Spojrzałem
na chłopaka, który unikał kontaktu wzrokowego, był wyraźnie nieśmiały.
Skinąłem głową na uznanie słyszenia jego imienia i zdecydowałem, że
skoro mieliśmy iść zjeść, równie dobrze mogę się przedstawić z powrotem.
-
A ja jestem Rivaille. Jeśli nie masz tu innej sprawy, to idziemy. Przed
nami spacer. - powiedziałem idąc w kierunku drzwi biblioteki.
Usłyszałem za sobą kroki, biorąc je za to, że on też był gotowy do
wyjścia. Spieszyłem się, bo musieliśmy iść pieszo do naszego celu, a
zajęłoby nam to trochę czasu.
Miasto znajdowało się dość daleko od
szkoły, ponieważ Sarlok został odizolowany na szczycie góry. Było to
wygodne dla uczniów takich jak ja, ponieważ nie musieliśmy się martwić,
że ktoś nagle pojawi się znikąd, kiedy będziemy trenować na zewnątrz.
Ale oznaczało to również zejście z góry, jeśli kiedykolwiek chcieliśmy
odwiedzić inne miejsca. Jedna rzecz za drugą.
- Jest droga z góry do
miasta, przez którą musimy przejść. Nie ma innego wygodniejszego
sposobu. - powiedziałem, odwracając się, żeby spojrzeć na chłopaka za
mną.
- Dobrze, chodźmy. - skinął głową.
Opuściliśmy mury przez
wielką bramę, zamykającą się za nami, gdy zaczęliśmy się oddalać.
Początkowo droga była ładna i gładka, z łatwą trasą, która nie była zbyt
stroma. Jednak spokojna górska ścieżka wkrótce układa się w kamienistą
drogę, z większą ilością wybojów i większych skał po drodze. Po jakimś
czasie skręciliśmy w łuk między dwiema górami, wyglądający w pewnym
sensie jak korytarz. Droga poprowadziła nas przez górę, do następnego
skalistego przejścia, wypuszczając na słońce za nami.
Podróż była
cicha przez większość drogi, jako żadne z nas nie wiedziało, co
powiedzieć drugiemu. Nie byłem w typie osoby, która była bardzo
rozmowna, szczególnie z kimś, kogo jeszcze nie znałem zbyt dobrze. Mój
sposób rozmawiania z innymi nie był najmilszy. Po kilku minutach spaceru
w końcu zobaczyliśmy miasto.
Miasto wyglądało bardziej przyjaźnie
niż szkoła. A było na pierwszy rzut oka szczęśliwym uściskiem domów,
które rozrastały się z biegiem lat, dzieląc ściany i tworząc rząd
bajkowych doskonałych szczytów dachów. Było to miasto szerokich alejek i
małych miejsc, w których można było usiąść i zjeść, odpocząć, podczas
gdy inni ludzie spędzali dzień. Czarne ulice pochłaniały wiosenne
słońce, jakby chcąc wysłać ciepło nieba z powrotem.
Stuknąłem
Shain'a w ramię, żeby zwrócić jego uwagę. Im głębiej w miasto, tym
więcej robiło się gwaru. Nadszedł czas, aby zdecydować, gdzie mieliśmy
iść zjeść. W końcu było tam kilka różnych miejsc do wyboru.
- Co
chcesz zjeść? Ponieważ jest to twój pierwszy raz tutaj, to wybiorę
miejsce. - powiedziałem. Na to rozejrzał się trochę, podczas myślenia, a
kiedy wyglądało na to, że podjął decyzję, odwrócił się z powrotem.
-
Prosiłbym o coś z mięsem. - ponownie opuścił oczy, wracając do
przyjrzenia się obszarowi wokół nas. Nawet jeśli nie patrzył, skinąłem
głową, mając pomysł, dokąd poprowadzić. Nie czekając, skierowaliśmy się w
kolejną ulicę, która miała po drodze kilka alejek.
Idąc, zauważyłem
pręgowanego kota w pobliżu alei. Truchtała, jakby chodnik był sprężysty,
z wysoko uniesionym ogonem. Była królową świata chwilowo pokrzywdzoną,
wyglądała jakby była tego całkiem pewna. Widziałem, jak jej kocia duma
dusiła się w środku, tak doskonała jak jej na pewno mruczenie, kiedy
otrzymała uwagę, na jaką zasługuje każdy kot. W tym momencie dwójka
dzieci głaskała ją na zmianę, była w tej chwili dość rozpieszczona.
Kiedy
dotarliśmy do baru z jedzeniem, od razu dało się zauważyć. Widok i
aromat jedzenia był delikatny, ale z ostrym zapachem, który nagle
wypełnił nasze nosy. Spojrzałem na chłopaka kątem oka. W zamyśleniu
spojrzał na menu przy wejściu.
- Znalazłeś coś, co chcesz? - zapytałem czekając na niego. On nieśmiało kiwnął głową i skierowaliśmy się do środka.
Shain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz