Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

środa, 20 maja 2020

Od Pearla do Keyli – Event

– Naprawdę muszę?
Zajmujący miejsce po drugiej stronie wozu wysoki mężczyzna zareagował na to pytanie głośnym westchnięciem. To już któryś raz, kiedy je słyszał, nie chciało mu się odpowiadać na nie po raz kolejny. I tego nie zrobił, a poprawił swoją pozycję, jęcząc:
– Mi też za bardzo się to wszystko nie podoba, ale co mam poradzić? – Zamknął na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech. – Idziesz szpiegować, do tego w lesie, więc powinieneś sobie jakoś poradzić.
– Nie lubię – usłyszał odpowiedź.
Pearlowi od początku nie podobała się cała ta sytuacja. Niby na jakiej podstawie zadecydowano, że on weźmie w tym wszystkim udział? Przecież nie robił wrażenia wielkiego wojaka ani też nie miał żadnej niezwykłej zdolności, która mogłaby być nadzieją dla wszystkich. Większość nie wiedziała nawet, jakiej on jest rasy, więc tak w zasadzie to nie mieli o nim bladego pojęcia. A jednak mimo to postanowili go posłać do walki, wróć, szpiegowania... ale w sumie też walki. W pewnym momencie nawet nabrał podejrzeń, że to sposób na pozbycie się go – zgotowali jego rodzinie okrutny los, ale on przetrwał, więc trzeba skorzystać z okazji i wysłać go przymusowo na prawdopodobną śmierć. Tak, to brzmiało jak plan. Że też Ralven się na to zgodził!
Ale opiekun nie mógł za długo się kłócić z górą. Tyle dobrego, że został on posłany do tego samego dworu. Ta myśl nieco dodała charulianowi otuchy.
Po długiej podróży, której końcówkę dwójka spędziła w ciszy, powóz wreszcie dotarł na miejsce. Obydwoje wyszli, lecz każdy musiał się udać w innym kierunku. Pearl niechętnie zabrał swój ekwipunek, poprawił przewieszoną przez plecy złożoną na pół włócznię, gdy wtem usłyszał za sobą:
– Masz wrócić w jednym kawałku, jasne?
Odwrócił głowę i zadarł ją do góry, duże błękitne oczy skupiły się na twarzy opiekuna. Trochę zwlekał z odpowiedzią, w końcu jednak wydobyło się z jego ust:
– Co to znaczy w jednym kawaku?
– Kawałku – poprawił go Ralven, cicho wzdychając. – To znaczy, że masz być zdrowy i bez ran.
Na te słowa Pearl pokiwał głową, rozumiejąc.
– Ty też masz być w jednym kawałku – rzucił.
Może i sytuacja była poważna, ale wypowiedź charuliana mimo wszystko wywołała na twarzy Ralvena delikatny uśmiech.
– Jasne!
Po właśnie tak wyglądającym pożegnaniu (oby nie na długo) mężczyzna udał się w stronę jednego z namiotów. Pearl zaś odwrócił się i zgodnie z poleceniem osoby, która ich tu przywiozła, ruszył w stronę trójki młodo wyglądających osób. Jedną z nich od razu poznał. Wyraźnie wybijający się ponad resztę wzrostem ciemnoskóry mężczyzna o włosach w kolorze chmur pochodził z tej samej akademii, co on. Nieraz przemknął w jego pobliżu, a specyficzna nieco aparycja od razu zapadła mu w pamięć. Przeniósł wzrok na dwie kolejne osoby. Kruczowłosego chłopaka nie poznawał (musiał być z innej szkoły), zaś ognistowłosa kobieta wydawała mu się jakaś znajoma. Może również uczęszczała do tej samej akademii? Nie był w stu procentach pewny. Możliwe, że rozpoznałby ją, gdyby również miała w swoim wyglądzie coś bardzo charakterystycznego.
Formalności przebiegły w miarę sprawnie, aczkolwiek Pearl praktycznie w ogóle się nie odzywał. Co z tego, że dwie osoby prawdopodobnie pochodziły z Ardem – nie znał ich osobiście, a że wojskowa szkoła znana była z dosyć temperamentnych i nie tak bezpiecznych uczniów, nie miał pewności, że oni nic mu nie zrobią. Postanowił więc zachować odpowiedni dystans i na chwilę obecną nie dopuścić do siebie nikogo nieodpowiedniego.



