Z uśmiechem przyjąłem podarowany poczęstunek. Ciasteczka wyglądały naprawdę apetycznie. Babcia Shain'a (bo osądziłem, że właśnie nią jest) wydawała się być naprawdę miła. Na początku zdziwiłem się, że tak szybko rozpoznała we mnie demona o czystej krwi. Po chwili przypomniałem sobie jednak, że mój ród jest dość popularny. Kto nie słyszał o Koreotokich mógł zostać uznany nawet za pewnego rodzaju ignoranta. Starsza kobieta zdecydowanie spotkała na swojej drodze wiele istot, pewnie nie jedną popularną. Ja niemal wyglądałem jak kopia mojej matki - nic więc dziwnego, że wszyscy bez trudu przypisywali mnie do odpowiedniej rodziny.
- My pójdziemy na chwilę na górę. - Z zamyślania wyrwał mnie głos Shain'a. Chłopak wskazał ręką odpowiedni kierunek. Kiwnąłem głową i ruszyłem za nim. W dłoniach dalej dzierżyłem talerzyk, z którego nie zdążyłem jeszcze spróbować przysmaków.
- Tylko zejdźcie na dół później! - usłyszeliśmy na odchodne. Shain przytaknął i zaprowadził mnie do swojego pokoju.
Przyznam, że nie oczekiwałem takiego ekstrawaganckiego udekorowania pomieszczenia. Zasłonki zostały zerwane, przedmioty z półek pozrzucane i porozsypywane po ziemi. Pościel bez ładu walała się po poplamionym nieznaną substancją dywanie. Krótko mówiąc: panował tutaj większy chaos od bałaganu panującej z moją osobą po alkoholu.
- Wybacz za pokój... - Shain wydawał się być naprawdę skruszony. - Yeu pewnie zrobił sobie tutaj imprezę...
Przejechałem wzrokiem po bałaganie. Ten Yeu naprawdę na wiele sobie pozwala. Na miejscu Shain'a nie zostawiłbym tak tego. Oczywiście, nie mówię tutaj o zemście czy czymś tego typu. Siłowe rozwiązania również nie wchodzą w grę. Próbowałbym porozmawiać z nim na neutralnym gruncie. Jeśli to nie przyniosłoby skutków, zwróciłbym się o pomoc do kogoś innego. Każda patowa sytuacja ma swoje wyjście. Nawet, jeśli nie było ono widoczne na pierwszy rzut oka.
- Co powiesz na pomoc przy sprzątaniu? - zaproponowałem. Na pustym stoliku odłożyłem talerz z ciasteczkami.
Nim Shain zdążył odmówić lub zaaprobować mój pomysł, zająłem się zbieraniem rzeczy z podłogi. Wbrew pozorom lubiłem takie trywialne zajęcia. Porządki były czymś, w czym na próbowała dworze wyręczać mnie służba. Nigdy jednak nie pozwalałem im przemęczać. Swój bałagan sprzątałem ja. Z tego powodu oraz mojego zamiłowania do gotowania bracia często nazywali mnie żartobliwie "żoną idealną".
- Naprawdę nie musisz... - Shain wydawał się być zmieszany. Fakt - bycie szlachcicem, wysoko postawionym demonem mógł oznaczać to, że brudzenie sobie rąk porządkami kojarzone zostało z czymś nieakceptowalnym. Postanowiłem się tym nie przejmować.
- To nie problem - uciąłem. Sprawnie posegregowałem porozrzucane rzeczy. Kitsune dołączył do mnie. Wspólnie z grubsza uporządkowaliśmy największy bałagan. Pokój powoli stawał się bardziej przytulny. Mieliśmy się właśnie zając przypinaniem zasłonek, kiedy usłyszeliśmy wołanie. Po głosie rozpoznałem babcię Shain'a.
- Chodźmy na dół - westchnął. - Dziękuję za pomoc.
Kiwnąłem głową i po wąskich schodkach znaleźliśmy się ponownie na parterze. Zaczęło być tutaj powoli tłoczno. Niemal przypominało to małe bankiety, które organizowaliśmy w domu. Shain wyjaśnił mi, że to uroczystość, a ja jestem jego gościem. Było to dla mnie zaskoczenie. Gdybym wiedział, że to spotkanie to coś tak poważnego, zdecydowanie lepiej bym się przygotował. Teraz pozostawało mi jedynie iść z nurtem.
Rozejrzałem się po zgromadzonych. Większość z nich to kitsune. Rodzinne przyjęcie. W rogu sali dostrzegłem Yeu. Chłopak wydawał się być dziwnie zadowolony. Zmarszczyłem brwi. Nie przepadałem za młodzieńcem.
Shain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz