Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

sobota, 9 kwietnia 2022

Od Ruiji'ego CD. Juraviel

Nie miałem ani trochę ochoty na żadną misję. Nie rozumiałem, dlaczego to mam być ja. Po jakiego chuja miałem chronić syna jakiegoś zamożnego szlachcica? Miałem dość tej warstwy społecznej, a nie dość, że część życia musiałem właśnie spędzać w takim towarzystwie. Okropność. W dodatku to pilnowanie biednego syneczka barona było w trakcie jakiegoś balu. Kompletnie nie moje klimaty. Masa ludzi, którymi gardzę. Sama myśl o tym zepsuła mi humor. 
Gdy usłyszałem tą propozycję, miałem od razu ją odrzucić. Jednak wtedy do gabinetu wszedł zleceniodawca.
Mężczyzna, który wszedł do pokoju był w średnim wieku. Na jego krótkich, rudych włosach kontrastowały siwe włosy, które były dość liczne i wskazywały, że jeszcze tylko kilka lat i ten osobnik kompletnie osiwieje. Oprócz tego, jego wiek zdradzały zmarszczki na czole i na polikach w momencie, w którym się do mnie uśmiechnął. W zielonych oczach było widać zmęczenie, co jeszcze bardziej podkreślały worki pod oczami. Miałem przeczucie, że mężczyzna, bojąc się o swojego syna, nie spał kilka ładnych nocy. Zadarty nos i ostre rysy dodawały baronowi arogancji i powagi, która była charakterystyczna dla jego statusu społecznego. Był wysoki, chociaż już trochę się garbił. Ubrany był w elegancki garnitur z morskiego jedwabiu.
Byłem głupi, że za pierwszym razem, gdy usłyszałem to nazwisko, nie ogarnąłem o kogo chodzi. To dzięki temu mężczyźnie mój przyrodni dostawał swoje lekarstwa, jakieś napary, maści i inne podobne rzeczy, które mu pomagały. W dodatku mój jakże ukochany ojciec przyjaźnił się z tym osobnikiem, więc pewnie wiedział, że powierzono mi tą misję. Ba, pewnie sam mnie zaproponował być ochroniarzem dla Andreasa. 
Andreas to było imię syna barona Villemont. Kiedyś, gdy byliśmy mali, byliśmy kolegami, ponieważ jego ojciec często go do nas przyprowadzał przy okazji przykazania lekarstw. Nie był taki jak jego ojciec. Nie pysznił się bogactwem, a wręcz przeciwnie był z niego skromny chłopak. Nie wiem, co się stało, ale z czasem nasz kontakt się urwał. 
Mogłem odrzucić misję, ale przed tym zastanowiłem się poważnie nad tym, czy nie będzie to miało jakiś negatywnych skutków. Nie chodziło tu o to, że odbiłoby się to na mnie nawet odrobinę, a o to, jakby to mogło się odbić na Jinie. Owszem, ojciec mógł znaleźć zawsze kogoś innego, kto znajdzie leki, ale te jednak naprawdę pomagały. Ostatnia rzecz jakiej pragnąłem, to to, aby zaszkodzić swojemu bratu. 
Profesor, który mnie uczył w Akademii Sarlok. Wyszedł z gabinetu i zostawił mnie sam z tym okropnym bogaczem.
— Witaj Ruiji — powitał mnie baron Villemont.
Wstałem niechętnie z krzesła i delikatnie się skłoniłem. 
— Dzień dobry panu — powiedziałem z trudem. Pamiętaj, nie robisz tego dla siebie.
— Jak brat? — zapytał, siląc się na uprzejmość i udając, że nie chodzi tutaj o jego interesy. — Ma jeszcze leki?
— Tak — odpowiedziałem. — Bardzo dziękuję, że pan pyta. Powinienem też jeszcze raz za pomocą Jinowi.
— Nic takiego. — Machnął ręką. — Jednak miałbym jedną prośbę do ciebie, o której pewnie ci mówili. — Wiedziałem. — Pewnie ci mówili, o tym, że pragnąłbym od ciebie ochrony mojego syna.
— Tak i oczywiście, że się zgadzam — powiedziałem, siląc się na jak najbardziej uprzejmy i szczery ton. — Proszę mi tylko wytłumaczyć szczegóły.



Kilka dni po tym przybyciu, miałem się udać do posiadłości barona Villemont, aby poznać moją partnerkę w misji, a potem udać się na bal karocą. Od samego przebywania na dworach szlacheckich robiło mi się niedobrze, mimo że, na jednym z nich się wychowałem. Sarlok było dla mnie miłą odskocznią, a teraz znowu wrócenie do starego otoczenia.
Znajdowałem się w małej komnacie. Przy bocznych brązowych ścianach, stały regały, a na nich książki, rękopisy i zwoje. Przed wielkim oknem stało biurko i fotel, a przed biurkiem dwa inne wielkie fotele. Na biurko leżała mapa świata, a także listy i kilka otwartych książek oraz kałamarz. Jeden z listów był starannie napisany, a na drugim z nich widniały kleksy i leżało połamane pióro. Typowy gabinet typowego szlachcica. 
Dodatkowo moją złość i zły humor potęgowało to, że musiałem się wystroić. Ubrałem gładką białą koszulę z bawełny, co nie było zbytnio oryginalne, bo nie chciałem się bardzo wyróżniać. Do tego dobrałem gładką, czarną marynarkę i szykowne, czarne materiałowe spodnie, a na nogi założyłem czarne derby. Nie wspominając już w ogóle moich włosów, które pasowały do stroju przez białe pasemka, gdy Yin Yang był uśpiony. Zamieniłem swój kolczyk w uchu na jeden wiszący krzyżyk, który kontrastował trochę z eleganckim ubiorem, ale nie przejmowałem się zbytnio. Musiała w nim być cząstka prawdziwego mnie. 
Andreas był młodszą wersją swojego ojca, jednak wyglądał o wiele bardziej sympatycznie. Miał takie same krótkie, rude włosy i zielone oczy, z których widać było, że chłopak jest pełen życia. Jego twarz była bardziej okrągła i miała mniej widoczne rysy twarzy, a z jego ust nie znikał uśmiech. Był wyższy od swojego ojca, ale oczywiście niższy ode mnie o głowę. Miał na sobie czarną koszulę i marynarkę oraz czerwony płaszcz, który do tego wszystkiego idealnie pasował. Musiałem przyznać, że wyglądał całkiem przystojnie. 
Zastanawiałem się, jak bardzo się zmienił od ostatniego czasu, kiedy go widziałem. Fizycznie coraz bardziej był podobny do swojego ojca, ale z charakteru... Ciężko było powiedzieć. Prawdopodobnie nadal był sobą, ale ciężko było się przekonać, ponieważ wymieniliśmy tylko kilka słów i wyszło dość niezręcznie, a wszystko pewnie od czasową odległość, w której się nie widzieliśmy. Czy miałem nadzieję na odnowienie tej znajomości? Może, ale nie rozpłakałbym się, gdyby okazało się, że stał się osobą, którą gardzę. Jego uśmiech jednak dawał wrażenie, że jest pełen życia, szczęśliwy i optymistyczny, ale to może był tylko pozór z uwagi na imprezę? Kto to wiedział?
Czekaliśmy jeszcze na dziewczynę, która miała mi towarzyszyć podczas misji. Dowiedziałem się, że nazywa się Juraviel. Niecierpliwie siedziałem na fotelu przed biurkiem w gabinecie, patrząc nerwowo na zegar, który wskazywał umówioną godzinę. 
Po chwili sługa otworzył drzwi. 
Do gabinetu weszła niskiego wzrostu Elfka. Swoje różowe włosy miała spięte w grubego koka z warkoczem. Z spiczaste i długie uszy zdobiły kolczyki w kształcie rozkwitłych róż. Dziewczyna miała na sobie ciemnoniebieską sukienkę, która kontrastowała z jej różowymi włosami. Jednak tworzyło to jakiś elegancki wygląd i efekt wow.
Wstałem, aby przywitać się z dziewczyną.
— Jak sądzę, ty jesteś Juraviel — powiedziałem, podchodząc do niej i delikatnie ujmując jej dłoń, aby złożyć na niej delikatny pocałunek. — Jestem twoim partnerem do ochrony. Nazywam się Ruiji — następne słowo przeszło mi ciężko przez gardło — Fang. 

<Juraviel?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Pandzika
Kernow