmieniało, jako że nadeszła zima stałem się leniwszy. Dlatego też, gdy miałem wybierać się na zajęcia, wychodziłem z pokoju Eny. Nawet jeśli było to dalej, wystarczyła mi chwila, by tam dotrzeć. Nauka często gościła w moim czasie, ale gdy praktycznie wszystkie podręczniki miałem już w głowie, zabierałem się za lektury, które były całkowicie inne od tych, których zazwyczaj czytam. Raz pojawiła się miłosna historia, innym razem pojawiło się coś makabrycznego. Przez co nabrałem ochoty na walkę oraz by móc się nieco pobawić, jednakże ta pora roku sprawiała, że nie miałem najmniejszej ochoty się ruszyć. Przeciągałem się, przewracałem z boku na bok, przeszkadzałem chłopakowi, oraz obserwowałem, jak trenuje. Nawet jeśli bywałem daleko, podobały mi się jego eleganckie i pełne gracji ruchy. Jego włosy falowały na wietrze, jego szata także poruszała się w tanecznym ruchu po wietrze. Jakby go oswoił i ujeżdżał. Wolałbym go jednak ukraść dla siebie, jednakże spędzanie z nim czasu i spanie, powinno mi wystarczyć. Choć tak nie było.

***

Liścik, który wysłał mi Ena, powodował lekkie zmieszanie i swego rodzaju dziwną radość. Zdecydowałem się sam mu odpowiedzieć, dlatego też wróciłem do pokoju chłopaka, po treningu, choć bardziej można to nazwać walką. Byłem zarówno spragniony, jak i głodny. Dlatego niemalże na wejściu zobaczyłem, jak chłopak zastanawia się co spakować oraz na ile dni tam jedziemy.
 - Czyli jedziemy spotkać się z twoimi braćmi. - odezwałem tuż przy jego uchu. Odsunąłem się jednak, gdyż jego zaskoczenie i zamachnięcie ręką nastąpiło po zaledwie kilku sekundach. Udało mi się zrobić unik. Usiadłem na jego łóżku i pociągnąłem za jego rękę, przez co spadł na mnie.
 - Wystraszyłeś mnie. Puść, muszę się spakować. - odezwał się Ena. Starał się wyswobodzić, ale nie chciałem go puścić. Ułożyłem swoje dłonie na jego pośladkach i przyciągnąłem, by usiadł na moim kolanach okrakiem. Najwyraźniej nie była to najlepsza i najwygodniejsza pozycja dla niego. Jego do tego się zarumienił. Ścisnąłem kilka razy palce na jego pupie, przez co dostałem po łapach. Zaśmiałem się, a on jedynie starał się zejść ze mnie.
 - Uciekasz? - spytałem, przechyliłem głowę na bok. Jak takie typowe małe dziecko. Ena najwyraźniej zastygł w bez ruchu. Nie dotknąłem go, jedynie patrzyłem i czekałem na jego reakcję. Gdy chciałem ponownie otworzyć buzię, zakrył mi dłonią rękę. To był dziwny ruch. Skoro tak zrobił, uchyliłem wargi i zacząłem powoli zwilżać jego palce. Mogło wyglądać to naprawdę niebezpiecznie.
 - Stop. - zawołał i zabrał dłoń. Zbliżył się do mnie. Nachylił się, po czym wpatrywał się w moje oczy. Dotknąłem językiem jego warg, starałem się go wsunąć, byśmy mogli się pocałować. Chłopak jednak nic nie zrobił. Przejechałem dłonią po jego szyi na kark, by mi nie zwiał. Druga dłoń odnalazła tą należącą do chłopaka. Przysunąłem się do niego jeszcze bardziej.
 - Miło, że pomyślałeś o mnie Ena. - powiedziałem i złączyłem nasze wargi. Powolny pocałunek, który powoli się rozwijał i pogłębiał. Nie starałem się do niego dobrać, jedynie w tej chwili chciałem się z nim całować. Choć chciałem się też posilić, gdyż jego krew jest zaskakująco smakowita i mógłbym ją pić, gdy jestem najbardziej głodny.
Chłopak się pierwszy oderwał, musnął moje wargi, po czym najwyraźniej wiedział, czego chce, albo zwyczajnie wyczuł moje kły i się domyślił. Odrzucił włosy na bok i przysunął się bliżej, bym mógł się napić.
 - Tylko trochę i pozwól, że się spakuje. Ty też powinieneś. - powiedział.
 - Dobrze mamo. Dziękuje mieczyku. - mruknąłem. Delikatnie i ostrożnie wbiłem kły w jego szyję, by móc się pożywić.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