Miał być na uboczu, a zgłosił się na pójście na zwiad. Dlaczego? Dobre pytanie. O podjęcie takiej decyzji gdzieś tam podejrzewał swoją dumę wojownika, która nie pozwalała siedzieć bezczynnie w takiej sytuacji, jakiej się znalazł. Jak już go posłano na misję, to powinien się chociaż trochę na niej wykazać, zwłaszcza, że to był las, a w tego typu miejscach czuł się w miarę swobodnie. Duże skupisko drzew, krzewów i mniejszych roślin, wszechobecna, dobra na oczy zieleń i zero kamiennych przytłaczających budynków. No i brak ludzi, za którymi wciąż nie przepadał. To była swego rodzaju dobra okazja, by się trochę rozruszać i pooddychać leśnym powietrzem.
Najwyższy z uczniów (Rowan, jak mniemał) ruszył pierwszy, zanurzając się głębiej w gęstwinę lasu. Pearl podążył za nim, odruchowo dostosowując swoje kroki do jego. Nie należało to do zadań łatwych, bowiem dzięki długim nogom białowłosy znacznie szybciej się przemieszczał, do tego Pearl musiał trochę bardziej od niego się wysilić na przejście przez co niektóre przeszkody. Szło mu jednak na tyle dobrze, że w pewnym momencie Rowan spojrzał za siebie, jakby sprawdzając, czy charulian nadal szedł za nim i nie przepadł czasem. Choć nie rozdzielili się jeszcze, odległość między nimi była trochę niepokojąca, dlatego Pearl został zmuszony przyspieszyć, by jeszcze bardziej się nie oddalić.
Przemieszczali się w średnim tempie starając się nie wydawać głośnych dźwięków, by ich wróg nie zauważył. Pearl rozglądał się uważnie, mimo że trochę wcześniej zaszło słońce, dzięki zwierzęcym oczom w miarę dobrze widział i mógł się jakoś orientować w terenie. W pewnym momencie spojrzał w górę na poszatkowane gałęziami niebo. Nie dostrzegał chmur, pogoda więc dopisywała, a to oznaczało, że widoczność była całkiem dobra. Postanowił wykorzystać ten fakt. Wyciągnął z przypiętej do paska pochwy mały sztylet, który zaczął wbijać w co niektóre drzewa i sprawdzać, czy zbiera się na nim podejrzana substancja.
Strategia ta zwróciła uwagę Rowana. Mężczyzna przyjrzał się charulianowi, unosząc delikatnie jedną brew.
– Co robisz? – zapytał, starając się nie mówić za głośno.
– Patrzę drzewa – odparł Pearl, nie przerywając wykonywanej przez siebie czynności.
Odpowiedź ta oczywiście nie nasyciła ciekawości Rowana (o ile ją w pełni zrozumiał).
– Po co? – zadał kolejne pytanie.
– Czy są dobre do wejścia.
W momencie, w którym Pearl to powiedział, natknął się na drzewo, które wyglądało na zupełnie normalne albo przynajmniej takie, które nie zagrażało jego zdrowiu. Wbił w niego sztylet, po czym wyjął i przyjrzał się ostrzu, na którym zebrała się jakaś ciesz. Zmierzył ją wzrokiem, ostrożnie powąchał. Pachniała jak najzwyklejsza żywica. Dla pewności polizał, co spotkało się z negatywną reakcją Rowana, który cicho warknął:
– Ej, co robisz?
Pearl wypluł żywicę. Odwrócił głowę, popatrzył na mężczyznę nad wyraz spokojnie.
– Sok drzewa – rzekł, pokazując sztylet. – Dobry.
Nie zwlekając dłużej, wytarł ostrze broni o liście pobliskiego krzaka, a następnie schował z powrotem do pochwy. Poprawił rękawiczki, jakie miał na sobie. Dobrze zrobił, biorąc je ze sobą – pazury na końcach z pewnością mu pomogą. I pomogły. Podskoczył, zahaczył dłońmi i stopami o pień, by po dwóch susach znaleźć się na najniższej gałęzi, a później wspiąć się niemal na sam szczyt. Stanął ostrożnie, rozkładając ciężar ciała tak, by żadna gałąź się pod nim nie załamała, a następnie rozejrzał się dokładnie po okolicy.
Rowan stał pod drzewem i patrzył na niego wzrokiem, jakby sam mógł lepiej dostać się na taką wysokość i spojrzeć na las. W sumie mógł, w końcu potrafił przyjąć formę sokoła, ale Pearl nie zdawał sobie z tego sprawy (em, nie, nie wiedział, co to sokół). Gdyby było inaczej, raczej pozwoliłby mężczyźnie przyjrzeć się terenowi z lotu ptaka. Ale było jak było, a on chciał się do czegoś przydać i pokazać, że mimo wielkości może całkiem sporo zrobić.
Rozglądał się, dopóki nie zauważył niepokojących sylwetek wolno przemieszczających się w stronę półki skalnej, na której rozbili obóz. Zapominając na chwilę obecną o interesującej wieży wybijającej się spomiędzy zielonej korony daleko stąd, zgrabnie zszedł z drzewa. Będąc jeszcze na gałęziach powiedział:
– Coś idzie do obozu.
Słowa te sprawiły, że brwi Rowana uniosły się, a oczy otworzyły się szerzej.
– Co? – zapytał, choć pewnie miał już swoje podejrzenia, bowiem zaraz po chwili dorzucił: – Wracajmy.
Szybkim krokiem, prawie biegiem, ruszył w stronę obozu, gdzie przebywała reszta drużyny. Pearl pobiegł za nim.


Keyla?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Pandzika
Kernow