Razem z Hyo leżeliśmy w łóżku jeszcze dłuższą chwilę. Nie potrafiłem się jednak skupić na ów pozbawionych problemów momencie. Moja głowa pękała od nadmiaru informacji. Sytuacja komplikowała się z dnia na dzień, przyjmując naprawdę niebezpieczny kierunek. Westchnąłem ciężko i podniosłem się do siadu. Hyo nie wydawał się być zadowolony, posyłając mi pytające spojrzenie. 
- Więcej niewiadomych niż wiadomych - westchnąłem. - Nie lubię sytuacji, w których nie potrafię odnaleźć punktu zaczepienia. 
- Niestety nie jesteśmy w stanie aktualnie dowiedzieć się czegokolwiek więcej - przypomniał wampir. - Musimy czekać na ich ruch. 
- Niekoniecznie - wtrąciłem pośpiesznie. - Możemy to wywołać. Przynajmniej spróbować to zrobić. 
Hyo posłał mi pytające spojrzenie. Ja już całkowicie rozbudzony budowałem w myślach nowy plan. Jeśli dobrze rozumiałem naszą sytuację, możliwe, że to, co przyszło mi do głowy, mogłoby zadziałać. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? 
- Powiem ci niedługo, najpierw muszę coś sprawdzić - odpowiedziałem tajemniczo. - Niedługo wrócę!
Pozostawiając chłopaka bez konkretów, opuściłem pokój. Wcześniej jednak pochwyciłem podłużny płaszcz, który wisiał na wieszaku w pobliżu drzwi. Otuliłem się miękkim materiałem i wyszedłem na zewnątrz.
Nie było jeszcze późno. Wszelkiego rodzaju przybytki pozostawały jeszcze otwarte. Szybko odszukałem ten, którego właśnie potrzebowałem. 
Gołębiarnia. Zwykłe miejsce do wysyłania gołębi pocztowych. Takie, które można spotkać bez problemu w każdym mieście. 
Wszedłem do budynku i po krótkiej rozmowie z pracownikiem, skleciłem pośpieszny list. Napisałem go do swoich braci. Jeśli ktokolwiek mógł mi pomóc, to właśnie oni. Już dawno temu zostali przeszkoleni wszelkiego rodzaju trudnych sytuacjach. Może spotkali się z czymś takim już wcześniej? Wiedziałem, że w każdej potrzebie mogłem liczyć na ich doświadczenie i wiedzę. 
Wykupiłem najszybszego gołębia i posłałem wiadomość do swoich braci. Wystarczyło poczekać na odpowiedź. Znając bliźniaków, nadejdzie ona niezwłocznie. Przy dobrych wiatrach ptak dotrze tam za kilka dni. Do tego czasu wystarczyło mieć oczy szeroko otwarte i unikać problemów. Brzmiało wykonalnie. 
Wróciłem do Hyo. Niestety nie zastałem chłopaka w pokoju. Możliwe, że po moim nagłym zniknięciu postanowił zająć się śledztwem na własną rękę. Nie miałem mu tego za złe. Po prostu nie mogłem mu jeszcze opowiedzieć o swoim planie, ponieważ nie wiedziałem czy ma szanse na powodzenie. Nie lubię rzucać słów na wiatr. 
Obiecałem wyjaśnić Hyo wszystko, kiedy tylko dowiem się, co sądzą o tym moi bracia. 

***
Kolejne dni mijały szybko, ale nie były szczególnie wyróżniające się. Pochłaniałem się w nauce, odrabiałem wszystkie prace, a wieczorami spotykałem się z Hyo. Nie unikałem też żadnych treningów. Rozwój moich umiejętności walki należał do moich priorytetów. Dalej nie zapomniałem złożonego sobie słowa. Musiałem stać się silniejszy. 
Z niezwykłym skupieniem poświęcałem się ćwiczeniom. Trenowałem te łatwiejsze, jak i również te bardziej skomplikowane pchnięcia mieczem czy inne ruchy. 
Jednego z właśnie takich mroźnych zimowych dni mój gołąb powrócił. Biały ptak o lśniących w słońcu piórach wylądował na moim ramieniu. Do jego drobnej różowej nóżki przywiązany był liścik. 
Odłożyłem na ziemię miecz i szybko odpiąłem wiadomość. 
Jak się spodziewałem, moi bracia nigdy nie zostawiliby mnie w potrzebie. Odpowiedzieli tak szybko, jak było to możliwe.
Wiadomość zwrotna streszczona została do krótkiej informacji na temat ich pobytu. Stanowiła też swoiste, proste zaproszenie na tereny Me Shi, a właściwie do jej stolicy. To właśnie tam stacjonowali moi bracia. Nie mogli zjawić się osobiście, więc poprosili o moje przybycie. Była to propozycja właściwie nie do odrzucenia. Spotkanie z bliźniakami zdecydowanie rozjaśni trochę sytuację. A nawet jeśli nie rozwiąże jej znacząco, chociaż trochę ją ułatwi. 
Moi bracia są doskonałymi wojownikami i strategami. W swoim życiu przeżyli już naprawdę wiele. Z tego powodu niezwłocznie posłałem list do Hyo. Musiałem go poinformować o swoich planach. To od niego zależało czy będzie chciał wybrać się ze mną w tak długą podróż. 
Sam od razu wróciłem do akademika, gdzie zacząłem się pakować. 

<Hyo?>

piątek, 14 stycznia 2022

Cause, I feel like I’m the worst...

...so I always act like I’m the best.


Źródło

|Godność| Maebh Fierstev
|Pseudonim| Okazuje się, że samo Maebh nie jest wystarczająco krótkie, dlatego zdarzyły się przypadki, które skracały, już i tak krótkie imię, do samego Mae. Obiekt zainteresowania oczywiście nie ma nic przeciwko temu. Były też przypadki nazywania jej “barankiem” czy “owcą” ze względu na fryzurę.
|Rasa| Zaklinacz
|Wiek| 18 lat
|Płeć| Kobieta
|Pochodzenie| Kanzawa
|Demon| Libre, jako typowy przedstawiciel typu powietrznego, posiada skrzydła oraz całkiem pokaźnej długości ogon, który pomaga stabilizować linię lotu czy wszelkie zmiany kierunku, działa jak swego rodzaju ster. Od jego “kuzynów” pegazów odróżniają go mierzące około 40-50cm czarno-złote rogi znajdujące się tuż za uszami. Ów rogi ze względu na ostre czubki są ostatnią linią ostatecznej obrony, jeśli ucieczka nie wchodzi w grę, ale nigdy nie doszło jeszcze do takiej sytuacji. Częściej stwarzają mu problemy, kiedy o coś zahaczą. Libre nie jest ani zbyt duży, ani zbyt mały, kłębem sięga nieco ponad wysokość ramion swojej właścicielki, sama Maebh ma 167cm wzrostu. Każde ze skrzydeł tego demona mierzy 2,5m, także może nimi stworzyć mocny podmuch.

Z zachowania ogier jest spokojny, nie wypycha się naprzód, nie ma napadów agresji. Maebh jest u niego priorytetem, dlatego zachowuje nieco większą czujność w otoczeniu osób, których nie zna. Swoje niezadowolenie okazuje trąceniem czy to chrapami, skrzydłem, czy ogonem. Zdawać by się mogło, iż Libre jest nieco drętwy, ale nie daj się zwieść, gdy tylko dziewczyna zabiera go na spacer, z dala od innych, odzywa się w nim wewnętrzne źrebię i nie stroni wtedy od zaczepek do zabawy. Staje się wtedy niesforny i nie trudno wtedy o zaplątane w czymś rogi albo ogon, dlatego preferuje do zabaw duże, otwarte przestrzenie. Kocha ścigać się w przestworzach gdzie nie ma sobie równych, chociaż na lądzie radzi sobie równie dobrze. Tą stronę zna tylko sama Maebh oraz nieliczne grono osób, przy których czuje się bezpiecznie. Przyjacielski dla ludzi, którzy zdobędą jego zaufanie, ale nie da sobie w kaszę dmuchać.
|Znak szczególny| Kiedy Libre nie ma, Maebh dostaje po nim rogi, które pojawiają się na linii włosów nad czołem. Czarno-złote wypustki mają 15cm długości i mają ostre, ale nie aż tak jak u Libre, końcówki. Nie jedna czapka lub chusta straciła swój żywot, gdy dziewczyna z rozmachu chciała założyć któreś z wyżej wymienionych na głowę.
|Orientacja| Biseksualna
|Rodzina| W domu było ich całkiem sporo, ale ktoś musiał ogarniać tą gromadkę. Mimo że to przysłowiowa głowa rodziny, Anthon zarabiał najwięcej jako drwal, to właśnie jego żona, a matka Maebh, Sierra wszystkiego pilnowała. Jej słowo było słowem ostatecznym i jedynie ojciec mógł coś zdziałać jeśli zaszło się rodzicielce za skórę. Kiedy szła do pracy jako szwaczka, to starszy brat, pierworodny pilnował reszty rodzeństwa. Maebh dobrze dogadywała się ze starszym o pięć lat Timothym, który dorabiał pomagając ojcu lub jako handlarz. Ostatnimi z gromadki dzieci są bliźniaki, mające dwanaście lat, Lisa i Nathaniel. Jak to bliźniaki, raz się dogadują, a raz wręcz przeciwnie.
|Charakter| Przechadzając się korytarzami, wręcz nie da się nie zauważyć tej śnieżnej burzy loków, a ich właścicielka bywa równie roztrzepana, co jej fryzura. Zazwyczaj gdzieś się spieszy, ma coś do załatwienia lub po prostu chce już iść do siebie i schować się pod ciepłym kocem, jednak jeśli potrzebujesz pomocy, a ona nie ma nic pilnego do zrobienia, z chęcią poda ci pomocną dłoń. No chyba, że należysz do grona bliskich jej osób, to wtedy rzuci wszystko żeby tylko ci pomóc. Jest bardzo serdeczną, ciepłą osobą. Przyjaźnie nastawiona do każdej, nowo poznanej persony, chociaż zdarzają się wyjątki. Z niektórymi, choćby nie wiadomo jak się starała, to nie jest w stanie złapać wspólnego języka i wtedy raczej unika takich osób. Kiedy ją poznajesz, to albo trafisz na tą część Maebh, której usta się nie zamykają, albo na tą wręcz przeciwną, kiedy ciężko pociągnąć jakiś temat do rozmowy. Ma otwarty umysł, ale także swoją rację, jest szczera i będzie bronić tego, co uważa za słuszne i nie będzie się z tym kryć. Stanowcza i uparta, jeśli coś sobie ubzdura to nie ma zmiłuj. Wydawać by się mogło, że to spokojna, może nieco nieśmiała dziewczyna, ale niech te białe, anielskie loczki cię nie zmylą. Zirytować jest ją niezwykle łatwo, ale żeby konkretnie wkurzyć Maebh to już trzeba naprawdę być specjalnym. Kiedy jest trochę mocniej zirytowana ma ochotę czymś rzucić, ewentualnie kogoś pobić, nie wie jak dać upust temu wulkanowi energii, ale na szczęście jeszcze nigdy nikt nie ucierpiał. Jeśli już jakimś cudem uda ci się przekroczyć granicę i wyprowadzić ją z równowagi, biada ci. Zdawać by się wtedy mogło, że w jej oczach płonie ogień. W takim stanie furii niezbyt myśli już nad tym, co wydobywa się z jej ust i ciężko jest ją uspokoić. Ma dosyć niewyparzony język i już nie raz w złości powiedziała o dwa słowa za dużo, dlatego stara się trzymać go czasami za zębami i myśleć o tym, co mówi. Przekłada się to na to, że częściej robi, a potem myśli, nie zastanawiając się często nad konsekwencjami swoich czynów, nad czym także pracuje. Im więcej czasu z nią spędzasz i im lepiej ją poznajesz, zaczynasz zauważać, jak stopniowo się przed tobą otwiera, a nie liczne jest grono przed którym może być sobą bez żadnego udawania. Zaczyna być zadziorna, lubi się droczyć, potrafi dostać głupawki z byle głupoty. Dla nowo poznanych osób również wydaje się być otwarta i mówić o sobie wszystko, ale tak naprawdę mówi o sobie tylko tyle musi i uważa za słuszne. Ludziom bliskim jej sercu uchyliłaby nieba gdyby tylko mogła i bez zastanowienia wskoczyłaby w ogień. Jest dobrą słuchaczką, zawsze służy swoim ramieniem jeśli potrzebujesz się wypłakać lub radą, jeśli takowej potrzebujesz. Zaś dla osób, które zaszły jej za skórę, lepiej, żeby nie pokazywały się jej na oczy. Troszczy się o innych bardziej niż o samą siebie, przez co często zaniedbuje własne problemy. Skutkiem tego są nieprzespane, niekiedy przepłakane noce. Dużo emocji po prostu dusi w sobie aby nie martwić innych, a mówienie o tym, co ją boli lub frustruje sprawia trudność. Nie potrafi zastosować dla siebie rad, którymi tak chętnie obdarza innych. Ma nieco niskie poczucie własnej wartości i zbyt wysokie wymagania co do własnej osoby, którym nie potrafi sprostać. Miewa swoje wahania nastrojów, niekiedy nie wie, czego tak naprawdę chce, ale powiedzmy sobie szczerze, kto nigdy tak nie miał?
|Umiejętności| 
  • Od Libre dostała moc dowolnej manipulacji powietrzem. Może przywołać silny podmuch jak i delikatną bryzę, jednak nie jest w stanie utrzymać zbyt długo huraganu czy potężnej trąby powietrznej, nadal musi nad tym poćwiczyć. Oprócz tego potrafi podnieść dowolny przedmiot lub osobę ważące do 100kg, ale nadal pracuje nad stopniowym zwiększeniem limitu. Czytała, że wieloletni, doświadczeni Zaklinacze z demonami powietrznymi byli w stanie odbierać oddech, ale Maebh nie sądzi że byłaby w stanie posunąć się do aż tak drastycznych środków. 
  • Dziewczyna od małego lubiła się wspinać i wykorzystywać kształt terenu na swoją korzyść, doskonale radzi sobie nie tylko w chodzeniu po drzewach czy skałach, ale budynki również nie stanowią dla niej większego problemu. 
  • Żeby nie być bezbronną dziewczynką, wyspecjalizowała się w walce sztyletem, który upodobała sobie ze względu na jego niewielki rozmiar. Posługuje się nim z niezwykłą lekkością i sprawnością. Raczej unika bezpośrednich starć, ale woli być przygotowana na każdą możliwość. 
  • Całkiem nieźle zna się na wszelkiego rodzaju roślinach, potrafi rozróżnić trujące od tych leczniczych, lecz tylko na wiedzy tutaj się kończy. Ma wiele ususzonych egzemplarzy w zielnikach, ale nie potrafi dbać o żywe kwiaty mimo szczerych chęci.
|Inne
  • Ma problemy ze spaniem i mimo stosowania różnych ziół, rzadko kiedy uda się jej przespać spokojnie całą noc. 
  • Nie przepada za zbyt ostrym jedzeniem, za to uwielbia słodycze, zwłaszcza w wersji ciast, ciastek, babeczek czy czegokolwiek pieczonego. 
  • Niewielu o tym wie i niewielu widziało, ale całkowicie mokre włosy Maebh sięgają jej do pasa. Kiedyś próbowała poskramiać tą burzę loków różnego rodzaju upięciami i warkoczami, ale było to strasznie męczące i czasochłonne, dlatego poddała się i od pewnego momentu jej włosy żyją już po prostu własnym życiem. 
  • Gdy była dzieckiem, miała swoje małe, dziecięce marzenie by zostać podróżnym bardem i zwiedzać różne kraje oraz miasta wraz z Libre. Z uporem maniaka próbowała opanować grę na lutni i mimo, że marzenie przeminęło, to umiejętność gry na tym instrumencie z nią pozostała. Czasami coś podśpiewuje podczas gry, a sam dźwięk tego instrumentu niezwykle uspokaja zarówno ją jak i demona. Oprócz tego, ma świetnie poczucie rytmu i kocha tańczyć, zazwyczaj po swojemu, ale inne style nie są jej straszne. 
  • O dziwo, tylko ona w swojej rodzinie urodziła się taka blada, reszta członków rodziny Maebh jest ciemnoskóra z czarnymi włosami. Nikt nie wie, dlaczego tak jest, ale skoro nie wpływa to w żaden sposób na zdrowie, dziewczyna nie zwraca na to uwagi.
|Sterujący| #Aliś5202 (dc) lub lobelia213@gmail.com (gmail)

czwartek, 13 stycznia 2022

Od Hiromaru - Event

Nadciągająca zima sprawiała, że coraz częściej na korytarzach słychać było rozmowy o zbliżających się świętach. Spora część studentów postanowiła wykorzystać wolne dni by odwiedzieć swoją rodzinę. Najlepiej oczywiście mieli ci, którzy mieszkali gdzieś w okolicy - dla nich podróż była krótka, mogli więcej czasu spędzić w domu, niż w podróży. Szczęściarze.
W moim przypadku nie było tak prosto - Me Shi leżało daleko od Kernow, do tego ja sam dysponowałem tylko jednym środkiem transportu, jakim były moje własne nogi. Pozostawała też kwestia tego, że - co tu dużo mówić - nie miałem rodziny. Nawet w wiosce, z której pochodziłem, pewnie nikt nie spodziewałby się mojego powrotu. I choć pewnie nie miałbym problemu, by spędzić parę nocy w czyimś domu, miałem wrażenie, że goszczono by mnie jedynie z czystej uprzejmości.
Śnieg padał coraz obficiej, temperatura spadała, Isagomushi coraz częściej chował mi się za pazuchą, zamiast dryfować gdzieś w pobliżu. Spał trochę więcej, jadł trochę mniej, ale wszystko to mieściło się w granicach normy.

środa, 12 stycznia 2022

Od Bastiana CD. Rowana

Mróz mnie nie ratuje.
Krótki i sfatygowany wams okrywa klatkę piersiową, ale najchętniej bym go ściągnął. Jest mi gorąco, leżący wszędzie rozdeptany śnieg i wyjący wiatr - wcale nie pomagają. Każdy oddech zmienia się w obłoczek pary, dym spływa nawet z mych przegrzanych skrzydeł. Pot kapie mi z nosa, brwi mam mokre, drewniana włócznia ślizga mi się w dłoniach. Które to poty? Straciłem rachubę wylawszy siódme.
Po drugiej stronie placu treningowego - instruktor. Zaklinacz siedzi na grzbiecie swego demona - tylko rosły, rogaty rumak jest na tyle odważny, by zaszarżować prosto na półsmoka. Mężczyzna opuszcza kopię, moje spojrzenie znów zawiesza się na steranym życiem kawałku poduchy na końcu. Staram się nie myśleć o tym, że zaraz dostanę nim po żebrach.
Spinam się w sobie, dłonie znów zmieniają się w szpony. Rozkładam skrzydła, napinam muskularny ogon. Rycerz i smok - pojedynek prosto z baśni. Tylko tym razem nie ma nigdzie księżniczki, którą zakuty w blachę szlachcic próbowałby mi wydrzeć. Demon rusza - powoli, niespiesznie, okrąża mnie szerokim łukiem. Nie odrywam od niego spojrzenia, staram się dostrzec, wyczuć jego następny ruch.
Dobrze się z tym kryje.
Nie widzę, kiedy demon spina mięśnie, kiedy instruktor podrywa swoją kopię. Bryzg śniegu, gwizd wiatru, machnięcie skrzydłami - odskakuję poza zasięg broni. Za mało, za wolno, w ostatniej chwili uchylam się przed kopią, w ostatniej chwili zapieram włócznię biodrem.
Demon skacze, parska, spuszcza głowę, zaklinacz przerzuca nad nią kopię. Atak z drugiej strony, szybki, zwodniczy, koszmarny. Poducha muska skrzydło - za słabo, by nazwać to trafieniem, wystarczająco, bym stracił równowagę. Ślizgam się w tej śnieżnej brei, kolano uderza o ziemię, znów dostaję kopią w żebra. Lecę, świat na moment staje się jedynie wirem barw - a potem jest bezbrzeżna szarość zimowego nieba.
— Wystarczy na dzisiaj — mówi instruktor, podnosi kopię, demoniczny rumak pod nim tańczy. — Umyj się i zjedz coś. Za tydzień spróbujemy czegoś nowego.


Jest prawdą, że Ardem nie ma litości dla swych uczniów. Że każdy dzień wypełniony jest ćwiczeniami, pracą, sparingami. Całe szczęście, że nie siedzimy długo w klasach, a całej teorii nie jest wiele, w innym przypadku chyba bym oszalał. I choć częścią Akademii jestem od niedawna, nauczyciele w najmniejszym stopniu się ze mną nie patyczkują - każdy trening mam skrojony na miarę tak, że gdy dzień się kończy, zwalam się na łóżko nieprzytomny. Ale i zadowolony. Choć wciąż nie potrafię ziać ogniem, latam coraz lepiej, jestem coraz silniejszy, coraz lepiej sobie radzę. A przecież o to mi chodziło.
Kolejny dzień nie przynosi jednak wyczekiwanego przeze mnie łomotu, który jak codziennie miałem zebrać na placu treningowym. Nie, tym razem mam stawić się w gabinecie dyrektora. Nie pierwszy raz, niech będzie - na dywaniku ląduję przecież regularnie - problem jest tylko taki, że ostatnimi czasy naprawdę jestem grzeczny i nikomu w tym tygodniu nie dokopałem. Czego więc może ode mnie chcieć dyrektor? Nie wiem, nie domyślam się, przeczucia mam jak najgorsze.
Otwieram drzwi gabinetu, przypominam sobie, że znów nie zapukałem, ale nie przejmuję się. Jak już mam dostać burę, to za wszystko na raz, niech mnie i na ogniu przypiekają, nie dbam o to.
W gabinecie - prócz dyrektora - siedzi jeszcze jakiś chłopak. Na oko chyba starszy ode mnie, z charakterystycznym tatuażem na twarzy, spiczaste uszy zdradzają elfa. Schylam się, wchodzę do środka starając się nie porysować rogami framugi drzwi.
— Jakiś problem? — pytam, zapominając o powitaniu, ale pamiętając chociaż o zamknięciu drzwi.
Szablon
Pandzika
Kernow